Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2014, 13:59   #17
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cud to był, zaiste, że przeżyli napad, że dotrwali bez szwanku do świtu. Najwyraźniej ten, co nasłał na karawanę ludzi w bestie przemienionych nie miał na podorędziu więcej takich stworów.
Co by było, gdyby nie rozdzielił swych sił, a zaatakował karawanę w osiem czy dziewięć potworów, co były od ludzi i silniejsze, i bardziej na rany odporne? Pewnie nikt żywy by się nie ostał, bo nijak niewiastom czy dzieciom opór było stawić zwierzoludziom, a samych mężczyzn z ledwością starczyło, by pozbawić życia te bestie, które nocą z niezapowiedzianą i niechcianą wizytą wpadły.
- Spalić ścierwa - zaproponował Carles, co spotkało się z ogólną aprobatą. Nikt nie chciał ryzykować - a nuż ten, co kierował potworami zdołałby je ożywić.
A drewna dokoła było dosyć. Nikomu nawet nie przeszkadzał smród, jaki towarzyszy paleniu zwłok.

***

Widocznie tajemniczemu magowi skończyły się "zapasy" wilkoludzi, albo też oszczędzał ich na inną okazję. Ricardowi powód był chwilowo obojętny - ważne było to, że potwory trzymały się daleko od niego. Im dalej, tym lepiej.

Jednak już w Havensteyn okazało się, że kłopoty związane z potworami różnej kategorii stale im towarzyszą. Stwór, który zaatakował bramę miejską był chyba jeszcze bardziej zajadły niż te, które napadły na karawanę. Ślady na okutym żelazem drewnie świadczyły o tym aż za dobrze.
Dobiegające z kościoła modły były oczywistym dowodem na to, że mieszkańcy miasta są przerażeni. Pobożność była zawsze wprost proporcjonalna do strachu. Im bardziej się ludzie bali, tym chętniej garnęli się do kościołów. Sądząc po tym, ile osób wepchnęło się do środka, śmiało można było sądzić, ze panika sięgnęła szczytu.
A strach to zły doradca. W każdej chwili czara mogła się przelać i mieszkańcy mogli zacząć szukać winnych. A przecież każdy wiedział, że winni wszelkim nieszczęściom rzadko byli jacyś swojacy. Niekiedy ci, się w jakiś sposób różnili od otoczenia. Albo sąsiad, co za skórę zalazł lub bogactwem kłuł w oczy. Ale przede wszystkim obcy. A tych najłatwiej znaleźć i nikt nie stanie w ich obronie.

***

Gospoda, w której mieli się zatrzymać, była bardzo obszerna, a w stajni znalazło się miejsce dla wszystkich ich wierzchowców.
- Zadbam o nią jakby była moja - zapewnił chłopak stajenny, gdy Ricard umieścił Korę w boksie, a jemu rzucił parę miedziaków.
- Tylko się nie pomyl - zażartował Ricard, ruszając za kompanami do głównej sali gospody.

- Coś do zjedzenia - powiedział podchodząc do szynkwasu, za którym kręcił się pokaźnych rozmiarów człowiek - bośmy po drodze znużeni i głodni.
- Coś ważnego się dzieje? - skinął w stronę kościoła znajdującego się po drugiej stronie rynku. - Święto jakieś?
 
Kerm jest offline