Tygon wyszedł naprzeciw gospodarza. Niechęć niechęcią, ale pewne sprawy musiały zostać załatwione. Nawet jeśli pustelnik nadal zechce udawać, że nic go nie dotyczy, ze względu na obyczaj powinien o nich wiedzieć. Thenn postanowił jednak zacząć możliwie pokojowo.
- Uratowałeś mi życie, za co dziękuję, a nie poznałem jeszcze twojego imienia.
Zmiennokształtny buchnął parą oddechu z ust skrytych w chaszczach brody. Nozdrza wielkiego nosa zadrgały, napięły się mięśnie na potężnych ramionach, nagich pod narzuconymi na nie wyleniałymi skórami. Spod grzywy ciemnych, poskręcanych w kudły włosów spoglądały na starego łowcę oczy barwy jantaru.
- Orm - burknął gospodarz i łypnął bursztynami oczu, a Tygon zaiste nie wiedział, czy tenże mu się przedstawił, czy tylko mu się odbiło.
- Dziękuję ci zatem Ormie raz jeszcze. Ściągnąłem nieszczęście, ale postaram się uczynić ci zadość. Teraz jednak… powiedz mi co chcesz zrobić z jeńcem - odrzekł twardszym głosem Thenn.
Na twarzy Orma nie pojawiła się żadna zmiana. Krążące wokół nich dziki łasiły się do gospodarza, chrząkały, ocierały o jego nogi. Jakaś locha próbowała zeżreć futro Tygona.
- Ubić w swoim czasie i braciom dać - wzruszył obojętnie ramionami. - Jako i tamtych co w boju padli.
-Dobrze. Wpierw jednak muszę go o coś wypytać - zamilkł na chwilę patrząc na niewzruszonego rozmówcę. - Może ich przyjść więcej. Łowców. Znasz te lasy. Którędy najlepiej iść na południe?
Wielka dzika świnia porzuciła próby zeżarcia Tygonowej przyodziewy i zaczęła ryć w pobliżu jego stóp… najwyraźniej gdy zmiennokształtny był w pobliżu, jego stado nie obawiało się przesadnie ludzi. Orm zaś machnął łapskiem wielkim jak połeć słoniny z żubra.
- Tamój… - rzekł, wskazując bliżej nieokreślony kierunek, mniej więcej na południowy wschód. Szczegółów żadnych nie podał, zresztą mówienia chyba nie było tym, w czym czuł się pewnie. - A z tamtym, na co gadać… Powie, co inni. Że przyjdą i zabiją, ot i co. Tyla on wart, co jego mięso.
Zamilkł i zagapił się w ośnieżone szczyty gór.
- Tuzin roków tu żywie. Sam. Wiela żem wodzów widział. Małych, dużych, ale żadnego takiego jako Czaszka. Po czemu cię ścigał? - w bursztynowych oczach błysnął gniew.
- Uwięził, bo mu się nie podobałem. Uciekłem, więc ścigał - odparł krótko Tygon. Stwierdził, że gospodarz nie będzie mu pomocny. Nie tyle był mrukiem, co przez lata stracił zdolność porozumiewania się z ludźmi. Skinął mu głową i poszedł za dom, do jeńca.
Gospodarz pokiwał kudłatą głową, jakby niczego innego się nie spodziewał. A potem wyskoczył z propozycją jak ryś z gałęzi na ofiarę.
- Pójdę. Przeprowadzę. Tu niebezpiecznie… ale pójdziem przez moczar - uśmiechnął się nagle, a był to uśmiech przynależny bardziej twarzy dziecka niż dojrzałego męża. - Ale Tygon będzie gadał z ludźmi, bo w gadce mocny. Kobietom i małym trzeba miejsca na zimę. Innego, tu źle. Tygon wielki bohater, Ormowi matka i siostry śpiewały do snu, jak się na Mur wspinał. Ha! Wolni ludzie będą słuchać Tygona.
Długie jak na niego perorowanie znużyło zmiennokształtnego. Podrapał się po kudłach i począł się odwracać, nie czekając na odpowiedź.
Tego “wielki bohater” się nie spodziewał. Myślał oczywiście co zrobić z dziećmi, ale każda osada w okolicy może być zaprzysiężona Czaszce, nie mówiąc, że żadna z radością nie przyjęłaby takiej gromady na zimę.
***
Głód i mróz nie oszczędziły więźnia. Półżywy siedział przywiązany do drzewa. Thenn kopnął go w żebra.
- Gadaj. Ilu was było, kto was wysłał, co wam powiedział, jak mnie znaleźliście.
- Całuj psa pod ogon, zdrajco - wycedził jeniec w odpowiedzi.
Tygon spokojnie przyłożył mu jeszcze kilka kopniaków.
- Pustelnik zabije cię szybko. Ja mogę się trochę poociągać.
I rzeczywiście. Nie śpieszyło mu się.
Gdy wreszcie poplecznik Czaszki był odpowiednio zbity Thenn wyciągnął nóż i powtórzył:
- Mów.
- Dwudziestu - wydyszał jeniec przez spuchnięte i okrwawione usta. - Mieliśmy dobrego tropiciela… Raymund się dowie! Obedrze was wszystkich żywcem ze skóry! Chcecie uciekać na południe? To zrobi to jego skagoska dziewka… Nie macie dokąd uciekać! - krzyknął uwięziony, splunął z satysfakcją pod nogi Tygona i wybuchnął szaleńczym śmiechem.
- Skagoska dziwka, jak sam powiedziałeś jest dziwką. Nic nam nie zrobi - odpowiedział niedawny uciekinier obchodząc powoli drzewo.
- Dobrze. Co z wiedźmą, którą więzi Czaszka ? - zapytał, jakby mimochodem o swoją żonę.
- Tą staruchą - związany zadziwił się zainteresowaniem Tygona. - Coś tam chciał z niej wyciągnąć. Jak wyciągnął, czy obaczył, że nie wyciągnie, to w przepaść kazał wrzucić.
Przesłuchanie się skończyło. Thenn nie wierzył w ostatnie słowa jeńca. Mówiła przecież do niego swoimi czarami. Odszedł od drzewa i skierował się do chaty. Musi obwieścić kobietom i dzieciom wesołą nowinę. Idą na południe.
***
Gdy przestąpił próg popatrzył ciężkim wzrokiem na domowników. Zanim się odezwał policzył szybko dzieci. Te większe, które mogły dać sobie radę i mniejsze z których nie wszystkie przetrwają zimę, nie wiadomo jak podróż.
- Freya, Przebiśnieg, musimy porozmawiać - powiedział poważniejszym niż zwykle głosem.
Wyszli na zewnątrz, a kobiety przykazały zostać dzieciom w środku.
- Orm chce żebym was przeprowadził gdzie indziej. Tu nie przetrwacie. Trzeba ruszać póki zima mocno nie złapała. Zbierzcie zapasy i przygotujcie dzieci. Jesteście dzielne niewiasty. Jak bogowie dadzą znajdziecie pustą chatę w jakimś siole. Ruszamy jak tylko uda się zebrać.
Obie kobiety bez słowa pokiwały głowami i ruszyły przygotować się do drogi. Starsze smyki im pomagały… nikt nie rzekł słowa skargi, ale w końcu wszyscy byli ludźmi zimy.
***
W końcu ruszyli.
Pochód otwierał Orm, który miał ich poprowadzić najlepszą drogą na południe i wskazać okolicę jakiejś osady. Dalej Przebiśnieg i Freya prowadzące większe dzieci. Mniejsze wraz częścią bagaży były wsadzone na włóki ciągnięte przez zdobyczne konie. Na końcu szedł Tygon uzbrojony w co tylko dało się znaleźć przy jeźdźcach.