Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2013, 23:25   #6
bayashi
 
bayashi's Avatar
 
Reputacja: 1 bayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znany
IONATH

Muzyka w windzie uspokajała trochę Lakkaiego - tylko trochę. Nie na tyle żeby przestał stukać dłonią w chromowaną barierkę. Obok niego stał duży heavy-G, wytworzona genetycznie podrasa ludzi przeznaczona do prac kopalnianych i w trudnych warunkach. W tym wypadku, dwumetrowy, nienaturalnie rozrośnięty ochroniarz. Przy nim Lakkai był zwykłym, szarym człowieczkiem i tak też się czuł.
Chciał zapalić papierosa, ale nie pozwolono mu. Tak naprawdę, chciał uniknąć tego spotkania, ale wiedział, że Gredok i tak by go odnalazł.

Drzwi windy rozsunęły się i roztoczył się przed nim widok obszernej sali konferencyjnej o polerowanej, kamiennej posadzce i wielkimi donicami pełnymi egzotycznych roślin. Kilkanaście metrów dalej stały dwa obite skórą krzesła i ochroniarz pokazał na nie palcem. Belmonto ruszył, zastanawiając się, czemu za biurkiem nikogo nie było i z kim w ogóle miał rozmawiać. Nie tak to sobie wyobrażał, kiedy dwa dni temu otrzymał uprzejme i nie negocjowalne zaproszenie na rozmowę z Gredokiem Rozłupaczem, najwyżej postawionym bossem mafii na Ionath.
Doszedł do krzesła, kiedy usłyszał władczy, choć trochę wysoki głos:
- Dziękuję za przybycie, detektywie Belmonto. Proszę usiąść.
Nagły zawrót głowy Lakkaiego, kiedy uświadomił sobie, że Gredok wie o nim wszystko, minął szybko. Prawdziwy szok przyszedł potem, kiedy podniósł wzrok, żeby odpowiedzieć. Przed nim nie siedział wcale perfekcyjnie odziany mężczyzna w średnim wieku, czego się spodziewał. Ściślej, nie siedział tam żaden człowiek. Zobaczył przed sobą półmetrową postać przypominającą małą małpkę, lub wiewiórkę. Zmutowaną wiewiórkę, bo postać stała na dwóch króciutkich nogach, miała takież ręce i postawę ogólnie humanoidalną, a na dodatek jedno wielkie oko nad małymi ustami i nozdrzami. Istota była cała pokryta czarnym, lśniącym futrem i odziana w spływający aż do ziemi frak.
Belmonto uśmiechnął się mimowolnie, zanim zdusił siłą woli ten objaw braku szacunku. Gredok był cholernym quythem, kto by na to wpadł! Niemal najpotężniejsza osoba w mieście i na planecie - quythem!
Białko oka Gredoka na chwilę zmieniło kolor na czarny, co oznaczało, że przez chwilę owładnął nim gniew. Wrócił jednak do normy i kontynuował:
- Wciąż zaskoczeni. Wy, ludzie, jesteście bezczelni. Nie winię jednak twojej osoby. Nie spotkałeś żadnego quytha?
- Nie, nigdy- przyznał Lakkai. Chciał rozegrać tą partię powoli. Wiedział, że Gredok miał opinię perfekcyjnego manipulatora, gracza stratega i kłamcy.
- W takim razie nie potrafisz docenić zaszczytu rozmowy z quythiańskim liderem, rozumiem - chwila ciszy. Wielkie, białe oko wpatrywało się w policjanta, który odwrócił głowę - Mam dla ciebie propozycję.
Lakkai uniósł tylko brew i czekał. Miał na tyle doświadczenia, by nie zaczynać od robienia sobie wrogów.
-Chcę...jak wy to mówicie? Chcę cię kupić.
-Chyba wynająć.
-To zależy. Nie znasz mnie, informacje, które masz o mnie są kłamstwami. Nie znasz mojej władzy ani wpływów. Jeśli chcę, by ktoś dla mnie pracował, nie może mieć już żadnego innego celu.
- Widzę, że naprawdę jesteś mistrzem negocjacji- ironia przyszła Belmonto na myśl bez wysiłku. Skoro Gredok go wezwał, potrzebował go. Skoro go potrzebował, wybaczy mu przytyk.
- Nie negocjuję z tobą. Proszę -podszedł do stołu i przesunął na przezroczystym blacie wirtualny dokument - Oto dokument podpisany przez szefa twojego departamentu. Od dzisiaj zostałeś zawieszony w czynnościach z prawem do pełnej wypłaty. Od dzisiaj pracujesz dla mnie.
-A jakie są inne warunki?
Drugi dokument powędrował po blacie. Lakkai kliknął go i obejrzał z rosnącym tętnem. Były tam zdjęcia z jego domu, miejsca pracy, baru, w którym bywał, przyjaciół.
-Tak po prostu, służę ci albo mnie zabijesz?
-Dojdź do końca proszę, zanim wyrazisz zdanie- Gredok był spokojny, usiadł na podwyższonym stołku i obserwował człowieka.
Na samym końcu dokumentów, jak wisieńka na torcie, znalazł dobrze znany mu wygląd: formularz aktu zgonu wystawiony przez miasto Ionath. Przyjrzał się dokładniej i odczytał dane: Alicia Ballistri, lat 24, rasa kaukasa... Mafiozo robił chyba wszystko, żeby wkurzyć Lakkaiego
-Znałem ją wystarczająco dobrze. Chcesz mi coś powiedzieć?- Belmonto spytał cicho, nie mogąc ukryć niechęci.
- Znowu nie doszedłeś do końca! A mówią, że ja jestem pochopny w działaniu- teatralnym głosem odpowiedział quyth.
Człowiek pochylił się raz jeszcze nad dokumentami i kliknął dalej. Ekran zamigotał i pojawiło się zdjęcie, dziwnie znajome, choć znacznie różne od tego, które zapamiętał.
Obserwując zszokowaną minę Lakkaiego, Gredok uznał za stosowne podjąć temat. Tryumfował, rzucił na stół żelazną kartę.
- To zdjęcie zrobiono osiem dni temu, daleko, daleko stąd. Może to Alicia, może nie, podobieństwo jest. Ja znam tę osobę jako Kai Coloney, inni mogą ją znać jako kogoś jeszcze innego. A może to wszystko różne osoby?
- Gdzie to jest?- Belmonto pojął resztę wypowiedzi w lot.
Jakby niezadowolony z nagłej gorliwości, Gredok udał, że nie słyszał.
- Transport, pieniądze, kontakty, wsparcie, to wszystko mam. W pewnym zakresie nawet spokój od organów ścigania. Chcę tylko żebyś odnalazł ją i upewnił się, że jest bezpieczna. Od czasu do czasu dasz mi znać, gdzie jest. Z pewnych względów jest ważna dla moich interesów - ona i jej życie. Proszę tylko o to.
Detektyw wstał, poprawił cienki, szary płaszcz i tkwiący za wytartym paskiem pistolet.
- Już znasz odpowiedź. Muszę ją znaleźć.
Gredok uśmiechnął się małym pyszczkiem i w nieznanym języku wydał kilka poleceń.
-Mój prywatny, statek już czeka. To kilkudniowa podróż, więc odpocznij w trakcie. Na miejscu otrzymasz wsparcie, a kiedy wrócisz mam nadzieję, że wiele się wyjaśni. Przekaż moje uszanowanie bossowi tej zapyziałej planety.

PT 37
Powierzchni planety Belmonto za wiele nie widział przez przyciemniane okulary, ale coś mówiło mu, że nie warto żałować. Czuł się trochę jak turysta, bo gdy tylko przywieziono go na miejsce, w ciągu dwóch godzin siedział już "na dywaniku" u miejscowego herszta, Zimbardo Ammasa. Potężny facet patrzył pogardliwie na wątłego detektywa, ale na imię Gredoka trochę spokorniał i zgodził się w końcu udzielić pomocy. Obiecał dwa wozy i siedmiu ludzi, którzy mieli zaprowadzić Lakkaiego do leżącego na spalonym pustkowiu obozu archeologów czy innych zapaleńców.
- To przez ich sygnał przeszło zdjęcie, które przesłałem Gredokowi. Nie wiem skąd je wzięli, ale wiedziałem, że się ucieszy. Ale o tej Jennifer coś tam kierującej obozem nigdy nie słyszałem, oprócz tego, że tam mieszka.
Belmonto skinął głową, nie miał zamiaru prowadzić interesów bossa Ionathu.
- Jeszcze jedno. Kiedy już załatwicie tam wszystko, moi ludzie posprzątają tamtą śmieszną bazę. Zabawią się i obłowią drogim sprzętem, coś z tego musimy mieć.
- Zamknij się, nie będzie żadnej walki. Chcę tylko informacji.
- Gredok i ty macie swoje, a my mamy swoje. Wszystko załatwione z szefem. Spadajcie!

Detektyw wsiadł milczący do opancerzonego blachą wozu. Wszyscy wyglądali, jakby mieli go zaraz wyrzucić na zewnątrz. Nikt się nie odzywał, zajmując się oglądaniem swojej broni, głównie energetycznej, ale też prymitywnych maczug nabijanych gwoździami i kastetów. Zabawna paczka.
- Lepiej, jasna ich mać, żeby nikt nam nie popieprzył zabawy - rzucił siedzący obok drab, z wyraźną aluzją do Lakkaiego. Wyraził jednak nawet jego myśl, bo Belmonto właśnie zastanawiał się, czy to możliwe, że tutejszy półświatek sprzedał informację jeszcze komuś. "Pani Jennifer coś tam" powinna mieć się na baczności.
 
bayashi jest offline