Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2013, 18:55   #17
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Po raz pierwszy miała ochotę zmyć mu ten zadowolony uśmieszek z twarzy. Wiedziała, że zupełnie nie miał pojęcia, co zrobił. Że właśnie zawalił jej mały świat, z takim trudem zbudowany. Chciał dla niej dobrze, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Ale dlaczego właśnie teraz? Nie mogła dostać tego awansu w poniedziałek?
Drżącymi palcami, z trudem tłumiąc emocje, wystukała na klawiaturze kilka słów odpowiedzi.

Cytat:
Podrzuć mnie do domu.
Nie obejrzała się za siebie, choć wiedziała, że on właśnie teraz na nią spojrzał. Widziała odbicie jego zdziwionego spojrzenia w ekranie swojego komputera, ale udawała, że w skupieniu zapoznaje się z przesłanymi przez niego papierami. Chyba nawet przysnęła przy tym na moment, ale profil “pierwszego pacjenta” i tak zdążył się wryć w jej pamięć. Już teraz nienawidziła go z całej duszy.
O 16.00 zdobyła się na wymuszony uśmiech i zeszła z Chrisem na parking, udając po drodze, że nie widzi pełnych zazdrości, zawistnych spojrzeń. ”Nie ma czego zazdrościć.” pomyślała ze złością, ale sztuczny uśmiech nie schodził z jej twarzy, dopóki nie znaleźli się w końcu w samochodzie. Dopiero wtedy ukryła twarz w dłoniach, w geście absolutnej rozpaczy.

Chris, skupiony na bezkolizyjnym wyjeżdżaniu z zatłoczonego parkingu, dopiero po chwili zauważył złe samopoczucie Megan. Zrobił gest, jakby chciał ją objąć, ale wstrzymał się w połowie; ręka mężczyzny spoczęła na gałce skrzyni biegów. Musiał zrozumieć jej gest opacznie, bo odezwał się z wymuszonym entuzjazmem:
- Meg, nie ma co się załamywać. To naprawdę prosta praca… Jak opieka nad dzieckiem - zaśmiał się sztucznie i spojrzał uważniej na kobietę - Może gdzieś...siądziemy w spokoju? Wszystko ci wytłumaczę, nie ma powodów do niepokoju. Choć trochę szybko dostałaś to zlecenie… ale sobie poradzisz - zaproponował.
Na wzmiankę o opiece nad dzieckiem targnęła się gwałtownie, jakby chciała uciec z jadącego samochodu, ale pasy bezpieczeństwa gwałtownie osadziły ją w miejscu. Nagle podjęła decyzję, którą odwlekała od zbyt dawna, czego skutki tak boleśnie do niej teraz dotarły.
- Nie, Chris, Ty nie musisz mi niczego tłumaczyć. - mówiła z trudem przez ściśnięte gardło - To ja muszę coś wytłumaczyć Tobie. Odwieź mnie do domu… wytłumaczę Ci wszystko na miejscu.
- Okej. - mężczyzna wyglądał na zaniepokojonego, ale nic nie powiedział. Prowadził spokojnie i pewnie, choć na każdym dłuższym postoju spoglądał na Megan, jakby zamierzał się odezwać. W końcu zaparkował pod jej domem, i wyłączył silnik. W powietrzu zawisło nieme pytanie.
- Chodź, zapraszam Cię na kawę. - spojrzenie kobiety było boleśnie puste i wyprane z emocji, a ruchy sztywne, gdy wysiadała z auta i nieco roztrzęsionymi dłońmi grzebała w torebce w poszukiwaniu kluczy.

Weszła pierwsza do maleńkiego, ciemnego holu, a następnie stanęła przy ciężkiej kotarze, czekając na gościa.
- Obiecaj mi, że to, co teraz zobaczysz, nie wyjdzie poza ten dom. - powiedziała cicho z powagą malującą się na twarzy.
- W porządku… - w oczach Chrisa malowały się dwa wielkie znaki zapytania. Podszedł do Megan, ale zatrzymał się kilka kroków od kotary, jakby nie do końca był pewny, co może się za nią znajdować.
Normalnie na widok wyrazu jego twarzy roześmiałaby się i rzuciła jakiś zabawny komentarz, jednak tym razem była zbyt przejęta, by zwrócić na to uwagę. Oto zamierzała się podzielić swoim sekretem z kimś, kto - mimo pewnej bliskości, która się przez lata pracy między nimi wytworzyła, był jej obcy. Zamierzała przed nim odsłonić najbardziej intymną część swej duszy… jak na to zareaguje?
Z trudem powstrzymała się, by nie wyrzucić go za drzwi wrzeszcząc dziko, że ten jej awans i tego jej pacjenta może sobie wsadzić gdzieś głęboko. Zamiast tego łagodnie, niemal czule odsłoniła kotarę i zapaliła miękkie światło w znajdującym się za nią pomieszczeniu. Oczom Chrisa ukazał się niewielki pokój, mimo światła tonący w mroku. Wzrok mężczyzny w pierwszym momencie prześlizgnął się po sprzęcie zajmującym środek pokoju i zatrzymał się na ozdobnych, brokatowych kotarach, szczelnie zasłaniających okna. Potem wyłuskał wiszące na ścianach zdjęcia przedstawiające uśmiechniętą dziewczynkę, na które koraliki wiszące na kloszu lampy rzucały migotliwe błyski. Kiedy te wszystkie drobne szczegóły urealniły w końcu widok, który Chris miał przed oczami, nie sposób już było ignorować tego specjalistycznego łóżka rehabilitacyjnego, przy którym stały różne skomplikowane sprzęty, w tym momencie martwe.

- Jutro to wszystko ożyje. - cichy głos Megan wyrwał Chrisa z zamyślenia, zaskoczony, omal się nie wzdrygnął. Zdążył zapomnieć, że nie jest tu sam.
A ona podeszła do łóżka i czułym gestem przesunęła dłonią po kolorowej pościeli, już przygotowanej na przyjazd córki, potem po kablach i ekranie respiratora. Potem przysiadła na skraju stojącego obok krzesła i opowiedziała przyjacielowi całą swoją historię… tę, której nie znał. Wiedział przecież, że była kiedyś mężatką, ale nie miał pojęcia, że ma dziecko. Obłożnie chore, które niewyobrażalnym kosztem raz w tygodniu mogła gościć u siebie. Swój największy skarb. Swoją Faith.
- Od jutra będzie tu ze mną przez cztery dni, aż do niedzieli. Całe cztery dni… - w oczach kobiety pojawiły się łzy, gdy w swoim intymnym zakątku pozwoliła sobie wreszcie na chwilę słabości - Jak mogę się cieszyć z awansu, skoro wymaga ode mnie porzucenia własnego dziecka w najważniejszym dla nas obu momencie? Nawet nie wiesz, jak ona się cieszyła z tych wakacji… - umilkła, gdy głos załamał jej się pod wpływem zbyt silnych emocji.
- Ja...ja...nie wiedziałem. Nie chciałem… - mężczyzna krążył po pokoju, robiąc kilka kroków to w tą, to w tamtą stronę. Jego głos brzmiał przepraszająco; widać było, że jest nawet nie tyle co zszokowany, ale raczej załamany takim obrotem sprawy. Podszedł do stolika i machinalnie poprawił leżące tam książeczki dla dzieci, aż w końcu wypalił - Nigdy nic mi nie powiedziałaś, Megan. Nie jesteś w firmie sama, są ludzie, którzy cię lubią i cenią i którym zależy na tobie! Parker, Mark, Joanna...to była wspólna decyzja całego działu, żeby cię uratować z łap Grubego, bo wszyscy widzieliśmy, że już nie wyrabiasz. Jakbyś...jakbyś powiedział nam wcześniej… - pokręcił z niedowierzaniem głową - Teraz wszystko wiemy, ale co z tego, skoro nie mam pojęcia, jak to odkręcić... - westchnął i usiadł ciężko na krześle, tuż przed Megan. Wyciągnął ręcę, jakby chciał ująć jej dłonie w swoje - Wiem, że to brzmi...okrutnie, Meg. Ale zrozum, że w tym momencie to nie jest to tylko i wyłącznie twoja sprawa...Przemęczysz się te kilka dni...a potem już będzie lepiej. Proszę... - dodał łagodnie.
- A jeśli te cztery dni to ostatnia moja szansa na bycie blisko Faith? Wyobraź sobie, że masz chore dziecko w szpitalu i możesz je widywać tylko raz na tydzień. Takie kilka dni to jak gwiazdka i urodziny w jednym. - w głos Megan wkradły się nutki histerii - Nie masz pojęcia ile trudu kosztowało mnie przekonanie lekarzy, że poradzę sobie z opieką nad nią przez tak długi czas. A teraz ma mnie tu nie być? Dlaczego mnie nie uprzedziliście? Potrzebuję tylko kilku dni… nie mogliście nie zauważyć, że mam mocno okrojony grafik na kolejne dni… Jutro jest czwartek, do cholery! - nawet nie zauważyła, że zaczęła krzyczeć - W czwartki nigdy nie zostawałam po godzinach ani nie miałam czasu na kawę, przecież doskonale o tym wiesz!
- Proszę cię, Meg...uspokój się - Chris objął swoimi dłońmi dłonie kobiety i powiedział łagodnie - Popatrz na mnie, Megan. Obiecuję ci, że będzie dobrze...Jakoś to odkręcimy. Na pewno. - pokręcił głową, chwilę siedząc w milczeniu - Ale z jutrem i piątkiem nic się nie da zrobić. Dwa dni, okej? Tylko dwa dni, a weekend będzie dla ciebie...to znaczy dla was - poprawił się.
Kurczowo ścisnęła jego dłonie, jakby tylko one trzymały ją na powierzchni szaleństwa, nie pozwalając się w nim zanurzyć.
- Ale Ty… Ty nie masz jutro aż tak zajętego dnia, prawda? Ani pojutrze? - w jej oczach zagościła nadzieja - Nigdy nie wykorzystujesz wolnego, może mógłbyś… - przygryzła wargę i spuściła wzrok, świadoma, że zamierza zażądać od przyjaciela zbyt wiele - ...zrobić to teraz. - dokończyła cicho.
- Ha. Żeby to było takie proste! - Chris wstał i znów zaczął robić nerwowe kółka po pokoju - Teraz jestem uwiązany do tego samego klienta, co ty. Tylko robię całą formalną robotę: papiery, umowy, inne bzdury - machnął zniecierpliwiony ręką - Sama wiesz, jak to jest z tą biurową obsługą. Niby nic, a strasznie pożera czas. Meg...nie panikuj. Będziesz miała zajęcie od ósmej do szóstej, góra siódmej. Oni zwykle dłużej nie wytrzymują. Wiem, że to mało...ale zawsze coś.
- Ale i tak Ty skończysz wcześniej. - kobieta w napięciu obserwowała krążącego po jej małym sanctum przyjaciela - Możesz nawet wpaść tu w porze lunchu, masz samochód. Ja przecież nie przyjdę tu z klientem, to byłby mój koniec… - dwie wielkie łzy bezgłośnie stoczyły się po jej policzkach. Wiedziała, że nie może zawalić tego zadania. Znalezienie tak dobrze płatnej pracy w Mieście nie było wcale takie proste, a ona potrzebowała dużo pieniędzy na leczenie Faith. Z drugiej strony serce jej pękało na myśl, że nie będzie mogła dotrzymać obietnicy i zamiast wrócić do domu krótko po lunchu, jeszcze przez długie godziny będzie się włóczyła nie wiadomo gdzie. Wyobraźnia podsuwała jej same najgorsze scenariusze, ale co miała zrobić? Lepiej mieć mniej czasu teraz a więcej w przyszłości, niż mieć do teraz pod dostatkiem i skazać córkę na pewną śmierć… prawda?
- Proszę, Chris… nie, nie proszę… błagam Cię, pomóż mi. Odpracuję to, kiedy tylko zechcesz, wiesz, że papiery nie stanowią dla mnie problemu. Tylko mi pomóż…
- Przestań! - w głosie mężczyzny pojawiły się nutki gniewu. Zaraz jednak opadły - Powiedziałem, że zobaczę co da się zrobić i tak będzie, okej? - podszedł do kobiety i trochę niezręcznie podał jej chusteczkę - Postaram się coś wymyślić...obiecuję. Będziemy w kontakcie, dam ci znać natychmiast, jak będę cokolwiek wiedział. I jeszcze jedno, Meg… - położył jej delikatnie rękę na ramieniu i dodał cicho - Nie jesteś sama. Naprawdę. Czasem...warto zaufać innym ludziom
Spojrzała na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu, a jej spojrzenie ociepliła wdzięczność, nadzieja, ulga… i coś zagadkowego, co zawsze skrywała głęboko za kratami strachu. Otarła chusteczką oczy i przymykając oczy, oparła lekko policzek o tę jego dłoń.
- Tak bardzo się boję… - poskarżyła się cicho, czując się po raz pierwszy od tak dawna zupełnie swobodnie… brak konieczności pilnowania każdego słowa, by nawet przez przypadek nie zdradzić nawet rąbka tajemnicy… przez chwilę mogła być sobą i to było piękne.
- Chris... przepraszam za mój wybuch. I za to, że nie powiedziałam Ci wcześniej. - znów patrzyła mu w oczy - Ale proszę, nie mów nikomu więcej. Może kiedyś… sama im powiem. Jak będę na to gotowa… - westchnęła i uścisnęła leżącą na jej ramieniu dłoń, uśmiechając się lekko - Dziękuję Ci… za wszystko. Pozwól, że postawię Ci kawę. Zaraz za rogiem jest taki niewielki barek, mają całkiem dobrą. Idziemy?
- Domowa lepiej smakuje - przez bladą twarz Chrisa przemknął niewesoły uśmiech - Ale skoro tak wolisz...niech będzie - napięcie z niego wyraźnie opadło - Załatwię to - powiedział z nagłą pewnością w głosie
- Wybacz, ja… - Megan zmieszała się wyraźnie - ...po prostu pomyślałam sobie, że możesz nie chcieć pić kawy mając to wszystko... - wskazała łóżko i resztę sprzętów - ...za plecami. Chętnie… chętnie zrobię Ci kawy, jeśli wolisz taką domową… co załatwisz? - dopiero teraz dotarła do niej ostatnia część wypowiedzi Chrisa.
- Twoją sprawę, Meg... - teraz mężczyzna ciepło się uśmiechnął - Jesteś wykończona… - dodał z troską - Nie będę nadużywał twojej gościnności. Dopiję kawę i uciekam, a ty odpocznij i może przez chwilę nie myśl o tym wszystkim...choć wiem, że to trudne - obrzucił szybkim spojrzeniem całą stojącą w pokoju aparaturę - To jakby mieszkać w szpitalu...z całą tą straszną maszynerią na głowie - wzdrygnął się - Ale to wszystko...jest...jest... - urwał, najwidoczniej szukając właściwego słowa - Chyba piękne. To, co robisz dla małej...jesteś prawdziwym herosem, Megan. Podziwiam cię. Naprawdę - powiedział z pełnym przekonaniem.
- Nie! - omal się nie poderwała i nie rzuciła mu się na szyję, by zatrzymać go choć chwilę dłużej. Z trudem się uspokoiła - Nie musisz iść. Nie jestem aż tak zmęczona… zostań proszę, jeśli nigdzie Ci się nie spieszy. Tak dawno nie miałam tu towarzystwa… zapomniałam już, jak to wszystko mnie przeraża. - siedzieli teraz w przestronnej, jasno oświetlonej kuchni, przy prostym stole, na którym stały kubki z aromatyczną kawą i herbatniki bez cukru. Megan zerknęła na pogrążony w mroku pokój i wetchnęła, opierając policzek na wspartej łokciem o stół ręce - Jak zamierzasz to załatwić? - zapytała, by jak najdłużej zatrzymać go przy sobie.
Chris w zamyśleniu podrapał się po brodzie i zanurzył ciasteczko w kubku.
- Nie obejdzie się bez odebrania kilku starych przysług...i zaciągnięcia nowych - podniósł oczy na Megan - Nie martw się o mnie, nie takie rzeczy robiłem… - roześmiał się lekko - W końcu tyram w tej robocie dłużej niż ty i jeszcze żyję... - zajrzał do kubka i skrzywił się - Ehh, przepraszam...podasz mi łyżeczkę? Chyba utopiłem biszkopta.
- Takie są najlepsze. - Meg z uśmiechem podała mężczyźnie łyżeczkę i dodała z czułością w głosie - Faith zawsze tak twierdziła. Każdego biszkopta przed zjedzeniem starannie topiła w herbacie… - jej wzrok powędrował za Chrisa i uśmiech na twarzy kobiety zbladł nieco, choć czułość w oczach pozostała - ...nadal pamiętam ją właśnie taką. Czasem w nocy wydaje mi się, że czuję, jak wdrapuje mi się do łóżka… zawsze wtedy udawałam, że śpię, żeby jej nie spłoszyć. Układała się najpierw po drugiej stronie łóżka, ale wierciła się dotąd, aż “przypadkiem” lądowała cała wtulona we mnie… grzała jak kociak i tak samo potrafiła mruczeć przez sen… - oczy Megan błyszczały podejrzanie, choć na twarzy malował się spokój - ...ale teraz, kiedy w środku nocy otwieram oczy, wcale jej przy mnie nie ma. Od tak dawna mieszkam tu sama… a jednak wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić. - przeniosła zamyślone spojrzenie na przyjaciela i roześmiała się z zakłopotaniem.

- Trochę nudzę, co?
-Nie..nie. - zasłuchany Chris otrząsnął się i odruchowo zamieszał kawę, doszczętnie rozpuszczając w niem biszkopta. Położył łyżkę na stole i upił łyk - Meg..ale dlaczego...dlaczego uparłaś się to dźwigać sama? Wiesz, jest takie powiedzenie. Że jedno nieszczęście na dwójkę to połowa nieszczęścia dla każdego - uśmiechnął się, zaglądając do kubka i ocierając resztki ciastka z ust. - No wiesz...przyjaciele...rodzina...ojciec Faith? Wokół każdego człowieka jest wiele pomocnych dłoni, które go podeprą, gdyby miał upaść - zapytał bardzo ostrożnie, jakby wchodził na bardzo grząski grunt.
Bo wchodził, choć mgliście zdawał sobie sprawę. Wiedział co prawda, że była kiedyś w związku, ale jej się nie ułożyło… i to właściwie tyle. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak niewiele wie o niej samej. Wiedział, jaka była w pracy. Wiedział, jaką kawę lubiła najbardziej i że zwykle nie piła alkoholu. Wiedział o tych dziwnych snach, które ją nawiedzały i to martwiło go na tyle mocno, by nie zastanawiał się nad niczym więcej. Dlatego też zadał to pytanie, którego pożałował, gdy Megan uśmiechnęła się smutno.
- Wychowywałam się w domu dziecka, od kiedy skończyłam sześć lat. Rodziców pamiętam już teraz jedynie mgliście, nigdy się nie dowiedziałam, kim byli. Wiem tylko, że zastrzegli sobie tę informację. - wzruszyła ramionami. Widać było, że nauczyła się z tym bólem żyć, choć mimo upływu lat, nadal pozostawało to cierniem w jej sercu - Ojciec… ułożył sobie życie na nowo. Nie było w nim miejsca na chore dziecko, więc po prostu zniknął. Na pożegnanie oskarżył mnie, że dla własnego widzimisię przedłużam jej cierpienie… to było tuż zanim Gruby dał mi pracę. Od tego czasu go nie widziałam. - westchnęła i zmęczonym gestem potarła skronie - Całe życie uczyłam się, jak zaufać innemu człowiekowi. Nie miałam przyjaciół… w domu dziecka raczej rywalizowaliśmy o miłość opiekunów i spojrzenia odwiedzających… ja nie miałam tego szczęścia, nikt mnie nie adoptował. Ale nie mogę narzekać, niczego mi nie brakowało i uczyć też mi się pozwalali. Na studiach spotkałam Antona… był pierwszym człowiekiem, któremu zaufałam aż tak… bezgranicznie. Pierwszym… i ostatnim… aż do teraz. - spojrzenie Meg ociepliło się wyraźnie, gdy ich oczy spotkały się nad niemal pustymi kubkami po kawie.
Mężczyzna wysłuchał opowieści Megan w absolutnym milczeniu; chyba nawet nie mrugnął, kiedy mówiła. Bez słowa przesunął swoją rękę po stole i ujął dłoń kobiety, przykrywając ją ciepłym, mocnym uściskiem.
-Jesteś najbardziej niezwykłą i najsilniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem- powiedział z nieukrywanym podziwem...i czułością -Mi możesz zaufać, Megan. Teraz...i zawsze. Wybacz, że musiałaś sobie to wszystko przeze mnie przypominać. Ale teraz naprawdę rozumiem cię w pełni - uśmiechnął się i dopił kawę, ale nie ruszył dłoni z dłoni Meg -[i]Będzie lepiej. Wiem, co mówię[/] - dodał z niezachwianą pewnością.
Nieco spłoszona spojrzała na jego dłoń leżącą na jej własnej i nerwowym ruchem podniosła kubek z resztką kawy do ust. Potem delikatnie wysunęła dłoń i wstała, zabierając oba puste kubki ze stołu. Wszadziła je do zmywarki, wypełnionej już niemal w całości innymi naczyniami i oparła się o blat, oplatając ramionami. Pokręciła lekko głową, w geście niepewności i niedowierzania.
- Poczekaj, aż ją poznasz. - odezwała się miękko - Jeśli zechcesz, oczywiście. - dodała z zakłopotaniem. Obecność Chrisa cieszyła ją i peszyła równocześnie. Nietrudno było zgadnąć, że się boi.
-Nie mogę się doczekać… - Chris uśmiechnął się ciepło - Jak dobrze pójdzie, to będzie na to okazja już w weekend. Jutro pójdziesz jeszcze do pracy, a potem, jak Bóg da, będziesz miała już załatwione zastępstwo.. - spojrzał na ręczny zegarek i westchnął - Chyba trochę się zasiedziałem, Meg. To była najlepsza kawa od dłuższego czasu...Dziękuję. Będę chyba powoli leciał, dobrze? - spytał - A ty powinnaś odpocząć…Nie będę ci tego zabierał - dokończył z troską.
- Jasne, leć… i tak zbyt długo Cię przetrzymałam. - Megan założyła za ucho niesforne kosmyki i uśmiechnęła się przepraszająco - Dziękuję Ci za wszystko. Nie masz pojęcia jak się cieszę, że… że już wiesz.

Odprowadziła Chrisa aż na schody do domku. Był ciepły wieczór, Miasto lśniło tysiącem neonów. Przez chwilę patrzyli na nie w zamyśleniu, a potem mężczyzna nieco niezdarnie objął na chwilę Meg, życząc jej dobrej nocy i ruszył w kierunku samochodu. Zanim jednak odszedł, kobieta wspięła się na palce i lekko ucałowała przyjaciela w policzek. A potem, spłoszona własnym zachowaniem, szepnęła cicho “dobranoc” i umknęła do domku, z mocno bijącym sercem zamykając za sobą drzwi.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline