Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2014, 19:15   #6
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Przez całą drogę powrotną nie powiedziała ani słowa. Dłonie jej drżały i pociły się, gdy zaciskała ja z całych sił na kierownicy. Nie, nie pokaże słabości. Nie teraz. To było jej życie, to wszystko dookoła. Jej rodzina. Pragnęła, by było inaczej lecz czuła tylko jedno - że chce uciec. Jak najdalej. I ktoś taki jak Damian śmiał jej wypominać, że chodzi do łóżka dla kasy?! Dla niego to było gorsze od zabójstwa? Obrzydlistwo! Może i życie gdzie indziej nie było usłane różami, ale może chociaż było inne. Wolne od tak barbarzyńskiej przemocy.
Jeśli coś do niej mówili, to nie słuchała niczego prócz wskazówek odnośnie drogi, jeśli te były jej potrzebne. Zaparkowała przed domem i od razu skierowała do łazienki, zamykając w środku. Najpierw potrzebowała zwrócić wszystko co miała w żołądku. A później zrobić sobie długi prysznic. Brała w tym udział. W tej chwili czuła się tak, jakby to ona osobiście ich zabiła.
- Pieniądze za dziś u ciebie na biurku - usłyszała nagle Damiana zza drzwi. - Przyjdź potem jak się ogarniesz i ten… sorry - dodał głośno, choć niezręcznie.
Trwało to prawie godzinę, zanim doprowadziła się do porządku, umyła, przebrała. Chyba im na przekór założyła przy tym krótką, letnią sukienkę na ramiączkach, w której wyglądała niemalże niewinnie. Tak by zobaczyli kogo w to wciągnęli. I dopiero wtedy zeszła na dół, nie patrząc nawet ile tych pieniędzy zostawił Damian. Na razie nie wiedziała czy je chce. Te za seks były chociaż w pewien sposób… może nie czyste, ale nikomu się krzywda przy tym nie działa.
Damian przypatrywał się zza kanapy braciom grającym na konsoli, broń walała się po stole. Skinął na nią głową uśmiechając się.
- Nie planuj sobie nic na jutro. Rano zawiozę Angie do szkoły i jak wrócę to się zbieramy. Tylko we dwójkę, Richard odbierze Angelicę ze szkoły i w ogóle - potarł o siebie dłonie podchodząc nieco do niej. - Musimy zacząć odbierać ulice dla chinoli… japońców czy kim by tam nie byli. Olaf, yakuza to byli japońce?
- Ta, a triada to chinole - odpowiedział szybko i nora odwał.
- No… mamy triadę pod drzwiami. Rzecz tylko w tym, że wszelakie agresje najlepiej zostawić na sam koniec, albo i w ogóle uniknąć, choć dziś się to nie udało… - mruknął z przekąsem. - Thunder przyśle nam Victora, pewnie o nim słyszałaś, może nie. Tak na wszelki wypadek i po to by można było spokojnie wejść do domu jednego z ich szefów, którego chcemy nakłonić do zmiany stron. Victor ma nam po prostu utorować przejście, że tak powiem reputacją. No i tu się pojawia problem… - powiedział drapiąc się po zaroście.
- Żaden ze mnie dyplomata, nie? Ten… erudyta? Nie mam tej całej… fleksji?
- Retoryki - podpowiedział Richard.
- Dokładnie. Z tego co mi zaś wiadomo, Victor zbyt rozmownym gościem nie jest, poza tym nie od tego on. Także… ty musiałabyś z nim gadać, a my raczej bylibyśmy jako twoi ochroniarze i tak to ogółem ma działać. Niby ty jesteś wysoko, a ja jestem jako twój przydupas. Zmyłka, rozumiesz? Sprytne, nie?

- Nie bardzo - mruknęła, siadając okrakiem na krześle. Zapomniała, że w tak krótkiej sukience będzie jej widać całe nogi. Ale zresztą, kto by się przejmował. - Nie bardzo, bo co niby miałabym mówić? Nie znam całej sytuacji. Zacznie zadawać dokładniejsze pytania… i lipa, jak to mówią. Co mam mu obiecywać? - wsparła się na oparciu krzesła, splatając ramiona. - Jeśli wprowadzisz mnie w to wszystko, mogę gadać. Zdecydowanie to lepsze od strzelania. Tylko jak mi się nie uda, to nie moja wina, jasne? - spojrzała mu w oczy.
- Jasne, jasne, rozumiem, ale myślę, że i tak masz większe szanse. Jeśli chodzi o wszelkie takie niuanse, to cię poinformuję jak już sam będę wiedział. Póki co nie wiem ile możemy zaoferować dla tego typa… Smutny Shan się nazywa. Zresztą jak nas wpuszczą to przecież bez broni. Piszesz się i tak? Bardzo dużo kasy z tego. Jak teraz dostałaś tysiąć, to za to będzie dziesięć…
Pieniądze. Czy zależało jej na pieniądzach? Oczywiście, że tak. To była jedna ze składowych, która pozwoliłaby wyrwać się z tego miasta. Ester miała gdzieś władzę i dominację, ale kasy nie miała gdzieś. Bez niej nie miała szans na nic. Westchnęła i skinęła głową.
- Niech będzie. Ale dowiedz się czego możesz. I na litość boską, przygotuj plan awaryjny.
- Plan awaryjny to właśnie Victor. Fajny gość ogółem… - mruknął wzruszając ramionami. - Także o… także się wyśpij i tak koło szóstej cię zbudzę, powiem co i jak, zawiozę Angie i o dziesiątej jedziemy. Pasuje?
- O szóstej? - wytrzeszczyła oczy. - Chcesz mi to przez trzy bite godziny tłumaczyć? A zresztą. Po tym co dziś zobaczyłam i tak pewnie nie zmrużę oka.
Wstała z krzesła i kręcąc głową odwróciła się i poszła w kierunku swojego pokoju.
Na stole leżała koperta, z której wystawało parę banknotów, a dokładniej pięć studolarowych. To w tym mieście była naprawdę duża kasa. Wielu musiało na to pracować przez cały miesiąc, a ona zyskała to w parę godzin, opłacając to… w inny sposób. Na próżno było szukać usprawiedliwień, bo nikt tego tu nie robił. To po co i jak zbierasz kasę, to tylko twój interes.
Nie było co płakać nad tym, skąd te pieniądze pochodziły. Gdyby ich odmawiała, nigdy by się nie wydostała z tego przeklętego miasta. Schowała je, siadając na łóżku i włączając telewizję. Miała dość tego dnia, teraz miała ochotę tylko patrzeć na durne kanały i pewnie przy tym usnąć. Może przebierając się w koszulę nocną, a może nie.

Damian obudził ją bardzo rano, na dworze było jeszcze szaro, ponuro i zbierało się na zimny deszcz, który z drugiej strony przydałby się dla Detroit. Braciszek wyglądał jakby w ogóle nie spał, ostatnimi dniami chyba rzadko mu się zdarzało odpocząć. Potrząsnął Ester delikatnie i postawił przed nią kubek z kakao.
- Patrz jaki jestem miły… - mruknął uśmiechając się. - Zaraz muszę się zbierać, a Victor będzie tu za trzy godziny, o ile się nie mylę przedstawi plan B… aczkolwiek… hej? Żyjesz?
Spojrzała na niego nieprzytomnie. Sama zasnęła późno. Powieki, mimo że ciężkie, nie chciały się w pełni zamknąć. Bo zaraz potem widziała ponownie tę scenę. Dlatego o poranku wydawała się półprzytomna.
- Żyję… - wymruczała, próbując owinąć się kołdrą. - Słucham cię. Ale skoro on ma być dopiero za trzy godziny, to nie muszę jeszcze się podnosić, co?
- Nie, ale najpierw mnie wysłuchaj, bo ja będę za cztery - chrząknął drapiąc się po głowie. - Ogółem jako, że nie chcemy zaczynać za ostro z tą całą ich śmieszną triadą to zwyczajnie będziemy chcieli przekupić tego ich lokalnego… watażkę. Do zaoferowania mamy sto, ale zaczynaj raczej od połowy, coś w tym stylu. Jeśli będzie chciał więcej… wyjdziemy na luzie i zajmiemy się tym inaczej, ale to już Victora broszka, jednak wliczająca w to ciebie. Po prostu… nie wiem. Bądź miła, ale stanowcza? Mnie to też troszkę chwilowo przerasta, ale myślę, że damy radę, nie?
Przygryzła wargę. Ona myślała najwięcej o tym, czy da radę przeżyć. Aby zarobić w Detroit dużo kasy, trzeba było ryzykować. To jedno rozumiała.
- Powiedz mi coś o tym gościu. Co lubi, kim jest, jak wygląda. Muszę wiedzieć jak się ubrać i zachowywać. Coś musicie wiedzieć - trochę już się obudziła i usiadła na łóżku. Kołdra zsunęła się, odsłaniając skąpą koszulkę nocną na ramiączkach.
Damian odciągnął kciuk do tyłu
- Lubi dziewczynki… takie żeby im jeszcze cycki nie wyrosły - skrzywił się. - Ksywke ma z racji blizny na mordzie, taki krzywy, smutny uśmiech, szpetny chuj - pokręcił głową odciągając drugi palec. - Ma sporą rodzinę, ale to jest plan B… córka Natalia ma jakieś osiem lat, gruba, durna suka, żonka Natasha, całkiem niezła i syn, który dla niego pracuje, prawa ręka, pewnie tam będzie. No i co najdziwniejsze, debil jest przesądny, ale tak po chińsku, czyli wiesz… cztery to godzina demonów, cztery to liczba zła i blablabla, takie tam pierdoły, nie znam się. Tyle mi Victor powiedział, a z nim się dziwnie gada…
- Cztery? - wytrzeszczyła oczy. - Czyli będę musiała rozmawiać z durniem. Słodko. Za to chociaż wiem jak się ubrać. Tylko mi później nie zemdlej - puściła mu oko. - Skoro targi to targi - wzruszyła ramionami. Mogła udawać małą dziewczynkę, dlaczego nie. - Ale z tym cztery to nie wiem co zrobić, tyle tylko, by nie podawać w targach tej cyfry.
- Albo wręcz przeciwnie… - wzruszył ramionami wstając. - W razie czego pytaj Victora… o ile cię polubi. Nie gada raczej z ludźmi, których nie lubi.
- Ok - rzuciła krótko. - Jak to wszystko, to możesz sobie iść, a ja jeszcze się chwilę prześpię… - nastawiła budzik na w pół do ósmej. I tak wcześnie, lecz przynajmniej już nie w nocy.

Obudziła się słysząc jakąś rozmowę na dole. Na pewno Olaf i Richard, wydawali się kłocić, ale nie byłą pewna czy chce się teraz mieszać w kolejne problemy braci. Wszyscy oni zawsze zdawali się szukac problemów, kolejnych niepotrzebnych zatargów i interesów. To co mogli zyskać teraz, wydawało się przynajmniej całkowicie ustawić ich na przyszłość. Damian zapewne wierzył, że po sukcesie tego wielkiego zadania, nie będzie musiał robić nic więcej niż sprawować władzę nad tym co zajmie dla szefów. W rzeczywistości pewnie, jeśli mu się powiedzie, będą mu zlecać trudniejsze zadania, dopóki te go nie przerosną. Olaf i Richard, zdawali się po prostu iść w ślady najstarszego, jednocześnie walcząc czasem między sobą, co już jednak było normalne wśród rodzeństwa.
Trzeba jednak było im wszystkim przyznać, że trzymali się ze sobą nadzwyczaj dobrze, jak na rodzeństwo mające tylu różnych ojców, bo Olaf i Damian mieli innego dawce spermy, Ester miała innego tatę i Richard z Angie jeszcze innego. Mimo to nigdy nie mieli poważnych zatargów, więc to na dole, też pewnie nie było niczym ważnym. Czasu miała jeszcze trochę, najważniejsze żeby się uspokoili, zanim przyjedzie ten Victor, w którym Damian zdawał się być wręcz zakochany, lub którego śmiertelnie się bał.
Powtórnie obudzona nie miała ochoty próbować raz jeszcze. Ziewając strasznie, zwlekła się z łóżka, przecierając oczy. Zapomniane kakao zostało na stoliku i teraz je wypiła, aby tylko coś mieć w ustach. Zrobiło się słodko-gorzkie, więc tylko się po nim skrzywiła. Dlaczego to gorzkie zawsze odkładało się w jednym miejscu? Podeszła do szafy, przez dłuższy moment szukając odpowiednich ubrań. Małe dziewczynki? Proszę bardzo. Nie była to dla niej nowość. Miała tylko nadzieję, że dzień nie będzie zbyt zimny. Wyszła z pokoju, kierując się ku łazience.

- Ciszej tam! - krzyknęła do braci. Chwilowo nie interesował jej powód, przynajmniej dopóki nie umyła się, ubrała i przejechała błyszczykiem po wargach. Młode dziewczynki nie nosiły mocnych makijaży. Do tego splotła włosy w dwa kucyki za pomocą czerwonych gumek, założyła białe majteczki w niewinne wzorki i naciągnęła przez głowę sukienkę na ramiączkach. Raczej krótką i kusą, w kolorze jasnego błękitu. Materiał był chociaż na tyle gruby, że chociaż widać było, że nie ma stanika, to sutki nie przebijały na drugą stronę. Do tego białe skarpetki i tenisówki. Przyjrzała się w sobie w lustrze i uśmiechnęła niewinnie. Spokojnie można jej było teraz dać kilka lat mniej.
- No dobra, obym tego nie żałowała - mruknęła do siebie, wzięła głęboki wdech i wyszła z łazienki, kierując się na dół.
Bracia łazili po pokoju, najwyraźniej stopniowo się uspokajając.
- Zawsze ja prowadzę, więc i tym razem, masz swoją robotę, Angie sama ze szkoły się nie odbierze, a i ja nie chcę by sama wracała, teraz jak chinole wiedzą co się kroi… graniczymy z nimi, nie? Też się przydasz.
- Mam już doświadczenie w innych rzeczach, nie tylko wożeniu dziewczynek do i z szkoły… - mruknął Richard zwieszając głowę.
- A ja mam dość… każdy ma co robić, później z Damianem się powykłucasz, on jest bardziej ułomny, ale na mnie w tej kwestii nie licz… cześć - rzucił Olaf do Ester, odwracając się w jej stronę. - Sorry jeśli cię obudziliśmy, młodemu ambicje wychodzą dupą i uszami.
Richard wywrócił oczami, sięgając po paczkę szlugów ze stolika, wyszedł na zewnątrz.
- Słuchaaaj… - powiedział leniwo Olaf podchodząc do Ester. - Co ci Damian mówił o tym Victorze?
Ester czasami zapominała, że Richard jest od niej młodszy. Zbyt często myślał jak dzieciak i chyba tutaj także był tego przykład. Wzruszyła ramionami na pytanie drugiego brata i poszła w stronę kuchni, licząc na coś do jedzenia.
- Niewiele. Że to fajny, ale dziwny gość? To w zasadzie nic mi nie powiedział. Lepiej, by nas polubił i to wszystko. Wznioskuję, że za gadatliwy nie jest i lepiej nie kłapać szczęką w jego towarzystwie za dużo, ale co ja tam wiem. Ty jesteś gangster, nie ja - odwróciła się do niego i puściła mu oko, kołysząc przy tym biodrami.
Mimo wszystko Olaf zachował poważną, niewzruszoną minę.
- Fajny, ale dziwny… to rzeźnik! - syknął. - Thunder i One Love to nasi szefowie, nie? Jak wilki alfa, zawsze po cichu trzymają się z tyłu watahy, wysyłając najsilniejsze osobniki na przód, jak teraz Damiana… czasami też używa bicza, by popędzić resztę dalej. Takim biczem jest właśnie Victor, oni głównie wysyłają go na naszych, którym przestają ufać, których już nie potrzebują, których chcą rozwalić dla przykładu. To, że go wysyłają to nie dbanie o nasze bezpieczeństwo, ale o nich, żebyście nie byli skuszeni wielką kasą w walizce, którą będę miał w wozie.

- Domyśliłam się, że to nie towarzysz do zabaw i żartów - odkrzyknęła mu prawie z kuchni, robiąc sobie kanapkę. - Lepiej pokazać, że jesteśmy przykładni i takie tam. Zresztą trzeba być głupim, by w takim momencie ukraść kasę, co?
- Cóż… w zasadzie jeśli ukraść to teraz, bo jeszcze nas nie znają, więc pewnie stąd ta nieufność - odkrzyknął po chwili. - Ale dla nich to wielka suma nie jest.
Dla nas też nie - to już Ester tylko pomyślała, kończąc robić sobie małe śniadanie. Wróciła z nim do salonu, siadając na kanapie.
- Wielka może nie, ale i nie mała, skoro wysyłają byczka do ochrony. A Damian mi każe gadać, to ci dopiero - mruknęła, jedząc.
- Taaa… nie podoba mi się to, wydaje mi się, że na siłę próbuje ci coś dać do roboty - mruknął kręcąc głową. - Pytał cię w ogóle, czy tego wszystkiego chcesz?
- Jakbym nie chciała, to bym mu o tym powiedziała - wzruszyła nonszalancko ramionami, chociaż tak naprawdę wcale nie chciała. - Potrzebuję kasy. A w Detroit tylko w niektórych interesach da się porządnie zarobić.
Olaf spojrzał na nią ciekawsko mrużąc oczy.
- A na co to takiego kasy potrzebujesz? - spytał unosząc jedną brew.
- Nie interesuj się bo kociej mordy dostaniesz - odpowiedziała mu z tajemniczym uśmiechem.
- No dobra, ale jakbyś nie wiedziała co zrobić z lodem daj mi znać - powiedział wstając i podchodząc do okna, rozejrzał się dokładnie, jednak Richarda nigdzie nie dostrzegł. - Oby wrócił na czas… hej Ester, mogę cię o coś spytać, ale tak… żeby to potem się nie rozeszło? - spytał nagle odwracając się do niej, z mieszanką strachu i niepewności na twarzy, która sprawiała, że ogólnie groźno wyglądający Olaf, struchlał i malał w oczach.
- Jasne. Nie jestem plotkarą, wiesz przecież - jej uśmiech zmienił się na zwyczajny, sympatyczny. Ester potrafiła być miła i słodka, pewnie to było bliższe jej prawdziwej naturze niż pokazywana bezpośrednia twarz. - Bez obaw, że rozgadam.
- Nie chcesz czasem… to wszystko pierdolić? Da się tu uzbierać tyle kasy, by zaserwować sobie jakiś start gdzieś indziej - mówił szeptem. - Bez wykształcenia na więcej niż biletera, kasjera ja się nie załapię, ty też nie, ale… nie masz czasem wrażenia, że to i tak byłoby lepsze niż opływanie w luksusie tutaj? - spytał przygryzając dolną wargę.
Uśmiech powoli gasł na jej ustach, gdy zamyślała się, nie odpowiadając od razu na pytanie brata. Zapatrzyła się w okno, wyglądając przez nie pustym wzrokiem.

- Gdzie tu są luksusy, Olaf? Że muszę się martwić o Angie każdego dnia? O siebie? O resztę? Tu nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Jak będę opływała w luksusy to dam ci znać - powiedziała to nie swoim tonem, raczej tonem osoby z dziesięć lat starszej. - Chciałabym kiedyś żyć normalnie. Przy czym jeszcze nie wiem do końca, co to jest to normalne życie - dodała, nie odpowiadając na jego pytanie wprost.
- Tutaj? Tutaj to wyjadanie ze śmietnika rodzin takich my, szukanie zużytych igieł, w których może została kropelka, zbieranie niedopałków z ulicy i łączenia setki takich, w jednego skręta… a poza Detroit… McDonald w niedzielę po kościele, praca w tygodniu, kino, grille i internet. Wiedzie nam się naprawdę dobrze - zapewnił ją kiwając głową. - O Angie nie musisz się prawie wcale martwić, na pewno nie tak jak o siebie, a reszta… da se radę. Aczkolwiek dobrze wiedzieć, że chyba chociaż po części chcemy tego samego.
- Nie myślę o tym, jak wiele gorzej mogłoby być - pokręciła głową. - Myślę o tym, o ile lepiej by mogło. Spokojniej. Średnia długość życia tutaj dołowałaby mnie strasznie, gdybym wracała do niej pamięcią, braciszku - uśmiechnęła się smutno. - Ale chyba musimy wziąć się w garść. Pewnie Victor zaraz przyjdzie i lepiej jak zobaczy nas gotowych.
Wstała i podeszła do Olafa, poklepując go po piersi i dając całusa w policzek.
- Mhm… - odchrząknął drapiąc się po bródce. - Dobra… sorry. Poczekam u siebie - dodał idąc w stronę schodów.
Zawsze dobrze było wiedzieć, że ktoś bliski ma choć resztki sumienia, które w szerszym pojęciu tutejszego społeczeństwa, ogółem nie były mile widziane. Rób co masz robić, jeśli zrobisz to źle, nikt ci tego nie wytknie tak po prostu, zawsze są konsekwencje poważniejsze niż “czuję się źle z tym”, a po nocach nie śpi się ze strachu przed karą, ale przed ludźmi takimi jak Victor, Pony i wielu, wielu innych. Rachunek sumienia robi się tutaj sobie nawzajem.
- Wiesz co… - powiedział jeszcze Olaf zatrzymując się na schodach. - Myślę, że w jednym nie masz racji… zawsze wiesz co się tutaj stanie. To jest ciągle to samo… zupełnie jak w normalnym życiu. Te samo, coraz bardziej śmierdzące gówno od tylu lat… - dodał idąc dalej i kręcąc głową. Taki dziwny, nijaki, depresyjny stan zdecydowanie do niego nie pasował. Choć ludzie będący wystarczająco blisko Olafa wiedzieli, że jego hardość, jest zawsze troszkę na wyrost, to nie można go było nazwać słabym, czy przesadnie strachliwym. Teraz jednak, gdy zgarbiony i dziwnie smutny zostawiał za sobą kolejne stopnie, wydawał się niezwykle słaby.
Każde z nich było człowiekiem, każde miało swoje słabości. Bez rodziców, wyrwani z dzieciństwa, nie dziwne, że często nie wiedzieli co myśleć. Ester przeżywała to wielokrotnie, chociaż nigdy w towarzystwie. Nie mogła i nie chciała pokazać, że jest słaba. Obawiała się, że wtedy mogłaby przestać taka być. Najpierw należało zrealizować cel: wyrwać się stąd. Dobrze było mieć nawet tak mglisty jak jej, głupie marzenie. Nie wiedziała ile jej potrzeba pieniędzy. Lecz zrobi to, postanowiła dawno temu. Teraz usiadła przy oknie, gapiąc się na podjazd. Co ma być to będzie.
 
Lady jest offline