Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2014, 23:50   #1
Quelnatham
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
[D&D 3,5 FR] Sythilijscy dezerterzy




Słońce powoli szarzało na horyzoncie. Niebo było zachmurzone i siąpił rzadki deszcz. Nad obozowiskiem w Staromoście nastawał zmierzch. Ostatnie promienie oświetlały mrowie namiotów zgrupowanych po kilkanaście wokół rynku zrujnowanego miasteczka i nielicznych ocalałych budynków. Wszyscy ciągnęli na główny plac. Goblinoidy, z których głównie składała się armia, ogry, nieliczne orki i trolle oraz przemykające bokiem koboldy. Dziś był wielki dzień. Święto goblińskiego bożka Maglubiyeta. Na podwyższenie w asyście ogrowych magów i pomniejszych dowódców wyszedł wielki wódz Gargsh Hurgh Cha. Stary, pomarszczony hobgoblin w płaszczu z ludzkich skalpów. Podniósł w górę rękę, a z wielu gardeł popłynął entuzjastyczny ryk.

***

Także dla was był to wielki dzień. Dzień waszej ucieczki.

Wojna, choć jeszcze się nie skończyła, przestała być emocjonująca. Sythilis nie dokonał ostatecznego kroku i nie poprowadził was na stolicę Amn. Po serii zwycięstw kazał budować umocnienia i ich strzec. Wojna zaczęła oznaczać zawieszenie w nędznym nigdzie na granicy. Rutynę naprzemiennych wart i nędznego jedzenia (ludzina dawno już się skończyła). Każdy z was pragnął czegoś innego, czegoś więcej. I każdy z was był w pewien sposób wyrzutkiem w tej goblińsko-ogrzej armii.

Z tych ze swojego plemienia, którzy ruszyli na wojnę Durkur był jedynym ocalałym. Kobold weteran. Pogardzany przez doświadczonych w boju z większych ras, pogardzający świeżymi koboldami, które dały się sprowadzić do roli obozowych ciur. Morkgub także należał do słabnącego rodu. Klan wilczych orków ginął pod dowództwem hobgoblinów, którzy uważali ich za barbarzyńców. Dwóch przybyszy z daleka miało własne ambicje. Wojowniczy czarownicy: orog z Podmroku i niebieski hobgoblin z południa nie dołączyli do armii żeby siedzieć na dupie. Pupil ogrzych magów - genialny troll poliglota też zwątpił w ich przywództwo.Zaufaliście sobie na tyle by podzielić się swoimi zamiarami. Zrobiliście to dla własnego dobra. Samotni dezerterzy rzadko przeżywali. Przypominało o tym kilka ciał powieszonych na szubienicy za własne flaki.

Gdy przyszło co do czego okazało się, że nie ma nic prostszego niż realizacja waszych planów. Trzon wojska stanowiły hobgobliny z których niemal każdy pragnął uczestniczyć w święcie, a szczególnie występie sławnej trupy hobgoblińskich śpiewaków. Przy ogólnym rozprzężeniu udało wam się tak pozamieniać wartami żeby całą noc spędzić na małym, dalekim od obozu, północnym posterunku.

***

Śpiew był sygnałem do drogi. Przyszli uciekinierzy przywdziali zbroje, wzięli broń oraz pakunki. Przekroczyli most na Esmel i nieniepokojeni minęli kamienną, strażniczą wieżę. Kilka chwil później dotarli do mniejszej, drewnianej przy skraju rzadkiego lasku. Piątka goblinoidów, których zmieniali ruszyła śpiesznie do obozu wykrzykując zwyczajowe obelgi. Gdy tylko zniknęli z pola widzenia dezerterzy weszli w las. Noc nie była długa, a liczyła się każda mila.

Zatrzymali się w opuszczonej wsi przy skrzyżowaniu dróg. Jedna szła na północny-zachód w kierunku stolicy Amn i terenów nietkniętych przez wojnę. Druga, wąska i zniszczona, prosto na północ, w kierunku Chmurnych Szczytów. Trzecia na wchód do Esmeltaranu i dalej wzdłuż jeziora. Tu trzeba było podjąć decyzję. Mieli trochę czasu przed świtem, zanim ktokolwiek zauważy ich zniknięcie. Schowali się w domu, który zachował część dachu. Ktoś wyciągnął skradzioną mapę.
 

Ostatnio edytowane przez Quelnatham : 05-01-2014 o 11:08.
Quelnatham jest offline