Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2014, 15:53   #226
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Królowa była czarująca, pod każdym niemalże znaczeniem tego… poza oczywistym, oczywiście.
Gnomowi na moment zabrakło języka w gębie… na bardzo krótki moment wszakże.
-To zaszczyt będzie wieczerzać w tak ur... znamienitym towarzystwie.- odparł Jean elfce starając się panować nad swym językiem. -I uroczym jednocześnie.
Królowa uśmiechnęła się, skinęła głową i wskazała gnomowi jego miejsce, jednocześnie z nadludzką płynnością i bez generowania jakiegokolwiek hałasu cofnąć się o kilka kroków.-I dla nas będzie to przyjemność, ambasadorze Le Courbeu... Proszę, uszykowaliśmy dodatkowe miejsca, ale widzę że niepotrzebnie...
-Twój poprzednik lubił przybywać na bankiety ze sporą świtą... panie.-
wyjaśniła Ivette, prawie nie poruszając ustami.
- Ja stawiam jakość nad ilość wasza wysokość.- odparł dwornym tonem szlachcic i wskazując dłonią na swe trzy towarzyszki.- Dlatego tylko trzy klejnoty mi tu towarzyszą, ale jakże rzadkie i cenne klejnoty.
-Elfy jak nikt potrafią jak nikt docenić piękno kamieni szlachetnych...-
odparł kobieta ze śpiewnym akcentem i niemal poderwała się z miejsca które chciała zająć u szczytu stołu.- Ale gdzież moje maniery! Wybacz panie, ten nietakt. Tauriella Veneanar, pani o wielu tytułach, lecz obecnie najważniejszym z nich jest "Królowa Sivellius".
Uśmiechnęła się przepraszająco i zaklaskała w dłonie, nakazując otaczającej stół służbie wyłożyć przystawki. Przede wszystkim słodkie wina oraz dużą ilość owoców.
Niektóre nawet Jeanowi wydały się egzotyczne.



-Zdecydowanie zgadzam się z waszą wysokością. Urody elfich klejnotów trudno nie docenić. Lśnią wspaniałym blaskiem.- odparł dwornie Jean próbując co bardziej intrygujących przekąsek. Win jeszcze nie tykał. Trochę się bał tego co się stanie jeśli się upije. Przy tym heca z bliźniaczkami, mogła okazać się niegroźna.
Zerknął też przepraszająco na trzy kobiety. Uroda królowej była zjawiskowa, ale bynajmniej nie przesłoniła gnomowi uroku jego towarzyszek.

Ivette już dawno przekroczyła granicę wieku w którym przestawała przejmować się wyglądem innych kobiet. Denise również zdawała sobie sprawę że elfki i gnomki ocenia się zupełnie wedle innych standardów, a Seravine...

Cóż, ona znacząco uniosła brew, słysząc te ugrzecznione flirty skierowane ku elfickiej królowej z ust swojego kochanka.

Sama Tauriella zaś nie jadła i nie piła, z delikatnym uśmiechem na twarzy wysłuchując komplementów przyjezdnego ambasadora.
-Chociaż słyszałam że i niektórzy przedstawiciele twojej rasy, panie, są niezwykłymi koneserami...

-Żono...

Głos który poniósł się po sali sprawił że wszyscy służący zamarli i cofnęli się pod ściany w głębokich ukłonach a znaczące spojrzenie Ivette sprawiło że również Jean odruchowo zeskoczył z krzesła.

Do sali, ubrany w dość nieformalną szatę z błękitnego jedwabiu, wszedł król Valandil Venear, Pan Zielonych Ostępów, Dzierżyciel Światła Pełni Księżyca, pan na Sivellius.

Gospodarz, przy którego stole zasiadał gnom.



W porównaniu do lica jego białowłosej małżonki, twarz monarchy wydawała się zimna i wyprana z uczuć.
Zbliżając się do stołu skinął tylko głową dygającej przed nim Taurielli i spokojnie zasiadł na przygotowanym dlań krześle, ledwie przebiegając wzrokiem po swoich gościach.

-Mam nadzieję że nie zawstydzasz mnie przy panu ambasadorze, kochana...

-Nie mężu...


Starając się nie podnosić wzroku, królowa zasiadła po lewicy męża. Krzesło po jego prawej stronie pozostało puste.
W ostateczności Veneanar spojrzał prostu w stronę gnoma.
-Miło mi pana poznać, Le Courbeu.
-To dla mnie zaszczyt poznać tak znamienitą postać.
-odparł dwornie Jean zniżając się do włazodupstwa... cóż, bycie ambasadorem wymaga takich rzeczy.
-Mam nadzieję że komnaty panu przydzielone spełniły oczekiwania pokładane w elfickiej gościnności?- władca przebiegł wzrokiem po zastawie, wybrał nóż wielkości skalpela i z niemal nabożną czcią chwycił dziwny czerwony owoc z gąbczastym miąższem.
Mówiąc, bardzo ostrożnie zaczął go rozcinać, jakby chcąc coś udowodnić gnomowi który jadł go, po prostu przełamując na pół.
-Słyszałem też że wybrał się pan na nasze tereny łowickie. Polowanie było udane?

Był to typowy wstęp przed przejściem do interesów.
Tauriella zaś usłużnie nalała mężowi kielich białego wina, by następnie złożyć ręce na padoku i w milczeniu obserwować małżonka.
-Obawiam się że nie dorównuję elfim łowczym i nic nie złowiłem. Ale sama możliwość przemierzania z kuszą tak pięknych lasów, jest przyjemnością samą w sobie.- odparł Jean dobierając się do owocu podobnie jak król.- A komnaty spełniają me najśmielsze oczekiwania.
Jean był ciekaw tego pośpiechu. I także fakt, że jedli tylko z parą królewską podsycał jego ciekawość. Właściwie spodziewał się oficjalnego bankietu z elfimi wielmożami, który będzie tylko wstępnym przedstawieniem "cudaka z A’loues". Jakoś nie spodziewał się, że to elfy będą miały do niego interes.
Wielmożów co prawda nie było, ale zastępy służby kręcące się we te i we te po sali bez problemów wypełniały przestrzeń, a ciekawskie spojrzenia kierowane ku ambasadorowi i jego świcie z nawiązką nadrabiały ewentualną ciekawość ze strony nieobecnej szlachty.

Valadnil spokojnie skinął głową.

-Cieszą mnie za równo pana zadowolenie z komnat jak i podziw z mej krainy. Lasy to nasz skarb, ale i ojczyzna...- spokojnie odsunął talerz z łupinami ostałymi po owocu i sięgnął po kielich z winem.- Ale czy Periguex nie ma czym się pochwalić? Wielu moich poddanych wyjeżdża tam, by żyć pośród innych ras, z dala od ziem swoich przodków...
-Periquex jest otwarte na nowe kontakty i na przepływ ludności i idei. Czego dowodem jest moja skromna osoba. W ilu państwach gnom mógłby zostać ambasadorem ?-
rzekł Jean dumnie. -Biblioteki, sztuka, winnice ciągnące się po horyzont i wina w nich powstające. Periquex może się pochwalić mnogością atutów. Po części powstałych dzięki osadnikom różnych nacji szukającym miejsca dla siebie. To właśnie pomieszanie idei różnych krain daje wyjątkowe rezultaty.
Ivette szybko spojrzała to na Jeana, to na leciutko uśmiechniętego króla a następnie podstawiła kielich do wypełnienia do winem przez jednego ze służących.
Kiedy elf kontynuował konwersację, kobieta miała już zwilżone usta.
-Cóż... Biblioteki, sztuka i winnice... Cóż, niezaprzeczalnie jest to powód do domy stolicy twego kraju, panie ambasadorze, ale czy tak wspaniałe miejsce nie powinno być bardziej samowystarczalne? Nie chodzi mi o przepychanki związane z handlem, gdyż najpewniej po to tu pan jest, ale o kuszenie wszystkich dookoła wizją dostatniego życia...- Veneanar spokojnie odsunął kielich.- Młodzi z dobrych rodzin wyjeżdżają do A'loues, piszą jak wspaniale się tam żyje, ściągają do siebie rodziny, tylko po to by z pałaców, przenieść się do małych knitek zwanych kamienicami, i pracować w pocie czoła na utrzymanie siebie i kraju, który nie potrafi nic oprócz kuszenia...
Tauriella z pewnym niepokojem spojrzała na męża.
Nawet Denise, która spokojnie zajadała winogrona, wyczuła pewne napięcie w powietrzu.

W ostateczności Valadnil westchnął.
-Cóż, nim przejdziemy do dania głównego, ambasadorze, niech powie mi pan chociaż w jakiej dokładnie sprawie został pan tu wysłany...
-Kamienice... mają swój urok. Nie wszystko co urocze musi być duże i monumentalne. Kamienie szlachetne, kwiaty... małe rzeczy też bywają piękne.-
uśmiechnął się gnom kończąc wypowiedź słowami.- Choć może dlatego, że sam jestem małym gnomem, tak uważam. Co zaś do elfiej młodzieży wyjeżdżającej do mego kraju. Nie wiem. Nie jestem elfem. Najlepiej ich spytać o powody wyjazdów, natomiast ja przybyłem z... sprawami sprawy gospodarczej. Negocjacje pomiędzy waszymi rzemieślnikami, a naszymi gildiami...- machnął dłonią lekceważąco.-... takie tam drobne rozmowy niegodne tego stołu.
-Lecz mimo to siedzisz przy nim, panie ambasadorze, bawisz mnie rozmową i prawisz mi o swej ojczyźnie... Chociaż o ile dobrze mi wiadomo, ojczyzną gnomów jest Middenland. Byłeś tam może kiedyś, czy może skupiasz się na A'loues i jego urokliwych kamienicach.-
uśmiech na twarzy monarchy nie miał nic wspólnego z wesołością.

Seravinne zaś z braku innej opcji upiła łyk wina i wbiła wzrok w trzymany kielich, usilnie ignorując badawcze spojrzenia zarówno króla jak i jego małżonki.
Valandil zaklaskał zaś w dłonie, pozwalając służbie uprzątnąć puste talerze i niemal nietknięte patery z owocami.
-Słyszałem że ambasadorowie spoza granic mego królestwa to istni światowcy…
-Co gnom to inna ojczyzna. -
odparł dobrodusznym tonem Jean.- Każdy ród niemal inną krainę uważa za ową mityczną ojczyznę gnomów. Ja zaś w Middenlandzie nigdy nie bywałem. A przebywałem z misją dyplomatyczną w Amirath... Cudowny acz gorący niczym piekło kraj, mili ludzie i mowa tak ciężka do nauczenia jak to tylko możliwe. Bardziej tylko wislewski plącze język w pętelkę. -gnom postanowił zmienić temat i zaczął kłamać jak najęty posługując się wiedzą z tawern i własnymi domysłami.
Elficki król uśmiechnął się lekko, słuchając wykładu swojego gościa by w ostateczności odchrząknąć, przez chwilę zmarszczyć brwi a w końcu wyrzucić z siebie kilkanaście egzotycznie brzmiących zgłosek.
-Lamman harareh... leniu arrah tyl hossey... spkah?

Głównie dzięki szczęściu i długiej praktyce w grze w pokera Jeanowi udalo się ukryć zaskoczenie, które próbowało wkraść się na jego twarz.
Seravine, widząc jednak inteligentne zaskoczenie w oczach kochanka, uśmiechnęła się, złożyła ręce w uprzejmym ukłonie względem króla i na jednym oddechu odparła w podobnym narzeczu, ale z ciut lżejszym akcentem.
-Fariah'ka melaman alfakak'aha sajit.

Po kilku sekundach milczenia Ivette zrozumiała że zaraz dojdzie do sceny równie komicznej, co kompromitującej.
Dlatego też zaśmiała się uprzejmie, dystyngowanie zakrywając usta dłonią.
-Och, znów te zagraniczne narzecza... Szczęśliwie, kiedy odwiedziliśmy północny Amirath, panna Savoy służyła nam jako tłumacz. Tylko dzięki niej udało mi się uprzejmie uniknąć zalotów sędziwego pashy.
Nim wzrok Vaneanara padł na Jeana, Seravine zdążyła rzucić kochankowi spojrzenie mówiące jednoznacznie "Masz u mnie dług, kurduplu!".
-Jak wspomniałem... język straszny...- westchnął teatralnie Jean.- Nigdy się go nie zdołałem nauczyć.
Podrapał po brodzie dodając.- Miałem jednak ten klejnot ze sobą na tej wyprawie. Bogowie tylko wiedzą, jakbym sobie bez niej poradził.
I obdarzył dziewczynę szczerym i pełnym uwielbienia uśmiechem.
I właśnie ten uśmiech sprawił że władca uniósł lekko brew i nie drążył już tematu, wyraźnie dostrzegając że przynajmniej te ostatnie słowa gnoma były teoretycznie szczere.

Na stół zaś wjechały ciut cięższe przystawki. Owoce morza, przepiórki oraz zupy, dokładniej rzecz ujmując, chłodniki.

-Jak widzę, faktycznie z pana światowiec, ambasadorze... A nie kusiło pana nigdy zostać za granicą? Na placówce dyplomatycznej? Albo złapać ciepłą posadkę w czyjejś ambasadzie...
Zakamuflowana próba werbunku ze strony króla, była... intrygującym zwrotem sytuacji.
Jean tylko się uśmiechnął dodając.- Zawsze jestem zainteresowany różnymi nowymi perspektywami.
Udzielił odpowiedzi całkowicie neutralnej w znaczeniu. Ani tak, ani nie...
W rzeczywistości rozważał, czy by jednak nie podjąć się takiej roli. Bądź co bądź król nie wydawał się szczególnie lubić jego kraj, a to oznaczało, że dobrze by było mieć na oku sytuację od tej strony. Ostatecznie... jako podwójny agent zrobiłby więcej dla swego kraju, niż jako fałszywy ambasador.
-Cóż, w Sivellius zawsze mile widziani będą obcokrajowcy z umysłami otwartymi na świat...
-Mężu...-
Tauriella z pewnym niepokojem spojrzała na męża.
Nim jednak jedno bądź drugie zdołało rozwinąć temat, drzwi do sali otworzyły się na oścież a do środka pewnym krokiem wszedł nikt inny jak generał Amras, królewski brat.

Jego zdystansowana, wyrafinowana twarz wydawała się wręcz gejzerem emocji w porównaniu do lica monarchy.
-Amrasie...

-Panie mój!-
rzucił z lekkim uśmiechem oficer, rozkładając lekko ręce i kłaniając się w niezbyt formalny sposób.- Wybaczcie moje spóźnienie.

-I tak na ciebie nie czekaliśmy.

Generał wydawał się nie dosłyszeć ostatniej uwagi władcy, zamiast tego skinął głową Jeanowi oraz jego trzem towarzyszkom.
-Ambasador Le Courbeu... Miło pana widzieć. Jak odnajduje pan jadło na stole mego brata?- spokojnie zajął puste miejsce obok wystawnego siedziska Valandila.
-Bardzo wyrafinowany posiłek. Niewątpliwie przekąski godne królewskiego stołu. -odparł uprzejmie Jean, po czym spróbował wina dodając.-A i trunki... mmm... Niebo w ustach.
-Mój brat zawsze szanował prawo gościnności... Niektórzy uważają to za staroświeckie, ale przynajmniej tak możemy okazać chociaż część szacunku jaką dążymy dygnitarzy z innych krajów.

Amras uśmiechnął się lekko i sięgnął spokojnie po paterę z krewetkami, by ze śladowym poczuciem manier zrzucić na talerz kilka z nich.
-Mam nadzieję że król z małżonką odpowiednio umili wam czas rozmową... Już od dawna Valandil słynie z tego że możliwie szybko próbuje przechodzić do interesów.
-Gościnność to podstawa dyplomacji i cywilizacji.
- stwierdził w odpowiedzi Jean uśmiechając się wesoło.- Gdybyśmy nie szanowali tego prawa, zeszlibyśmy do poziomu barbarzyńskich gnolii, orków i goblinów.
Drugiej kwestii nie skomentował, uznając że milczenie w tej sprawie będzie złotem.

Zamiast tego spytał.- A skoro już jesteśmy przy sprawie dygnitarzy z innych krajów, czyżby inni dyplomaci też mają się pojawić na tej wieczerzy?
Tym razem to królowa zabrała głos nim małżonek czy też jej szwagier zdążyli odpowiedzieć.-Kiedy sprawa jest odpowiedniej wagi, w nie odpowiednim tonie byłoby przyjmować kilku ambasadorów lub konsulów, przybywających tu w sprawie wyższej wagi... Zaś kiedy wizyta ma charakter czystej uprzejmości dyplomatycznej, nie ma problemu w urządzeniu wystawnego bankietu dla wszystkich gości...
Ivette uśmiechnęła się leciutko i nawet Jean zrozumiał w jak ładne, grzeczne słowa Tauriella ubrała filozofię dyplomatyczną "nie warte uwagi bydło nie znajduje jej w naszych oczach".
-Tym większy dla mnie zaszczyt iż uznano moje pojawienie się za ważne wydarzenie. I tym bardziej w imieniu mego kraju dziękuję, za łączącą nasze państwa przyjaźń.- odparł dyplomatycznie Jean.

Dalsza część kolacji upływała na uprzejmym ucztowaniu i omijaniu raf, na których przyjemny nastrój mógłby się rozbić. Elfi król uprzejmie nie poruszał już tematu, ewentualnego przekabacenia Jeana, a i sam gnom wolał sprawy na razie nie drążyć.
Głównym rozmówcą szpiega stała się Tauriella, a rozmowy zeszły na tematy mody w obu krajach, piękna magii, kwiatów… i w ogóle piękna.
Valandil też coś od czasu do czasu wtrącał się do rozmowy, a jego wypowiedziom bacznie przysłuchiwał się brat co było faktem godnym odnotowania.
Jean chętnie uczestniczył w tej rozmowie uznając bowiem, że ta kolacja to nie miejsce na twarde negocjacje. Złodziejka też jakoś nie zdecydowała się urwać z przyjęcia co Jean przyjął z pewną ulgą. Nawet jeśli tutejsze straże tracą na czujności podczas przyjęć, to wpierw powinny przywyknąć do “ambasadora i jego świty”.
Kolacja była uroczo nudna, rozmowa z królową uroczo bezcelowa. Ta “idealna” wieczerza pozwoliła poznać charakter tutejszych władców i zauważyć wyraźne napięcie pomiędzy braćmi, pozwoliła też wywrzeć pierwsze wrażenie na parze królewskiej.

Niemniej Jean był wdzięczny że się w końcu skończyła. Z czasem bowiem to sztywne przyjęcie wydawało się coraz bardziej nużące. Z ulgą wrócił do swej komnaty, w której czekał na niego jego druh… Sargas.
Kocur bowiem znikł z tej bibki jak tylko zobaczył menu… Owoce to nie jest posiłek godny porządnego kota!
Sądząc jednak po kilku kolorowych piórach, kocur w drodze powrotnej sam się obsłużył. Pewnie kilku arystokratów nie zauważy jutro rano swoich ptasich pupili.
Jeana otoczyły kolorowe światełka, gdy pozbywał się tej całej “papuziej garderoby”, którą założył w ramach maskarady. Wypił sporo, podczas komplementowania urody królowej i rozprawach o pięknie. I generalnie nie będzie czuł się najlepiej jutro rano.
Gnom ruszył ku balkonowi swego pokoju. Wyjrzał przez niego spoglądając na panoramę… całkiem ładny widok, jeśli się lubi drzewa. I Jean miał niejasne uczucie, że też idealny był widok z tych drzew na jego balkon. Dobrze wyszkolony muszkieter, czy łucznik… mógł zabić ambasadora jednym celnym strzałem. A same drzewa były idealnym kamuflażem dla zabójcy.
Taaa… widok był cudny.

Jean wrócił do pokoju i zamyślił się.Trzeba jutro działać. Należało się zapoznać z przeznaczonymi im pokojami. Sprawdzić, czy nie kryją w sobie ukrytych drzwi i prostych urządzeń podsłuchowych.
A także należało zapoznać z się magicznymi aurami, kryjącymi się w tym pokoju. Poza tym… oficjalny interes wymagał spotkania się z elfimi kupcami. Ale Jean nie znał tutejszej struktury handlowej. Nie wiedział, czy mają gildię. Na razie należało przemeblować przydzielone im pokoje i dostosować je do własnych gustów i potrzeb. Może coś poczytać?
Skoro był ambasadorem, powinien mieć własną ambasadę.
Ale póki co… należało się przespać. I podleczyć kaca.
Ciekawe które z trójki gnomów, pilnowało go tej nocy? Zapewne Bertrand lub Claviss. Denise Laroque zasłużyła dziś na święty póki w ramach rekompensaty za nudzenie się na snobistycznej bibce.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline