Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2014, 23:57   #21
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Sanchez pogmerał chwilkę przy zamku wielkiej kłódki zamykającej dostęp do zdezelowanej szopy, z jękiem zardzewiały mechanizm puścił. Ostrożnie uchylił skrzypiące wrota, wykonane z zardzewiałych w różnym stopniu kawałków blachy falistej. Wiedział, że w środku znajduje się co najmniej jeden wścieklak. Liczył na pomoc Shoshanny, że skutecznie odciągnie zarażonego od drzwi, a on załatwi sprawę jednym mocnym uderzeniem.

*****

Kreyden ruszył do magazynu, spodziewając się znaleźć gdzieś jakiś agregat prądotwórczy. Logika i rozum podpowiadały mu, ze w takim miejscu byłby on niezbędny do prowadzenia interesu. Logika logiką, a życie jednak weryfikowało jego spostrzeżenia niepomyślnie. Wraz z Jasonem przeszukali cały warsztat i budynek stacji, bez skutecznie jak się okazało. Znaleźli sporo przydatnych narzędzi, w tym dwie siekiery strażackie, które skrzętnie zabrali ze sobą, licząc, że przydadzą się im w przyszłości. Jason wygrzebał z szafki warsztatowej całkiem poręczny zestaw kluczy i niedużą piłę spalinową, którą wrzucili na stertę rzeczy do zabrania. Agregatu nigdzie nie było widać. Stwierdzili, że przejrzą jeszcze zaplecze budynku gastronomicznego, choć było to zbyt duże słowo, by nim opisywać obskurną knajpę robiącą za przydrożny bar.

*****

Wnętrze szopy przypominało jedną wielką rupieciarnię, pogrążoną w półmroku z powodu paskudnie zachlastanych kurzem i brudem szyb. Gdzieś na drugim jego końcu, wśród różnych rupieci szarpał się wścieklak, zwabiony tam rytmicznymi uderzeniami w zewnętrzną ścianę. „Babeczka nieźle sobie poradziła” – pomyślał z satysfakcją. Choć Jason poszedł z tym cwaniakiem szukać agregatu, to myślał, że sobie sam poradzi. W jednej dłoni ściskał kastet a w drugiej sporych rozmiarów nóż myśliwski. Nie czuł strachu, wiele razy bywał w gównie, może większym niż to. Interesy klubu to nie były przelewki, broń i koks to nie była bezpieczna branża, ale teraz to już przeszłość.

Podążał za odgłosami, starając się by jakimś nieuważnym ruchem czy hałasem nie zwabić wścieklaka. Zaszedł go od tyłu, zajęty był drapaniem i nieudolnym szarpaniem blachy po drugiej stronie budynku. Po drodze zmienił nóż na poręczną stalową brechę do ściągania opon, ładnie zaostrzony z jednej strony kawał metalu zrobił swoje, mózg zarażonego rozprysnął się na ścianie niczym fantazyjny witraż. Zawołał do dziewczyny, że czysto i zabrał się za przeszukiwanie pomieszczenia.

*****

Bullock został w budyneczku stacji z kobietą i uratowaną ze śmigłowca dziewczynką. Ramię jeszcze bolało go paskudnie, ale dało się przeżyć. Całe szczęście, że ramię udało mu się nastawić. Parę dni poboli i przejdzie. Dopilnował, by dziewczynka i kobieta zjadły coś, z zapasów, które udało im się zgromadzić podczas przeszukiwania baru i stacji. Siedział w koncie przeglądając zawartość plecaka, segregując rzeczy, które mógłby się im przydać i te bezwartościowe, żeby nie taszczyć zbyt wiele niepotrzebnych rzeczy. Początkowo nie zwrócił uwagi na to, że Walker z Brewerem nie pomagają reszcie w szperaniu po okolicy. Zamiast tego wynosili kartony z jedzeniem do samochodu, rzucając tylko do pilota, że to na wszelki wypadek, gdyby musieli się szybko ewakuować.

Nie wie co go tknęło, ot impuls, intuicja. Wyszedł z budynku z karabinem przewieszonym przez ramię. Chciał sprawdzić, co dwaj mężczyźni robili z jedzeniem. Kiedy wyszedł na tył budynku, akurat usłyszał ryk odpalanego ośmiocylindrowego silnika Yukona. Nawet nie zdążył podnieść broni do góry. Był bez szans. Ciężki wóz, z obrzydliwym mlaśnięciem podskoczył dwa razy na żywej przeszkodzie i z piskiem opon wyrwał się na autostradę.

*****

Sanchez szybko pokojarzył fakty, jak tylko wybiegł z warsztatu i zobaczył tylną klapę szybko oddalającego się wozu… - Skurwysyny – zaklął tak głośno i tak szpetnie jak tylko potrafił.

*****

Tylko Krayden i motocyklista mieli na tyle silne charaktery i żołądki, by iść przykryć chociaż czymś przejechane ciało pilota. Potem pozbierali wszystkie przydatne sprzęty, jakie udało im się znaleźć i zabarykadowali się w budynku stacji. Zbliżał się wieczór, ale nie odważyli się zapalić jakiegoś światła, by przypadkiem nie zwabić wścieklaków. Siedzieli w milczeniu, czy to przeklinając swoją naiwność, czy to całe zasrane gówno w jakim się znaleźli. Nikomu nie było śpieszno do rozmowy, jedynie Jason napomknął, że jeden z samochodów, stary, zdezelowany pikap Forda. Do rana musieli coś postanowić, zwłaszcza, że mała zaczęła gorączkować, a Shoshanna wiedziała, że to coś więcej niż grypa.

*****
- Zajebiście, udało się szefie – Walker wyraźnie zadowolony ściskał kierownicę czarnego GMC. Jego szef miał świetny pomysł, żeby urwać się tej grupie frajerów. W ten sposób mieli większe szanse na przetrwanie, niż wożąc się z babami i dzieciakiem.
- Mówiłem Ci – zadowolony prawnik rozparł się w fotelu pasażera – teraz tylko znaleźć jakieś miejsce, gdzie naszabrujemy trochę paliwa i może uda nam się przebić do jakiegoś punktu oporu, zorganizowanego przez wojsko albo rząd. Póki co mamy transport, broń i żarcie.
Ściemniało się już za oknami, ale Cassidy nie włączał długich świateł, nie chciał obwieszczać wszystkim zarażonym swojej obecności. Zdrowym też nie, bo każdy, kto przeżył dotychczasowe wydarzenia, był albo wystarczająco cwany – jak oni, albo był wystarczającym skurwysynem – też jak oni. Z jednym albo drugi spotkanie mogłoby być nieprzyjemne.
Droga była pusta i spokojna, a Cassidy był dobrym kierowcą. Dobrym, ale dzisiaj już zmęczonym. Ostatni tydzień dał mu nieźle w kość, a chrapanie szefa na fotelu obok nie pomagało przestać myśleć o śnie. Powieki co jakiś czas mu opadały, ale budził się klepiąc się ręką po twarzy. Może to i staroświecki sposób był, ale Cassidiemu wystarczał.



Gdyby miał włączone długie światła, albo pod pedałem kilkanaście mil na godzinę mniej przeżyli by. Wyhamowałby na tyle by się zatrzymać, albo by śmignąć drugim przejściem. Gdyby…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline