Mark bez słowa zgodził się z wiedźminką, wskakując na swojego wierzchowca. Kilka chwil po tym, jak ruszyli, zjeżdżając w dół wzgórza, kamienna budowla zupełnie zniknęła im z oczu.
- To prawie na pewno będzie stanica - odezwał się Alez, gdy już wjechali między drzewa, rosnące u podnóża. Nie widać tu było żadnych ścieżek, a tym bardziej dróg, więc sami musieli wybierać drogę. - Władcy Kaedwen postawili ich całą serię, aby mieć baczenie na góry i Wiewiórki całymi gromadami potrafiące z nich schodzić. Ostatnia wojna opróżniła te miejsca. Nieludzie stali się małym problemem w porównaniu do innych nękających tę krainę. Wojsko królewskie pewnie dopiero na przejściach przez leżącą niedaleko na zachodzie rzekę Likselę się teraz znajdą.
Pochodził z okolic i czasem się tą wiedzą dzielił, gdy nachodziła potrzeba, wiedząc, że Arina do w pełni obeznanych ze światem nie należy.
Ze wzgórza wyglądało to na niewielki kawałek drogi, lecz ostatecznie pokonywali go dobre pół dzwonu, zanim wynurzyli się z kolejnego zagajnika, stając u podnóża kolejnego wzniesienia. Znaleźli zarośniętą, mocno porytą korzeniami, starą drogę, prowadzącą na zachód. Teraz na dodatek była błotnista i końskie kopyta zapadały się w niej. Zbocza wykarczowano w chwili, gdy stacjonowało tu wojsko i teraz zdążyło odrosnąć tylko na wysokość pasa czy ramion, więc ciągle dwóch jeźdźców mocno rzucało się w oczy, gdyby ktoś pragnął baczyć na okolicę z kamiennej wieży, którą widzieli na szczycie.
Byli już w połowie wzgórza, gdy Arina dostrzegła pierwszy ślad, wchodzący tu z zarośli po boku. Ślad wyraźny ciągle na błocie, dzisiejszy może. Ludzki. |