Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2014, 17:59   #35
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hT7n718iJzI&list=PL985B91095EA9E54D[/MEDIA]


Nie wszystko poszło po myśli Morgana.

Antonina spłoszona przez Shizukę, niespodziewana konieczność zrobienia czegoś ze swoim dotychczasowym wyglądem no i jeszcze cała ta Opera… Morgan w życiu nie był w operze i jakoś nie miał szczególnej ochoty tego zmieniać, ale niestety nie wypadało mu odmówić komuś tak majętnego jak Charlotte McKay.

Dlatego też z kwaśną miną i pięćdziesięcioma dolarami ciążącymi w kieszeni niczym kamień, Lockerby udał się do jednego z droższych fryzjerów w mieście.

Nie lubił gdy ktoś manipulował mu ostrzem dookoła głowy, dlatego też wolał zapłacić za ową czynność komuś kto znał się na rzeczy. W tym wypadku był to postawny, niemal atletycznej budowy, mężczyzna w białym fartuchu i o sumiastych, nawoskowanych wąsach.

W połączeniu z autentycznym, kontynentalnym akcentem, dawało to dość dziwny efekt.

Nie zmieniło jednak faktu że po prawie godzinie nerwowego spinania się na fryzjerskim fotelu, znoszenia zgrzytu nożyczek nad uchem oraz dotyku brzytwy na policzkach, Morlock opuścił gabinet z kieszenią lżejszą o kilkanaście dolarów i niepokojąco różową szczęką.

O nowej fryzurze nie wspominając.

Potem przyszedł czas na krawca…


***


-Ten krój będzie w idealny sposób podkreślał pana stanowczość!

-Acha… ?

-Ten natomiast wspaniale potęguje śmiałość! Tak tak! Błękit!

-Podziękuje za błękit…

-Ojej, jest pan pewny? Przy pana smukłym ciałku…

-Może pani po prostu wybrać mi coś w czym nie będę wyglądał jak idiota… ?-
zapytał Morlock, jeszcze czując na sobie jej ręce, kiedy mierzyła i sprawdzała jego wymiary. I naprawdę nie był pewien czy ten chwyt w okolicach pośladków był konieczny.

-Och, jaki zasadniczy!- niebrzydka właścicielka zakładu krawieckiego w średnim wieku zachichotała cicho, odsuwając się od stojącego na stołku Morgana i zbliżając się do dużego, obrotowego wieszaka. Wisiały na nim dziesiątki, może i setka, gotowych zestawów w stylu „garnitur plus reszta”.- Na kiedy potrzebuje pan ten strój?

-Na dziś wieczór…


Kobieta zacmokała z pewnym niezadowoleniem.

-Przy pana elfie budowie…

-Jakiej?!

-Spokojnie, chłopcze, to komplement.

-Jak dla kogo…

-Mniejsza… Tak czy owak, z rzeczy pasujących na pana większość jest… Pstrokata.


Morgan westchnął ciężko, schodząc z podwyższenia i stając na ciut stabilniejszym podłożu jakim była podłoga.

-Na pewno nie ma pani niczego w ciut bardziej stonowanych barwach?

Krawcowa odwróciła się na pięcie, zmrużyła leciutko oczy i uśmiechnęła się do Lockerby’ego w sposób delikatnie niepokojący.

-Może i mam… ?

-Em… Może?

-Taaa…-
odparła enigmatycznie niewiasta, zbliżając się do młodego rewolwerowca ciut bardziej niż było to wymagane.- Sprawdźmy na zapleczu.

-Cóż, skoro wie pani gdzie szukać…

-SprawdźMY!-
podkreśliła, w sposób odpowiedni akcentując ostatnią sylabę.

Morgan niepewnie przełknął ślinę.

Pół godziny później mężczyzna niepewnym krokiem opuścił sklep, starając się unikać własnego spojrzenia w otaczających go zewsząd lustrach.

Cóż…

Przynajmniej garnitur pasował. Chyba…




Następnie możliwie szybko udał się w stronę baru.


***


-Biorę dwa patole.- stwierdził spokojnie Morgan.- I jeszcze miksturę tarczy, jeśli żaden z was nie będzie miał z tym problemów...

Rewolwerowiec westchnął i potarł swój nienaturalnie gładki podbródek. Przed kolejnym spotkaniem z Antoniną zamierzał odczekać dzień lub dwa aby nie straszyć kochanki dziecinnym różem swych policzków.

Co do eliksirów zaś, gnom chyba był mniej cenny niż mogłoby się wydawać.

-Dobra, to ja wezmę... hmm.. pierścionek wygląda kusząco.- rzekł w odpowiedzi Will, biorąc obrączkę. Po czym szybko odłożył.- Albo lepiej buty, nie myślę że jednak buty. Albo... obręcz na kapelusz.

-No zlituj się wreszcie i zdecyduj się. Zupełnie jakbyś miał wybierać bieliznę na noc poślubną.-
westchnął teatralnie Jack.

-Trzeba wybrać odpowiedni skarb...- odparł Will przytykając palec do nosa.- Sam instynkt nie wystarczy...

-Weź płaszcz, chyba jest najpotężniejszy
.- stwierdził Ferdynand.

-Chyba żartujesz... nie będę z siebie robił papugi.- burknął Will.

-Momencik... Przecież twój styl ubierania się i tak jest dość kolorowy.- zdziwił się jedyny prawdziwy arystokrata w ich gronie.

Wzrok Morgana padł w ostateczności na siedzącą obok Gilian.

-W sensie te dwa tysie które biorę to za łup, czy już doliczając procentowy dodatek od tych wszystkich nagród za łeb szamana?- zapytał, odruchowo luzując krawat.

Po wyjściu od fryzjera czuł się nawet w porządku, ale teraz, w tej ekipie zabijaków i awanturników zaczynał odczuwać pewien dyskomfort. Kiedy ubierał się jak obdartus w dobrze ubranym towarzystwie to owo towarzystwo czuło się nieprzyjemnie. Teraz zaś, ulizany i ogolony, miał wrażenie że trafił jak pieprzona sroka na zgrupowanie sów czy innego, zabójczo-stonowanego ptaszydła.

-Dwa tysiące... dla ciebie.- odliczyła półelfka i podała gotówkę Morlockowi.- Z wliczonymi dodatkami. Bycie łowcą nagród starcza na utrzymanie i ekwipunek, ale kokosów na tym nie zbijesz nigdy.

Tymczasem Ferdynand autorytarnie zarządził.

- Will bierze buty, Jack obrączkę, ja opaskę na kapelusz. I już...

-Hej ja...-
sarknął Will, a krasnolud burknął.- Daj spokój Maverick, tak będzie najlepiej. Zanim ty by się zdecydował to...

Po czym spytał.- A co zrobimy z resztą skarbów?

-Jeśli płaszcz jest autetyncznym dziełem prymitwynych plemion, to myślę że znam osobę, która mogła by kupić go. O ile to autentyk mwangi.-
stwierdził Ferdynand.

-Mój ekspert twierdzi że tak.-potwierdziła półelfka.

- Z całym szacunkiem dla twego eksperta, mój ekspert jest znawcą kultur dzikich i prymitywnych plemion.- stwierdził Ferdynand B. Moenhausen.

Splótł dłonie razem.- Jeśli przekażecie garczki i płaszcz pod moją opiekę, to za dwa dni mogę poinformować, ile drużyna może zarobić. Ktoś jest przeciw?

Will i Jack nie byli.

Morgan z resztą też, cały czas zżerany wewnętrznym niezadowoleniem z wymaganej zmiany dotychczasowego ubioru.

Naprawdę nie sądził że aż tak go to zaboli.

W ostateczności jednak zebrał pieniądze, chowając je pod klapę marynarki.

-Cóż, to i tak więcej niż normalnie zarabiam... A tak przy okazji, wiesz jak wygląda stan ochrony w dobrych teatrach i operach?- zapytał półelfki, unosząc brew.- Muszę tam iść i nie wiem co brać... Wiesz, ostrze ukryte w lasce to ponoć standarda, ale ja wolałbym zaryzykować Grzechotnika w rękawi...

-Opera? Zapewniam że system ochrony jest dość dobry. Nie powtórzą się wydarzenia z kabaretu. Idziesz na jakie przedstawienie?
-zapytał Ferdynand z zaciekawieniem.

-Nie chodzę do opery.- stwierdziła półelfka.

-A ja tak. I ty też powinnaś. Kultura jest czymś z kim każdy powinien się zaznajomić.- stwierdził stanowczo Ferdynand, a krasnolud szepnął do ucha Willowi.- Uprzedził cię... cwaniaczek.

-Wiesz... ja nie mam odpowiedniego... ubioru
.- stwierdziła na swoją obronę Gilian, ale Ferdynand się ubrał.- Bzdura... wyglądasz dość dobrze. Nie wszyscy, którzy tam przychodzą to wypacykowana arystokracja. Akurat mam jeden wolny bilet.

-Dobra, dobra... jeśli dasz spokój.-
stwierdziła półelfka poddając się.- I nie będziesz dalej przekonywał.

-A ty Morgan... hmm... dobrze wykorzystaj kontakt z sztuką klasyczną. To jest klejnot który należy cenić.-
odparł nieco natchnionym głosem Ferdynand.

-Ja mam wrażenie, że tak się wypacykował dla innej pary klejnotów. - zażartował Jack i wzbudzając wybuch śmiechu u całej grupki poza Ferdynandem.

-No właśnie. Co to za szczęściara?- zapytała zaciekawiona Gilian. Nie tylko ona, krasnolud i magik też wytrzeszczali gały. Jedynie doktorek udawał obojętnego.

-Charlotta McKay.- stwierdził niechętnie Lockerby, wstając od stołu.

-Uderzasz do McKayówny. Masz jaja... choć rozum już niekoniecznie.- stwierdziła Gilian, chyba jako jedyna. Bo reszta zamarła z ustami otwartymi ze zdziwienia i zaskoczenia.

-Zakładam, że nie miałeś nieprzyjemności poznania starego McKay'a i jego lokai.- zapytał ostrożnie Ferdynand, gdy już zdołał zamknąć usta.- Mała rada. Raczej unikaj. Lepiej żeby jej tatuś się o tobie nie dowiedział. Z nas wszystkich ja jestem najlepszą partią dla Charlotte, a i tak w oczach jej ojca jestem gnidą do rozdeptania.

-Jesteście tacy prości...-
stwierdził spokojnie Morlock, jednocześnie puszczając oko do Gilian.- Ja dla niej pracuje, młotki. A to że kazała mi się dobrze ubrać i uczesać, bo chce się spotkać w cholernej operze, znaczy tylko tyle że raczej nie zamierza zmieniać planów wieczoru aby przy okazji omówić interesy z cynglem do wynajęcia...

Nie skomentował dość pysznego obnoszenia się stylu doktorka. To tak jakby sugerować żółwiowi że się guzdrze.

-Cofam to co mówiłam o jajach.- zaśmiała się Gilian i wzruszając ramionami dodała.- Ale za to zwracam honor. Masz olej pod łepetyną.

-Znając jej ekscentryzm i poczynania i famę... Nie chcę wiedzieć w jakiej roli pracujesz, ale i tak pilnuj pleców.-
stwierdził Ferdynand cicho.- Ta kobieta prowadzi niebiezpieczne gierki na szczycie władzy.

-Skończmy te teorie spiskowe i przejdźmy do dwóch ostatnich tematów tego zebrania
.- stwierdziła na koniec Gilian i podrapała się za uchem.- Albo trzech nawet... Moenhausen załatwisz sprawę sprzedaży płaszcza i garnczka w dwa trzy dni? Podzielimy się gotówką tutaj po równo.

-Postaram się.
-stwierdził doktorek.

-Ok... Nasza wspólna współpraca ułożyła się całkiem... dobrze. Jesteście zainteresowani kontynuacją i kolejnymi podobnymi akcjami?- zapytała półelfka.

-Ja tak.- uśmiechnął krasnolud. Doktor Moenhausen rzekł zaś.- To było stresujące doświadczenie, w dodatku naraziło moje zdrowie i życie na szwank, ale... bez ryzyka nie ma postępu. Zgadzam się.

-I tak kiedyś umrę. A przy stanie mego portfela nie ma co liczyć na zawał serca w burdelu
.- westchnął smętnie Will.- Ja też się zgadzam.

-Mi brak instynktu samozachowawczego, ale nie "jaj".-
rzucił ironicznie Morgan, posyłając Gilian spojrzenie wręcz krzyczące, żeby sama sprawdziła, że to prawda.- Ja w to wchodzę.

-Dobra... Ostatni punkt zebranie. Oblewanie zwycięstwa.
- zaśmiała się Gilian.- Ja stawiam.

Morgan westchnął, kiedy półelfka spokojnie uniosła dłoń i zamówiła do ich stolika kilka niezwykle kuszących butelek. Po średnio udanej schadzce z Antoniną, gwałcie na jego twarzy z pomocą brzytwy oraz targami z niezwykle… stanowczą krawcową, rewolwerowiec naprawdę miał ochotę na kilka głębszych.

Ale niestety nie mógł sobie na nie pozwolić.

Po jednym toaście za pomyślność grupy podziękował reszcie, wstał i zakładając na głowę okrągły kapelusz dobrany specjalnie do płaszcza, ruszył do drzwi.

Czekał go wieczór w operze…


***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZOJ4TuBPUUE[/MEDIA]


New Heaven Metropolitan Opera było budynkiem zaiste gargantuanicznych rozmiarów. I przykładem megalomanii jego architektów. Olbrzymie schody prowadziły do olbrzymich wrót, nad którymi były olbrzymie wizerunki z marmuru przedstawiające Muzy... Boginie opiekujące się sztuką i artystami. Boginie, którym już dawno nikt nie stawiał świątyń. Jeśli w ogóle kiedykolwiek stawiano.

Świątynią muz był budynek teatralny, operowy czy też galeria. Ich rytuałami były akty tworzenia, a kapłanami artyści.

Jako że Opera przyciągała na swe przedstawienia śmietankę miasta, ochrona budynku była dość profesjonalna i bardzo skrupulatna. Pistolecik Morgana trafił do depozytu. Mężczyzna otrzymał jednak kwitek od jednego z ochroniarzy, by mógł odebrać pistolet po przedstawieniu.

Shizuka czekała na Morgana w hollu. Ubrana na czarno, ale za to elegancko. Suknia co prawda nadal ukrywała jej nogi, ale podkreślała jej talię osy i nieduże acz zgrabne piersi, z kuszącym koronkowym dekoltem. Tylko fryzura pozostała ta sama i przenikliwe spojrzenie za szkieł okularów.

-Wreszcie przypomina pan cywilizowane stworzenie... mniej więcej.

-Pani strój zaś sprawia że mam ochotę przestać zachowywać się jak takowe
.- nie mogąc powstrzymać się od naigrywania z pokojówki, ujął jej dłoń i bez zbędnej przesady musnął wargami, co pewnie i tak wywołało u kobiety wewnętrzną furię pomimo całkowitej poprawności takiego zachowania.
Nawet stosowne zachowania u Morlocka były niestosowne. Gdyby chciał, Lockerby nauczyłby się molestować kobiety przez ściany.

Przyjęła to o dziwo z wyjątkową obojętnością. Złośliwy uśmieszek na jej twarzy pojawił się tak szybko, jak szybko nieduży dziwny sztylet.




Ostrze co prawda było z dala od witalnych obszarów ciała, ale przekaz był jednoznaczny.

-Lepiej jednak pilnuj swych łap. Nie chciał byś chyba dołączyć do operowej zgrai jako kastrat?- zapytała ironicznie. Po czym spoważniała mówiąc.- Chodźmy, panienka czeka.

-Biorąc pod uwagę, że do tej pory ani razu nie przekroczyłem granicy obietnicy oraz czynów, naprawdę nie musisz wyjmować noża za każdym razem gdy mnie widzisz.-
rzucił ciut znudzony już jej pokazami Morgan.- Z resztą jak udało ci się to tu przeszmuglować... ?

Wizja z udziałem tego mackowatego czegoś znów przemknęła przez umysł rewolwerowca.

-Nie byłam pokojówką przez całe życie.- odparła w odpowiedzi Shizuka uśmiechając się ironicznie.- A sztylet nie jest jedyną bronią jaką mam przy sobie.

Ruszyła przodem dodając. -I masz rację... Nie musiałam się popisywać. Nie potrzebuję wszak sztyletu, by cię rozłożyć na podłodze. Twoje kozie zaloty jednak sprawiają, że mam ochotę wbić jakiś metalowy obiekt w twoje trzewia.

Weszli po schodach na górę i skierowali się do jednej z lóż przeznaczonych dla obrzydliwie bogatych osób, do których Charlotte niewątpliwie należała.

Mc'Kay była ubrana równie ładnie co Shizuka, acz jej suknia błyszczała niebieskozieloną barwą. W dodatku złota kolia z rubinami zdobiła jej szyję. W dłoni trzymała lunetę osadzoną na długiej rączce.

-Lubi pan operę, panie Lockerby? - zapytała na powitanie uśmiechając się ciepło.

-Miałem z nimi niewiele wspólnego przez większą część życia.- odparł spokojnie Morgan, kłaniając się uprzejmie swojej pracodawczyni i zajmując miejsce obok.- Ostatni mój kontakt z kulturą miał miejsce gdy pilnowałem pani brata.

Paradoksalnie, więcej etykiety miało miejsce w czasie powitanie mężczyzny z Shizuką, niż z jej panią, ale cóż można było na to poradzić.

Od niechcenia, rewolwerowiec rzucił okiem na scenę.

-Chociaż dziękuję za zaproszenie...

-Ja uważam operę za dość nudny rodzaj rozrywki, głównie dlatego że nikt już nie pisze dobrych przedstawień operowych. A stare widziałam
.- rzekła z uśmiechem Charlotte, podczas gdy Shizuka zasunęła za nimi kurtyny stając po ich drugiej stronie. Zostali sami, choć niewątpliwie porywcza służka czuwała.

-Niemniej premiery przedstawień zawsze ściągają śmietankę towarzyską miasta.- dodała z uśmiechem Charlotte.- I można się rozeznać w obecnych układach, zerkając na to kto z kim przyszedł. I kto z kim rozmawia.

Podała lunetę Morganowi.- Pana interesuje... piąty rząd od sceny, czwarte krzesło od lewej strony sceny.

Mężczyzna ostrożnie złapał fikuśny przyrząd i pożałował że nie wziął swojej, pełnowymiarowej lunety. Chociaż w drugą stronę, nie widział powodów by drażnić się z Charlotte.

Nie jego liga.

Mimo to uniósł urządzenie do oczu i odszukał wskazane miejsca.

-A co jeśli ktoś obserwuje w ten sam sposób nas... ?

-Nie robimy nic złego.-
stwierdziła ze śmieche Charlotte.- To publiczna przestrzeń.

Morgan spojrzał przez lunetę w miejsce wskazane mu przez Charlotte i dostrzegł ładną azjatkę w czarnym kuszącym stroju.




Coś ta czerń była zaraźliwa.

Dla Morgana najbardziej przykuwające wzrok były jednak dwie wielkie kule skaczące kobiecie pod brodą.

-Kto to?- zapytał po chwili, zmuszając się do oddania pannie McKay jej lornetki.

-Shuuaaaeee... Kueeen...- zaczęła z trudem mówić Charlotte.

-Shue Qen Siae.- odezwała się ukryta za kotarą suflerka.

-Właśnie...Choć używa innego imienia. Lilly Bowary. Prowadzi w Uptown ekskluzywny sklep z zapachami egzotycznymi i salon masażu i... to wszystko jest przykrywką jej prawdziwej działalności.- odparła nieco dumnie Charlotte, jakby się chwaląc.- Dostarcza nielegalne towary wpływowym i bogaty osobistościom Uptown. Jest pośredniczką pomiędzy Yakuzaou a nimi.

Potarła podbródek.- Nas interesuje jednak z innego powodu. Była kontaktem gangu Scotvielle'a z Triadami. Co więcej... awansowała jakieś dwa miesiące po jego zniknięciu. Bo wtedy właśnie założyła swój sklepik w Uptown.

-Dwa miesiące po zniknięciu Scotviella... ?
- Morgan wciąż miał przed oczami dwie półkule, których obraz z trudem odgonił.- Cóż, to ciut długo biorąc pod uwagę że zwykle organizacje przestępcze od razu nagradzają swoich za zasługi. Istnotniejsze jest to że była kontaktem Mathiasa, prawda?

W tym wypadku Morgan mógł się mylić.

-Nie twierdzę, że stoi za jego zniknięciem.- potwierdziła Charlotte w odpowiedzi.- Shizuka słyszała plotki, że byli też kochankami, ale... nie wierzy w nie. W każdym razie masz rację. Była jego kontaktem i może coś wiedzieć.

Morgan jakoś nie skomentował owych plotek, zwłaszcza że pamiętał jak za czasów młodości nie raz bił się ze starszym kolegą o to że zgarnął mu dziewczynę sprzed nosa.

Pechowo, mieli podobny gust.

Zamiast tego potarł irytująco gładką szczękę.

Naprawdę była irytująca.

-Mam z niej coś wyciągnąć?

-To już zależy od ciebie. Wszak odnalezienie Mathiasa Scotviella leży w interesie nas obojga. Pomogłam ile mogłam w tym przypadku. Shizuka nie może się zbliżyć do Lilly. Ona i Triady... Nie lubią się.-
odparła Charlotte, enigmatycznie kończąc swą wypowiedź. Splotła palce razem.- Liczę więc pana inicjatywę, acz proszę zachować ostrożność. Za Lilly stoją Triady, a i ona sama jest... jak to określiłaś Shizuka?

-Niebezpieczna w każdym znaczeniu tego słowa.
- cichy szept rozległ się zza kotary.

A Charlotte uśmiechnęła się dodając.- Tak. Właśnie tak.

-Cóż, mogę zacząć bawić się w robotę dla Triad, ale wątpię żebym od tak przypadkiem został przydzielony w rewiry tej całej Lilly... Ale zakładam że na pewno jest jakiś określony z góry przedział zajęć który prędzej czy później doprowadziłby mnie w jej bliższe otoczenie?


Chyba, że lubiła gładkich chłoptasiów.

To znacznie ułatwiłoby sprawę.

- Pomyślę nad tym. Właściwie to nie mam planu.- wyznała szczerze Charlotte. Po czym entuzjastycznie poprawiła się dodając.- Jeszcze nie. Niemniej jej sklep jest dostępny dla każdego, acz jej oficjalny towar i usługi do tanich nie należą.

Lockerby westchnął.

-A wiadomo chociaż w jakich była stosunkach z Mathiasem kiedy zniknął?

Cóż, to była dość istotna kwestia.

-Jak wspomniałam, ponoć byli kochankami. To raczej mało prawdopodobna plotka, niemniej... na jej podstawie należy przypuszczać, że ich relacje były przynajmniej poprawne.- rzekła w odpowiedzi Charlotte.- Może nawet przyjazne.

-Gdyby była facetem, sprawa byłaby prostsza.- stwierdził Morgan.- Jeśli zaś faktycznie się bździli, równie dobrze może bronić go niczym lwica, co chcieć jego głowy na srebrnym półmisku za zostawienie jej...

Tak, tego typu przypuszczenia wcale nie były bezpodstawne.

-Chociaż nie czuje się właściwie, wypytując o to panienkę. Shizuka zakładam, że wie o niej to i owo, może nawet więcej...

W sumie chciał po prostu wypytać pokojówkę o wszystko na osobności, co nie zmieniało faktu że nawet profesjonalny Lockerby zwracający się doń mógł wywoływać u niej białą gorączkę.

-Nie jestem pewna czy Shizuka wie cokolwiek więcej na ten temat.- podrapała się po podbródku Charlotte.

A sama Shizuka dodała zza kotary.

-Jest wyszkoloną zabójczynią, jak dobrą to nie wiem. Na pewno zna się na truciznach i ma inne wredne sztuczki w zanadrzu. I jest na tyle wysoko postawioną członkinią organizacji, by mieć własnych chłopców na posyłki, tyle że o ile Triady współpracują z wami... gaijinami, o tyle nie rekrutują spośród nich swoich członków. To wszystko co o niej wiem. Jeszcze masz do mnie jakieś pytania?

Tak, miał.

Jak się do jasnej cholery do niej zbliżyć, w takim razie? Liczyć na cud? Włamać się? Zaskoczyć gdzieś na ulicy czy może już teraz poczekać pod wyjściem z opery i wleźć do wozu z pistoletem w dłoni?

Bo niby jak inaczej miał się do niej zbliżyć, do diabła?!

Zamiast tego potarł dłonią skronie.

-Infiltracja grupy odpada, ona sama jest wysoko w hierarchii... Chwilowo po prostu próbuję myśleć... Bogowie, czemu oni się tak drą na tej scenie?

-To Opera... I to śpiew...-
zaśmiała się Charlotte i spojrzała na Morgana dodając spokojnym głosem.- Mój drogi, nie widzę powodu byś musiał w tej sprawie się spieszyć. Panna Bowary nigdzie się nie wybiera, a wiadomo gdzie mieszka.

-Lubie załatwiać takie rzeczy możliwie szybko... Chociaż tutaj dała mi panienka naprawdę ciężkie zlecenie.-
porównywalne z daniem szczerbatemu orzechu do rozgryzienia.- Ale już tak odchodząc od mojego celu... Czemu tutaj, pomijając możliwość zobaczenia jej. Zakładam że zwykłe podanie mi adresu i zdjęcia załatwiłoby sprawę równie skutecznie.

-Mężczyźni... Za grosz subtelności.-
westchnęła teatralnie Charlotte i dodała.- Tej sprawy nie da się załatwić szybko. Tym bardziej, że należy dyplomatycznie...

Uśmiechnęła się ironicznie.

-Poza tym to nie zlecenie. A wskazówka... być może nawet mylna. Nie można wszak zbyt wiele oczekiwać po rozmowie z tą kobietą. Może nic nie wiedzieć o obecnym miejscu pobytu Mathiasa.

Spojrzała na Morgana dodając.- Czyż to nie oczywiste czemu cię tu zaprosiłam. Gdybyś zaczął wypytywać w jej sklepie o nią, to byłbyś podejrzaną osobą. A tak znasz już nią z widzenia. Możesz podejść ją bez jakichś podejrzeń.

Dwie zębatki wirujące w głowie Morgana zazgrzytały, w chwili gdy pomiędzy nie wpadło ziarno, będące ukrytym znaczeniem słów Charlotte.

-Skoro nie da się do niej dostać jako współpracownik... mogę poprosić lornetkę jeszcze raz?

Kiedy panna McKay znów podała mu mały wihajster, Morlock zaczął patrzeć nie na pannę Bowary, ale na jej ewentualne towarzystwo.

Znajoma twarz... Samuel McKay po jednej stronie. Oraz nieznana twarz, dobrze ubranego mężczyzny po drugiej stronie. Za jej plecami, niewątpliwie dwóch ochroniarzy z Triad, których dzikich rysów twarzy nie łagodziły garnitury i krawaty.

-Mogę wiedzieć kogo wypatrujesz?- zapytała z zaciekawieniem Charlotte.

-Pani brat ma z nią bliższe kontakty?- odparł spokojnie Lockerby.- Bo albo po prostu trafiło mu się ciekawe miejsce, albo też przyszedł tu w towarzystwie panny Bowary...

-On. Zadurzył się w jej parze... argumentów
.- odparła Charlotte chichocząc i wzruszając ramionami dodała.- Nie on jeden. Panna Bowary użyła swej urody jak tarana, by impetem wbić się w śmietankę towarzyską miasta. I zrobiła to skutecznie. Dlatego właśnie nalegam na ostrożne podejście w jej przypadku. Wszelka napaść na nią może się odbić dużym echem w Uptown. Co nie byłoby pożądane ani dla pana, ani dla mnie.

Cóż, Morgan jakoś nie był szczególnie zdziwiony słabością Samuela do dużych piersi, zwłaszcza że on sam miał już kilka wizji tego co by się działo z ich użyciem w jego dłoniach.

Dziewięciu na dziesięciu mężczyzn lubiło duże piersi. Dziesiąty lubił pozostałych dziewięciu.

Istnieli mężczyźni lubiący drobne piersi u panien, ale żaden nie gardził również tymi hojnej obdarzonymi przez naturę.

-Zakładam że z rozsądku nie wciągała pani brata w tą intrygę?

Patrzył dalej.

Tyle mógł robić bez szczególnych obaw.

-Och... Oczywiście, że nie. Samuel ma słabość do kobiet, słabą głowę i zdecydowanie za długi język.- odparła Charlotte tłumiąc śmiech wywołany sugestią Morlocka. Zaś sam Morgan dostrzegł w tylnych rzędach dwie znajome twarze, Gilian i Ferdynanda. Oni też tu byli... choć daleko od Lilly Bowary i jej wielbicieli.

-A jak tam pańskie finanse? Ponoć wciągnął się pan w jakąś niebezpieczną działalność.- spytała ni z tego, ni z owego Charlotte.

-Łowiectwo nagród.- nie miało sensu kłamać, kto jak kto ale ona wiedziała raczej jakiego typu osobą był wynajmowany przez nią mężczyzna.- Nie wiem czy to panią w jakikolwiek sposób pocieszy, ale ostatnio wraz z pewną grupą pozbyliśmy się szamana który miał niemały związek ze strzelaniną, spod której musiałem wyciągnąć panienki brata...

-Cieszy mnie, że sobie pan radzi w życiu panie Lockerby.-
uśmiechnęła się ciepło Charlotte. Po czym potarła podbródek.- To w takim razie nie potrzebuje pan drobnych zleceń ode mnie?

-Drobnych zleceń nigdy za wiele
.- w ostateczności opuścił lornetkę i oddał ją Charlotte. Wolał nie mieć problemów z chodzeniem.

-Będę pamiętała i być może wkrótce, będę miała jakieś dla pana w przyszłości.- Charlotte przejęła lornetkę i rozejrzała się po sali.- Jak pan przypuszcza, dla jakiego pracodawcy z wyższych sfer Mathias mógłby pracować? Jakiego charakteru musiałby być osobnik, który zmusiłby go do posłuszeństwa?

-Cóż... Mathias był bezwzględny, czasami okrutny i nie miał żadnych hamulców kiedy chciał osiągnąc to czego pragnął... Jego pracodawca musiałby być gorszym skurwielem od niego, lub też mieć coś, czego ten drań pragnąłby dostatecznie mocno by komuś służyć.

-To dość wąskie ramy w takim razie.-
odparła kobieta i zaczęła wędrować wzrokiem po publiczności.- No cóż... Nie ma żadnego z nich dzisiaj. Ani Roy'a Safrano, ani Malcolma Whistle'a, ani Gerholda McKravena. Żadnego z nich niestety.

-Cała trójka pasuje do powyższego opisu... ?

-Roy Safrano, przeklęty pułkownik Roy jest naczelnikiem więzienia dla utalentowanych przestępców na Devil’s Island. I niech cię nie zwiedzie oficjalna nazwa. Ten... tak zwany zakład psychiatryczny jest szpitalem tylko z nazwy. W porównaniu z warunkami pobytu w tamtym miejscu, twoja odsiadka to były wakacje. A Roy nie tylko nadzoruje to miejsce... On je praktycznie stworzył.-
wyjaśniła Charlotte.- Malcolm dowodzi Czarną Gwardią, która zajmuje się specjalnymi zagrożeniami dla miasta. I ci zakuci w zbroje arkaniści są...- wzdrygnęła się odruchowo kobieta.-... przyprawiają mnie o ciarki. Widziałeś ich może już?

-Nie... Jeszcze nie...-
Lockerby uśmiechnął się krzywo.- Ale znając moje szczęście, pewnie kiedyś ich spotkam...

-Zwykle polują na dzikich magów, więc być może nie będziesz musiał się z nimi konfrontować.
- wyjaśniła kobieta.- Pomijając dużą władzę, obaj są naprawdę nieprzyjemnymi typami w kontaktach osobistych. Może nie tyle nieuprzejmymi, co... przerażającymi. Podejrzewam też, że cała ta "Czarna ręka" to wymysł jednego z nich. Ponieważ jej istnienie, obu im jest na rękę.

Odetchnęła głęboko.

-No i magnat kupiecki, głowa rodu McKrakenów i przyczyna rozwoju przestępczości. Stary krasnolud McKraken wpływając na radę w kwestiach gospodarczych zdusił drobnych przedsiębiorców, tworząc podwaliny pod przemyt, a później pod pierwsze gangi. Istnienie Cycione to uboczny efekt działań tego chciwego kombinatora.

-Cóż, może jednak przyjście tu jest bardziej kształcące niż mogłoby sie wydawać...-
panna McKay znała swoje miasto, więc nic dziwnego że wiedziała o rzeczach które były po za zasięgiem informacyjnym Morgana.- Wiem kogo unikać... chyba.

-Raczej nie spotkasz, żadnego z nich osobiście. Są... jak to się mówi Shizuko?-
rzekła z ciepłym uśmiechem Charlotte.

-To grube ryby, acz racz pamiętać panienko, iż Malcolm jest kandydatem do twej ręki.- rzekła zza kotary pokojówka, wywołując odruchowe wzdrygnięcie się panny McKay.

- Echh... Nie musisz mi przypominać.

Po czym Charlotte zwróciła się do Morgana.

- Tak czy siak, raczej prędzej wpadniesz na pomagierów któregoś z nich niż osobiście na ich samych.

-No, chyba, że nabierze ogłady i polubi operę.-
wcięła się ironicznie Shizuka.

Morgan wzruszył tylko ramionami i do końca spektaklu spokojnie wysiedział obok swoje pracodawczyni, odpowiadając spokojnie na pytania zadawane w ramach uprzejmości przez Charlotte, by jednocześnie co jakiś czas zerkać na swój cel.

Przy którymś pytaniu drgnął.

-Em… Przepraszam, mogłaby panienka powtórzyć, bo chyba nie dosłyszałem…

Panna MacKay uśmiechnęła się leciutko.

-Pytam, czy zamierza pan zostać na bankiecie. Pana bilet obejmuje także poczęstunek po występie i spotkanie z gwiazdami przy kieliszku czegoś ekstrawagancko drogiego…

Morlock uśmiechnął się lekko, opuszczając lornetkę.

-Z przyjemnością, panienko

Pominął fakt, że ekstrawagancko drogi musiał być pewnie bilet przeznaczony dla jego osoby.

Nie zmieniło to jednak faktu że po przedstawieniu Morgan podziękował Charlotte za wspólne spędzenie czasu, ucałował jej dłoń i z szelmowskim uśmiechem puścił Shizuce oko, schodząc na dół, do sali w której miało odbyć się przyjęcie.

Szczęśliwie, a może nieszczęśliwie dla niego, sala była przestronna, bogato zdobiona i pełna wyfiokowanych przedstawicieli wyższych sfer.




W takim tłumie było równie łatwo zgubić się, co ukryć, przez co dłuższą chwilę zajęło Morganowi odszukanie wzrokiem panny Bowary i zbliżenie się do niej tak, aby nie zwrócić na siebie jej uwagi. Z resztą nie było z tym szczególnych trudności, biorąc pod uwagę fakt, że towarzyszący jej Samuel cały czas nawijał jak najęty a na tle pozostałych gości strój Lockerby’ego był szary, bury i nijaki.

Dlatego też, kiedy wypity szampan odezwał się w paniczu MacKay, Morgan od razu wykorzystał sytuacją i zbliżył się dość niepewnie do stołu z napitkami, przy którym została egzotyczna ślicznotka, w zamyśleniu chłodząc się trzymanym w dłoni wachlarzem.

Sam Morlock dłuższą chwilę stał przy stole, nieogarniętym wzrokiem wodząc po ustawionych tam butelkach.

Kiedy w końcu zdecydował się i złapał za szyjkę czegoś opisanego, jako Chatteu Le Couerbo, poczuł na sobie wzrok Azjatki. Równie dobrze mogła być ona rozbawiona albo zaintrygowana zachowaniem mężczyzny, dlatego też Morgan niepewnie pochwycił z nią kontakt wzrokowy i po kilku sekundach niezręcznej ciszy uniósł niepewnie butelkę i trzymany w ręku kieliszek przeznaczony do szampana.

-Em… Nalać pani… ence?- zapytał ostrożnie, a gdy brew panny Bowary wystrzeliła do góry, całkiem autentycznie przełknął ślinę.

Szczęśliwie, jego absolutne nie dopasowanie do otoczenia świetnie zgrywało się z nerwowością jego ruchów.

-W sensie nie wiem czy wypada mi panience czegoś proponować, ale widzę że nikt nie zrobił tego przede mną…- na wpół wydukał, na wpół wymamrotał, by w ostateczności westchnąć ciężko.- Panienka wybaczy. Tak po prawdzie nie wiem co to robię.

Z braku laku napełnił trzymane naczynie i bezradnie znów spojrzał na milczącą rozmówczynię.

-W ogóle nie wiem czy wypada mi cokolwiek panience proponować, bez wcześniejszego poznania imienia. Na imię mi Morgan, panienko… ?- ostrożnie podał jej kieliszek, jednocześnie ze wszystkich sił utrzymując spojrzenie powyżej linii jej ramion.

Po prawdzie cała ta schadzka była czystą improwizacją Morlocka, przez co jego nerwowość była jak najbardziej autentyczna. Nie liczył co prawda na spektakularny sukces swojej roli „Chłopaka Nie Pasującego Do Otoczenia”, ale chwilowo nie widział lepszego sposobu na zbliżenie się do Madamme Bowary.

Po wszystkim raczej planował znów odwiedzić Antoninę, może przy okazji wynosząc pod płaszczem butelkę któregoś z widocznych na bankiecie win lub szampanów.

No i w ostateczności wypadałoby odwiedzić Jeba… może jutro?
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline