Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2013, 21:15   #251
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Oczywiście Iustus Schwerter nie był w stanie odwieść middenheimskiej złodziejki od raz powziętego planu. Można rzecz nawet, że jego sprzeciw ją w nim utwierdził. Uznała, że jeśli zdobędzie konkretne dowody na to, że Wittgensteinowie czczą bogów chaosu albo mają powiązania z Ulfhednarem Niszczycielem, nulneński rycerz uwzględni niezdobyty zamek w swoich militarnych planach. Była w tej swojej wierze równie naiwna jak młynarzówna. Zapewne jeszcze bardziej niż tamta uparta, zaślepiona, pewna, że świat można naprawić. Przekonana, że ona sama podąża właściwą drogą.

Miejsce na mapie, to, na którym ulrykanin postawił nowego białego pionka znajdowało się, jakieś dwie godziny drogi od Zamku. W kierunku zachodnim. Zanim wyruszyła, zdążyła zapytać Hildę, czy domyśla się, co tam może być. Osobiście miała nadzieję, że pionek oznacza sojuszników, tych mieszkańców Wittgendorfu, którzy ukryli się w lesie i są gotowi walczyć.

Poszła do wsi, tak jak radziła jej białoręka, ścieżką nad rzeką, przy paskudnym bulgoczącym jeziorze, ukrywając się przed wszelkimi ciekawskimi oczami. I wszystko, co zastała na miejscu zgadzało się z ponurymi opowieściami młynarzówny. Wieś nie była wcale lepsza od skażonych lasów. I tak samo czuć ją było chaosem. Złodziejka miała wrażenie, że woń zgnilizny na dobre wżarła jej się w nozdrza, że już nigdy nie da rady pozbyć się jej lepkiego zapachu. Osiadł na jej ubraniu, we włosach, przesiąkł nim plecak i cały dobytek. Co i raz odżegnywała zły los przesądnym gestem. W dłoni ściskała zasuszoną króliczą łapkę.

Niezauważona zajrzała przez okno do karczmy, gdzie karczmarz Marcuse opowiadał coś trzem zakutym w żelazo zbrojnym. Wszyscy siorbali blade piwo przez słomki, nie uchyliwszy nawet przyłbic. Ukryta za powalonym, omszałym płotem opuszczonego domostwa widziała też jak szlachcianka i trzej kolejni zbrojni odjeżdżają z przywiązanym postronkiem do siodła nieszczęśnikiem. Nie mogła mu w pomóc. Słuchała rozpaczliwych krzyków człowieka, który już wiedział, że jest trupem, z pobladła twarzą i zaciśniętymi pięściami. Chuderlawa panienka Margritta, była w tej wiosce olbrzymem, który bez żadnego wysiłku mógł zdeptać życie każdego jej mieszkańca. Sylwia przysięgała sobie, że będzie się spieszyć, potrzebowała łudzić się nadzieją, że zdąży do zamku na czas, żeby pomóc temu mężczyźnie. A potem zrobi wszystko żeby Margritta spotkała swojego olbrzyma i dowiedziała się o strachu, przynajmniej tyle, co jej ofiara.

Nie umknęły uwadze złodziejki szczegóły. Chorobliwy wygląd zwierząt. Fakt, że żaden ze zbrojnych nawet nie uchylił przyłbicy, nie zdjął rękawic. Przyszło jej do głowy, że część zaginionych mieszkańców może kończyć w takich właśnie żelaznych opakowaniach, ze zmienionymi ciałami i duszami, może nawet stanowić ich integralna część, bo wiele już widziała i gotowa była uwierzyć w zbroje, których nie oderwać od ciała. Jak opowiadała Hilda, we wsi nikt nie wiedział, co dzieje się z porywanymi. Plotki mówiły o straszliwych eksperymentach, ale nic o ich charakterze. Może dlatego wyobraźnia Sylwii pracowała tak intensywnie.

Zamek Wittgensteinów był starą nadrzeczną warowną twierdzą, osadzoną na stromej skale, niedostępny niczym ptasie gniazdo. W środku było jednak wystarczająco dużo miejsca na mury zewnętrzne i wewnętrzne, bo zamek leżał na innej skarpie niż podgrodzie, oddzielony od niego przepaścią, i dostać się do niego można było jedynie kamiennym mostem. Nikt z mieszkańców Wittgendorfu nie miał wstępu do samego zamku. Hilda, której zdarzało się wozić do twierdzy mąkę widziała jedynie podgrodzie, z jego stajnią, kowalem, wozownią i kwaterami straży. Narysowała Sylwii szczegółowy plan. Ze światem łączyły twierdzę tylko dwie drogi, jedna z Wittgendorfu, początkowo dość szeroka, potem przechodząca w trudną górską ścieżkę, drugą była brama wodna wychodząca na otwarte wody Reiku.

Był z tym wszystkim pewien problem. O ile na to jak dostać się do podgrodzia Sylwia miała przynajmniej kilka pomysłów, wejście na sam zamek zdawało się wymagać skrzydeł.

Przezwyciężyła głuchą wściekłość i oderwała wzrok od zbrojnych. Był to dobry moment żeby podkraść się pod otoczony kwietnymi rabatkami dom medyka. Hilda ostrzegała ją przed grubym Bretończykiem. A to oznaczało, że należało poznać jego sekrety. Jeana Russoaux sprowadziła do Wittgendorfu panienka Magritta. Był jedynym mieszkańcem wioski, który miał wstęp do wewnętrznego zamku.
Widziała jak rozdawał za darmo bimber. Gdyby nie to, że w wynędzniałych mieszkańcach wioski nie było już żadnego ducha, pomyślałaby, że w ten sposób chce go okiełznać. Ale w zastanej sytuacji rozdawnictwo wydało się Sylwii pozbawione sensu. Ci ludzie byli złamani, nie wymagali kontroli, nikt nawet nie jęknął nad porwanym nieszczęśnikiem, na pochowanych w cieniach twarzach widać było, co najwyżej ulgę, że znowu, że jeszcze raz się udało i to nie ja biegnę po straszną śmierć za rachitycznym koniem jaśnie panienki. A pozbawione sensu dla Sylwii znaczyło podejrzane. Że przynajmniej czasem słusznie, dowodziła ciążąca jej teraz na plecach, żelazna skrzynka.

Musiała więc zbadać ten trunek i przesłuchać medyka. Z pewnością nie było to proste zadanie, kilka sztuczek, których nauczył ja Dietrich mogło okazać się niewystarczającymi żeby obezwładnić mężczyznę, ale prawdę mówiąc nie zawracała sobie tym głowy. Problemy rozwiążą się same, a jeśli nie, to cóż … już nie będzie musiała się niczym martwić. Przeszukanie domu medyka przesłuchanie go i, zapewne, zabicie, to był zresztą dopiero początek drogi. Pomyślała o tym, że, jeśli rozmowa nie ujawni jakichś szczególnych okoliczności, to zabije Rossaoux, tak zwyczajnie, ze zmarszczką na czole, jaką budzi trudność, ale nie wahanie, czy tkliwość serca. Przypomniała sobie szelmowską twarz Ranalda. Nie mógł wiedzieć, co się tu dzieje. Nie uśmiechałby się nawet w jej snach, gdyby zobaczył tę umierającą wieś.

Gdy już znalazła się pod tym jedynym zadbanym domem Wittgendorfu obejrzała wszystko dokładnie. Przyjrzała się brązowym pąkom i łodygom kwiatów. Korciło ją, żeby zadeptać równe rabatki, ale ograniczyła się do jednej, najlepiej osłoniętej grządki. I choć z satysfakcją patrzyła na połamane łodyżki, czuła niedosyt. Gdyby tylko miała lepsze warunki dla swej niszczycielskiej działalności, nie ocalałby żaden śliczny kwiatek. Ale to, co czuła to był zimny gniew, nie przesłonił on dziewczynie celu tych oględzin. Zauważyła, że kwiaty były nietknięte, że nic nie wskazuje na to żeby Bretończyk zbierał ich płatki czy pąki, więc jeśli dodawał coś do tego darmowego napitku był to składnik, którego nadal musiała szukać. Potem oceniła zamki i wytrzymałość okiennic, poszukała wejścia do piwnicy, przyjrzała się kominowi. Zamierzała wrócić tu przed świtem, w najlepszej dla złodzieja i mordercy porze.

I wtedy zobaczyła Ericha i Konrada. Roześmiała się radośnie tym razem przez krótką chwilę naprawdę zapominając o ostrożności, a jej wyszeptane „dziękuję Ci Ranaldzie” zabrzmiało wręcz czule. Wydawało się, że „chłopcy” robili w wiosce mały rekonesans. Radzili sobie znakomicie. W pewnym momencie nawet pomachała w ich kierunku, ale zamarła w połowie ruchu ręki, i wycofała się w miejsce, z którego z pewnością nie była już widoczna. Radość w jej oczach zgasła. Przecież wcześniej odeszła z ważnych powodów. Teraz, oczywiście zamierzała „chłopaków” odnaleźć, powiedzieć Erichowi wszystko, co ujawniła skrzynka, ale przecież nie mogła być pewna czy po drodze jej z dawnymi kompanami.

Uświadomiła sobie, że kiepsko wyglądają. Zwłaszcza Erich. Choć nie widziała zakrytej ubraniem ręki, nie miała wątpliwości, że nadal jest purpurowa. To było w całym Erichu. Jakby demon coraz głębiej wypalał w nim swój znak. I oznaczało, że nie znalazł pomocy. Śledziła ich, gdy szli na cmentarz. Sylwia nadal nie lubiła tych przedsionków królestwa Morra, i nigdy nie zaglądała na nie niezmuszona okolicznościami. Wzdrygnęła się i po raz nie wiadomo, który tego dnia skrzyżowała palce. Pozwoliła żeby wyprzedzili ją trochę i zniknęli miedzy nagrobkami. Chwilę czekała. A potem pojawili się. Wszyscy.

I wszyscy wyglądali nietęgo. No może trudno było jej to powiedzieć o Markusie, którego znała słabo, ale trudno „chłopcy” nie mieli swojej broni ani zbroi, Gomrund świecił kolejną olbrzymią blizną na wygolonej głowie, aż zrobiło jej się gorąco, gdy ją zobaczyła. Dietrich zmizerniał i był równie ponury jak ta przeklęta przez bogów wioska. Znowu szła za kompanami, odwlekając spotkanie. Ale przecież nie mogła tak w nieskończoność. Ujawniła się, gdy podeszli już całkiem blisko karczmy. Może dlatego wtedy, że był to moment, kiedy Gomrund został nieco z tyłu. Wyszła z cienia tuż obok Płomiennego.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Zapewne wystarczyłoby psssyt, zamiast tego padło zwyczajne –Hej.
Krasnolud odwrócił się gwałtownie.
- No co wy tu kombinujecie? –szeptała dalej Sylwia. Ale kąciki ust drżały jaj jakoś dziwnie. I nagle dzielna złodziejka rozpłakała się jak dziecko. Rozpaczliwie i cichutko, bo przecież nie mogła zapomnieć o konieczności ukrywania się.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 15-12-2013, 23:15   #252
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kryjówka w świątyni czy na cmentarzu była dobra tylko na chwilę. Gomrund wiedział, że jak zaczną broić to sekretne wejście zamkowi odkryją w mig. Czy to węsząc z psami trafią na ich trop, czy to ktoś zobaczy, że pakują się na cmentarz czy też w końcu jakiś tropiciel się znajdzie. Dwa wejścia to dwa razy większe szanse na odkrycie… a wtedy po nich. Musieli działać szybko i dyskretnie. Niestety. Mimo szczerych chęci i argumentacji Dietricha Płomienny obawiał się, że nie będzie mieć czasu na tą kryptę. Poruszanie się po jaskiniach czy w mroku to jedno ale tutaj była potrzebna bardziej hiena cmentarna znająca się na grobowcach niż krasnoludzki górnik… a tam pod karczmą… cóż tam obecność jego umiejętności pozbawiania życia robiła różnicę.

- Rzucę okiem… a nóż Sigmar będzie łaskawy. Orzekł długonogiemu. – Poczekajcie na mnie mając baczenie tylko na okolicę. I nie bawcie się beze mnie!! Krasnolud jak stał tak właściwie wymsknął się do podziemi, wypłukując tylko przełyk gorzałą. Po i przed bitką zawsze go suszyło. Miał zamiar sprawdzić dwie rzeczy po pierwsze grób a po drugie był ciekaw losu ghouli… czy aby na pewno skończyły jak powinny. Co do tego pierwszego to o ile katakumby nie będą rozległe to powinno mu się udać zidentyfikować grobowiec który oparł się szpikożercom. W końcu pozostałe powinny być mocno rozbebeszone. Oczywiście grobowiec o którym mówił przywódca ghouli równie dobrze mógł być na cmentarzu.

Pojawienie się Sylwii jak zwykle go ucieszyło… i jednocześnie zasmuciło. Akurat pod tym cholernym zamczyskiem. Już miał przystąpić do realizacji swojej obietnicy złożonej po jej poprzednim cudownym odnalezieniu się… ale ta się rozbeczała. Cholerne babskie sztuczki. Cholernie tanie… no ale jak mógł wrzeszczeć na beczącą jego Kozę… no nie mógł. – No nie becz Sroczko jedna. Będzie dobrze. Schował się w jakichś opłotkach wciągając w nie Sylwię. Uściskał ją jak dawno niewidziane dziecko i ucałował w czółko. – Pssssyt. Przywołał resztę. Tak by w spokoju mogli zamienić kilka zdań.

- Mają Julitę. Szura odstawiliśmy do miasta… a reszta to totalna porażka. Żałość i sromota szkoda nawet gadać. Zaczął nie wdając się w szczegóły. – Chcemy dopaść tych zakutych durniów i jednego wziąć na spytki. A potem to sam nie wiem. Po prostu nie wiem. Kurwa ich mać… jest źle i możemy dać tutaj głowy… ale musimy ją wyrwać.

Może taki już była jego natura ale trochę przyznał racji Sylwii. Z tego medyka znacznie więcej i łatwiej można było wyciągnąć niż z jakiegoś mutanta czy innego szkaradztwa zapuszkowanego na amen w zbroi. W sumie to nawet można by poczekać aż ta trója wróci do zamku i wtedy na spokojnie zająć się tym konowałem. – Ja bym poczekał na rozwój wypadków. Cichutko i bez wychylania się. Zobaczmy jak to się rozwinie. Jak będzie okazja to im nastukamy a jak nie to weźmiemy się za medyka. Podzielimy się na trzy dwójki i zaczaimy się żeby mieć na widoku karczmę ale żeby nas tak łatwo nie było wypatrzeć. A potem… a potem… hmmm w planowaniu to my jesteśmy słabi jak szpiczaste uszy w piciu. Prawdę powiedziawszy to aktualnie miał mniej pomysłów niż elf włosów na klacie.
 
baltazar jest offline  
Stary 30-12-2013, 14:00   #253
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Krypty cuchnęły. Ni to jednak zwyczajowo podziemną stęchlizną, ni zwłokami. Smród bardziej przywodził na myśl dół kloaczny i zepsute mięso. Do tego ilekroć otwierało się usta, na języku osiadał okropny mdły posmak znacznie gorszy od tego jaki na pamiątkę zostawiło niektórym piwo z lokalnego wyszynku. Przysłoniwszy więc twarze czym kto miał, schodzili w dół świątynnych katakumb prowadzeni przez Gomrunda i wyposażonego w pochodnię Markusa.

Kręte schody szybko wyprowadziły ich na niższą kondygnację. Całą wyłożoną kamiennymi płytami. Zdecydowanie zimniejszą od nawy głównej. Przystosowaną dla przewidzianego dla niej celu.

Pomieszczenie w którym się znaleźli nie wyglądało na specjalnie wielkie. Choć na tyle długie, że z wyciągniętą pochodnią nie dało się dostrzec końca i na tyle wąskie, że stojąc obok siebie miało się wrażenie tłoku. Na ścianach widniały proste freski i płaskorzeźby przedstawiające typowe sceny z sigmaryckich wersetów, a nad każdym z ośmiu portali do pobocznych krypt znajdowały się tablice pamiątkowe z inskrypcjami w języku klasycznym przedstawiającymi prawdopodobnie pochowanych tam kapłanów opiekujących się w przeszłości trzódką Wittgendorfu.

Wszędzie po podłodze walały się spełniające zapewne rolę posłań szmaty i całuny, oraz kości i kamienne resztki płyt nagrobnych. Siedem spośród ośmiu krypt zostało bowiem odplombowanych i zbezczeszczonych, a niewielkie nisze w jakich się znajdowały musiały teraz, sądząc po smrodzie, służyć ghulom za latryny.

Ósma krypta… ósma była nietknięta. Najmniej bojaźliwi imienia patrona Imperium Sylwia i Markus, podeszli do niej pierwsi. I zatrzymali się zupełnie nagle u podnóża sarkofagu. Nogi obojga nie były w stanie zbliżyć ich choćby o cal dalej. Jakby ich ciała wbrew ich wolom zapragnęły zrobić wszystko by ich w tej kwestii nie posłuchać. To samo spotkało Dietricha i Ericha. Tylko Konrad i Gomrund mogli swobodnie poruszać się po krypcie.
Nagrobna rzeźbiona tumba przedstawiała przystojnego mężczyznę w silę wieku. Artysta bardzo się postarał by oblicze robiło zarówno jak najmężniejsze, jak i jak najbardziej uduchowione wrażenie. U stóp sarkofagu umieszczono tabliczkę pamiątkową. Jako jedyną ze znajdujących się w kryptach spisaną w reikspielu.

“Tu spoczywa ciało Siegfrieda von Kesselringa, wyernego sługi Sigmara. Czcigodnego rycerza świątynnego i chrobrego męża. Niechay dusza yego spokóy wieczny w niebiesiech znaydzie.”

Pod tabliczką stały stare niedopalone resztki ogarków zapalane zwykle przez pielgrzymów. Z tyłu zaś za grobem spoczywała antyczna przerdzewiała poza granice użyteczności zbroja płytowa, oraz zatknięty za jej pas długi miecz w pochwie.

Barrakul.

Nadzieja gór.

Krasnoludzkie litery wyryte na rękojeści miecza mieniły się w świetle markusowej pochodni.

***

Poza miejscem pochówku Siegfrida znaleźli jeszcze coś. W jednej ze zbezczeszczonych krypt wydrążono tunel prowadzący gdzieś w ciemności. Niski i niczym nie wzmocniony. Jakby wyryty dłońmi, lub prymitywnymi narzędziami. Można było spróbować go spenetrować, ale wymagało to pełzania i naraz mogła w nim zmieścić się tylko jedna osoba. Zwisające swobodnie ze stropu końcówki korzeni poruszały się nieznacznie pod wpływem ruchu powietrza.
U wejścia do tunelu, tuż za wywróconym sarkofagiem leżało rozpłatane ciało jednego z ghuli, którzy zaatakowali ich na górze. Zadane przez plecy głębokie cięcie uśmierciło go zapewne od razu.


*****



Trójka zbrojnych w barwach Wittgensteinów wspinała się właśnie na konie gdy Sylwia i Dietrich zatrzymali się w wejściu do świątyni. Nie spieszyli się ani trochę. Zdążyli odepchnąć kopniakiem jednego z natrętniejszych nędzarzy, zmitrężyć chwilę na wymianie kilku zdań i wolnym stempem przejechać przez całą wieś.
Gomrund odprowadził ich tylko ponurym spojrzeniem. W pierwszym odruchu z radością przystał na pomysł Dietricha i Konrada. Nosiło go, żeby dać ujście płynnej stali jaka wrzała w jego żyłach. Ostatecznie jednak zawierzył losowi, który na ich drodze znów postawił Sylwię Sauerland. A bez jego wsparcia zarówno niedawny kapitan Świtu jak i altdorfski wykidajło uznali, że nie ma sensu ryzykować samodzielnej akcji. Słusznie, czy nie, szansa na zasięgnięcie języka od wittgendorfskiej straży, oraz zdobycia zbroi herbowych, zniknęła po chwili za zakrętem drogi.

Erichowi ta zmiana nastawienia krasnoluda również była nie w smak. Odkąd przybili do semafora stan jego zdrowia, kieszeni i głowy miał się gorzej i gorzej. Próbowano go zgwałcić, opętać, utopić, zjeść, a on nawet nie miał porządnego brzeszczota do obrony. Solidny miecz należący do świętej pamięci Adolphusa Kuftsosa spoczywał teraz na dnie Reiku tak samo jak jego kusza, której zawodność tak mu do gustu przypadła. Do tego purpura na skórze nijak nie chciała ustąpić, a sny wozaka zaczęły dręczyć jakieś wizję, których za nic nie mógł sobie rankiem przypomnieć. No i nieodżałowana Beatka. Szkoda. Zdała mu się na nudy podróży i trudy życia awanturnika…

Konrad mimo odmienności motywów podzielał rozczarowanie Ericha. Dietrich nie dał po sobie znać co o tym sądzi i tylko Markus, któremu humor rzadko nie dopisywał, rad przystał na plan włamania, który co tu dużo mówić bardziej pasował do ranaldyckiej natury hipnotyzera.

Za radą złodziejki skierowali się do młyna. I tam udali na spoczynek. Hans ugościł wszystkich gdy tylko usłyszał imię swojej wnuczki. Zdawał się wręcz traktować jak jej przyjaciół. Przyniósł kilka pajd chleba, miskę z twarogiem i bukłak słabego wina. Jednocześnie znać było, że wiek przesłania mu już część rzeczywistości jaka winna do niego docierać i rozmowa z nim mimo iż możliwa, była trudna i najczęściej schodziła na temat wnuczki Hildy, która jak mówił, w końcu wróci.

***

Całym włamaniem dowodziła Sylwia. Przy niemym choć wyraźnym zresztą błogosławieństwie Gomrunda. Krasnolud nie uciszał jej, jak to często miał w zwyczaju gdy złodziejka wpadała na jakiś pomysł i tylko co jakiś czas mruknął coś pod nosem gdy wyjaśniała swój plan. A plan był bardzo prosty.

Domek wittgendorfskiego medyka miał parter i niewielkie piętro gdzie najpewniej znajdowały się sypialnie. Można było spodziewać się przynajmniej trójki śpiących domowników w środku. Jednym z nich był sam medyk Jean Russoaux. Drugim młody, chuderlawy wieśniak o radosnym wyrazie twarzy, pracujący zdaje się jako jego pomocnik. Większość popołudnia, które Sylwia poświęciła na przyjrzenie się domowi medyka, spędzał w szopie obok, ale na wieczór udał się do domu. Trzecią osobą była gosposia. Równie co medyk tęga kobieta doglądająca porządku w obejściu i równie czule co Erich traktująca zbyt mocno narzucających się gospodarzowi nędzarzy.
Jeśli złodziejka miała zgadywać, obstawiała, że sypialnie całej trójki znajdują się właśnie na piętrze.
Do środka jednak zamierzała się dostać przez boczne drzwi domu, których używał pomocnik medyka. Będąc już w środku miała dać reszcie znać, czy droga wolna. Gomrund nalegał by zabrała ze sobą Dietricha. Ostatecznie wybrała Markusa. Jak stwierdziła, wzruszając ramionami, w najgorszym razie zamierzała mordować. W żadnym bić się.

***

Zamek nie był jakoś mocno zdezelowany, ale otwierało się go jej tak dobrze, że mogłaby go nawet patykiem otworzyć. Uśmiechnęła do siebie słysząc jakże satysfakcjonujące kliknięcie zapadki.
- Takie rączki to niezła fortuna - szepnął z uznaniem Markus.
I jeszcze szerzej, choć tak żeby nie widział, słysząc niemniej satysfakcjonującą pochwałę.
Hipnotyzer jednak musiał sam przed sobą otwarcie się przyznać, że gdy idzie o fach Ranaldowi miły to w jego mniemaniu znacznie mniej ryzykownym, a niemniej intratnym narzędziem jest dobrze zastosowana srebrna kulka na łańcuszku. A komentarz choć iście odzwierciedlał podziw dla zdolności Sylwii, mógł w równej mierze być przejawem czegoś z goła bardziej przyziemnego. Bo jakoś było w dziewczynie, która tak sprawnie i z takim poetyckim oddaniem operowała wytrychem, coś dziwnie działającego na męskie lędźwie.

Ani klamka ani drzwi nie zgrzytnęły ujawniając wnętrze budynku do którego wdarło się światło wczesnej szarówki nowego dnia. Sylwia weszła pierwsza.

***

Czas, odkąd Sylwia i Markus zniknęli we wnętrzu domu, dłużył się niemiłosiernie. Gomrund jednak nie miał zamiaru dawać się ponieść chęci działania. Zgodził się na plan złodziejki i nie zamierzał się teraz z tego wycofywać. Na myśl o tym, że po stracie Julity, mógłby teraz przez swój płomienny łeb narazić na szwank Sylwię, coś go tak skręcało, że sam miał ochotę wyręczyć wszystkie gobliny i wyrwać sobie powoli odrastającą brodę…
Dietrich, Erich i Konrad czekali więc. Ochroniarz wpatrując się pilnie i bacznie w tylne drzwi domu medyka i okna na piętrze. Wozak gapiąc się na gwiazdy i tuląc do siebie kuszę, a Konrad lustrując okoliczne domy, czy aby nikt tak wcześnie nie zamierzał wychylić nosa z domu zaprzepaszczając genialny plan złodziejki i ich życie. I kto wie czy nie właśnie przez to zobaczył ją. Wybiegającą z lasu za wsią. Trochę więcej niż półsta kroków od nich. Niemal od razu wywróciła się na ziemię potykając o coś w półmroku. Za nią między drzewami pojawiły się światła pochodni, a zaraz potem z lasu wypadło czterech zbrojnych. Na pierwszy rzut oka jednak nie byli to ludzie Wittgensteinów. Dziewczyna zerwała się z ziemi i puściła do dalszego biegu. W stronę młyna na wzgórzu.

***

Tak jak się domyślała, sypialnie były na górze. A otyła gospodyni chrapała tak mocno, że nawet najbardziej skrzypiące drzwi nie mogły go zagłuszyć. Sęk był w tym, że sypialnia, w której powinien spać medyk… była pusta. I nie było go w żadnym innym pomieszczeniu.
- Wołamy resztę? - szepnął do zastanawiającej się złodziejki Markus gdy stali na parterze u stóp schodów na górę.
I w tym momencie gdzieś na zewnątrz rozjazgotał się jakiś kundel. Chrapanie gospodyni umilkło. Łóżko na górze zatrzeszczało. Ktoś wstał na równe nogi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 30-12-2013, 17:51   #254
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Krypty, co widać było na pierwszy rzut oka (nawet niewprawnego) były od jakiegoś czasu siedzibą ghuli, co było i widać, i czuć.
Aż dziw, że ani wieśniacy, ani tym bardziej szlachetni wittgensteinowscy rycerze, nie zabrali się za wyplenienie tego paskudztwa. Niemożliwą wszak było rzeczą, żeby nie wiedzieli o takim niezbyt szlachetnym sąsiedztwie.

- Jakiegoś kapłana trzeba by sprowadzić - mruknął Konrad, widząc w jakim stanie są miejsca spoczynku doczesnych szczątków kapłanów - by ponownie poświęcił te krypty.

Konrad i religijność chadzali niekiedy różnymi drogami, ale takie zbezczeszczenie wywołało jego oburzenie. I nie wiedział, czy gorsze były nierozumne ghule, czy też ludzie, którzy aż tak przestali dbać o przybytek Sigmara i groby dawnych wittgendorfskich pasterzy.
Po zdobyciu zamku z pewnością znajdzie się dość złota, by kapłana jakiegoś sprowadzić.


To, że w ostatniej krypcie ghule nie załatwiały swoich potrzeb, zdecydowanie Konrada zaskoczyło. Podobnie jak i to, że drużynowe czarne owieczki - złodziejka i oczajdusza Markus - zatrzymali się przed wejściem do wspomnianej krypty, całkiem jakby natrafili na niewidoczną dla oczu Konrada ścianę. I nie tylko oni zostali zatrzymani, jak się po chwili okazało.


Zaklęcie jakieś czy błogosławieństwo nie przepuściło części drużyny przez niewidoczną granicę, dzielącą miejsce spoczynku walecznego rycerza od pozostałej części podziemi?

Czym ja zasłużyłem na ten zaszczyt?, przez moment zastanawiał się Konrad, nijak nie potrafiąc w swym zachowaniu dostrzec zbyt wielu zasług.
Ale wszedł i jako pierwszy dostrzegł piękny miecz, leżący za grobem mężnego wyznawcy Sigmara.
O tym, że był piękny, przekonał się prawdę mówiąc dopiero wówczas, gdy go wyciągnął z pochwy. O ile kolczuga była zżarta przez rdzę, o tyle miecz lśnił jakby dopiero co wyszedł z pracowni mistrza, który go stworzył.

- Walczyłeś z Chaosem, a teraz, na twoim podwórku, zło się zalęgło - powiedział Konrad pod adresem rycerza, Siegfrieda von jakiegoś tam, jak ponoć ktoś napisał na tabliczce opisującej grobowiec. - Oddam, jak wypędzimy zło z zamku Wittgensteinów - obiecał, zamieniając miecz rycerza na swój.

***

- Ktoś wylazł, utłukł trupojada, a potem sobie poszedł. - Wskazał na tunel, prowadzący z krypty gdzieś w siną dal. - Ciekawi mnie, dokąd prowadzi, ale nie na tyle, żeby iść tam i sprawdzać. A nuż ten ktoś potraktuje mnie tak samo, jak tego ghula.

Tunel wyglądał na wykopany ręczni i na dodatek dość świeży. Poza tym nie mógł prowadzić zbyt daleko. Ale po drugiej stronie mogła czekać nader nieprzyjemna niespodzianka, ale Konrad nie bardzo chciał mieć rozwalony łeb. Takie przyjemności nader często kończyły się wizytą na cmentarzu.

- Ciekaw jestem - dodał - czy tunel wykopał jakiś zdesperowany jenić ghuli, bo o kim takim wspominano, czy też dokopał się tutaj ktoś z zewnątrz.

***

Zmiana planów, związana ze "zdradą" Gomrunda, w najmniejszym nawet stopniu nie przypadła Konradowi do gustu. Wzięci z zaskoczenia zakuci w blachy wojacy nie powinni stanowić zbyt wielkiej przeszkody dla zjednoczonych sił damsko-męskich tudzież ludzko-krasnoludzkich. Ale skoro krasnolud posłuchał podszeptów Sylwii i wypiął się na wcześniejsze plany - cóż można było zrobić? Po prostu odłożyć wspaniałe plany na później, a teraz siedzieć jak ofermy w krzakach, dość odległych na dodatek od chaty medyka, jako że bliżej podejść nie mogli, jeśli nie chcieli się rzucić w oczy każdemu, kto w nieszczęsnej wiosce spać nie może z takiej czy innej przyczyny. Do baby nie swojej któryś polezie, albo na inny głupi pomysł wpadnie,i jak nic zoczy grupkę obcych zoczy, których być tu nie powinno.
Eh, Sylwia i jej pomysły. Życie zdecydowanie było prostsze bez babskich fanaberii.

Siedzenie w krzakach opłaciło się o tyle, że dzięki temu właśnie udało się Konradowi ujrzeć dziewkę, co z lasu biegła, o dziwnej nie da się ukryć porze dnia, czy raczej nocy. Uciekała raczej, sądząc po tym, że w ślad za nią bieżeli czterej wojacy.
A sądząc z kierunku, w jakim biegła, była to Hilda, wnuczka młynarza, o której to dziewczynie mówili wiele i Hans, i Sylwia.
I komu tu pomóc? Sylwii, która z każdej opresji wyślizgnąć się potrafiła, czy Hildzie, która w opałach się znalazła?

- Ratujmy Hildę! - Konrad trącił Gomrunda w ramię, wskazując równocześnie w stronę, gdzie znajdowała się biegnąca.
Po czym ruszył biegiem w stronę młyna.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-01-2014, 12:12   #255
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Wierny sługa Sigmara Siegfrieda von Kesselring był bez wątpienia chroniony potężnym czarem nawet po śmierci. Czar choć mocarny był niesprawiedliwy. Oldenbachowi łzy nagle napłynęły do oczu. Tak mu się nagle zrobiło czegoś żal.
Szarpał się próbując zrobić krok w przód w stronę sarkofagu, ale jego nogi jakby się przykleiły do podłoża.
- Ale dlaczego? – załkał - O co chodzi? Jestem taki bogobojny no. I to do wszystkich bogów.
Biedaczysko nie rozumiał przyczyn tej jawnej niesprawiedliwości. Żal jednak szybko mu przeszedł w złość, choć nie przestał szlochać. Dał w końcu za wygraną i cofnął się. Spojrzał tylko ponuro na Konrada, który zamienił swój stary najemniczy oręż na błyszczące świętą magią cacko.
- A wypchaj się. – mruknął do święte pamięci von Kesselringa wykonując w stronę szacownego grobowca gest przez krasnoludy nazywany „wałem”, a wielce obraźliwy.

Wygrzebany w ziemi korytarz nie nęcił go wcale, a że nawet błogosławiony Konrad nie kwapił się z eksploracją, to i Erich mniej zasobnie uzbrojony nie kwapił się do zejścia.

Zdrajca Gomrund mimo wcześniejszych ustaleń wypiął się na zasadzkę, by spitych zbrojnych ogołocić z ekwipunku i życia, nic zatem dziwnego, że żałość znów falą schwyciła Ericha za gardło wyciskając migdałki i łzy z oczu.
- Nie mam mego miecza, nie mam zbroi … czarne są myśli me.
Obserwacja gwiazd podczas czychania w krzaczorach też nie przyniosła ukojenia. Ich zimny blask zdawał się naigrawać z ludzkich i mutancich nieszczęść.

Wkrótce jednak czas oczekiwania się skończył i oto przyszło rozstrzygnąć komu pomóc Sylwii, czy też dzierlatce spierdzielającej w podskokach do młyna. Konrad dzielnie pobiegł na odsiecz nieznanej, a żwawej białogłowie najwyraźniej chcąc sprawdzić swój nowy nabytek w zbrojnym starciu.
- Dobrze, że choć kusze mam. – rozczulił się Erich gładząc pieszczotliwie broń niczym piękną kochankę.
- Czas się dozbroić. – mruknął ładując kuszę.
- Co jest? – mruknął do towarzyszy – Nie marzyliście od dzieciństwa, by ratować dziewice i wymierzać sprawiedliwość niegodziwcom?
Zakpił krzywo się uśmiechając.
- Też bym wolał palić, mordować i gwałcić … ale cóż … czasem trzeba wybrać mniejsze zło.
Zakończył tą przydługą i niebezpiecznie filozofującą przemowę, po czym ruszył szybkim krokiem za Konradem wybierając już co bardziej dogodny cel do ustrzelenia.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 04-01-2014, 10:35   #256
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gomrund zauważył to co się stało w świątynnych katakumbach jak i wszyscy zgromadzeni. Nie pojmował magii, błogosławieństw czy świętych znaków, ale przecież nie musiał wiedzieć dlaczego tylko Konrad i on mogli dotrzeć do sarkofagu. Być może tylko oni wykazali się na tyle odpowiednim szacunkiem do tego miejsca, iż jeden z jego dawnych obrońców pozwolił się zbliżyć się do uświęconej ziemi. Krasnolud przystanął sklecił słowa w modlitwę w intencji poległego bohatera… odmówił ją powoli i z odpowiednią estymą. Dopiero potem był gotów zrobić kolejny krok… i być może to krasnoludzkie poszanowanie tradycji i przywiązanie do pewnego uświęconego porządku oraz rytuałów sprawiało że jego pobratymcy byli niejednokrotnie wyprzedzani przez długonogich.

Miecz zdradzał rasę rzemieślnika, który go wykonał. Przednia stal i kucia sposób bezsprzecznie krasnoludzkim hutom i kuźniom właściwy. Klinga lekka ale nadzwyczaj sprężysta… i ostrzony pewnikiem sekretnym sposobem jednego z klanów. – Barrakul. Brodacz odszyfrował nazwę. – Nadzieja Gór… po waszemu. Wykuty z rudy magnetytowej... niewiele ludzkich pieców by ją rozgrzało. Miecz dopasowany do ręki. Pewnikiem kuty i wykonany na zamówienie. To trwa wiele miesięcy… a może i rok cały… Wiele serca włożył w niego Mistrz Kowalstwa z Szarych Gór.

Widać było, że Płomienny nie był zadowolony. Trudno powiedzieć z jakiego powodu. Czy to dlatego, że młodzik zdecydował się zabrać oręż należący do rycerza. Czy dlatego, że bądź co bądź najlepszą klingę zawłaszcza sobie ten co to najlepiej z drużyny używać jej nie będzie. Czy może dlatego, że krasnoludzkie cacko nie wylądowało w krasnoludzkich łapach. Nie powiedział nic. Zostawił sprawę tak jak była.

***

Stwierdzenie przy trupie ghula trochę zaskoczyło Gomrunda. O ile na kopaniu tuneli Konrad mógł się nie znać o tyle wiedział przecież kto wlazł za trupojadami do krypty i kto rozpłatał tego tutaj. – Strażnicy tej bladolicej pindy go pewnie ukatrupili. Skwitował tak aby nie pozostawić nikomu wątpliwości. On ich nie miał, to sprawka siepaczy których i oni widzieli.

– Tunel. Dodał po chwilowej obserwacji. – Wykopały pewno same ghule. Na pewno jest zmajstrowany od środka. Tu i tu to widać wyraźnie… Wskazał coś na ściankach co przy tej pochodni dla niektórych może i tak niewiele rozjaśniało. – I ziemia była wywalana tutaj. Pewnie toto prowadzi na powierzchnię. Może to dodatkowa droga ucieczki… w końcu więcej powinno być tych ścierwojadów. Czyli coś do ubicia nam zostało. Zdawało się, że to na jego krasnoludzkiej głowie pozostanie bo nikt inny się nie kwapił do oglądnięcia dokąd ten tunel będzie prowadzić.

***

Jak większość planów Sylwii i ten miał jedną podstawową wadę. Koza nie chciała siedzieć na czterech literach i się nie narażać. Z drugiej jednak strony to właśnie ona i Markus się nadawali do realizacji tego planu najlepiej więc chcąc nie chcą przystał na jej propozycję. W młynie nie objadał dziadka sam taszcząc sporo żarcia wyniesionego z semafora. Alkoholem nie wzgardził… i z pełnym brzuchem i przepłukanym gardłem postanowił chwilę odpocząć przed porwaniem medyka. Podejrzewał, że za niedługo sen i odpoczynek będzie znacznie bardziej luksusowym towarem niż udziec wieprzowy w wiosce pod zamkiem Wittgensteinów.

Kiedy już zaznał odrobinę wywczasu a alkohol wciąż nieco radośniej pozwalał patrzeć na ich sytuację dosiadł się do Sylwii i zapytał. – Czy ty jak człowiek nie możesz się pożegnać albo zostawić znaku że odeszłaś z własnej woli? Wiesz ile godzin cię szukałem wśród tego zielonego ścierwa pod kopalnią. Raczej stwierdził niż pytał… teraz łzy już nie powstrzymywały go od zasłużonego wyrzutu. – Zresztą… Powiedz mi lepiej czy coś powinienem wiedzieć z tego co wyczyniałaś przez ostatnie tygodnie?

***

Na pożegnanie Markusa i Sylwii, już pod chatą medyka Gomrund powtórzył raz jeszcze na co się zgodził. – Trzeba go żywcem i przesłuchać… nie bezmyślnie zamordować w łóżku. A potem już pozostawało mu tylko czekanie. Obserwowanie okolicy, nasłuchiwanie i czekanie… cholerne czekanie. Czekał niecierpliwie szukając jakichś oznak do tego żeby ruszyć wreszcie zad i wejść do domu… i czekał. Minuty upływały. Zupełnie tak jakby Sylwia chciała sama z Markusem wynieść konowała do kryjówki. Cholera dlaczego zgodził się na to żeby Dietrich został z nimi… przecież mógł wleźć i czekać w bezruchu w budynku… czekał i myślał… i jak to zwykle bywało w czekaniu myślał mało pozytywnie.

W pewnym momencie Konrad go szturchnął i wskazał coś głową… zamieszanie pod lasem. Dziewka w potrzebie… kolejna już. Być może Hilda wracająca do młyna zgodnie z pobożnymi życzeniami starego Hansa. Nim się krasnolud połapał co i jak młodzik wyrwał do przodu zapominając o innej dziewce. – Kto zostaje pod domem? Syknął przez zęby brodacz… za odpowiedź Ericha musiał przyjąć wystrzelenie wozaka niczym z katapulty w kierunku lasu. Dietrich skinął głową na znak zgody krasnolud skinął takoż. Na pożegnanie. – Zaraz cała wieś będzie na nogach? Rzucił mu już przez ramię. Pobiegł za resztą.

Rozciągnęli się niczym wąż. Szlachetny Konrad, Szalony Erich i Ociężały Gomrund. Bogowie nie stworzyli krasnoludów do biegania… marsz jak najbardziej. Sprinty i przebieżki już nie… Płomienny jako i inni przedstawiciele górniczej rasy był zawołanym piechurem. Mógł maszerować wiele godzin z obciążeniem, które przeciętnego człowieka garbiło do ziemi. Jednak nijak nie mógł dopędzić ludzi na tak krótkim odcinku… ale pędził ile miał sił w nogach… pędził jak na standardy krasnoludzkie. Nie sprintem… biegł do walki. Biegł tak by mieć oddech i siłę na bitkę. Biegł w stronę młyna tak by przeciąć drogę napastnikom w odpowiednim momencie.

Miał czas się im przyjrzeć. Chciał wiedzieć z kim przyjdzie mu walczyć… a może nie będzie trzeba walczyć. Może to nie ludzie z zamku… Szukał szczegółów ubioru, opancerzenia czy uzbrojenia. Może jakieś wskazówki co do profesji. Czy to pospolite leśne rzezimieszki, zbrojni czy może kolejna porcja ghuli czy mutanci. A jak przyjdzie mu walczyć to z całą pewnością będzie brakowało mu po boku ochroniarza. Przez te długie tygodnie zdążył już poznać jego bojowe umiejętności i najwyżej oceniał je spośród ludzi. Był sprawny i solidny. Konradowi brakowało jeszcze kunsztu… ale zapału i zaciekłości nie co pokazał podczas pamiętnej katorgi pod semaforem. Ale Erich to był element chaosu a do tego stronił od walki wręcz… jak kusza go zawiedzie to będą zmuszeni potykać się dwóch na czterech.

- Stać wy kurwie syny! Nasienie wystrzelone z krzywej kuśki i wylazłe z kaprawej pipy! Wydarł się jak już ich sylwetki były wyraźnie widoczne. Zaczynając miłą konwersację na krasnoludzką modłę. Dając jednak szansę na uniknięcie zbrojnej konfrontacji. – Hilda schroń się u Hansa… a wy zatrzymać się albo ja was zatrzymam na tej polanie do czasu aż wasze gnaty psy rozwłóczą po okolicy.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 06-01-2014 o 13:04.
baltazar jest offline  
Stary 04-01-2014, 10:38   #257
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Eskapada po medyka nie udała się. Co gorsza na górze rozległo się szuranie drewnianymi chodakami. Ani chybi z sypialni kobiety. Oppel zdusił w ustach przekleństwo.

Gospodyni się zbudziła, diabli nadali babski ród - syknął Markus wprost w kształtne uszko Sylwii. Owionął go zaraz zapach złodziejki, lecz hipnotyzer mężnie go zignorował.

- Nie mamy czasu - klarował. - Babsztyl zlezie po schodach, a nas wtedy nie może tutaj być. Chodu... - to mówiąc pociągnął kobietę w kierunku wyjścia. Kierował się do szopki z narzędziami. Tam miał postanowić czy przeczekać zawieruchę i ponowić włamanie lub zwiać do koleżków. Wszak medyczne imponderabilia to nie w kij dmuchał.
 
kymil jest offline  
Stary 04-01-2014, 16:32   #258
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wyszło na to, że z wypadem do krypt jednak nie musieli się śpieszyć, bo kiedy wrócili na powierzchnię, o ukrywaniu albo przesłuchiwaniu w nich któregoś z pancernych i tak nie było już mowy. Mogli im najwyżej pomachać na pożegnanie. Zresztą sam podziemny zwiad też trudno było zaliczyć do szczególnie udanych. Chyba jeden Konrad miał z czego się cieszyć. Wprawdzie faktyczne skutki wymiany, której dokonał przy milczącej zgodzie czcigodnego i chrobrego, pewnie dopiero miały się ujawnić, ale samo znalezisko zasługiwało na uznanie.
Czego raczej nie można było powiedzieć o ghulim ścierwie ani tunelu. Gomrund niechybnie uchwycił sedno sprawy, więc Spieler wyraził poparcie bliżej nieokreślonym pomrukiem i kiwnięciem głową. Zwłaszcza że kiedy własne ciało odmawia posłuszeństwa, lepiej nie puszczać w ruch języka bez wyraźnej potrzeby.

W młynie jakoś nie potrafił w pełni wykorzystać gościnności starego gospodarza. Kiedy sięgał do szczodrze podsuwanych zapasów, przypominały się Spielerowi wychudzone widma snujące się po wiosce i zachwyty dziadunia nad darowaną mu przez Gomrunda kiełbasą. Sięgał więc bardzo oszczędnie, symbolicznie w zasadzie, i przez to nie najadłby się właściwie wcale, gdyby krasnolud znów nie rozsupłał worka z prowiantem.
Potem z kolei nijak nie mógł znaleźć wygodnej pozycji do spania, długo wiercił się i przewracał z boku na bok. Może uwierały go nierówności podłogi przez słabo wypchany wór. A może świadomość, że im więcej czasu zmitrężą w tej upiornej, zabitej dechami wiosze, tym mniej go zostanie na ratowanie Julity. Jeżeli już nie było na to za późno.
W końcu zgrzebał się z posłania, mamrocząc gniewnie do siebie i wyszedł na zewnątrz, odetchnąć świeżym nocnym powietrzem. Obszedł młyn dookoła, posiedział trochę na dziadkowej ławeczce przed wejściem, pogapił się znowu na majaczące w ciemności kontury budynku, który tak bardzo chciała odwiedzić Sylwia. Pewnie miała rację, że tam należało szukać wskazówek, co też wyrabia się we włościach Wittgensteinów. Tylko czy rzeczywiście mogły ułatwić im jakoś rozwiązanie najważniejszego problemu?
Po powrocie zgarnął swój worek, odszukał ją w mroku i ulokował się obok. Jakiś czas wiercił się, postękując, jakby i tutaj coś go niemożliwie gniotło, wreszcie wyciągnął ramię i po prostu przygarnął dziewczynę do siebie, poniewczasie uświadamiając sobie, że jest dużo cieplejsza niż jego dłonie. Syknął przepraszająco, ale żeby na dobre cofnął ręce, musiałaby wykazać niemałą determinację.

Lata całe przepędził na czekaniu. Był – można by rzec – nielichym w tej materii fachowcem. Ale w krzaczorach opodal domu łapiducha-bimbrownika siedziało się Spielerowi fatalnie. Nie wątpił w umiejętności Sylwii, gdyby jednak wparowali do środka całą szóstką, pewnie już dawno załatwiliby sprawę. Ani grubas, ani jego chuderlawy pomocnik nie byliby raczej szczególnym wyzwaniem, zwłaszcza wyciągnięci nad ranem z łóżek. Większe obawy mogła budzić gospodyni, ale przy liczebnej przewadze ją też powinni jakoś spacyfikować...
Zresztą z taką koniecznością nadal musieli się liczyć. Tyle że przewaga stopniała nagle w ogniu młodzieńczej rycerskości.
Właściwie nie dziwił się chłopakom, gdyby tylko kto inny poszedł zwiedzać ukradkiem siedzibę felczera, Spieler nie dałby się tak łatwo zostawić w odwodzie. Inna rzecz, że w takim wypadku nie cierpiałby w przeklętych krzakach aż takich katuszy, bo z reguły potrafił docenić bezczynność.
Klnąc z uczuciem pod nosem, chyłkiem przeniósł się ze swoim drągiem bliżej domu, żeby mieć lepsze rozeznanie w sytuacji, a w razie potrzeby szybciej włączyć się do zabawy.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 04-01-2014 o 16:37.
Betterman jest offline  
Stary 05-01-2014, 00:28   #259
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Na początku chciała o skrzynce opowiedzieć wszystkim, ale pierwszą okazję do rozmowy miała dopiero wieczorem. Najpierw spędzili sporo czasu w kryptach, paskudnych, cuchnących, zbezczeszczonych i chciała tylko jak najszybciej się z nich wynieść. Obwiązała nos chustką i parła do przodu uparcie niczym wół prawie nie rozglądając się na boki i narzucając reszcie tempo. Zresztą w tej materii nic się u niej nie zmieniło. Nie okradała zmarłych. Nigdy.

Za to przez tę chwilę, gdy grobowiec zatrzymał ją niewidzialną barierą, zdawała się dobrze bawić. Obeszła całą granicę, półokrąg wokół sarkofagu, wrzuciła do środka kamień, odsunęła sie i powolutku po malutkim kawałku przesuwała w stronę bariery swój nóż sprawdzając czy czar można tak oszukać. Namówiła Markusa żeby przeszedł się z nią sprawdzając czy na oboje działa zupełnie tak samo. Przestała się bawić dopiero, gdy Konrad, z nowym mieczem w dłoni składał przysięgę.
- No, to bardzo ładna obietnica – powiedziała do chłopaka cicho, przekrzywiając głowę niczym ptak i patrząc mu prosto w oczy – zwłaszcza, jeśli jej dotrzymasz. Ale wiesz, nie zastanawiałeś się nigdy, dlaczego Gomrund, z racji zasług i starszeństwa, nie ogłosił się kapitanem Świtu? I mogę mieć pewność, że jak gdzieś znajdziemy wysadzane perłami trzewiki nie spróbujesz się w nie wbić przede mną?
Może Sparrenowi dostało się, bo nie lubiła cmentarzy. A może dlatego, że skrupulatnie liczyła szanse Julity. Niemniej wtedy właśnie postanowiła, że najpierw o skrzynce powie Gomrundowi i Dietrichowi i niech oni postanowią ile ma o niej wiedzieć reszta.

***

Na wyrzuty Gomrunda nie odpowiedziała, bo i krasnolud odpowiedzi nie oczekiwał. Nie umiała się żegnać i nie umiała tłumaczyć rzeczy, które czuła. Uśmiechnęła się więc tylko, trochę przebiegle i trochę smutno, a gdy padło właściwie pytanie poprosiła żeby zaczekał i poszła po Dietricha. Żeby nie opowiadać dwa razy.
-Kiedy szliśmy na gobliny, do kopalni, przydybaliśmy z Dietrichem jednego gościa. Śledził nas. On sam twierdził, że szedł z Grissenwaldu do Biberdorfu, i właściwie to mu nawet uwierzyłam, ale tachał ze sobą stos obrzydliwych ulotek, o krasnoludach, pomyślałam wtedy o Julicie i się wściekłam i chciałam go powiesić i pewnie gdyby nie Dietrich tak bym zrobiła. Dietrich spuścił mu lanie, ulotki utopiliśmy a ja zabrałam tę skrzynkę. Powiedziałabym ci o tym, chyba –zmarszczyła brwi –no raczej bym powiedziała, ale potem była bitwa, a potem …no… sami wiecie. Poszłam do semafora, poznałam Edwina, namówiłam go na przekazanie wiadomości, ale że kolejny semafor nie działał, musieliśmy do niego pójść, żeby wiadomość dotarła do krasnoludów. I wtedy w skrzynce pojawił się papier. Znikąd. A na nim wiadomość. Chwilę trwało nim to rozkminiłam. A potem napisałam wiadomość, włożyłam do skrzynki i dostałam odpowiedź. I tak kilka razy. Przestałam, bo zabrakło mi pomysłu, co dalej łgać. Zresztą i tak jest tego całkiem sporo.
Opowiedziała, że Edwin podjął się zasięgnąć języka o Nam Divinum Bonitatem, i że zastanawiała się czy nie powiedzieć o obu organizacjach Schwerterowi. Że teraz to chyba jasne, że Erich zmienia się w tego swojego nieżyjącego sobowtóra, tyle, że sobowtór jest już demonem, że może faktycznie szkoda, że Gomrund nie uciął mu tej łapy, ale teraz już chyba na to za późno
W czasie tej przemowy kartka z korespondencją znalazła się w rękach Dietricha, a skrzynka na kolanach Płomiennego.
- Musimy szybko wymyślić jak ocalić Ericha – zakończyła bardzo poważnie.

***

-Markus – wyszeptała do towarzysza z wyrzutem – No nie wygłupiaj się. I pomyśl. Jak Żanruso wyszedł z domu? Chodź – tym razem ona go pociągnęła za rękaw. Drzwi do kuchni otworzyły się z delikatnym zgrzytem. Złodziejka bez namysłu podeszła do paleniska i sięgnęła po wiszące nad nim żeliwne rondle. Jeden podała Markusowi, drugi przez chwilę warzyła w dłoni. – Jak tylko baba wyjdzie z pokoju. – Rozejrzała się jeszcze szybko po kuchni i sięgnęła po lezącą na ławie chustę. Przedarła ja na pół. Owinęła rondel jedną częścią i dopilnowała żeby Markus zrobił tak samo.
-Będzie ciszej –wyjaśniła być może niepotrzebnie. - No i nie chcemy żeby dostała za mocno.

Uderzyła kobietę, gdy tylko drzwi otworzyły się na pół szerokości. Za słabo. Tęga gospodyni zachwiała się, ale gdyby nie szybkość Markusa z pewnością zdążyłaby krzyknąć. Dopiero to drugie uderzenie pozbawiło ją przytomności. Sylwia złapała ciało nim upadło, najwyższym wysiłkiem woli powstrzymując jęknięcie, gdy bezwładny ciężar spadł jej na ręce. Zgodnie, jakby zajmowali się tym od lat, przeciągnęli gospodynię do jej sypialni, zakneblowali, związali ręce i nogi.
Do pokoju chłopaka weszła już sama. Podkradła się do siennika, nieruchomy cel ogłuszało się dużo łatwiej. Markus w tym czasie wyjrzał na zewnątrz dając sygnał, że można wychodzić. Pojawił się tylko Dietrich. Wyjaśnił, czemu jest sam.

Nie miała czasu zastanawiać się czy to ludzie Schwertera czy jacyś inni. Mogła mieć tylko nadzieję, że Gomrund zapanuje nad sytuacją.

-Dokończmy tutaj, proszę –wyszeptała nieco pobladłszy. – Ruso nie zapadł się pod ziemię, dowiedzmy się jak opuścił dom. Był w środku, kiedy zaczynałam obserwację i nie wyszedł ani drzwiami ani oknami. Proponuję na razie odpuścić sobie piętro. Markus wziąłby gabinety, Dietrich kuchnię i kredens, ja gorzelnię. Szukamy zakamuflowanych przejść i dowodów na Wittgensteinów, że czczą bogów chaosu. Takich, co mogłyby przekonać Iustusa Schwertera do przekroczenia swoich obowiązków.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 05-01-2014 o 00:43.
Hellian jest offline  
Stary 10-01-2014, 14:18   #260
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Mogli posłuchać Sylwii i przeszukać dom. Nie był jakoś specjalnie duży, a przecież mógł skrywać osobę, która o zamku Wittgenstein i rezydujących tam władykach mogła mieć zdecydowanie większe pojęcie niż zwykły żołdak. Czy jednak nie powinni mimo to popędzić by pomóc Konradowi, Gomrundowi i Markusowi w starciu jakie zaraz mogło mieć miejsce pod młynem? Był to poniekąd wybór, na który właściwie żaden z nich się nie przygotował, bo przecież mieli tylko się włamać i przesłuchać lokalnego medyka. Zaspany, rumiany, bretoński grubas o dobrotliwej twarzy. Łatwizna… Los jednak już od dłuższego czasu lubił płatać im figle.
- No ruszcie się! - popędziła niezdecydowanych mężczyzn Sylwia kierując się do szopy.
Ostatecznie skinęli głowami. Ku uldze i zadowoleniu złodziejki. Wiedziała bowiem, że jeśli mieli złapać truciciela tej wsi, to musieli to zrobić teraz. Nie za chwilę, tylko dokładnie teraz. Inaczej fakt że medyk, wiedząc już, że obcy na niego dybią, skorzysta z zamieszania i ucieknie na zamek, był równie pewny jak to, że Sigmar sam z siebie nie uśmiechnie się dziś do Wittgendorfu.
Gomrund musiał sobie poradzić.

***

Plecy Konrada oddalały się od niego z każdym krokiem coraz bardziej. Chłopak przebierał nogami przynajmniej dwa razy szybciej niż on, a przecież też nie sadził jakichś wielkich susów.
Tuż przed krasnoludem, Erich przypadł do jednego z płotów i wycelowywał kuszę. Gomrund minął go krzycząc do ścigających dziewkę zbrojnych.
Dwóch dzieciaków. Jeden przed nim. Z khazadzkim ostrzem, którego kunszt przerastał jego najbujniejsze flisackie wyobrażenie, biegł jakby sam był chrobrym sigmaryckim rycerzem. Drugi z tyłu. Chichoczący i mutujący aż miło pies na baby z podaltdorfskiej wiochy. Tak. Brakowało mu Dietricha. Miał nadzieję, że ochroniarz szybko wyciągnie z domu medyka Sylwię i ruszy mu w sukurs…

Trudno było określić, czy wojacy przystanęli na widok nadbiegającego bohatera Sigmara, czy może na dźwięk krasnoludzkich wyzwisk, których ton zapewne zawstydziłby lokalnego koguta, gdyby jeszcze jakiś tu żył. Hilda oczywiście nie przystanęła, a wręcz przeciwnie jeszcze prędzej popędziła do młyna. Obejrzała się za to na młodego kapitana. Ładna, krótkowłosa blondynka o pokaleczonej witkami gałęzi twarzy…
Konrad był już pewien, że dziewczyna zdąży tam wbiec nim ją dopadną. Nie był tylko pewien co zrobią gdy zobaczą zamknięte drzwi. Ani gdy utwierdzą się w przekonaniu, że ktoś chce im udaremnić ich zamiary. Ale nie przejmował się tym na razie. Już tylko metry dzieliły go od ścieżki, po której zbrojni chcieli ścigać młynarzównę…

Erich skrzywił usta rozczarowany. Tym razem zastępująca mu ostatnio Beatkę, kusza nie usłuchała jego czułości. Bełt gwizdnął ino gdzieś między zbrojnymi i zniknął między drzewami. Sądząc po ruchu, tamtych, nawet nie zauważyli, że ktoś w nich strzela. Co dawało mu opcję ponownego załadowania broni. No cóż. Do skutku.

Stanąwszy im na drodze młody Sparren wyciągnął Barrakula przed siebie. Miecz zalśnił w blasku księżyca. Księżyca, którego zresztą nie było w ogóle widać zza szarego całunu chmur. Zbrojni zatrzymali się, a Konrad za swoimi plecami usłyszał satysfakcjonujące zatrzaśnięcie drzwi wejściowych do młyna. Udało się. Wnuczka Hansa wróciła do domu. Zło i Wittgensteinowie, zaprawdę mieli teraz powód by kulić się lękliwie w mrocznych cieniach swoich komnat. Starczy puścić jednego z tych ich sługusów by im wszystko wyśpiewał. Że niewiasty Wittgendorfu już nie będą bezkarnie ciemiężone!

Tylko, że… Konrad zamrugał oczami.

Mający jeszcze z kilkanaście kroków Gomrund zaklął i przyśpieszył.

Cztery pary oczu łypały na Konrada iście wkurwionym wzrokiem spod klasycznych nulneńskich kapalinów. Jeden ze zbrojnych wyszedł naprzeciw Barrakula nie poświęcając mu jednak należytej uwagi.
- Spierdalaj do swojej chaty wsiuro - wycharczał i ruszył z toporem w dłoni na Konrada, który uświadomił sobie właśnie, że póki co sam jeden na razie stoi na przeciw czterech tarczowników z oddziału Iustusa Schwertera, których mieli przyjemność spotkać w Grissenwaldzie.
Konrad miał krótką chwilę na podjęcie decyzji. Nie zszedł z drogi. Nim się obejrzał, zbrojny doskoczył do niego i zamachnął się toporem. Gdyby ostrze sięgnęło choćby o cal dalej, Konrad mógłby pożagnać się z dalszym ratowaniem niewiast, a kto wie czy nie z życiem. Końcówka obucha topora rozcieła ubranie na jego piersi i drasnęła skórę na wysokości żeber.
Sparren nie ryzykował starcia z całą czwórką. Syknąwszy z bólu zaczął cofać się do młyna, wyglądając swoich towarzyszy. I doczekał się. Gomrund sapiąc już, bo ostatnie metry pokonał sławetnym krasnoludzkim sprintem, dopadł do niego i stanął twardo przed nim odgradzając swoją osobą chłopaka od nulneńczyka. Nie rzekł nic. Nie musiał. Znać było, że nie odpuści. Nulneńczycy też nie odpuścili.
- Chaotycka chołota… - mruknął wysunięty najbliżej zbrojny, który zdaje się był dziesiętnikiem i dał znać ludziom za sobą do ataku.


***

Nosiło go. Nosiło jak diabli. Tam pod młynem pewnie walczyli, a on kręcił się cholera wie po co, po jakiejś wiejskiej kuchni, która nijak nie różniła się od innych kuchni jakie zdarzyło mu się zwiedzać. Jeśli coś w niej było dziwne to tylko to, że była diablo dobrze jak na tak strasznie głodem przymierającą wieś, zaopatrzona. W kredensie znalazł kosz z chlebami, gomółki serów, suszona baranina, wędzone półgęski, gąsiorki z winem i generalnie wszystko czego trzeba by nie mieć bladego pojęcia o głodzie. Poza tym… zupełnie nic. Ale nie poddawał się. Szukał i nasłuchiwał, czy jedyne zagrożenie dla Sylwii, czyli asystent medyka się nie budzi. A na to by miał się obudzić nie wskazywało absolutnie nic. Chrapał w najlepsze tak, że Dietrich zastanawiał się, czy on sam zaraz nie będzie największym zagrożeniem dla złodziejki.

Sylwii przypadła do zwiedzenia trochę ciekawsza lokacja. W szopie bowiem znajdowała się typowa gorzelnia. Na ściennych półkach stały słoje powypełniane płynami o różnych barwach i różnej przejrzystości, a także kilka pustych butelek gotowych do napełnienia otrzymywanym tu destylatem. Aparatura jednak stojąca na stole była opróżniona z wszelkich odczynników. Generalnie nic by nie zwróciło tu uwagi złodziejki gdyby nie przyjrzała się bliżej szklanej kolbie, w której zapewne zbierano destylat. Jej wlew pokrywała bowiem jakaś czarna narośl przypominająca mech. I co ciekawsze, szypułki tego mchu kołysały się tanecznie mimo iż w szopie nie dało się wyczuć absolutnie żadnego ruchu powietrza. Złodziejka przyjrzała się uważniej temu tworowi. Nie wyglądało jej to na żaden konkretny dowód na knowania Wittgensteinów, ale ciekawość zwyciężyła. Schyliła się, zbliżyła… Mech faktycznie okazał się mchem, ale szypułki zdawały się tańczyć ze sobą i szukać się wzajemnie… Ledwo zdążyła odskoczyć, gdy wyczuwszy ciepło jej oddechu wystrzeliły w stronę jej twarzy. Przez chwilę wyciągały się jeszcze jakby tęsknie w jej kierunku, a potem powróciły do tańca.
Prawie krzyknęła ze strachu gdy ktoś złapał ją za ramię.
- Chyba znalazłem - powiedział Markus.

Hipnotyzer miał zdecydowanie najciekawsze miejsca do obejrzenia. W pokoju medycznym zwisał sobie z haka na suficie ludzki szkielet, który na początku omal nie przyprawił Markusa o zawał. Kości pięknie zakonserwowano i podpisano w języku zdaje się klasycznym. W kredensie obok spoczywały liczne fiolki zawierające w większości jaskrawe płyny o opalizujących odcieniach. Nad kredensem zaś wisiał pięknie oprawiony dyplom ukończenia szkoły medycznej w Quenelles wystawiony dla Jeana Russoaux. Było też łóżko, fotel, szafka z prostymi narzędziami medycznymi, oraz biurko, na którym leżał niedokończony list, notatki, a wśród nich koperta ze złamaną herbową pieczęcią Wittgensteinów.
To czego jednak szukali, Markus znalazł dopiero w gabinecie medyka. Biurko tutaj było zamknięte i nie fatygował się na razie z otwieraniem skoro będzie to mogła zrobić Sylwia. Bardziej przyjrzał się regałowi z książkami i zawieszonemu nad biurkiem obrazowi przedstawiającemu zdaje się lady Margrittę von Wittgenstein. Przesunięcie obrazu niczego nie odsłoniło. Dopiero regał z książkami ujawnił swą tajemnicę. Jedna z książek robiła za dźwignię, która miała zdaje się coś gdzieś otworzyć. Z tym jednak wolał poczekać na Sylwię i Dietricha.

Odór zgniłego mięsa owiał ich twarzy gdy tylko regal przesunął się za sprawą sekretnego mechanizmu odsłaniając zejście do piwnicy. Złodziejkę i Markusa aż zmroczyło i tylko Dietrich w pełni zapanował nad odruchem wymiotnym. Bogowie wiedzą, czy zdecydowali by się tak od razu zejść na dół gdyby nie usłyszeli dochodzących z dołu głosów.
- Znaleźli nas!
- Zostańcie tu! Poinformuję lady. Jak ich zabijecie, wpuści was na zamek.


- To medyk - szepnęła Sylwia - ucieka...
Dietrich wyciągnął miecz, wziął od Markusa pochodnię i ruszył biegiem po sfatygowanych schodach na dół. Markus i po chwili również Sylwia, ruszyli za nim.

Piwnica nie była duża. Odór smrodu był w niej jednak przytłaczający. Słychać było bzyczenie much i czyjeś oddechy. I coś jeszcze unosiło się w powietrzu. Coś co najbardziej skłaniało do ucieczki. Paskudna woń jakiegoś odrażającego wynaturzenia. Sylwia nie wytrzymała i zgięła się w pół, czując jak jej płuca wypełniają się zepsutym powietrzem…

Znajdował się tu klasyczny stół do sekcji zwłok, z czymś przykrytym całunem co na nim leżało, oraz szafki z narzędziami i odczynnikami. Były tu jednak również dwa ghule z tych, które Dietrich i Markus widzieli w świątyni Sigmara. Był również medyk Jean Russoaux, którego wszyscy widzieli we wsi gdy rozdawał nędzarzom bimber. Otyłego medyka w zbyt małych jak na niego rajtuzach i wamsie słabo oświetlała lampa olejna, która jako jedyne poza markusową pochodnią źródło światła, spoczywała na jednym ze stołów. Russoaux na ich widok chwycił stojący obok słój pełen pijawek i cisnął w ich stronę. Naczynie rozbiło się uwalniając dziwnie wściekłe i szybkie zwierzęta, które rozpełzły się czując w pobliżu ciepło ciał. Markus i Dietrich odskoczyli od szkarad, jednak hipnotyzer musiał jakąś przeoczyć, bo po chwili poczuł bolesne ukłucie gdy jedna z larw wgryzła się w jego kostkę. Krzyknął.
Kucającej na schodach Sylwii kręciło się w głowie, ale zdawała się być na razie bezpieczna i niedostępna dla pijawek. Russoaux zaś właśnie usiłował wgramolić się do znajdującego się po drugim końcu pomieszczenia wejście do tunelu, który wyglądał identycznie jak ten, który znaleźli w świątynnych kryptach. Jego gabaryt mu to jednak nieco utrudniał.
Dwa ghule ruszyły na Dietricha. Jeden dzierżył tasak, drugi chirurgiczną piłę. Medykowi udało się wtarabanić swój korpus do tunelu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172