Podczas pisania nowej karty postaci przypomniałem sobie pewną sytuację. Słowem wstępu: Po długiej sesji w Warhammera postanowiliśmy zagrać w coś co nazywamy Hammerfestem, czyli luźną sesję w Starym Świecie różniącą się od zwykłej tym, że ma być śmiesznie, przegięcia w wielu sytuacjach są normą, a mechanika jest lekko zmodyfikowana. Była to jedna z moich pierwszych sesji jako MG.
Do rzeczy: Kolejny piękny dzień w stolicy, gracze zaczęli tradycyjnie w karczmie. Jeden z naszych elfów wdał się w "dyskusję" z krasnoludem BNem.
MG: -...ty przebrzydły długouchy golibrodo!
G1: Staję nad krasnalem i pluję mu na głowę!
MG: Sprawdź, czy trafiłeś! <trafił> ...To teraz na obrażenia... <10!> Dobra... <Dalsze rzuty, furia Ulryka za 79!> ...Krasnolud pada martwy...
Salwy śmiechu, po chwili, gdy wszyscy się uspokoili drugi z naszych elfów z kamienną miną i spokojnym głosem:
G2: Panowie, trochę powagi w obliczu śmierci...
Po kolejnej salwie śmiechu doszło do bójki, która przerodziła się w rozruchy uliczne, armia musiała wkroczyć na ulicę. Spłonęło pół stolicy, ale to niewielka cena za dobry humor przez następny tydzień