Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2013, 14:00   #253
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Krypty cuchnęły. Ni to jednak zwyczajowo podziemną stęchlizną, ni zwłokami. Smród bardziej przywodził na myśl dół kloaczny i zepsute mięso. Do tego ilekroć otwierało się usta, na języku osiadał okropny mdły posmak znacznie gorszy od tego jaki na pamiątkę zostawiło niektórym piwo z lokalnego wyszynku. Przysłoniwszy więc twarze czym kto miał, schodzili w dół świątynnych katakumb prowadzeni przez Gomrunda i wyposażonego w pochodnię Markusa.

Kręte schody szybko wyprowadziły ich na niższą kondygnację. Całą wyłożoną kamiennymi płytami. Zdecydowanie zimniejszą od nawy głównej. Przystosowaną dla przewidzianego dla niej celu.

Pomieszczenie w którym się znaleźli nie wyglądało na specjalnie wielkie. Choć na tyle długie, że z wyciągniętą pochodnią nie dało się dostrzec końca i na tyle wąskie, że stojąc obok siebie miało się wrażenie tłoku. Na ścianach widniały proste freski i płaskorzeźby przedstawiające typowe sceny z sigmaryckich wersetów, a nad każdym z ośmiu portali do pobocznych krypt znajdowały się tablice pamiątkowe z inskrypcjami w języku klasycznym przedstawiającymi prawdopodobnie pochowanych tam kapłanów opiekujących się w przeszłości trzódką Wittgendorfu.

Wszędzie po podłodze walały się spełniające zapewne rolę posłań szmaty i całuny, oraz kości i kamienne resztki płyt nagrobnych. Siedem spośród ośmiu krypt zostało bowiem odplombowanych i zbezczeszczonych, a niewielkie nisze w jakich się znajdowały musiały teraz, sądząc po smrodzie, służyć ghulom za latryny.

Ósma krypta… ósma była nietknięta. Najmniej bojaźliwi imienia patrona Imperium Sylwia i Markus, podeszli do niej pierwsi. I zatrzymali się zupełnie nagle u podnóża sarkofagu. Nogi obojga nie były w stanie zbliżyć ich choćby o cal dalej. Jakby ich ciała wbrew ich wolom zapragnęły zrobić wszystko by ich w tej kwestii nie posłuchać. To samo spotkało Dietricha i Ericha. Tylko Konrad i Gomrund mogli swobodnie poruszać się po krypcie.
Nagrobna rzeźbiona tumba przedstawiała przystojnego mężczyznę w silę wieku. Artysta bardzo się postarał by oblicze robiło zarówno jak najmężniejsze, jak i jak najbardziej uduchowione wrażenie. U stóp sarkofagu umieszczono tabliczkę pamiątkową. Jako jedyną ze znajdujących się w kryptach spisaną w reikspielu.

“Tu spoczywa ciało Siegfrieda von Kesselringa, wyernego sługi Sigmara. Czcigodnego rycerza świątynnego i chrobrego męża. Niechay dusza yego spokóy wieczny w niebiesiech znaydzie.”

Pod tabliczką stały stare niedopalone resztki ogarków zapalane zwykle przez pielgrzymów. Z tyłu zaś za grobem spoczywała antyczna przerdzewiała poza granice użyteczności zbroja płytowa, oraz zatknięty za jej pas długi miecz w pochwie.

Barrakul.

Nadzieja gór.

Krasnoludzkie litery wyryte na rękojeści miecza mieniły się w świetle markusowej pochodni.

***

Poza miejscem pochówku Siegfrida znaleźli jeszcze coś. W jednej ze zbezczeszczonych krypt wydrążono tunel prowadzący gdzieś w ciemności. Niski i niczym nie wzmocniony. Jakby wyryty dłońmi, lub prymitywnymi narzędziami. Można było spróbować go spenetrować, ale wymagało to pełzania i naraz mogła w nim zmieścić się tylko jedna osoba. Zwisające swobodnie ze stropu końcówki korzeni poruszały się nieznacznie pod wpływem ruchu powietrza.
U wejścia do tunelu, tuż za wywróconym sarkofagiem leżało rozpłatane ciało jednego z ghuli, którzy zaatakowali ich na górze. Zadane przez plecy głębokie cięcie uśmierciło go zapewne od razu.


*****



Trójka zbrojnych w barwach Wittgensteinów wspinała się właśnie na konie gdy Sylwia i Dietrich zatrzymali się w wejściu do świątyni. Nie spieszyli się ani trochę. Zdążyli odepchnąć kopniakiem jednego z natrętniejszych nędzarzy, zmitrężyć chwilę na wymianie kilku zdań i wolnym stempem przejechać przez całą wieś.
Gomrund odprowadził ich tylko ponurym spojrzeniem. W pierwszym odruchu z radością przystał na pomysł Dietricha i Konrada. Nosiło go, żeby dać ujście płynnej stali jaka wrzała w jego żyłach. Ostatecznie jednak zawierzył losowi, który na ich drodze znów postawił Sylwię Sauerland. A bez jego wsparcia zarówno niedawny kapitan Świtu jak i altdorfski wykidajło uznali, że nie ma sensu ryzykować samodzielnej akcji. Słusznie, czy nie, szansa na zasięgnięcie języka od wittgendorfskiej straży, oraz zdobycia zbroi herbowych, zniknęła po chwili za zakrętem drogi.

Erichowi ta zmiana nastawienia krasnoluda również była nie w smak. Odkąd przybili do semafora stan jego zdrowia, kieszeni i głowy miał się gorzej i gorzej. Próbowano go zgwałcić, opętać, utopić, zjeść, a on nawet nie miał porządnego brzeszczota do obrony. Solidny miecz należący do świętej pamięci Adolphusa Kuftsosa spoczywał teraz na dnie Reiku tak samo jak jego kusza, której zawodność tak mu do gustu przypadła. Do tego purpura na skórze nijak nie chciała ustąpić, a sny wozaka zaczęły dręczyć jakieś wizję, których za nic nie mógł sobie rankiem przypomnieć. No i nieodżałowana Beatka. Szkoda. Zdała mu się na nudy podróży i trudy życia awanturnika…

Konrad mimo odmienności motywów podzielał rozczarowanie Ericha. Dietrich nie dał po sobie znać co o tym sądzi i tylko Markus, któremu humor rzadko nie dopisywał, rad przystał na plan włamania, który co tu dużo mówić bardziej pasował do ranaldyckiej natury hipnotyzera.

Za radą złodziejki skierowali się do młyna. I tam udali na spoczynek. Hans ugościł wszystkich gdy tylko usłyszał imię swojej wnuczki. Zdawał się wręcz traktować jak jej przyjaciół. Przyniósł kilka pajd chleba, miskę z twarogiem i bukłak słabego wina. Jednocześnie znać było, że wiek przesłania mu już część rzeczywistości jaka winna do niego docierać i rozmowa z nim mimo iż możliwa, była trudna i najczęściej schodziła na temat wnuczki Hildy, która jak mówił, w końcu wróci.

***

Całym włamaniem dowodziła Sylwia. Przy niemym choć wyraźnym zresztą błogosławieństwie Gomrunda. Krasnolud nie uciszał jej, jak to często miał w zwyczaju gdy złodziejka wpadała na jakiś pomysł i tylko co jakiś czas mruknął coś pod nosem gdy wyjaśniała swój plan. A plan był bardzo prosty.

Domek wittgendorfskiego medyka miał parter i niewielkie piętro gdzie najpewniej znajdowały się sypialnie. Można było spodziewać się przynajmniej trójki śpiących domowników w środku. Jednym z nich był sam medyk Jean Russoaux. Drugim młody, chuderlawy wieśniak o radosnym wyrazie twarzy, pracujący zdaje się jako jego pomocnik. Większość popołudnia, które Sylwia poświęciła na przyjrzenie się domowi medyka, spędzał w szopie obok, ale na wieczór udał się do domu. Trzecią osobą była gosposia. Równie co medyk tęga kobieta doglądająca porządku w obejściu i równie czule co Erich traktująca zbyt mocno narzucających się gospodarzowi nędzarzy.
Jeśli złodziejka miała zgadywać, obstawiała, że sypialnie całej trójki znajdują się właśnie na piętrze.
Do środka jednak zamierzała się dostać przez boczne drzwi domu, których używał pomocnik medyka. Będąc już w środku miała dać reszcie znać, czy droga wolna. Gomrund nalegał by zabrała ze sobą Dietricha. Ostatecznie wybrała Markusa. Jak stwierdziła, wzruszając ramionami, w najgorszym razie zamierzała mordować. W żadnym bić się.

***

Zamek nie był jakoś mocno zdezelowany, ale otwierało się go jej tak dobrze, że mogłaby go nawet patykiem otworzyć. Uśmiechnęła do siebie słysząc jakże satysfakcjonujące kliknięcie zapadki.
- Takie rączki to niezła fortuna - szepnął z uznaniem Markus.
I jeszcze szerzej, choć tak żeby nie widział, słysząc niemniej satysfakcjonującą pochwałę.
Hipnotyzer jednak musiał sam przed sobą otwarcie się przyznać, że gdy idzie o fach Ranaldowi miły to w jego mniemaniu znacznie mniej ryzykownym, a niemniej intratnym narzędziem jest dobrze zastosowana srebrna kulka na łańcuszku. A komentarz choć iście odzwierciedlał podziw dla zdolności Sylwii, mógł w równej mierze być przejawem czegoś z goła bardziej przyziemnego. Bo jakoś było w dziewczynie, która tak sprawnie i z takim poetyckim oddaniem operowała wytrychem, coś dziwnie działającego na męskie lędźwie.

Ani klamka ani drzwi nie zgrzytnęły ujawniając wnętrze budynku do którego wdarło się światło wczesnej szarówki nowego dnia. Sylwia weszła pierwsza.

***

Czas, odkąd Sylwia i Markus zniknęli we wnętrzu domu, dłużył się niemiłosiernie. Gomrund jednak nie miał zamiaru dawać się ponieść chęci działania. Zgodził się na plan złodziejki i nie zamierzał się teraz z tego wycofywać. Na myśl o tym, że po stracie Julity, mógłby teraz przez swój płomienny łeb narazić na szwank Sylwię, coś go tak skręcało, że sam miał ochotę wyręczyć wszystkie gobliny i wyrwać sobie powoli odrastającą brodę…
Dietrich, Erich i Konrad czekali więc. Ochroniarz wpatrując się pilnie i bacznie w tylne drzwi domu medyka i okna na piętrze. Wozak gapiąc się na gwiazdy i tuląc do siebie kuszę, a Konrad lustrując okoliczne domy, czy aby nikt tak wcześnie nie zamierzał wychylić nosa z domu zaprzepaszczając genialny plan złodziejki i ich życie. I kto wie czy nie właśnie przez to zobaczył ją. Wybiegającą z lasu za wsią. Trochę więcej niż półsta kroków od nich. Niemal od razu wywróciła się na ziemię potykając o coś w półmroku. Za nią między drzewami pojawiły się światła pochodni, a zaraz potem z lasu wypadło czterech zbrojnych. Na pierwszy rzut oka jednak nie byli to ludzie Wittgensteinów. Dziewczyna zerwała się z ziemi i puściła do dalszego biegu. W stronę młyna na wzgórzu.

***

Tak jak się domyślała, sypialnie były na górze. A otyła gospodyni chrapała tak mocno, że nawet najbardziej skrzypiące drzwi nie mogły go zagłuszyć. Sęk był w tym, że sypialnia, w której powinien spać medyk… była pusta. I nie było go w żadnym innym pomieszczeniu.
- Wołamy resztę? - szepnął do zastanawiającej się złodziejki Markus gdy stali na parterze u stóp schodów na górę.
I w tym momencie gdzieś na zewnątrz rozjazgotał się jakiś kundel. Chrapanie gospodyni umilkło. Łóżko na górze zatrzeszczało. Ktoś wstał na równe nogi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline