Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2014, 13:36   #91
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Bert wytrzymał wzrok brodatego kapitana statku. Winkel przez chwilę zastanowił się czy aby nie był zbyt swawolny, zbyt mało opanowany, zbyt... normalny. W końcu kapłani Morra mieli już dobrze wyrobioną opinię, w którą gawędziarz wstrzeliłby się lepiej nieco modyfikując głos i ograniczając gestykulację do minimum. Czasu jednak nie cofnie. Musiał grać wyłożoną talią i iść w zaparte...

Już pierwsze słowa pykającego fajkę jegomościa uświadomiły Bertowi, że jego fałsz daleki był od ideału. Na szczęście Winkel nie panikował, a odpowiadał spokojnie. Nie bez powodu również na miejscu był Gotte, który zawsze mógł ratować sytuację. On również nie był już tym samym chłopakiem z Biberhoff sprzed kilku lat jakiego Winkel pamiętał. Odpowiedź kapitana statku lekko zaskoczyła Berta. Cóż... Młodzieniec nie mógł wiedzieć, że ojciec rozmówcy zginął w taki, a nie inny sposób. Nad tym czy ojciec marynarza błąka się wśród bezkresu wód można by polemizować, ale... To nie był odpowiedni moment ani klimat na tego typu rozmowy. Czas ich naglił.

Na całe szczęście do dyskusji w odpowiednim momencie włączył się Gotte ratując całą sytuację. Jego słowa były bardzo spokojne, a sama treść bardzo bezpieczna. Ogólnikowa, łatwa do interpretacji. Na Fisha widać wypowiedź Millera podziałała i przez szacunek dla przeora Auguarów postanowił on rozmówić się z łowcami. Ciało miało trafić na ląd w całości, wojownicy otrzymać odpowiedni dokument od burmistrza Branderburga czyli... Owca cała i wilk syty jak to mówią.

***


Po wystawieniu odpowiedniego glejtu łowcy stali się bardzo podejrzliwi. Penetrowali spojrzeniami każdego z udawanych kapłanów jednak Bert doskonale wiedział, że sama reputacja i uznanie ludzi dla kapłanów Morra czyniło ich nietykalnymi. Bynajmniej do chwili dopóki wszyscy uważali ich szopkę za zamek z fosą, zbrojną ochroną i pięknym ogrodem...

Ekscytacja młodego chłopaka zaraz po zejściu udawanych kapłanów na pomost wydała się Bertowi bardzo dziwna. Młodzik niemal podskakiwał, a z tego co Bert pamiętał mało kto cieszył się z przybycia kapłanów Boga Śmierci. Kiedy dzieciak się ukłonił i wypowiedział co leżało mu na sercu Winkel zaniemówił. Okazało się, że przed ich przybyciem z niedoszłym ciałem Rudiego zmarła wnuczka burmistrza. Jakie szczęście, że akurat byli przejazdem i w stosownych uniformach... Winkel zdziwiony spojrzał na Gotte nie mówiąc nic a nic. Musieli grać dalej.

***


Burmistrz wyglądał na bardzo pogrążonego w smutku. Niby wysoki mężczyzna garbił się niesamowicie, a jego włosy były przerażająco białe. Na Berta ten widok podziałał mimo iż chłopak wcześniej nie widział Herr Funfla. Zapadnięte oczy tego człowieka spoglądały na fałszywych kapłanów w taki sposób, że Winkel przez chwilę pożałował przebrania w jakim był. Nie chciał oszukiwać ludzi aby zadawać im ból. On chciał jedynie ratować przyjaciela. To dla niego była ta cała przebieranka. To dla niego cała grupa poszukiwaczy przygód mogła już niedługo trafić na szafot. Dla niego...

Niesamowitym musiało się okazać, że kilka godzin po śmierci wnuczki burmistrza pojawili się kapłani. Gdyby nie ciało dezertera byłoby to zapewne jeszcze bardziej niesamowite, a przez myśl Winkla przeszło nawet to, że prawdziwi kapłani są już w drodze. O ile normalnie widok kapłanów przez ich braci nikogo by nie zdziwił - bo przecież taka sytuacja jak im z dezerterem mogła się zdążyć naprawdę - to dla nich był to strzał w serce delikatnej operacji. Przecież prawdziwi kapłani w mig połapią się, że oni udają...

Dla Berta żyjącego większość żywota w malutkim Biberhoff mała mieścina jaką był Branderburg była większą niż dla mieszkańca chociażby pięknej stolicy Imperium. Jego towarzysze pewnie byli pod podobnym wrażeniem. Koło niewielkiego portu znajdował się magazyn, a mniejsze i większe budynki stały po obu stronach głównej ulicy. Od tejże odchodziło kilkanaście bocznych uliczek, z których większość była od niej dłuższa. Cicha, gościnna mieścina otoczona palisadą kojarzyła się gawędziarzowi dość ciepło. Bert nie potrafił zliczyć ile razy znajdował miejsce w oberży obok jakiejś młodej, żwawej i niebrzydkiej białogłowy...

Miejscowy rzeźnik o imieniu Mosche doprowadził grupę kapłanów do przechowalni Morra, która - podobnie jak w ich rodzinnych progach - znajdowała się przy jego chłodni. Na Bercie zrobiła wrażenie płaskorzeźba znajdująca się nad wrotami. Dębowa sztaba z żelaznymi okuciami i same wrota - tak surowe i proste - kontrastowały z pięknem tego arcydzieła.

W środku wyziębionego miejsca kultu znajdowały się dwa ciała. Filigranowej dziewczynki i Rudiego Millera. Martwe, chłodne ciałko niewinnego dziecka i otumanione środkiem chemicznym cielsko dezertera. Mosche przygotował już kadzidła, oleje i łopaty. Im pozostało jedynie zrobić to do czego zwykle potrzebni są kapłani Morra...

***

- Czyli jak rozumiem ciało przygotowywane jest do zachodu słońca, a o świcie chowane jest w ziemi? - zapytał szeptem Bert nie czekając na odpowiedź. - Tak mi przeor w Kemperbadzie powiedział… Czyli musimy tu zostać minimum do świtu kiedy to będziemy zmuszeni pochować ciało tej bidulki? - zapytał ponownie tym razem zawieszając głos.

- O niech mnie... - mruknął Jost, który zaczął żałować, że dał się wkręcić w taką niepewną sprawę. Ale czegóż się nie robi dla kompana. - Będziemy musieli, przed pochowaniem, zająć się jej ciałem. - powiedział tak samo cicho. - To mniej więcej umiem. Ale co dalej robić, na cmentarzu... tego w zasadzie nie wiem. A raczej wiem tyle, co i wy. Groby wykopać umiemy, ale musicie się przygotować jakoś do modłów. Słowa, gesty. Sami wiecie. Widzieliście kilka pogrzebów.

- Najlepiej abym udawał ja i Gotte, a wy bardziej asystowali. Martwi mnie jednak ta sprawa z całym rytuałem. Jak wiecie modły odprawia się dłużej, gdy jest wielu żałobników. Mogą to być 3-4 dni nawet w przypadku tej małej. Co więcej… Maluch zaraz po zejściu na ląd powiedział coś w stylu “Dobrze, że już jesteście”. Czyli prawdziwi kapłani są już zapewne w drodze… - Bert lekko się wystraszył na samo wspomnienie tego co podejrzewał. - Czyli nie mamy wiele czasu zanim pojawią się tu, a my zostaniemy nakryci na gorącym uczynku. Proponuję więc zrobić tak: Odprawić niby-modły nad ciałem naszego kompana, a nad ranem udać się aby go pochować. Jak ktoś zapyta dlaczego powiemy, że tak Pan chciał i my tu jesteśmy kapłanami. Tyle. Myślę, że przy chowaniu dezertera nie będzie nikogo poza nami więc na spokojnie możemy dać mu uciec. Do tego czasu powinien się już ocknąć i czekać na dogodny moment. Po świcie znowu musimy czekać do wieczora aby zacząć długie modły nad dzieckiem. Ten czas wykorzystamy na ucieczkę. Nie widzieli za bardzo naszych twarzy, ale oczywiście nas z Rudim powiązać to żaden problem. Już w Kemperbadzie węszyliśmy wokół jego osoby więc… Może nam to wyjść bokiem. Czego się nie robi dla przyjaciół. - skwitował Bert i czekał na komentarz reszty grupy.

***

Plan grupy wydawał się gość zwięzły. Jost - jako najbardziej obeznany z tematyką grzebania zwłok - przygotuje ciała w czasie, gdy Bert i Gotte przygotują się jak mogą do odprawienia modłów nad zmarłym. Musieli popracować nad gestami, samymi słowami rytuału i ogólnie całością - aby ich przedstawienie było wiarygodne. Pierwszego ranka pochowają Rudiego, ponieważ ten nie ma swoich żałobników i jest dłużej "martwy". Do rana wojak powinien się ocknąć i wrócić do świata żywych. Wtedy przedstawi mu się plan reszty grupy. Kopaniem grobu zajmą się Eryk z Jostem jako, że są to chłopy silne i nawykłe do pracy fizycznej. Bert raczej był ostatnią osobą się do tego nadającą. On miał inne zadanie. Jak zostało ustalone grób Millera będzie kopany w trakcie modlitw bliskich dziewczynki. Znajdzie się on na skraju cmentarza aby chłopak mógł łatwiej zwiać. Grób zostanie zasypany - zupełnie jakby w środku było ciało - co w razie wykrycia przekrętu nieco spowolni ustalenie biegu wydarzeń...

Bert mimo planowania widział też ciemną wersję całej sprawy z ratowaniem przyjaciela. Bardzo dobry łowca połapałby się w tym wszystkim i miał ich jak na widelcu. Już w Kemperbardzie mógłby trafić na wzmiankę o ich grupie. O ratowaniu dziecka, o wizycie w straży i rozmowach Berta w świątyni Auguarów. Nie trudnym było znaleźć grupę o takim składzie. Zostawiając złoto burmistrza mogli jednak mocno namieszać. Bo jakby tutejsi ich wzięli za porywaczy zwłok dlaczego zostawili ciało dziewczynki. Z drugiej strony dlaczego zostawili złoto a zabrali trupa, którego wnętrzności nawet na czarnym rynku były warte marne grosze? Dużo znaków zapytania, w których mało kto mógłby się połapać - przynajmniej Bert miał taką nadzieję…
 
Lechu jest offline