Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2013, 12:12   #221
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Ruszyli śpiesznym można by rzec marszem. Nie biegiem bo takowy narażał na obrażenia i smutki ale jednak szybko. Po chwili, a konkretnie po wbiegnięciu na pagórek pobliski, by rozpędu nabrać a i zobaczyć czy wróg nie stoi na drodze pojawiła się pierwsza przeszkoda. Wiwerny. Upierdliwe latające stwory, obsadzone i ujeżdżane przez ni to zielonych, ni ludzi, jakoweś półbękarcie pokraki. Na grupkę sprinterów poczęły spadać kamienie, strzały oraz okazjonalne kupy. Niemal pół tuzina upierdliwych bestii , widać dostrzegłszy wcześniejsze wydarzenia z powietrza, atakowało niczym sępy.


Zasłaniając się na krztałt wędrujących łusek tarczami, krasnoludy niezbyt sprawnie poczęły odpierać ataki z przestworzy. Napastnicy byli o wiele lepsi niż wcześniej napotkani zieloni. Jeden spadł trafiony bolasem ciśniętym przez Irinę, ten bowiem zaplątał się o szyje bestii i zadusił ją, ta bowiem nie mogła zerwać uwięzi, wcinającej się niczym garota. Usiłując zerwać to pazurami strąciła swego jeźdźca oraz zraniła sąsiednią bestię z szyku.

Wtedy to wywerny rozpierzchły się by uniknąć ran i trudności. Celny strzał Buttala, prosto w szyję powalił kolejną z bestii ale tymczasem jeden z strzelców wsadził strzałę w ramię Torgiego, na szczęście niegroźnie. Sytuacja robiła się nieciekaw. Skórę uratował im bitewny mag, który dość niecodziennie pojawił się na scenie wydarzeń. Wypadł on bowiem z krzaków, podciągając gacie i nim ktokolwiek zdążył się otrząsnąć cisną w grupę „lataczy” kulą ognia. Pizdneło, fukneło i skwarki zaczęły spadać na ziemię.


Nim Resnik z ekipą zdążyli się otrząsnąć z tegoż traumatycznego przejścia, mag z na wpół nagą dupą pognał dalej. Tymczasem, powoli, zza wzgórza poczęli się wyłaniać pojedynczy i coraz liczniejsi żołnierze. Krótkobrodzi gołowąsi, młoda rekrutka i inne dzieciaki zagarnięte w ramach zwiększania sił najprawdopodobniej.

Nie opuszczając tarcz, trzymając z całych sił broń wychylali się, usiłując dojrzeć czy problemy w postaci wywern już sobie poszły. Między nimi dostrzec się dało długobrodego, pobliźnionego i wyraźnie wkurzonego weterana, który w słowach wielce donośnych usiłował zmusić ich by ruszyli dupy i zaczęli walczyć. Widać było że cierpliwość mu się kończy. Biorąc pod uwagę niemal rozszarpanie przez wywerny, Buttal pomógł by mu chętnie wbić tym młodzikom coś do łba..na przykład coś w stylu: Trzeba było strzelać do wywern debile.. ale niestety się śpieszył.. a szkoda.

Wrócili do marszu przed siebie. Wspiąwszy się na następny szczyt wzgórza dostrzegli problem. Oto kolumna zielonych wkradała się powolnym marszem w linie krasnoludzkich wojsk. Kamulec już zawracał, chciał bowiem chyba ściągnąć młodzików by coś podziałali a nie kryli dupy za górką, lecz na szczęście i inni zauważyli szykujące się nieszczęście. Na przeciwnym wzgórku dostrzec dało się kapłana.. machał on rękami i darł się niemożebnie z świetlnymi, zielonymi ognikami wokół dłoni.

Grupa stojących koło niego ciężko pancernych wojowników rzuciła się do szarży – wydawało by się śmiertelnej, wobec przewagi wroga. Jednak zaczęli nabierać szybkości, biegli coraz szybciej i szybciej by w momencie dotarcia do dna wąwozu przebić się pancerną siłą przez szyk nieprzyjaciela, rozrzucając go na boki.. zatrzymali się dopiero koło Buttala, Thorgiego, Kamulca i Irinę – po czym skinąwszy głowami, rzucili się w drogę pworotną. W tą i z powrotem, w tą i z powrotem.. Po kilku chwilach, przez które kompani przewędrowali większość ścieżki biegnącej szczytem wzgórka, wojownicy dobijali już jeno rannych i jeńców.

Dobiegłszy na koniec ścieżynki, poczęli schodzić w dół, szerokim, błotnistym gardłem. Byli już dość blisko miejsca postoju Thana. Przebiegli obok zakopanego mocno w błocie czołgu parowego, który strzelał z głównego działa: by razić wrogów i wypchnąć się z błota. Wokół niego uwijali się robotnicy ze szpadlami. Nie szło im to najlepiej. – Ehh, e fanaberie, ciągle się psują.. co złego jest w dziku warknął Kamulec, lecz spotkał się z dość nieżyczliwym odbiorem, tak obsługi szpadli jak i swych kompanów, mających chyba dzików chwilowo dość.


Kiedy Buttal dotarł, w raz z kompanami, do Alryka, Than stał przy stole, będącym w istocie beczką na której ktoś położył pawęż, i otoczony oficerami kłóci się o coś, zupełnie ignorując fakt że linia walki znajduje się niecałe sto metrów dalej. Otaczający go tarczownicy mieli okazję, w widoczny zresztą sposób przetestować swe zdolności, wyłapując strzały i pociski, nim te zdążyły zranić lub przeszkodzić w czymś władcy i jego widocznie mało perspektywicznie myślącym doradcom. Mieli wyraźnie trudniej niż duży i zwarty oddział tarczowników przed nimi. Ci mogli spokojnie wykorzystać szyk dachów…oni co najwyżej szyk skacz i machaj rękoma niestety.

Buttal nie czekając nadmiernie na uwagę Thana (lub większa celność orczych strzelców ) podszedł bliżej i chrząknął znacząco lecz względnie uprzejmie jak mu się zdawało: -Kopuła padła powiedział uprzejmym tonem, czekając by odkryć po co właściwie go wezwano.

Alrik obrócił się, spojrzał na Buttala i klepnął go po ramieniu w dość roztargniony sposób.
-Świetnie...- mruknął, by po chwili unieść brew gdy córka złapała go za jeden z warkoczyków na brodzie
.- C.. Co?
-Ojcze, Buttal tu jest! Jak kazałeś!Zajęty mapami oraz planowaniem władca twierdzy potrząsnął głową.
-No jasne że to on! - szczeknął, machając z irytacją dłonią ponad głową.
- I tak, świetnie że kopuła padła, ale pojawiły się przez to inne problemy!
-Problemy? Przecież sam się zgodziłeś...
-Nie oskarżam nikogo tylko mówię że są problemy!
Zhufbar, stojący obok, skinął głową.
-Prawda. Kopuła, która wydawała się główną przeszkodą, była mniej szkodliwa niż zakładaliśmy. Teraz problemem jest Thorek... Cisza jaka zapadła uwypukliła tylko hałas rozgrywającej się ciut dalej bitwy.

- Ekh, a co on zrobił, jeśli mogę zapytac wasza łaskawość? Czy coś się stało? zapytał uprzejmie kurier. Tego co pomyślał wolał nie wysławiać. Thorek był równie upierdliwym staruszkiem co Belegard...a to znaczyło że przeszkody mogły być dowolne, od drobny bo te wielkości lodowców na szczycie Góry Morra.

-W chwili gdy kopuła padła ten nieszczęsny idiota przebił się przez wschodnie linie orków i wraz z większością swoich sił wkroczył do miasta.- wyjaśnił wściekły than.
- Sam, otoczony przez dziesiątki tysięcy orków! Kurwa mać! Co ten idiota sobie myślał!
Vardek skinął głową.-Wraz z posiłkami z Morr na pewno pokonamy te siły, ale wcale nie mam pewności że dokonamy tego nim orkowie zaleją miasto i wyrżną jego oraz jego wojsko w pień...- wzrok oficera spoczął na Buttalu.
- Resnik, ile on miał wziąć ze sobą zbrojnych?


Taaaaak. To tyle jeśli chodzi o problemy jakie może sprawić uparty staruszek. Nie tylko orkom. Pytanie wyrwało go z zamyślenia, tak jak i czekający wzrok thana, Buttal więc zebrawszy szybko myśli odpowiedział na tyle składnie na ile potrafił : -Najemnicy, górskie klany... parę tysięcy jak sądzę..zależy ilu zabrał ze swych kopalni ale widziałem że ludzi ma dużo..bardzo dużo

Alrik spojrzał najpierw na kuriera, potem na swojego pułkownika. -Vardek... ?
- zaczął, na co mężczyzna szybko wyciągnął zza pasa plik listów.
-Nie wiem o co tu chodzi, panie...
-Co macie na myśli?- zniecierpliwiona Irina przewróciła oczami.

Buttal też nie zrozumiał nic z tego o czym była mowa. Właściwie pojmował coraz mniej i mniej, może poza tym że zaczynał przypuszczać że tutejszy than, ten z Greystone, padnie na polu bitwy nim ktos go spotka... W każdy razie rzucił pytające spojrzenie po obecnych, a następnie wysłowił je: -Czy coś się stało panie?

Than wyrwał podwładnemu pismo z dłoni i pokazał je córce oraz Buttalowi.
-Tutaj jest pismo od Thorek, na którym wyraźnie napisał że bierze ze sobą osiem tysięcy zbrojnych...

Wszyscy zamarli kiedy na zachodzie dało się słyszeć krasnoludzkie rogi bojowe. Wiele, wiele krasnoludzkich rogów bojowych.Czarny Młot westchnął cieżko. -Ten idiota chce samemu odbić miasto...

- Than Greystone będzie mu dłużny.... wyszeptał cicho Buttal - On na prawdę chce to zrobić.... i to wyzyskać. Ma jakieś szanse? zapytał Resnik dalej rozglądając się po otoczeniu, ale coraz usilniej przenosząc wzrok na miasto.

-Jeśli faktycznie ma tylu zbrojnych co mówisz, ma nie tyle szansę odbić miasto, co zabezpieczyć je do czasu wybicia orków przez nas oraz posiłki z Morr. - powiedział cicho pułkownik Zhufbar, szarpiąc brodę.
- I wedle wszelkich prawideł, zostanie uznany za pierwszego, który wszedł do miasta i za tego, który je uratował... W sensie wszyscy którzy tu walczą będą bohaterami, ale on zdobędzie wszystkie laury...
-Pieprzyć laury!- krzyknął Than, odwracając się w stronę miasta.
- Znam Thoreka od lat, tak samo jak znałem starego Bugmana. Wszyscy dzieliliśmy przyjaźń i nie pozwolę idiocie się pogrążyć!
Irina spojrzała nań niepewnie. -Ojcze... ?
-Niech Resnik powie ci dlaczego w ogóle tu trafił.- warknął krasnoludzki szlachcic, zakładając hełm i ruszając w stronę pola bitwy. W ślad za nim ruszyły cztery setki jego straży przybocznej.

Buttal obserwował ruszającą szarżę, odprowadzając ją wzrokiem. Nie odwracając się wyjaśnił cicho: -Młody than nie ma tak dobrych relacji z Thorekiem jak jego ojciec. Uznał jego kopalnie za swoją a starym piernikiem pomiata jak zarządcą. Dimzad kazał mi nakłonić młodego by się odpierdolił. Miałem dawać tony złota aż się zamknie i da Thorekowi spokój. Gdy zaczęła się ta zadyma musiałem się naprzekonywać Thoreka by pomógł...i pomaga ale chyba postanowił upokorzyć szczyla.... wyjaśnił Buttal, nie oglądając się na słowa... jeden głupi smarkacz i tyle problemów. -Co robimy zapytał kompanów, oraz, no cóż, Irinę.

-Albo gorzej...- dodała krasnoludzka księżniczka zerkając w stronę miasta.
- Ale obawiam się że już nie wiele będziemy mogli tutaj zrobić...-Em...
Wszyscy, w tym Zhufbar, spojrzeli na stojącego z tyłu Floina. -Tak, kapłanie?
-Otóż niekoniecznie jesteśmy bezczynni...- powiedział powoli, wyciągając z torby na ramieniu zapieczętowany woskiem zwój. - Mam to...
-Ale prowadzi do Morr... - powiedział powoli Torrga, marszcząc mocno brwi, jak przy każdym umysłowym wysiłku. -Formalnie, jest to zwój a ja wiem na jakiej zasadzie został zapisany. Teraz, kiedy nie ma kopuły zakłócającej przebieg magii, mogę wymazać miejsce docelowe i użyć go do przeskoku z miejsca na miejsce...
-No tak.- Irina przewróciła oczami. [/i]
- Ale czytałam że takie cacka potrzebują kursu na miejsce docelowe.
[i]-A my możemy je znaleźć! [i/]- kapłan rozpromienił się.
- Każde krasnoludzkie miasto łączone jest Podziemną Drogą, tak?
-No tak...
-A nawet ona, mimo że biegnie pod powierzchnią gruntu, musi mieć znaczniki będące drogowskazami dla przebiegu energii. Zakładam ze Grynestone też jest nią połączone?
-No tak...- mruknął Zhufbar, ale dodał po chwili.- Ale te kamienie kierunkowe nie były używane od lat...
-Ale są! Gdzie?
Pułkownik niepewnie wskazał na pole bitwy, a dokładniej, na kamienny obelisk sterczący nad głowami walczących w centrum koncentracji najcięższych walk. -Jeśli masz rację, starcze, tam masz furtkę do Greystone...


Buttal słuchał chwilę, by po chwili milczenia pokiwać głową. - To co, idziemy? zapytał, poprawiając w ręku topór i ruszając marszem w stronę obelisku i wroga. - Chyba nie ma na co czekać... wolę zielonych niż tłumaczyć ten cyrk Dimzadowi z Morr

Torrga pokiwał powoli głową.
-Jak dla mnie, brzmi to świetnie...- uśmiechnął się krzywo.
- Musimy tylko jakimś sposobem się tam przebić. Co wolicie? Zabawę z dzikami czy starą, dobrą rąbankę?
Był zdecydowanie zbyt radosny jak na coś takiego.

Buttal powoli rozejrzał się po placu boju. Zdecydowanie zbyt duże zamieszanie, zbyt chaotyczna jatka by marzyć o bezproblemowym przebyciu się do obelisku. Chyba że… Jego wzrok spoczął na beczce. Dużej beczce.

- Floin, czy mógłbyś toto zamienić w kamulec? zapytał swego kompana. Miał chory plan , bardzo chory.
Po chwili ze wzgórka staczał się spory beczkowaty kamień. Za nim biegła banda brodaczy – potykając się, wymijając przejechane trupy, porzucone elementy pancerza i broni…oraz okazyjne ciosy tych z nieprzyjaciół (choć w tej gęstwinie pewnie nie tylko) którzy ogarnęli się dostatecznie szybko. Sprint za kamieniem. Szybki i przerażający… zakończony gwałtownym hamowaniem i masową wywałką ciał… gdy beczka nagle rozpiżyła się w kamienne kawałki o wielki, wysoki, falliczny słup, chlapiąc na boki wodą. Obelisk okazał się bowiem otoczony ni to sadzawka ni wielką kałużą.


A w ich stronę zmierzały liczne wkurzone postaci… ci co uniknęli potrącenia przez jadącą beczkę i kumple tych co farta nie mieli.
 
vanadu jest offline  
Stary 15-12-2013, 17:03   #222
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Petru


Wicher zastrzygł uszami i uniósł lekko łeb, kiedy wyczuł ruch w chwili, gdy Petru i Elia usiedli obok drzewa. Momimo nadzwyczajnej inteligencji nadal pozostawał prostym zwierzęciem, przez co zadowolił się miękkim legowiskiem ze starych liści i rolą Matera dla ponad połowy humanoidalnej częśći grupy, z którą podróżował.

-Więc…- zaczął ostrożnie Petru, bezwiednie spoglądając na jaśniejące obok nich drzewo.- O czym chciałaś pomówić?

-Ja?
- kobieta uniosła brew i podniosła z ziemi kilka martwych i patyków.

-No tak… W sensie sama powiedziałaś, że pomówimy na spokojnie, kiedy wszyscy zasną…

-Powiedziałam tak, abyś przestał kłapać ozorem przy dziewczynie i nie wypytywał mnie o jej piętno, kiedy może o tym usłyszeć.-
burknęła lekko poirytowana, sprawiając, że śmieci w jej dłoni zaczęły odzyskiwać kolory.- Wątpie żeby w obecnej sytuacji świadomość, że jest jak wielka, cholerna latarnia dla wszystkich wypaczonych stworów Naz’Raghul w jakikolwiek sposób poprawiła jej samopoczucie.

Petru poczuł jak krew z jego twarzy odpływa.

-Latarnia… ?

-No tak.-
Elia wzruszyła ramionami.- Widziałam już coś podobnego. Prawdopodobnie naznaczyli ją wyznawcy Alastaira, Piekielnego Oprawcy. Bardzo paskudny kult, chociaż tak szczerze powiedziawszy, każdy kult oddający cześć demonom jest równie obłąkany i okropny… Nie zmienia to jednak faktu, że dziewczyna była im pewnie potrzebna do jakiegoś rytuału. Biorąc pod uwagę, że jest źródłem i że jakieś trzy tygodnie temu miejsce miała koniunkcja astralna niezwykle sprzyjająca różnego rodzaju bluźnierczym rytuałom…

Zaniemówiła, widząc mocno nieciekawy wyraz twarzy swojego rozmówcy.

-Ej, co ci… ?

-Mniej więcej trzy tygodnie temu uratowaliśmy ją przed złożeniem w ofierze w ogromnym kręgu rytualnym


Opiekunka Serca zmrużyła oczy.

-Nie wiedzieliście, co jej jest…

-Wiedzieliśmy!-
Petru wzdrygnął się, mówiąc głośniej niż zamierzał.- Wiedzieliśmy… Ojciec Valerian powiedział, że samo przebywanie w otoczeniu Kultystów przez tak długi czas zmieniło ją, że odwrócił część poczynionych w niej zmian, ale koniecznie musi opuścić te tereny i znaleźć pomoc na zachodzie, w Skuld…

-I tu miał rację, więcej raczej nie musiałeś wiedzieć. Pewnie nie chciał was spowalniać zmartwieniami
...- odparła kobieta, wyciągając stopy na miękkiej ziemi. Liście, którymi się bawiła, zniknęły z jej dłoni.- Bo jeśli smarkula znów trafi w łapska kapłanów Alastaira… Cóż, w żadnym znanym mi języku nie istnieją słowa, aby wyrazić to, co ją czeka. Z resztą to, co jej uczynili tylko potwierdza istotność jej osoby dla tego kultu.

Petru ciężko wsparł się o wystający z ziemi głaz.

-Co masz na myśli… ?

-Prawdopodobnie jej śmierć zamknie rytuał, który odprawiali.-
boginka wzruszyła ramionami a rzeczowość jej głosu jakoś nie poprawiła wydźwięku tych słów.- Z dużą pewnością mogę powiedzieć, że na pewno ją ścigają. Wątpie, żeby dali radę uczynić to na postyniach i rubieżach Naz’Raghul, gdzie energii chaosu jest zbyt wiele a spaczenie sięga wszędzie, ale tutaj…

-To latarnia…-
dokończył za nią Petru.- Więc dlaczego nas tu ściągnęłaś. Serce jest ważne, o ile dobrze cię zrozumiałem, a nam nic do niego.

-Tu jesteście bezpieczni.-
wyjaśniła krótko Elia, zerkając na resztę grupy, której częścią był mieszaniec.- Nocować i odpocząć musielibyście tak czy siak, co zwiększyłoby szanse dopadnięcia was przez pościg. Tutaj zaś, nawet piętno Lu’cci jest niewidoczne dla czyichkolwiek oczu.

Coraz bardziej przytłoczony tymi informacjami Petru potrząsnął głową.

-Stop!- powiedział, unosząc dłonie.- Skąd masz pewność że jest w ogóle jakiś pościg… ?

Sam nie wierzył we własne wątpliwości, a gorzki śmiech Elii tylko pogłębił jego ambiwalentne uczucia.

-Och, nie mów mi że kiedy szliście tutaj nie działo się nic niezwykłego

Tropiciel zamarł, westchnął a następnie spojrzał ciężkim od trosk wzrokiem na Serce.

Powstające z martwych trupy we wiosce Wosów. Kanion pełen zjaw. Ciągłe przeczucia, że coś jest nie tak i wieczne obawy o bezpieczeństwo grupy, za którą czuł się odpowiedzialny. To wszystko sprawiło, że bezwiednie przeorał pazurami ziemię, nie patrząc nawet w stronę rozmówczyni.

-Wiesz jak szybciej dojść do celu naszej podróży?- zapytał w końcu.

Kobieta skinęła głową.

-Stąd są tylko dwa kierunki marszu. Do doliny, skąd przybyliście, i do Miejsca Splotu, Rozdroży, Kłębu Dzikiej Magii czy jak byś nie chciał nazwać tej nadnaturalnej abominacji, do której zmierzacie…

-Ale jeśli my tam trafimy, trafi tam i pościg… Ojciec Valerian mówił że to praktycznie święte miejsce… Zbeszczeszczenie go…


Dźwięk, który wydała z siebie Elia wypuszczając powietrze przez zaciśnięte wargi sprawił, że Petru podskoczył i wytrzeszczył na dziewczynę oczy.

-Co?!

-Wybacz, przez ostatnich kilka minut rozmawiało się z tobą jak z kimś rozumnym i zapomniałam, jaki z ciebie świętoszkowaty matołek
.- warknęła, znów przechodząc w tryb zniecierpliwionej irytacji do którego mężczyzna zdążył przywyknąć.- Wyczuwam, że umiesz rzucać czary, więc na wszystkie demony Dziewięciu Piekieł, jak możesz nie wiedzieć o naturze magii…

Petru zmarszczył niepewnie brwi.

-Ja… Ja dopiero niedawno odkryłem moje zdolności…

-Znaczy dziki mag? Czarownik? Zaklinacz?

-Tak sądzę…


Elia westchnęła.

-Wiedz więc, matołku, że pomijając teologiczny bełkot twojego ojca, Rozdroże to w istocie miejsce naturalnej kumulacji mocy magicznej. Pierwotnej, niczym nieskażonej mocy. Łączą się w niej cztery żywioły. Woda, ogień, ziemia i powietrze, lub też podstawowe nurty magiczne, zimno, ciepło, kwas i elektryczność.

-Ale co to ma… ?

-Demonologowie zaś, i kultyści, nie korzystają z tych nurtów.-
mówiła dalej Elia, nie pozwalając sobie przerwać.- Ich moc pochodzi z wypaczonej wersji magicznego nurtu, mającej swoją genezę bezpośrednio w morzu choasu, nad którym unosi się Wordis. Moc z Rozdroży w ogóle na nich nie wpływa, a w skrajnych przypadkach, niszczy wszystko, co zostało spaczone.

Petru odetchnął z wyraźną ulgą.

-Cóż, nie powiem… Przynajmniej jeden jasny punkt w mroku nocy…

-Nie przesadzaj. I weź się połóż. Musicie być wypoczęci, jeśli przed jutrzejszym zmrokiem chcecie dotrzeć do Rozdroża...

-Tak, ale Elia, chciałem cię jeszcze zapytać…

-Śpij.
- ucięła kobieta, wstając i uśmiechając się krzywo.- Bo sama cię uśpie. I żartowałam z tym ciągłym pilnowaniem. Dopilnuj tylko żeby Wicher nie sikał na Serce. Nie zaszkodzi mu to, ale jakoś wydaje mi się to niezbyt właściwe…

Petru rzucił okiem na wyciągniętego wygodnie wilka, po czym sam znalazł wygodne miejsce na ziemi i przykrył się derką.

Wicher, znając jego proste światopoglądy, nie uznałby obsikanie najważniejszego miejsca w tym nietypowym sanktuarium za nieodpowiednie. Drzewo to przecież drzewo, prawda?


***


Kiedy gwałtowne szarpnięcie za ramię obudziło go kilka godzin póżniej, Petru czuł się zaskakująco świeży i wypoczęty. Mimo to brutalna pobudka sprawiła, że zamrugał, poderwał się do pozycji siedzącej i błednym wzrokiem rozejrzał się dookoła.

-Co?! Co jest?! Wicher znów coś zbroił!?

Blada dłoń o zielonkawej skórze, która dotknęła jego czoła sprawiła, że czystość myśli trafiła go z siłą młota. Tak gwałtowny powrót do pełnej świadomości zaraz po głębokim śnie był porównywalny tylko do wiadra lodowatej wody na twarz.

-Coś się dzieje.- rzuciła krótko Elia, wstając znad posłania Petru i ruszając ku Sercu.

Sam tropiciel również poderwał się i z niepokojem ruszył za opiekunką tego miejsca, by z własnym sercem łomoczącym w piersi spojrzeć na dziwny, spopielony kształt leżący na kamieniu tuż obok jaśniejącego pnia.




-Czy to… ?

-Martwy faeri.-
wyjaśniła Elia, patrząc ponuro na małe truchełko.- Jego pobratymcy przynieśli go tutaj kilka minut temu… Żadne stworzenie w tej dolinie nie ośmieliłoby się zabić, czy nawet zranić, wróżki. Co więcej, żadne z tutejszych stworzeń nie włada ogniem…

-Prawie żadne…

-Co?

-Nie ważne.-
mruknął Petru, odrywając wzrok od żółwia Lu’cci który akurat gryzał się w kupkę mchu koło dłoni dziewczyny.- Sądzisz że pościg już tu jest?

Eli zagryzła nerwowo wargę.

-Ja… Ja sądzę że…

Światło, którym rozbłysło Serce, uniemożliwiło kobiecie odpowiedź.

Oboje, tropiciel i boginka, obrócili się i z niepokojem spojrzęli na lśniące drobiny wznoszące się nad świetlistą koroną niczym kurz. Kurz, który po paru sekundach wirowania utworzył obraz jednego z leśnych gigantów widzianych wcześniej przez Petru i jego towarzyszy.

Widmowa projekcja tego stworzenia miotała się i biła pięściami o coś, czego Serce wyraźnie nie potrafiło przedstawić. Przeciwników musiało być kilków a co jakiś czas olbrzym ryczał boleśnie gdy na jego korowej skórze pojawiały się ślady od ugryzien czy pazurów.

Nagle gigant przewrócił się na bok gdy potężna eksplozja płomieni uderzyła w jego grzbiet.

Elaria zacisnęła zęby, widząc jak jeden z jej podopiecznych zaczyna uciekać przez las w poszukiwaniu wody, która ugasiłaby tlące się na jego grzbiecie płomienie.

Krótkim gestem dłoni rozwiała pył, kończąc projekcję.

-Tak… Sądzę, że pościg tu dotarł…- powiedziała cicho, masując skroń.- Budź resztę. Musicie możliwie szybko stąd ruszać.


Jean Battiste Le Courbeu


-Ej, no szefwie, weź i nie bądź taki!

-Nie…

-Mała ma rację…

-Kogo nazywasz „małą”?!

-…gdybyś nam powiedział, co tam się stało, moglibyśmy uniknąć takich zdarzeń w przyszłości…

-Nic się nie stało! Spotkałem świrniętego dziadka i tyle!

-Dziadka?

-A równie dobrze mogło być to jakieś cholerne widziadło w tym zaczarowanym lesie!


Idąc przez korytarz prowadzący do jego komnat, Jean odgrywał pełnowymiarową szopkę dla wszystkich chętnych do podsłuchiwania uszu, oraz skorych do podglądania oczu.

Nie musiał nawet wgłębiać się w plan ze swoimi przybocznymi. Wystarczyło kazać im udawać głupków.

Chennet nie zrozumiał.

Claviss zaś pokręciła z irytacją głową.

-No ale przecież tu nie ma żadnych iluzjonistów! Z resztą nikt nie ośmieliłby się rzucać czarów na ambasadora!

Jean dosłownie czuł jak zbliża się wielki finał operetki zwanej farsą.

-Na Panią Rozkoszy!- wykrzyknął, wchodząc do swojej komnaty.- Jak ja szczerze nienawidzę tych cholernych iluzjonistów!

Siedzący pod drzwiami Bertrand uniósł brwi, poprawiając na ramieniu swój gnomi hak.

-Em… Szefie, wszystko w porządku… ?- zapytał niepewnie, gdy całkiem autentycznie wściekły szpieg przemknął obok niego.

-Małe przedstawienie. Wyglądaj profesjonalnie.- rzucił w ojczystej mowie Le Courbeu, wpadając do swojej komanty.- Ivette!

Zamarł, kiedy zrozumiał że ta część pantomimy może odbić mu się czkawką.

Siedząca na tarasie starsza dama uniosła jedną brew, spokojnie odstawiła filiżankę z herbatą i wstała z krzesła, wcześniej kiwając głową Seravinne, z którą grała w szachy.

-Skoczek na D4, twój pion na E3, goniec bije skoczka, szach-mat.- stwiedział spokojnie, nie patrząc nawet na planszę.

Złodziejka westchnęła cicho.

-Trzeci raz

Sama Arioso zaś stanęła przed swoim pracodawcą i dygnęła dystyngowanie.

-Panie ambasadorze…

-Wybacz, Ivette, nie zamierzałem tak się drzeć…-
wycedził nerwowo gnom przez zaciśnięte zęby.

Pobladł, kiedy uniesiona wcześniej brew kobiety opadła nisko, tworząc idealny kąt czterdziestu pięciu stopni.

-Niezła szopka, ale nie psuj jej teraz.- odparła równie cicho.- Dziwnie by wyglądało gdybyś nagle przestał krzyczeć tylko, dlatego że wszedłeś do własnych pokoi…

-Jesteś pewna… ?

-Pomyśl co zrobiłby Dom


Po twarzy Jeana rozlał się bardzo szeroki uśmiech.

Ułamek sekundy później, Bertrand który zdążył znaleźć wygodną pozycję w konfiguracji taboret-ściana, z kilkoma przekleństwami na ustach spadł na ziemię, kiedy to za drzwiami których to teoretycznie pilnował rozległy się wściekłe, oburzone krzyki napędzanego aktorskim natchnieniem Jeana.

-NA WSZYSTKO CO ŚWIĘTE?! GDZIE MOJE PANTALONY?! GDZIE BUTY?! IDĘ NA BANKIET, BANDO ŁAMAG! BANKIET!

-Tak panie…


Seravine nigdy w życiu nie musiała się tak starać aby nie wypaść z roli.

-POLEROWAĆ MÓJ MIECZ! OCZYŚCIĆ GRONOSTAJE! GDZIE MOJA KĄPIEL?! CAŁY ŚMIERDZĘ STAJNIĄ!

-Panie, nie mamy gronostajów…

-UMYĆ KOTA!


Cisza, która zapadła za drzwiami została przerwana po kilkunastu długich sekundach.

-Przesadziłeś…


***


-Czuję się jak idiotka…

Idąc przez pałacowe korytarze w eksorcie Bertranda i Chal-Chenneta, Jean nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu na twarzy. Odegrane w jego apartamencie przedstawienie wypadło wręcz koncertowo. Psiocząc zbudował sobie opinię odpowiednio wymagającego arystokraty, jakże potrzebną pośród elfów. Krzycząc, wyraźnie zasygnalizował swoim gospodarzom, że spotkanie z nimi bierze na serio, a opierzając Doma… Cóż, poprawił sobie nastrój.

Sam Mallisteux nie wiedział, że to wszystko na niby, przez co i on nabrał odpowiedniego szacunku dla pracodawcy.

Jedyną niezadowoloną osobą w całym pochodzie kierującym się do Księżycowej Jadalni była Dennise.

Jak szybko wyszło na jaw, kapłanka w ogóle nie przewidywała konieczności zjawienia się na jakimkolwiek oficjalnym bankiecie, przez co w jej bagażu znalazły się tylko szaty kapłańskie, pełna zbroja kolcza ze wzmacnianym napierśnikiem i sporo książek, zupełnie jakby kobieta spodziewała się że będzie mogła je czytać.

Suknia, w którą ją wciśnięto należała do kolekcji zabranej ze sobą przez Ivette. Z materiału, który pozostał po skracaniu i cięciu mogłaby powstać jeszcze jedna kreacja dla dowolnej gnomie niewiasty. Dość wyzywająca, ale jednak.

Sama Dennise, w skromnej, zielonej kreacji nadal nie czuła się jednak najlepiej.

-Wyglądam jak idiotka, czuję się jak idiotka…

-Ale nią nie jesteś, skoro dostrzegasz niewłaściwość swojego ubioru wobec sytuacji.-
ucięła ten wywód Ivette, idąca na bankiet w jednej ze swoich prostych, kremowych sukien zakrywających wszystko od szczęki kobiety w dół.

W sumie, z tego co mówiła w czasie rozmowy z Seravine w trakcie wybierania stroju przez złodziejkę, niektórzy ludzie powinni tak na wszelki wypadek martwić się faktem że tak w gruncie rzeczy są nadzy pod swoimi ubraniami.

Pannie Seravine wydawało się to jednak w ogóle nie przeszkadzać.

Ku uciesze Jeana, kobieta ubrała się w dokładnie tą samą kreację którą nosiła przy ich pierwszym, niezwykle owocnym spotkaniu które rozpoczęło ich znajomość. Nostalgia mieszała się w gnomie z chucią, na wspomnienie tego, co robili w krzakach ogrodu panny de Periguex. Z powodu stosunkowo małej iloście miejsca, owe sensacje były dość ciasno sprasowane zaraz obok pewnej nerwowości ze strony gnoma.

Ivette westchnęła cicho.

-Pamiętasz podstawy, nie martw się. Jesteś gnomem, więc będą traktować cię jak takie interesujące zwierzątko…- powiedziała cicho, poprawiając mankiety.- Wątpie żeby książe bezpośrednio nawiązywał do tematu przewodniego swojej wizyty więc waż swoje słowa da razy. Elfy nawet z zwykłej paplaniny przy hebracie potrafią wyciągnąć niepokojąco konstruktywne wnioski…

-Teraz mi to mówisz… ?

-Spokojnie, zakładam, że i ty to potrafisz


Jedynym asem w rękawie, którego prawdopodobnie nikt się nie spodziewał, był kot.

Sargas z zadowoleniem robił ósmeki pomiędzy członkami tego barwnego pochodu, ze szczególnym zapałem próbując łapać świetliste refleksy odbijające się od pikowanej kamizelki którą musiał założyć Jean. W gruncie rzeczy, Sargas mógł się przydać.

Elfy podobno lubiły koty.

Na końcu długiego korytarza, którym szli pod przywództwem Chenneta, stały akurat dwa. Pozornie niczym nie różniły się od tego, o którego hełm Jean o mało nie rozwalił sobie nosa wjeżdżając do miast.

Szczęśliwie, pewne zwyczaje wszędzie były takie same.

Ogar i Bertrand przepisowo zasalutowali gwardzistom, zarzucając płaszcze na broń a następnie cofnęli się o krok, przekazując pieczę nad dyplomatami dwóm szpiczastouchym. Jean wiedział że to wszystko jedna, wielka pokazówka, ale czuł się tylko umiarkowanie komfortowo zostawiając przybocznych za plecami i wkracając do Księżycowej Jadalni.

I cóż, sala faktycznie zasługiwała na swój przydomek.




Wszystko w środku lśniło srebrem, zaś składające się praktycznie z okien ściany najpewniej idealnie przepuszczałyby światło księżyca zalewające sporych rozmiarów salę.

„Pechowo” był dopiero wczesny wieczór.

Srebrem lśniła również zwiewna niczym wiatr elfka, która zbliżyła się do gości i ukłoniła się z gracją.

-Witamy szanownego ambasadora i jego towarzyszy…- niemal zaśpiewała we wspólnym, uśmiechając się przy tym.- Mój małżonek zaraz do nas dołączy.

Ivette uniosła lekko brwi, co jak na jej standardy było praktycznie krzykiem z zaskoczenia.

Ale no cóż…

Królowa.

Zza pobliskich drzwi wylała się rzeka służących.


Tsuki


-O przodkowie, ale się obżarłem…

-Mówisz to już trzeci raz w ciągu ostatnich dziesięciu minut.

-Oj, weź przestań. Dziwisz mi się? Po raz pierwszy od wielu lat dane mi było zjeść coś, co w pełni zakrawało na „posiłek z rodzinnych stron”…

-Biorąc pod uwagę twoje dwie dokładki, powinieneś się cieszyć, że nie ty płaciłeś…

-Cieszyłbym się gdyby płacono mi w czymś innym niż te cholernie ciężkie, złote monety. Naprawdę, nie wymyśliliście tu jeszcze weksli?

-Wymysliliśmy, ale nikt nie wyda ci weksla na pięć sztuk złota…

-Tubylcy to jednak barbarzyńcy…

-Coś ty powiedział?!


Tsuki uśmiechnęła się tylko, spokojnie zakładając skórzane naramienniki we wskazanym im do tej czynności pomieszczeniu. Magicznie wzmacniane paski niemalże same układały się pod palcami dziewczyny, kiedy ta przygotowyała się do obecności przy egzekucji Mazgusa Farnese.

Posiłek ten naprawdę był przyjemny, sama elfka bez większych oporów zjadła półtorej porcji, zapijając tą zdrową ilością sake. Wszystko musiało się jednak kiedyś skończyć, włączając w to domową atmosfere i smaczne jedzenie. Kilka godzin w restauracji minęło jak z bicza strzelił, stawiając trzech funkcjonariuszy inkwizycji wobec dość nieciekawej perspektywy zjedzenia jeszcze jednej dokładki i jednoczesnego spóźnienia się na umówione spotkanie.

Pewne rzeczy, takie jak szacunek do umów wpojony do głowy Tsuki w trakcie jej dzieciństwa, dość szybko rozstrzygały ten ciężki dylemat rozdzierający na części niezwykle hedonistyczną duszę samurajki.

Dlatego też Tsuki stała w milczeniu pośród mroku klasztornej przebieralni, jednym uchem słuchając kłótni pomiędzy Heishiro oraz Lurie.

Drgnęła, kiedy usłyszała własne imię.

-Em… Słucham?

-Pytałam, czy nie uważasz, że taki strój u tego głupka to aby nie przesada?-
powtórzyła Laurie, przewracając oczami.

Elfka westchnęła i ciężkim wzrokiem przebiegła po Heishiro, który wobec perspektywy egzekucji odpuścił sobie ubieranie zbroi, narzucając na ramiona swój standardowy strój, będący w gruncie rzeczy dość workowatym, znaoczonym kimonem o postrzępionych rękawach i nogawkach.

Mężczyzna uniósł brwi.

-No co? Źle?

-Ech, skoro już musisz, to załóż to chociaż jak trzeba, a nie świecisz wszystkim po oczach włosami na klacie… W ogóle, czemu przestałeś pozbywać się zbędnego owłosienia?


Laurie niemal zastrzygła uszami, gwałtownie odwracając się w stronę byłego ronina.

-Słucham?

-No w domu higiena wymagała likwidację nadmiaru włosów z piersi, rąk i nóg za równo w przypadku mężczyzn i kobiet.-
wyjaśniła krótko Tsuki, ze swego rodzaju zdziwieniem obserwując jak jej przyboczny cofa się przed uśmiechniętą diabolicznie kapłanką.

-No, Heishiro? Dlaczego przestałeś się… depilować?- to ostatnie słowo w ustach Laurie było nasączone jadem niczym najgorsza obelga.

Heishiro skrzywił się, wsunął dłoń w rękaw i potrząsnął głową niczym pies, otrzepujący się z wody.

-Jesteście okropne.- oznajmił z wyrzutem, kierując się do drzwi.- Obie!

Tsuki ze zdziwieniem spojrzała na znikające za progiem plecy Heishiro, a następnie na próbującą się nie śmiać Laurie.

-Ale co… ?

-W tych stronach depilacja to domena kobiet i mężolubników…


Trybiki w głowie elfki dopiero po kilku sekundach wskoczyły na swoje miejsce, a po jej twarzy rozlał się wyraz zaskoczonego zrozumienia.

Z braku laku ruszyła jednak za upokorzonym wasalem.


***


Główna sala świątyni Cuthberta pękała w szwach.

Setki wiernych, mieszczan oraz zwykłych gapiów tłoczyły się w zimnych, kamiennych murach, z niecierpliwością wpatrując się w drewniany podest ustawiony na tej samej wysokości, co ołtarz. Stojąca nań Tsuki spojrzała niepewnie na Laurie, ciesząc się jednocześnie, że zebrana dookoła grupka duchownych i strażników świątynnych umożliwiała jej wtopienie się w tło.

-No więc… ?- zaczęła niepewnie, zezując przy okazji na rozglądającego się dookoła Heishiro.- Zawsze tak to u was wygląda?

Kapłanka pokiwała głową.

-Każdy cywil ma prawo zostać sądzonym przez sąd świecki lub też może połować się na Cuthbertian.

-No rozumiem, że proces mógłby odbywać się w świątyni… Ale egzekucja?

-Tutaj mogą wejść tylko zainteresowani, po wcześniejszym sprawdzeniu przez straż świątynną. U was jak to zwykle wygląda?


Tsuki zmarszczyła brwi i bezwiednie przejechała dłonią po karku, wspominając jak sprawiedliwość egzekwowało się w jej rodzinnych stronach. Publiczne ścięcia były tam normą, a świadkowie byli zwykle naganiani do oglądania siłą, czasami nawet pod karą miecza. Jej ojciec co prawda walczył z tym obyczajem, ale w innych klanach wiele dzieci traciło niewinność w wieku kilku lat, widząc, jak jakiś nieszczęśnik który nie zapłacił podatku na czas traci głowę.

Dlatego też nim elfka odpowiedziała towarzyszce, westchnęła cicho.

-Cóż, w tej kwestii chyba nie istnieje rozwiązanie idealne…

-Pewnie nie…-
mruknął Heishiro, obserwując jak tłum ożywa na widok prowadzonego w pętach Mazgusa Farnese. Na szyi miał tabliczkę z napisem „Morderca”.- Chociaż w tym wypadku jestem gotów wybaczyć wszystkie niedociągnięcia systemu… Będą w niego czymś rzucać?

-Nie.
- Laurie skrzywiła się, widząc szeroki uśmiech na twarzy mordercy.- Chociaż chyba powinni…

Krzyk,i które narastały gdy skazany szedł po podeście i miał zakładaną pętlę na szyje, ustały kiedy przed tłum wyszła Wielebna Nadiana, unosząc dłonie w niemej prośbie o ciszę.

Kiedy ostatni z gniewnych głosów ucichnął, kapłanka westchnęła.

-Dziś nie staję przed wami, moi drodzy, aby wznosić modlitwy i śpiewy. Dziś zebraliśmy się tutaj żeby sprawiedliwości stalo się zadość. Dziś jesteśmy tutaj, aby zakończyć żywot tego człowieka.- dłonią wskazała na assasyna, który uśmiechnął się tylko jeszcze szerzej, czując na sobie spojrzenia tłumu.- Mazgusa Farnese. Zabójcę, który pozbawił życia jedenastu członków zakonu służącego Św. Cuthbertowi. Człowieka, który z premedytacją odbierał życie tym, którzy pomagali innym. Potwora, lubującego się w bólu innych.

Śmiech, który wyrwał się z ust zabójcy był niczym wobec wściekłości tłumu, który wrzał, czekając na sprawiedliwość.

Sprawiedliwość, która nie nadeszła.

W oczach Tsuki, to co miało miejsce, było stroboskopowy chaos.

Pierwszy był huk, który przetoczył się po całej Sali, niosąc się echem pomiędzy kolumnami i wywołując drżenie szyb w oknach. Sekundę później Nadiana drgnęła, nadal stojąc przed zebranym w świątyni tłumem, a następnie padła na kolana.

Przez palce rąk, które dociskała do piersi, obicie sączyła się krew.

Chaos, jaki wybuchnął, był nie do opisania. Strażnicy ruszyli w kierunku zebranego tłumu, poszukując zamachowca, Tsuki zaś, odruchowo, podniosła wzrok do góry i zmrużyła oczy, widząc stojącą na tle jednego z witraży postać.




Obwieszona symbolami Alastaira zabójczyni uśmiechnęła się, wsunęł trzymany muszkiet do kabury na plecach a następnie odwróciła się.

Tsuki napięła mięśnie, odruchowo szykując się do pościgu, lecz jej uwagę przyciągnął jeden z kilku, okrągłych przedmiotów rzuconych z tłumu na podest, na którym to stali wraz z oczekującym na śmierć Mazgusem Farnese.

Heishiro sapnął na widok kilku granatów.

-Uwaga!- ryknął, łapiąc swoją panią oraz jej towarzyszkę by następnie obrócić się wokół własnej osi, odzielając je od eksplozji własnym ciałem.

Mimo to, wybuch miotnął cała trójką w powietrze.


***


Krzyki, gorąc, ból i dym.

Mniej więcej w takiej kolejności zmysły Tsuki wychwyciły to co dzieje się dookoła gdy udało jej się ocknąć. Dookoła unosiły się czarne kłęby gryzącego smogu, na płonącym podeście leżały bezwładne ciała a prawe oko elfki zalewała krew, mocno utrudniając rozeznanie się w sytuacji.

-Lauire…- spanęła, próbując powstrzymać się od kaszlu.- Heishiro…

-Żyje…-
zachrypnięty głos który rozległ się gdzieś po prawej stronie elfki równocześnie uspokoił wojowniczkę, co wypełnił ją niepokojem o stan zdrowia jej wasala.- Dziewucha też, ale jest nieprzytomna…

-Cały jesteś… ?

-Pomijając skarmelizowaną skórę na grzbiecie, jest świetnie…-
zażartował mężczyzna, ciężko podnosząc się na nogi.- Co tu się kurwa stało… ?

-Wszystko się zesrało, ot co.-
warknęła ze złością Tsuki, również wstając z podestu i rozglądając się dookoła.- Cholera, ręka mnie boli…

-Która?

-Lewa…

-No to nie jest źle…


Dym zaczął rozwiewać się powoli.

Po kilku sekundach intensywnego mrugania oczami, samurajce udało się oczyścić zakrwawione oko na tyle, aby móc dostrzec jakieś szczegóły zastniałej stuacji.

Po pierwsze, w świątyni miała miejsce mała bitwa.

Ukryci pomiędzy cywilami napastnicy ścierali się ze strażnikami świątynnymi, stawiając niezwykle zacięty opór biorąc pod uwagę, że mieli przy sobie ozdobne sztylety i niezbyt praktyczną, łatwą do ukrycia, broń pokroju mieczy w laskach czy ostrzy nadgarstkowych.

Granaty rzucone na podest ciężko raniły praktycznie wszystkich, którzy nań stali.

Tsuki zignorowała jednak leżące dookoła ciała, ogniskując wzrok na stojącym pomiędzy nimi Mazgusie. Skrytobójca uśmiechał się szeroko i w bezruchu oczekiwał aż dwóch napastników, którzy przedarli się przez kordon gwardzistów, rozetnie krępujące go liny oraz sznur pętli zarzuconej na jego szyję.




Heishiro spiął się i warknął niczym wściekły pies, gdy sznury opadły.

-Ty skurwielu!

Coś w uśmiechu zabójcy sprawiło, że elfka zamarła, kiedy jej towarzysz ruszył na niego z mieczem w dłoni.

-Heishiro, nie… !

Było jednak za późno.

Farnese zaśmiał się radośnie, niby od niechcenia uchylił się przed furkoczącym ostrzem w dłoni samuraja a następnie zablokował jego rękę, łapiąc go w nadgarstku. Chrupnięcie które się rozległo sprawiło że Tsuki skrzywiła się, Heishiro zaś ryknął z bólu, nie wypuszczając jednak miecza z dłoni.

Mazgus uniósł leciutko brew.

-Ale z ciebie uparty chłopiec… Idź spać.

Assasyn zarechotał, obrócił się i pozornie bez wysiłku wykonał dźwignię, przerzucając zdrętwiałego z bólu napastnika przez ramię. Heishiro jęknął, kiedy całym ciężarem uderzył w deski, łamiąc je i spadając pod podest.

-Teraz ty, ślicznoto…- zabójca językiem zwilżył wargi, przerzucając z ręki do ręki wakizashi które wyciągnął zza pasa powalonego wcześniej samuraja.


Buttal


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_L-G9TIlGD4[/MEDIA]


Cieżki, krasnoludzki topór wbił się w orkową czaszkę, rozbryzgując dookoła jej zawartość. Trzymający go Buttal skrzywił się, obrócił wokół własnej osi i drugim ciosem wbił zakrwawioną broń w brzuch kolejnego zielonoskórego, skracając jego żywot.

Stojący obok Torrga zaśmiał się, samemu wymachując swoją bronią z zapałem psychodelicznego drewala.

-Robisz się w tym coraz lepszy!- ryknął, jednym uderzeniem zabijając dwa gobliny.

-Czemu niebyt mnie to cieszy?!- odparował kurier, drzewcem topora przechwytując orkowy siekacz i odpychając go, by następnie pozbawić jego właściciela ręki.

Oraz życia.

Wykorzystując krótką chwilę przerwy, obejrzał się przez ramię, zerkając na Floina.

-Kamol!- krzyknął, odskakując przez rozszalałym wojownikiem z plemienia Czarnych Orków ubranego w kanciastą zbroję płytową.- Pośpiesz się!

Kapłan w roztargnieniu pokiwał głową, czubkiem jezyka dotknął trzymanego pióra i z namaszczeniem postawił na trzymanym zwoju kilka kolejnych run, kopiując je kolejno z obelisku, pod którym stanęli. Jednocześnie niezbyt przejął się zwalistym zielonoskórym, który padł u jego stóp z włócznią Iriny między łopatkami.

-Zawsze jesteś taki żwawy, dziadku?

Młoda krasnoluda dyszała ciężko a z jej ramienia i skroni ciekły stóżki krwi.

-Wolisz trochę dłużej pobawić się z orkami, dziecko, czy też zostać wprasowana w ścianę z powodu błędnych koordynat zapisanych na tym cholernym zwoju?

Dziewczyna pochyliła się, dźgnęła naprzykrzającego się orka w udo a następnie cofnęła przed Buttalem, który wpadł na zielonoskórego z szałem w oczach.

-Mówiłeś, że to będzie łatwe!

-Mówiłem, że będzie to możliwe!-
sprostował kapłan, pieczałowicie stawiając na pergaminie kolejną runę.- Już prawie…

-Ciągle mówisz że „już prawie” a potem wszystko szlag trafia!-
wrzasnął Buttal, kopnięciem odpychając kolejnego napastnika i silnym ciosem z góry na dół rozłupując mu pierś.- Więc z łaski swojej spinaj poślady i…

Przeciągły ryk, który przetoczył się po polu bitwy sprawił, że za równo orkowie jak i krasnoludy zamarły i niemal wszyscy, z wyjątkiem Floina, zaczęli niepewnie rozglądać się dookoła. Buttal, który akurat stał na niewielkim wzniesienio ponad polem bitwy, dostrzegł nowe zagrożenie szybciej niż inni.

Przedpolom Greystone, ze wściekłością w oczach, stojąc na śnieżnej równinie, przyglądał się Jotun.

Ogromna, kilkudziesięciu metrowa bestia dorównująca wzrostem dorosłym smokom zaryczała raz jeszcze, roztwierając paszczę, która mogła na raz połknąć całego niedźwiedzia.




Dźwięk, który wydobył się z głębi jej gardziela jeszcze kilkanaście długich sekund odbijał się echem pomiędzy murami miasta a ścianą lasu.

Kiedy zaś ruszył, ze stanowczością i ciężarem dryfu góry lodowej, obie armie zaczęły unikać spod jego stóp. Szczęśliwie, pierwsi na jego drodze znaleźli się orkowie.

Buttal z niedowierzaniem obserwował jak łapy wielkości małych placów ryją ziemie, garściami zagarniają zielonoskórych wojowników a następnie wrzucają rozwrzeszczane zgraje prosto do pyska kolosa, by tam też spotkała je śmierć od zębów, języka i gardzieli potwora.

Torrga przełknął ślinę i zignorował zielonoskórych, omijających ich niczym fala przypływu omija skały.

-Jeśli mam to zabić, daj mi wcześniej podwyżkę

Krew odpłynęła Buttalowi z twarzy, kiedy Jotun zmiażdżył w dłoni szamotającego się trolla a następnie wylizał jego reszki spomiędzy palców.

-A ile?

-Chyba cię jednak nie stać…


Obaj wojownicy wrócili rzeczywistości dopiero w chwili gdy Irina złapała obu za kołnierze, ciągnąc w stronę obelisku.

-Ruszcie się, do cholery!- krzyknęła, z rosnącym niepokojem obserwując zbliżającą się bestie.- Floin!

-Hmmm?- kapłan nawet nie otworzył oczu, powoli nasączając zapisane runy energią magiczną.

-Floin, na brody przodków, pośpiesz się!

-Spokojnie…

-Jakbyś mentalnie nie żył w erze kamienia łupanego, może wiedziałbyś że pośmiech jest czasem wskazany!

-Nie gorączkuj się, Buttal…


Kurier już jednak nie odpowiedział.

Zamiast tego zadarł głowę do góry i w przerażeniu obserwował jak gigant powoli unosi stopę a następnie opuszcza ją, w ogóle nie przejmując się sterczącym ku niebu obeliskiem, na którego miał zamiar nastąpić. Z jego perspektywy była to raczej szpilka.

Irina uśmiechnęła się krzywo.

-Chyba za późno na ucieczkę, co… ?

-Zdecydowanie…-
odparł Buttal, jak zahipnotyzowany patrząc na tuziny orkowych ciał rozpłaszczone na podeszwie stopy giganta.

-Miło było was poznać…

-I vive versa, księżniczko.

-…debile z was.

-Wiemy.


W chwili gdy stopa opadła, obelisk zalśnił błękitnym światłem. Jotun ryknął z bólu i przewrócił się gdy wiązka skondensowanej energii przebiła mu stopę na wylot, przypalając kolano i nacinając dłoń. Czwórka krasnoludów zaś, na którą chciał nastąpić, zniknęła.

Kilka kilometrów dalej natomiast, dwóch strażników zamku, pędzących akurat do sali audiencyjnej pana tego miasta, przeżyło nieprzyjemny szok kiedy ściana obok nich otworzyła się w snopach błękitnego lśnienia a następnie wypluła z siebie czwórkę intruzów.

Buttal, który miękko wylądował na klnącym Floinie, szybko poderwał się na równe nogi i uśmiechnął uprzejmie do jednego z nich.




Skutecznie ominął wzrokiem okrawaiony młot bojowy w jego dłoni.

-Em… Witam, jestem Buttal Re…

-Swój czy wróg?-
przerwał mu zasadniczym głosem strażnik, mrużąc oczy pod przyłbicą hełmu.

-Jak to swój czy wróg… ? Czy my ci wyglądamy na orków?!- Irina ze złością podniosła się z ziemi, mierząc rozmówcę wściekłym spojrzeniem.- O mało nas olbrzym nie zgniótł gdy próbowaliśmy się to dostać, a ty jeszcze zadajesz nam takie pytania?! Gdzie Bugman?! Musimy z nim pomówić!

-Em…-
bezprecedensowa, kobieca furia sprawiła że mężczyzna zgubił język w gębie.- Ja…

-Odpowiadaj!


Nie zrobił tego.

Zrobił to brzdęk stali, który poniósł się echem po zamkowych korytarzach stołpu w Greystone.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 21-12-2013, 17:15   #223
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Biegli. To znaczy niektórzy z nich biegli. Inni tylko z trudem truchtali. Znaczy się Buttal i Torgi truchtali a reszta biegła. W pewnym momencie przemierzając z jeden z korytarzy stołpu Buttal wyhamował niemalże z piskiem. Coś się nie zgadzało. Gestem dłoni zbił żeński chichot, najwyraźniej przekonany że z sił opadł i powoli podszedł do okna.

Tak, już wiedział co się nie zgadzało. Z okna sterczała kotwiczka. Do kotwiczki zaś była przywiązana lina, po której wspinała się grupa orków. Hmm, górskich orków. W skórzniach. Ha, jeden nawet miał kuszę. Trudni na oko przeciwnicy, ciężki orzech do zgryzienia w uczciwej walce. Jak to dobrze być wrednym – pomyślał Buttal przecinając linę i z uśmiechem machając szybującym zielonoskórym.

Postój ocalił im zapewne życie, gdyż nim zdążyli ruszyć dalej, ze trzydzieści góra metrów dalej wielki kamienny pocisk przebił się przez ścianę i utkwił w mieszkalnej komnacie położonej za ścianą wewnętrzną korytarza. Wszędzie uniósł się pył. Fragmenty rozczłonkowanych mebli i ścian rozrzuciło po okolicy niczym wielki wymiot. Wszyscy polecieli na ziemię, powaleni wstrząsem który rozniósł się po bezpośredniej okolicy uderzenia.

W ścianie pojawiło się nowe, wielkie, panoramiczne okno, ukazujące pole bitwy rozgrywającej się u murów. Armia orków, a raczej jej topniejące resztki była właśnie dociskana do miejskich murów i masakrowana przez dwie armie uderzające na nią raz po raz niczym dwa kowalskie młoty. Próby ucieczki na mury czy schronienia się w mieście też nie zdawały rezultatu, gdyż garnizony zgromadzone na blankach jeno czekały na takich ochotników z toporami.. bitwa zdawała się być wygrana. Nie oznaczało to jednak końca ofiar.

Opodal, na jednym z bastionów perymetru murów miejskich jedna z ostatnich znajdujących się w powietrzu wiwern bojowych orków obaliła właśnie swym koszącym lotem wielki trebusz, z którego dotychczas obsada zasypywała płonącymi gałganami atakujących zielonoskórych. Teraz trebusz smętnie zwisał z wieży, gałgan opadł na zabudowania po niżej, zapalając jakowyś wielki skład a załoga wieży z trudem walczyła z gigantyczna bestią, ledwie mieszczącą się na płaskim podeście. Buttal posłał co prawda kulę w tamtym kierunku ale nie wierząc że odniesie jakiś skutek. Musieli biec dalej.


Tymczasem, czego grupa przybyszów już nie ujrzała, armie krasnoludów przesypały się powoli po broniących się zielonoskórych i razem z obrońcami murów wtargneła do miasta, pladrowanego przez grupy napastników. Goblińscy szabrownicy, poprzebierani w zdobyczne ciuchy, unoszacy tony dobra z trudem, acz zwinnie i szybko bronili się przed harcownikami i pierwszymi krasnoludami.

Oni sami mieli inny problem. W Sali następnej natkneli się na grupę dezerterów, uchodzacych z zabranymi dobrami. Był w śród nich nawet jeden młody krasnolud! Tamci spojrzeli na nich i zatrzymali się zszokowani. Po chwili byli martwi. Najpierw rzucili się na nich strażnicy, za nimi Torgi, a później poszło już samo. Krwawa bratobójcza jatka. Znów ruszyli biegiem.

- Już niedaleko! - sapnął jeden ze strażników, niemal potykając się o własne nogi i pędząc wąskim korytarzem ku głównemu holowi, prowadzącemu bezpośrednio do sali audencyjnej. Pędzący tuż za nim Buttal i Torrga szczerze zaczęli się z tego powodu cieszyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę Floina i Irinę, którzy z uprzejmości biegli za nimi lekkim krokiem, nie wyprzedzając ich już po jeden czwartej całej drogi przez zamek. Lekkie skóry oraz kapłańskie szaty były jednak ciut bardziej mobilne od ciężkich pancerzy które okrywały kuriera i jego "ochroniarza". Wszyscy jednak zamarli kiedy po przekroczeniu wyłamanych drzwi, im oczom ukazał się... cholernie groteskowy obraz.

Tłum krasnoludów, walczących ze sobą. Niektórzy walczyli na serio, część okładała się pięściami, a zdecydowana większość płazowała się wzajemnie i obijała czerepy tarczami. Walczyli miejscowi żołnierze, w barwach Greystone na tunikach oraz ubrani w skóry i płaszcze wojownicy z góry, będący pod zwierzchnictwem Thoreka. Irina zamarła, widząc jak walcząca najbliżej dwójka ściaga się nawzajem do parteru, młucąc wściekle pięściami.

Widząc ten chory zasadniczo cyrk, Buttal zamarł na moment. Jednak otrząsnąwszy się szybko, dobył pistoletu i strzelił. Ostatnia kula (gdyż zapomniał zabrać więcej ruszając do Greystone) poszybowała ku sklepieniu, wraz z jego wściekłym i bardzo wkurwionym okrzykiem: Spokój kurwa

Kilku walczących zamarło, ale całkwoita cisza nastała dopiero kiedy trafiony rykoszetem łańcuch, podtrzymujący pod sklepieniem kaldelabr z giętej stali, pękł i z okropnym łoskotem upadł na ziemię, niecały metr przez zaskoczonym Buttalem. Szczęśliwie, nikt nie zdążył dostrzec przerażenia na twarzy kuriera, oprócz może stojącej obok Iriny:

-Ładny pokaz...- rzuciła półgębkiem kiedy spojrzenia wszystkich dookoła zogniskowały się właśnie na nich.

- Co tu się do sterty popiołów dzieje? wydarł się ponownie Buttal, licząc że ryk zagłuszy drżenie głosu - Popierdoliło was? Bo wiecie , tam na zewnątrz trwa bitwa z or ka mi. Orki. Takie zielone, kurwa, może kojarzycie. A wy napierdalacie się nawzajem? Ze szczętem was posrało? wykorzystywał już cały swój arsenał słównictwa kurier, inspirujac się myślą co by go czekało u Dimzada, gdyby te barany sie wybiły.

- Gdzie są Bugman i Thorek?

Jeden z powalonych strażników z Greystone poderwał się na nogi, oskarżycielsko wskazując na stojącą po przeciwnej stronie grupę krasnoludów.

- Ich przeklęty herszt wtargnął do zamku, zignorował rozkaz pana Bugmana i wdarł się do sali audiencyjnej wraz z kilkoma rębaczami! Są w środku!

-Ja ci dam rębaczy, sukinsynu!- ryknął w odpowiedzi jeden z żołnierzy Thoreka, wyrywając zza pasa długi, ząbkowany nóż.


-Od lat utrzymujemy to pieprzone miasto, ryjąc w kopalniach niczym krety i ryzykując własne życie, a kiedy przybywamy wam z odsieczą gdy orkowie zdobywają wasze miasto, odmawiacie nam wstępu do twierdzy?! Jak inaczej mieliśmy się zachować?! Czekać pod murami miasta aż nas osaczą?!

Irina zamarła. -To wyście wywalili bramę... ?

-Tak! Bo te sukinsyny nie chciały nas wpuścić!

-Pan Bugman nie prosiłby o pomoc jakiś podrzędnych górników!- krzyknął inny Greystończyk, potrząsając bojowo, trzymaną halabardą.

Super... po co on właściwie brał tą pracę? Nie lepiej było jednak roznosić na taczkach pijaków? Buttal westchnął głośno po czym odsunąwszy na boki obu kłótników ruszył przed siebie. Podeszłszy do drzwi, obrócił się jeszcze na moment i rzucił warknięciem:

-Mam was dość. Bardzo dość. Więc teraz tam pójdę i porozmawiam z nimi. A wy sobie usiądźcie. I zamkniecie się. A jak który się ruszy to tu wrócę... I sobie pójdę. I możecie się wtedy zajebać nawzajem jak ostatni durnie albo jacyś zieloni. Następnie popchnął wrota.

Ani drgnęły. Jeden z walczących, w podartym ubraniu i ze sporym toporem w dłoni, odchrząknął.

-Drzwi są zamknięte od środka. Gdy Thorek wszedł do środka, pewnie założył nań rygle... Dlatego zaczęła się walka...

Kamol westchnął, z trzaskiem rozprostowując palce.-Chcesz prosić by grzecznie otworzyli czy mam coś z tym zrobić... ?

- Wiesz co stary druhu? Jakoś od naszego wyjazdu z Morr grzeczność mi się wyczerpała. Wyświadczysz mi tą przysługę? poprosił uprzejmie Buttal, uśmiechając się spokojnie.

To był dobry uśmiech. Uspokajał. Był tez z gruntu fałszywy gdyż Resnik był wściekły. Na Thoreka że ten nie zaufał mu gdy mówił ze załatwi to, na smarkacza bo był idiotą i na siebie - bo oczywiście musiał wybrać tą trudniejszą drogę. Ale miał zamiar skończyć ten cyrk. W końcu po to go tu wysłali, prawda?

Floin uśmiechnął się lekko i podszedł do drzwi.

Jakieś pół minuty później ci którzy byli w środku sali tronowej, zamarli, kiedy jedno ze skrzydeł wrót ze zgrzytem otwiera się, z drugą częścią drzwi wiszącą w powietrzu na kilku grubych belkach służących za rygle. Torrga, który spodziewał się fajerwerków, westchnął.

-Myślałem że będzie widowisko...
-Wypaczyłem tylko kamień dookoła zawiasów po prawej stronie. Kamień nie eksploduje, głupku...

Buttal i Irina byli jednak zajęci sporą grupą skupioną dookoła zdobnego krzesła, na którym siedział Bugman. Młody Than miasta może nie był szczeniakiem, miał gęstą, sięgającą do połowy piersi brodę i krzaczaste brwi ale zdecydowanie był młodszy od stojącego kilka metrów dalej Thoreka. Fakt że pan Greyston siedział otoczony półkolem swoich osobistych strażników, a Thorek stał po drugiej stronie półkola, mając za plecami sporą grupę własnych ludzi wskazywał na dość wrogie stosunki obu stron. Thorek zmarszczył brwi na widok kuriera.

-A ty co to robisz... ?
-Pytam się ciebie o to samo, Thorek, a jakoś do tej pory byłeś mnie łaskaw poinformować tylko że masz dość mojego panoszenia się!
-Dla ciebie "pan Thorek", szczeniaku...
-Jak śmiesz! Jestem twoim seniorem!
-A w rżyć sobie wsadź ten tytuł, jeśli nie wiesz co on oznacza!

Buttal przyjrzał się uważnie zebranym, po cym parsknął cicho. Cóż, nie sądził by rozsądek miał tu zadziałać. Widać trzeba było subtelniej. Obrócił się z lekka do Floina i rzucił scenicznym szeptem mrugając, tak by reszta tego nie dostrzegła:

- Sprytnie ucharakteryzowane te orki, co?

Floin skinął powoli głową, dłonią gładząc brodę.
-Ta... Te brody wyszły im całkiem autentycznie, przy czym udało im się nawet pozbyć tego smrodu...

Skupiony do tej pory na Thoreku, Bugman zmrużył oczy i spojrzał na nowych intruzów:

-O czym wy znowu... ?
-O! I nawet gadają w Khazadi! Zmyślne się ostatnio te orkasy porobiły, zmyślne...
-A może to gobliny?- Irina, stojąca ciut z tyłu, dość szybko podłapała tok myślenia kuriera.

- Widzisz, sam Thorgi wspominał że widział goblina z pistoletem. Skoro pistoletu użyją to widać i dalej się posuną. No i spójrz, ta magiczna bariera...może to magiczna mutacja jakaś? Ale ten grubszy wygląda raczej na tresowanego padlinożerce wygląda, pewnie któryś jest brzuchomówcą Ale ten ten to nawet tak jakoś wygląda na goblina... może to hodowane połówki? ciągnął dalej kurier, wyglądając żywszej reakcji posądzonych. Był ciekaw czy złapią haczyk.

W większości krasnoludy zaczęły czerwienieć na twarzy, jeden z obrażonych gwardzistów nawet zignorował ewentualne zagrożenie w stosunku do swojego pana i spojrzał wściekle w stronę Buttala, a w ostateczności to Thorek uśmiechnął się krzywo po wąsem i wsparł oskard, będący najwyraźniej jego bronią, na ramieniu.

-Chyba zaczynam rozumieć...
-Ten przybłęda i jego banda cudaków nazwali nas orkami i goblinami!- krzyknął Bugman
-Em...
-Chcesz dodać coś do tych obelg, dziewczyno?!
-Zwykle tego nie robię ale... odradzam nazywać cudakiem córkę Alrika Czarnego Młota...
-Czyli kogo?
-Mnie.

Thorek uśmiechnął się ciut szerzej, najwyraźniej wiedząc kim jest krasnoludka w grupie Resnika.

- Cóż.,.,. pozwól "thanie" Buttal mówiąc cicho i z możliwą godnością, ujął słowo to niemal niczym kostkę cukru szczypczykami
-że pozwolę sobie przerwać ci, zanim będę musiał stanąć w obronie tej pani, albo co pewniejsze, ona sama ci przywali, i wyjaśnię bo widać nie każdy posiada we wrodzonym stopniu zdolność rozumienia w języku własnej rasy. Bijecie się niczym jakieś orki, przed drzwiami sięgano już po topory. Pareset metrów stąd dzielne khazady i ludzie giną zabijając zielonych próbujących zdobyć wasze miasto i waszą prowincje. Jeśli nie jest to niegodne to co najmniej żałosne jak godne krasnoludy spierają się i biją...jak jacyś zielonoskórzy. Zły wybór czasu panowie. A właśnie, Belegard Dimzad, najwyższy namiestnik Kompanii Góry Morr śle mnie do ciebie by cie pouczyć... te miękkie, białe płachty z plamkami granatowymi..to się czyta...a później odpisuje wyłożył Resnik, starając się mówić spokojnie, lecz momentami irytacja wyłaniała się spośród jego słów.

-Ech...- Thorek westchnął, pozwalając Bugmanowi mrużyć oczy, marszczyć brwi i analizować czy aby nie został właśnie obrażony przez kuriera.

- Coś w tym jest, nie zmienia to jednak faktu że ten głupiec wolał zamknąć przed nami bramę i nie wpuścić nas do miasta niż dać sie "komuś uratować"...

-Komuś bym dał, ale nie tobie!- młody Bugman szybko wrócił na poprzedni tok myślenia

- Wszyscy wiemy że zrobiłeś to tylko po to aby udowodnić że nie jestem samowystarczalny i by móc legalnie wymówić mi posłuszeństwo!

[i]-Twego ojca nie raz ratowałem z podobnych sytuacji, smarku, a jakoś nigdy nie wymawiałem mu posłuszeństwa. Wiesz dlaczego? Bo wiedział co to honor, szacunek i zdrowy rozsądek!

-Zarzucasz mi brak honoru?!

-Zarzucam brak szacunku dla kogokolwiek oprócz siebie samego!

-ORKOWIE!

Wrzask Iriny sprawił że wszyscy dookoła poderwali się, łapiąc za broń. Dopiero po chwili do wszystkich dotarło że to kolejna obelga pod adresem kłócących się krasnoludów.Thorek znów westchnął:

-Więc co proponuje Dimzad... ? - zapytał w końcu, uspokajając się - Co wy proponujecie, panie Resnik?


- Mój pan nie jest szczęśliwy. A już na pewno nie lubi być, za przeproszeniem olewany. Wysłał mnie więc z propozycją negocjacji. Tylko że sytuacja się trochę zmieniła. Więc moja oferta wygląda tak. Kompania Góry Morra wykupi kopalnie o której mowa i przekaże ją Thorekowi i jego rodowi. Zapłaci za to.. tu kurier zatrzymał się na chwilę ale skoro się zaczęło trzeba było i kończyć z godnością, najwyżej Dimzad go zabije

-Dwanaście ton metrycznych złota. Sześć z nich Than Bugman rozdzieli pomiędzy wszystkich walczących za jego miasto. Każda propozycja zmiany układu zostanie uznana za odmowną i będzie oznaczać że Dimzad z Morr wraz z Kompanią uznadzą się za wrogów opierającego się i podejmą kroki jakie uznają za konieczne dokończył, czując że będzie niezła chryja jak wróci do domu.

-A kopalnia ci i tak przepadnie, jeśli się nie zgodzisz, bo mimo wyważenia bramy, moi ludzie zabezpieczyli ją i obecnie spychają orków którzy wleźli na mury...- dodał znacząco Thorek, lekkim tonem rozlegając się jednocześnie po sali.

-A Than Alryk potwierdzi że bez pomocy pana Thoreka miasto padłoby nim byśmy się do niego przebili...

Bugman zamarł, otworzył i zamknął usta, by w ostateczności opaść na swój fotel.

-Więc jak wyście się tu dostali... ?- zapytał, jakby łapiąc się ostatniej deski ratunku w czasie szalejącego sztormu wiosennego.

- Zwój teleportacyjny Plus starożytne ruiny systemu runicznej czegośtam czego nie rozumiem, przebijanie sie przez tłum orków i ogrów, ryzyko rozplastkania po okolicznych górach i chyba totalna głupota podpowiedział uprzejmie kurier.

-O bogowie...Thorek uśmiechnął sie lekko, zarzucając kilof na ramię
-Cóż. Sprawa załatwiona. Wracam na mury...
-To ty tam byłeś, nim wpadłeś do mych komnat... ?
-Nie przeginaj pały, chłopcze- wzrok starego zarządcy kopalni znów zatrzymał się na stojący na środku sali Buttalu
- Znasz się na sporządzaniu dokumentów?
- Da się zrobić potwierdzil krótko Buttal, rzucając pytające spojrzenie Floinowi, po czym zwracając się do thana zapytał -Rozumiem że układ jest zawarty?

-Tak... Zawarty... - westchnął ciężko Bugman. Dla niego zdecydowanie nie był to dobry dzień.

- To co, Panie, podpiszemy papierki? zaproponował z uśmiechem na twarzy Buttal. Sprawa potoczyła się w miarę prosto. Przy pomocy Floina który wyciągnął skądś nienazbyt poplamione pergaminy, i z Inina stojącą za plecami thana i motywujacą go do sprawniejsze pisania udało się sklecić stosone porozumienie, nim zakończyła się bitwa. I nastał spokój. Powiedzmy. No dobra, nie nastał, ale Bugman podpisał ten papierek, przez który Buttal i ekipa musieli przebyć taki kawał, bić się z orkami, gromadzić armię i ogólnie chrzanić się niepomiernie.
 
vanadu jest offline  
Stary 02-01-2014, 21:46   #224
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
-Szczerze powiedziawszy martwiłem się czy na pewno złapiecie przynętę...

Mazgus spokojnie przerzucił broń z ręki do ręki, uśmiechając się przy tym tak okrutnie jak tylko on potrafił. Zamieszki, które wybuchły wewnątrz świątyni zaczęły nabierać na sile.

Laurie zaś z przerażeniem spojrzała na leżące na podeście ciało Nadiany.

-Czy ona... ?


Zabójca wzruszył ramionami.

-Znając celne oko mojej nauczycielki to tak, nie żyje... W sumie szkoda że nie zajęła się wami, ale cóż...- uniósł dłoń i pstrtyknął, wyraźnie zadowolony z sytuacji jakiej się znalazł.- Zabić ich...

Dwójka, która oswobodziła go z pętli obróciła się w stronę Tsuki i jej towarzyszki. W ich dłoniach zalśniły krzywe noże.

Przewróciła oczyma.

-Zapominasz o fakcie, że jeszcze niedawno to ja zrobiłam z ciebie moją sukę.-

Sama również pozwalała sobie na uśmiech.

-Bądź grzeczny i poddaj się, to pani nie będzie musiała cię wykastrować...-

Ruszyła spokojnie do przodu, ignorując nadbiegających opryszków. Cóż, Nadia była dziwna i chociaż nie życzyła jej śmierci, głupia mogła pominąć ceremonię i od razu go ściąć. W zasadzie, głupia była ona sama. Zamiast targać go do Zakonu mogła po prostu poderżnąć mu gardło i powiedzieć, że to był wypadek w pracy.

Odruchowo uchyliła się przed raczej żałosnym zamachem pierwszego z napastników, bez namysłu wbijając mu Wakizashi w brzuch i rozcinając w poprzek. Atak drugiego przeciwnika sparowała już świadomie, sprowadzając ostrze noża na bok, a potem w pięknym pokazie walki w zwarciu, położyła dłoń na jego ramieniu, drugą objęła pięść opryszka i prostym szarpnięciem wygięła rękę tak, by ostrze wbiło się w gardziel właściciela.

Długim krokiem przeszła nad truchłem jakiegoś przypadkowego człowieka, który miał pecha, idąc dalej w stronę podwyższenia gdzie czekał na nią Mazgus.

-Hmm? Mówiłeś coś?-

Farnese uśmiechnął się samymi ustami.

-Cóż, nie przypuszczałem żeby twoje rany wyeliminowały cię z walki, ale liczyłem na chociaż minimalnie cię spowolnią...

-Marzenia...


Laurie z zacięciem godnym Syzyfa toczącego głaz, dotoczyła się do towarzyszki i docisnęła dłoń do jej pleców, wypowiadając inkantacje. Rany na ciele elfki zamknęły się, wywołując delikatny odpływ kolorów z twarzy Farnese.

-I co ty na to... ?

-Widzę że wojownicy z Jadeitowych Wysp nie wiedzą co to honor... Nie słyszałaś nigdy o walce fair?!

-To dla bab...


Cała trójka obróciła się w stronę Heishiro gdy ten napął mięśnie i lewą ręką cisnął swoim mieczem, zmuszając zabójcę do gorączkowego uniku, połączonego z wykręceniem się w powietrzu i przewrocie przez plecy.

W chwili gdy łańcuch przytroczony do rękojeści napiął się, ze strony leżącej wielebnej dało się dosłyszeć cichy kaszel.

Mazgus dostał już całkowitego kociokwiku.

-CO?!-
ryknął, unikając katany która za sprawą łańcucha zaczęła wracać już do swojego pana.

-Twoja nauczycielka strzela jak ciota, ot co.-

Spokojnie weszła na podest, nie śpiesząc się specjalnie no bo każda chwila odpoczynku pomagała jej grupie.

-A co do honoru, ty psi synu, to dotyczy on istot żywych, nie jakiegoś mętnego błota z dna syfiastego nadbrzeża.. Po twoim zapachu zaliczamy się do tej drugiej kategorii.-


I spokojnie wsunęła katanę na swoje miejsce, bez puszczania rękojeści, wiadomo dlaczego.

Ale pozwoliła sobie unieść brew do góry.

-Sam sobie poderżniesz gardło czy może twoja nauczycielka też nie potrafiła cię nauczyć robić tego dobrze? Na pewno potrzebowałeś pomoc wtedy, z tamtą dziewczyną, bo patrząc po tobie łatwo poznać, że twoje "umiejętności" to szczęście głupca i magiczne wspomaganie.-


Farnese zacisnął zęby, rozejrzał się i w ostateczności uśmiechnął się, chociaż z wesołością nie miało to za wiele wspólnego.

Następnie cofnął się o krok, jak do biegu, tylko po to by podhaczyć stopą nóż upuszczony przez jednego z jego przydupasów i cisnąć nim w stronę elfki. Broń zafurkotała w powietrzu i świsnęła koło ucha Tsuki, która bezwiednie usunęła się pociskowi z drogi.

W ślad za nożem poleciało wakizashi Heishiro, które dla odmiany odbiło się od klingi Benihime.

Sam samuraj z bólem zdołał się podnieść do pozycji siedzącej.

-Ty skurw...


I tylko tyla zdążył powiedzieć gdy stopa Mazgusa zahaczyła jego głowę w czasie ucieczki.

Zabójca ratował się jedyną dostępną mu rzeczą.

Ucieczką.

Laurie zaś dopadła do Nadiany.

-Żyje...-
szepnęła.- Tsuki, goń tego potwora!

Niby nie patrząc wyrwała zza pasa buławę i walnęła ją jednego z napastników który zbyt zbliżył się do niej i do rannej kobiety.

Nie zaakcentowała tego, że zrozumiała co do niej powiedziała, samej ruszając za zbiegiem w tej samej chwili gdy zrozumiała, że uciekał.

Sama natomiast przeskoczyła nad wielkoludem jakim był Heishiro, uznając, że nie wypadało jej również wskoczyć mu na głowę nieważne jak to by zabawnie nie wyglądało.

Miała jedną, specyficzną przewagę. Mazgus dostał od niej równe lanie i ostatni czas spędził w czułych objęciach inkwizycji. To odbijało się na zdrowiu fizycznym.

Mimo to jakimś cudem zdołał chwycić się parapetu wybitego w ferworze walki parapetu, podciągnął się i z trudem wdrapał, tylko po to by ułamek sekundy umknąć przed mieczem trzymanym przez Tsuki.

Elfka, goniąc go, wbiegła na ławkę klasztorną, odbiła stopą od barku postawnego gwardzisty świątynnego i z nadludzką gracją wylądowała tuż za plecami zabójcy.

Farnese sapnął, zatoczył się i w ostatniej chwili chwycił rusztowania ustawionego pod ścianą świątyni.

-Ty... uparta... wredna... SUKO!

W chwili gdy ostatnia obelega opuściła jego usta, strzepnął dłonią.

Na oczach elfki skóra jego ręki rozwarła się w rozbryzgu krwi, ukazując ukryty wewnątrz jego ciała składany nóż.

Jednocześnei drań musiał odskoczyć do tyłu, w głąb rusztowania, gdy Benhime z furkotem przecięła powietrze i drewniany wspornik którego się złapał.

Cała konstrukcja zadrżała.

Uśmiechnęła się lekko.

-Widać, że jesteś desperatem. Mama nie kochała? Czy może ojciec kochał?-

Z tymi jakże niesamowicie niewinnymi pytaniami ruszyła do przodu, nie przerywając swojego uśmiechu nawet na chwilę. Nie celowała nawet by go pochwycić. Nie, zdecydowanie nie. Jej celem było zabicie Mazgusa i jego pomocników.

Wielebna chciała przesłuchać go by pozbyć się problemu.

A przecież wystarczy wyrżnąć problemy co do ostatniego by się ich pozbyć!

Niestety, problem pomimo ran był nad podziw żywotny.

Uskakiwał, bujał się na linach niczym małpa i usilnie oddalał się od Tsuki i jej morderczego ostrza, traktując swój nóż bardziej jako ostatnią deskę ratunku niż faktyczną broń.

Tsuki przekonała się o tym gdy zamiast obronić się przed jej ciosem, stojąc na skraju rusztowania, zabójca wolał rzucić się przez spory kawałek pustki dzielącej go od drugiej części drewnianej konstrukcji niż zmiarzyć się z elfką.

Nóż, wbity w deski, uratował go przed upadkiem.

Tylko po to by rozpędzona Tsuki jednym, długim susem pokonała przepaść, przetoczyła się po rusztowaniu i w przykucu położyła dłoń na rękojeści miecza w chwili gdy Farnese wdrapał się na chwiejną konstrukcję.

-Aleś ty uparta...-
wycharczał, z wnętrza drugiej noży dobywajć następnego sztyletu.- Może lepiej skończmy to... Tu i teraz... ?

Mogłaby odpowiedzieć, stracić cenne sekundy na wypowiedzenie słów i danie czasu zbiegowi na cokolwiek planował.

A mogła ciąć, tak jak to zrobiła, bez odpowiedzenia. I co, że nieuprzejmie? Nigdy się nie przepraszało przeciwnika czy pytało o to czy można akurat go postrzelić bo się śpieszyło do następnego wroga.

Mazgus zamarł, kiedy elfka wyszarpnęła zza pasa pistolet skałkowy, odbezpieczyła go i bez zbędnych kurtuazji wystrzeliła, posyłając pocisk prosto w stronę zabójcy.

Assasyn zachwiał sie, cofnął o dwa kroki i bladnąc, spojrzał na dół, na czerwony strumień wylewajacy się z otworu na jego piersi.

-Wy naprawdę dziwnie postrzegacie honor...-
szepnął.- Tego się nie spodziewałem...

Tsuki nawet nie miała ochoty reagować kiedy ciało mordercy powoli odchyliło się do tyłu i runęło na dół, by w czasie kilkusekundowego lotu połamać kilka desek drewnianej konstrukcji i praktycznie roztrzaskać się o bruk pod świątynnym murem.

Całe rusztowanie na którym stała dziewczya zatrzęsło się.

Nie czekała bohatersko całego dnia w jednym miejscu i jednej pozie na jakieś komentarze jak to w opowieściach o wielkich samurajach co, licząc czas opowieści, stali chyba tygodniami nad zwłokami pokonanych przeciwników.

Dlatego właśnie szybko podeszła do krawędzi i zaczęła schodzić zeskakując poziom po poziomie, by być możliwie najniżej i najdalej gdy się posypie. Jeśli jednak się nie uda to zeskoczy z tego poziomu, na który uda się jej zeskrobać, na sam dół. Nie miała ciężkiej zbroi i była giętka więc złagodzenie upadku to nie problem dla niej samej.

Samo rusztowanie złamało się jednak mniej więcej na połowie wysokości.

Elfa, świadoma że upadek z tych kilkunastu metrów skończy się najpewniej połamanymi kośćmi, rozejrzała się i niemal instynktownie chwyciła wiszącej obok liny, doczepionej do stojącego na dachu żurawia.

Ułamek sekundy później, kiedy cała konstrukcja zawaliła się, ona trzymając sznur leciała już w powietrzu niczym jakiś król dżungli bujający się na lianach.

W jej wypadku było to jednak ciut mniej wyćwiczone, przez co gdy dwa metry nad ziemią puściła linę jej upadek okazał się ciut mocniejszy niż zaplanowała. Szczęśliwie nie dość mocny by wypłynąć negatywnie na stan jej układu kostnego.

Kilka sekund zabrało jej wstanie na równe nogi i otrzepanie się z kurzu

Tyle też czasu wystarczyło by mały tłumek zaniepokojonych obywateli zbliżył się do niej, jednocześnie omijając czerwona kałużę rosnącą dookoła ciała Mazgusa.

-Panienko! Nic panience nie jest!?

-Jak pieprzła to pieprzła. Wołać medyka!

-Ej, to ta elfka z inkwizycji...

Kątem oka Tsuki dojrzała postać w błękitnym płaszczu, oddalajacą się szybko przez tłum. Na plecach miała podłużny pokrowiec.

Przewróciła oczyma na tą oczywistą pokusę skierowaną na nią przez los. No bo jakby to, postać w płaszczu takim jaki widziała podczas egzekucji, z pokrowcem na plecach, oddalająca się w pośpiechu?

Kompletnie nie oczywiste. No po prostu nie ma mowy!

Dlatego grzecznie przeprosiła i przecisnęła się przez tłum, ruszając w ślad za tą osobą, która zwróciła jej uwagę.

A Mazgus? Mazgus sobie... leżał tam. Rozłożony.

Nie zmieniało to jednak faktu że zagrożenie względem inkwizycji, a bardziej względem Tsuki i jej towarzyszy, nie było jeszcze zażegnane. Postać w błękicie kluczyła pomiędzy ludźmi, często skręcała i ogółem zachowywała się jakby nie wiedziała gdzie idzie.

Teoretycznie, mógł być to zwykły przechodzień, ale samurajka już dawno przestała wierzyć w teorie.

Dlatego też spokojnym, miarowym krokiem podążała za kobietą, jednocześnie pociągając ze swojej manierki z winem.

Zmartwienia o stan zdrowia wielebnej oraz Heishiro zostały zdominowane przez jej instynkt łowczy.

Widziała cel, nie zamierzała mu odpuścić.

Z resztą Nadiana żyła, gdy opuszczała świątynie, a będąc w rękach Laurie miała ogromne szanse wyjść z postrzału obronną ręką. Heishiro zaś miał siłę wyzywać, co jednoznacznie wskazywało na to że jego obrażenia wcale nie były zbyt groźne.

Problemem jednak okazała się sama podejrzana, która ku irytacji Tsuki, zaczęła włazić w coraz bardziej bezludne i opuszczone zaułki, kierując się ku dzielnicy slamsów którą samurajka miała już nieszczęście odwiedzić.

Po kilku przecznicach były już tylko we dwie.

Ona, zdeterminowana łowczyni, i jej cel, krążący po zaułkach.

Slumsy nie były piękne, a na pewno tym razem nie kupi grzybków, ziela czy innego świństwa by mieć odlot, wizję i... absmak. Dlaczego musiała mieć tyle problemów? Czemu nie mogła od razu kogoś sprzątnąć i ewentualnie przeprosić później? Cóż, to nie był jej dom więc to jednak odpadało. Chociaż...

Napiła się raz jeszcze i, pod minimalnie wyczuwalnym wpływem alkoholu, postanowiła zadziałać.

I zadziałała! Chwytając doniczkę z jakimś żółtym kwiatkiem i rzucając nim w głowę błękitnej postaci.

Geniusz Tsuki nie znał granic.

I o dziwo, pomimo wstępnego upojenia alkoholowego pocisk pomknął dokładnie tam gdzie elfka sobie to zaplanowała.

Doniczka, z ciut wychudzonym, żółtym kwatkiem obróciła się kilkukrotnie wokół własnej osi by w ostateczności rozbić się z trzaskiem o tył głowy ścignaje postaci. Do uszu Tsuki dotarł przyjemny, dla niej, kobiecy jęk a następnie zabójczyni padła jak długa w zaułku, tylko po to by po kilku sekundach z jękiem podnieśc się z ziemi, kręcąc przy tym głową.

-Co do jasnej... ?

Spod kaputra wypadła kaskada włosów w kolorze słomy.

Podbiegła truchtem, nie chowając swojej flaszki, po czym z wielką troską pomogła kobiecie się pozbierać, pomogła pewnym chwytem, który przy okazji miał strącić jej kaptur z głowy.

-Nic się pani nie stało? Musi pani uważać w tej dzielnicy, jej stan nie jest najlepszy.-


Pokiwała głową na boki.

Jeśli źle namierzyła ofiarę to chociaż rozładowała swój stres.

Ofairą faktycznie nie okazała się kobieta ze świątyni.

Prawda, wzrostem i budową ciała nawet się zgadzały, ba! nawet włosy były odpowiedniego koloru ale zdecydowanie nie była to mistrzyni Mazgusa. Kobieta miała na karku coś koło trzydziestu wiosen, ciut rozmazany makijaż i żółtą wstążkę na skroni, wyraźnie wskazującą jej profesję.

Z drugiej strony, zdobiony płaszcz z błękitnego materiału definitywnie należał do assasynki.

-Co... ? Jak... ?
- zapytała niemrawo, ściskając mocniej futerał.

W środku coś jakby kliknęło.

-Doniczka. Okno. Stare deski.-

Powiedziała to powoli jak małemu dziecku.

-Próbowałam krzyknąć i ostrzec, ale nim zdążyłam się odezwać już leżała pani na ziemi.-


I korzystając z okazji samej też złapała lekko za futerał.

-Coś pani pękło w środku. Jeśli to coś ważnego to jestem pewna, że mogę pomóc ze wszelkimi problemami jakie by mogła pani mieć.-


To co Tsuki poczuła pod palcami, przypominało... tubę?

Sama kobieta zaś pokręciła głową.

-Ja nie wiem... Tamta... Dziwna taka... Powiedziała że jak to zaniosę na nabrzeże to dostanę tyle złota że przez miesiąć nie będę musiała martwić się o prochy...-
z dość głębokim nieogarem na twarzy chwyciła za brzeg futerału i pociągnęła.

Tsuki w ostatniej chwili złapała ją za nadgarstek.

W środku, nie zabezpieczona w jakikolwiek sposób, znajdowała się szklana tuba wypełniona niepokojąco znajomym, czarnym proszkiem. Co więcej, do klapy będącej zamknięciem futerału w zmyślny sposób przytwierdzono żyłkę połaczoną z małym, sprężynowym mechanizmem.

Mechanizmem, mającym przy otwarciu zbić fiolkę ognia alchemicznego przytwierdzoną do całego pojemnika.

Na buteleczce widoczne było już pierwsze pęknięcie, a samo dłutko było napręzone już do drugiego uderzenia.

Nawet otumaniona narkotykami i uderzeniem w głowę dziwka zamarła, widząc co takiego niosła.

-Oj...


Kimkolwiek była mistrzyni Mazgusa, na pewno potrafiła we wredny sposób konstruować pułpaki.

Mechanizm drgnął.

Złapała futerał, a jakże, po czym rzuciła nim, hem daleko, w stronę wybrzeża. Po czym złapała naćpaną kobietę i pociągnęła za sobą za róg budynku, przeklinając cicho pod nosem.

Wspaniale, prawdziwa menda się gdzieś ukryła, a ćpunka robiła za przynętę. Parszywa robota, naprawdę.

W drugą stronę, przynajmniej nie będzie musiała tutaj dłużej siedzieć. Dlatego właśnie bez wyrzutów zostawiła raczej nieprzytomną kobietę w miejscu gdzie stała i spokojnie ruszyła w drogę powrotną, wzdychając. Paskudna robota.

Nie trzeba było wspominać że kiedy obie niewiasty zniknęły za winklem, eksplozja pięciu kilogramów prochu zmiotła połowę starego magazynu, na którego dach została ciśnięta tuba.

Dym, który falą przemknął przez wąskie uliczki sprawił że Tsuki przez kilka minut bładziła po ćmoku, by w ostateczności wyjść z jednej z alejek niedaleko placu, przy którym mieszkał El.

I dopiero tam, po kilku sekundach, zdała sobie sprawę że rudera w której zadekował się szaman wygląda ciut gorzej niż zapamiętała to z ostatniej wizyty w jego progach.

Po pierwsze, okna nie były wcześniej stopionymi otworami w ścianach a dach był znacznie mniej dziurawy.

Co jeszcze ciekawsze, za dnia plac rynku był pełen kupców i innego rodzaju obwoźnych kramarzy.

Zamrugała.

-Czemu, przodkowie, zawsze ja?-

Z ciężkim, utrapionym westchnięciem udała się do tego budynku, do mieszkania Jango. Tylko tym razem, po otwarciu drzwi, odezwała się od razu.

-To ja, Tsuki. Jak mi przywalisz tym swoim prochem to zrobię ci taki "absmak", że będziesz El Jękadło...-


Nie miała nawet sił na coś mniej żałośnie obraźliwego.

Nikt nie odpowiedział.

Stojący pod budynkiem sprzedawca obważanków natomiast spojrzał na elfkę z umiarkowanym zainteresowaniem po czym wręczył zainteresowanej kilentce spory kawałek ciasta pieczonego w głębokim tłuszczu.

-Nie widziałem że ktokolwiek tam mieszkał, panienko... A nawet jeśli tak było, na pewno już go tam nie ma.


Pytające spojrzenie Tsuki potrafiło całkiem sporo zdziałać przy odpowiednim poziomie poirytowania ze strony eflki.

Sklepikarz przełknął ślinę, poprawil wymietą czapkę i ostrożnie odłożył placek nadziany na długa wykałaczkę.

-W sensie od wczoraj... No bo pożar był. W sensie znajoma mi mówiła że w środku nocy jak nie pierdolło, to połowe okien w okolicy wywaliło... Szczęśliwie pożarnicy szybko tu przyjechali i wszystko ugasili, ale ozor ognia był pod niebo... Lepiej tam nie wchodzić.


Faktycznie, dookoła budynku śmierdziało spalenizną której nie był w stanie zwalczyć nawet smród rozgrzanego tłuszczu.

Ciężko westchnęła.

Dlaczego?

Dlaczego?!

DLACZEGO?!

Skinęła lekko głową sprzedawcy i nie mając sił użerać się z tym, po prostu ruszyła w drogę powrotną do zakonu. Nie minęło pół dnia od jej pobudki, a już miała ochotę wpełznąć pod kołdrę i nie wychylać czubka nosa do wieczerzy.

Pod świątynią zaś panowało niemałe zamieszanie.

Cywile, odgrodzeni od wejścia przez straż miejską, z niepokojem obserwowali ciała wynoszone na zewnątrz przez gwardzistów, a ranni w całym zajściu cywile opatrywani byli przez szpitalników i okolicznych kapłanów.

Pośród całego zamieszania szczególnie widoczny był Heishiro, który krążył po okolicy z ręką na temblaku.

Na widok swojej pani odetchnął z ulgą.

-Jak dobrze panią widzieć.-
powiedział, powstrzymując się od ewentualnego ściskania, mogącego się zakończyć trzaskaniem żeber wojowniczki.- Jest pani cała? I gdzie tak panią wywiało... ?

-Pogoniłam zbiega, po czym myślałam, że podążam za zabójczynią, ale to była naćpana dziwka, której zapłacono za niesienie futerału-pułapki.-


Przewróciła oczyma.

-Po tym przeszłam koło dawnego domu Jango, ale nie miałam mentalnie sił by już się tym zająć, więc po prostu przyszłam tutaj... to było bardziej męczące niż cała walka poprzednia. Tym razem chociaż strzeliłam mu w łeb więc nie miał okazji mnie dźgnąć.-

-Słuszne podejście do tematu... Czyli to dlatego jego stan skupienia można określić półstałym?- samuraj spokojnie rozgonił gapiów, pozwalając przejść swojej pani i dość ciężkim spojrzeniem zasugerował wszystkim nadgorliwym gwardzistom że zaczepianie jej może się dla nich źle skończyć.


Jednocześnie zmarszczył brwi.

-Ale chwila... Coś się stało z Jango?

-Żyje.- odparł.- Musieli zabrać ją do skrzydła szpitalnego i wyłuskać kulę z jej piersi ale żyje, jest przytomna, i co jeszcze bardziej niepokojące, po operacji sama zaczęła sie leczyć, po swojemu... Ale jest już teoretycznie na chodzie, i co więcej, chciałaby się z panią zobaczyć.


Wewnątrz świątyni podłoga wyglądała jak w rzeźni, po pracowitym dniu.

Spojrzała w lewo.

Spojrzała w prawo.

Spojrzała przed siebie.

Spojrzała do góry... sufit chociaż czysty i nie pokryty krwią. Dobre i tyle.

-Cóż, pójdę ją odwiedzić i zdam relację z tego co się stało. Przynajmniej wiemy, że świr martwy.-


Pokiwanie głową niczym jaki mędrzec było jej jedyną odpowiedzią nim ruszyli.

Korytarz prowadzący do skrzydła szpitalnego przypominał dwukierunkową rzekę ludzi.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta

Ostatnio edytowane przez Kizuna : 09-01-2014 o 19:31.
Kizuna jest offline  
Stary 04-01-2014, 03:02   #225
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Z jednym tropiciel miał rację - ogień był skuteczny w przypadku mieszkańców doliny. Resztki snu go opuściły gdy oglądał walczącego drzewca, a czerwień zaczęła przesłaniać mu świat. Grzesznicy nie odpuszczali, Lu’ccia ciągle jeszcze nie była bezpieczna.

Petru czuł się jakby ktoś go rąbnął w pysk.

Zgrzytnął zębami i odwrócił się by ruszyć do towarzyszy.
- A ty?! - krzyknął do Elii, nie zawracając sobie głowy "wymogami etykiety" - Co zamierzasz zrobić?!

Krzyk Petru sprawił że wszyscy śpiący dookoła towarzysze poderwali się, co w przypadku M'kolla, Austa i Rulfa wiązało się z poderwaniem do pozycji siedzącej z bronią w dłoniach.

- Co jest... ? - sapnął Ceth, który odruchowo złapał swój kostur.

Elia prychnęła głośno, stojąc nad sercem i wykonując nad nim zawiłe ruchy dłońmi, wykorzystując wcześniej widziany pył do obserwacji swojej domeny.
- Po pierwsze, trzeba was stąd wyprowadzić. Jeśli do Doliny weszło coś co było w stanie zaatakować i zmusić do ucieczki jednego z moich gigantów, nawet młodego, musicie mieć na głowie niemały pościg... Szykujcie się, szybko.

Kobieta spojrzała ponuro na Petru.
- Postaram się ustalić dla was możliwe bezpieczną drogę przejścia.

- A wy będziecie walczyć, tak? - upewnił się tropiciel i spojrzał po towarzyszach, łapiąc jednocześnie swoje graty.

- Coś ośmieliło się wleźć do mojego domu, zabijać jego mieszkańców i atakować moich podopiecznych. - odparła chłodno Elia. - Mam zamiar urządzić intruzom piekło na ziemi, co nie zmienia faktu że póki tu jesteście, będzie ich coraz więcej...

Ceth wstał, wspierając się na kosturze.
- Czyli czeka nas przeprawa...

- Tak. - boginka skinęła głową. - Ale nie będziecie sami…

- Ceth, Rulf, Aust, M'koll ... my też mamy ręce i broń, możemy walczyć. A jeśli nie my wszyscy, to chociaż ja - powiedział Petru i skinął ku Elii. - Tak jak powiedziałaś, ja również posługuję się Splotem. O tym nie wspominając - podniósł miecz.

- Myślisz że kilku drzewnych gigantów i stadko driad to wszystko co powstanie do obrony tego miejsca? - niewiasta westchnęła, obserwując jak Rulf pomaga Lu'cci wdrapać się na grzbiet Wichera. - Paradoksalnie, to wy jesteście powodem dlaczego intruzi jeszcze żyją, gdyż czysta moc Serca mogłaby zmieść wszystko co nie zrodziło się w tej dolinie lub też na planach astralnych. Słowem, przeżyłby tylko Petru i Wicher. Dlatego najpierw musicie stąd zniknąć.

Druid skrzywił się.
- Ona ma rację... Chyba.

- Zresztą w czasie ucieczki lepiej żebyście się nie rozdzielali. Nie jestem w stanie ustalić ile gówna wpełzło do mojego domu... Jeszcze nie jestem.

Petru czuł jak mocno serce łomocze mu w piersi. Oczywiście, nie powinni się rozdzielać, on sam powinien dbać o to by Lu'cci nie stała się krzywda i w ogóle... Wszystko to było prawdą.

Tak samo prawdą było to że w duszy warczał i szczerzył kły. Do syna Pelora bardzo nie przystawała żądza walki i zemsty, odpłacenia kultystom za cierpienie Lu'cci, Krwawy Wiec, pościg i samo ich istnienie na powierzchni Naz'Raghul, ale nic na to nie mógł poradzić.

Nikt nie jest doskonały.

Oddychał głęboko biorąc wściekłość w ryzy.
- Zbierajmy się, drużyno - powiedział ponuro i spojrzał na boginkę. - Elio, jeśli moja pomoc może się przydać, nie wahaj się i przyzwij mnie.



Boginka poprowadziła towarzyszy w kierunku “ściany” ze splecionych korzeni. Poruszyła dłonią i drewniana bariera rozplątała się na oczach drużyny, tworząc korytarz wiodący na zewnątrz, wprost do jakiegoś wąwozu. Petru i M’koll czujnie wyjrzeli, sprawdzając czy droga wolna. Była wolna, a splątana korona drzew rosnących wyżej częściowo zabezpieczała ich od góry. W oddali rozległ się bestialski ryk.
- Idziemy tędy? W razie czego będziemy mieli miejsce do walki - mruknął Rulf. Faktycznie, parów był dość szeroki, o w miarę równym dnie i porośnięty jedynie mchem i trawą, dzięki czemu towarzysze z dobrym skutkiem mogli zaprząc do użytku swą broń. Petru odwrócił się do Elii stojącej nadal w komorze Serca.
- Mamy iść sami, czy… - zaczął, ale kobieta ucięła jego słowa gestem i przymknęła oczy. Po kilku uderzeniach serca coś łupnęło za plecami towarzyszy tak głośno, że aż wszyscy podskoczyli. Ziemia się zatrzęsła.



Młody gigant zeskoczył do parowu raptem o parę kroków od drużyny i ewidentnie nie był szczęśliwy na jej widok. Po prawdzie gdy tylko się wyprostował - a najwyższych w drużynie przewyższał wzrostem więcej niż dwukrotnie - zacisnął gruzłowate, sękate pięści i rzucił się na najbliższego. I nie wiadomo czym by się to skończyło, gdyby nie Elia która syknęła coś przez zęby, jadowicie i nagląco. Olbrzym znieruchomiał i wpatrzył się w nią.

Petru, podobnie jak towarzysze, broń trzymał już w gotowości a wściekłość na wodzy, choć to ostatnie łatwe nie było w obliczu nagłego ataku. Dopiero po chwili rozluźnił chwyt na broni. Gigant grzecznie usiadł pod zboczem, mierząc drużynę nieufnym spojrzeniem. Nieufność była w pełni odwzajemniona, bo chyba nikt nie spodziewał się takiego przewodnika.

- Idźcie za nim tym parowem aż dojrzycie skalną ścianę. Znajdźcie w niej szczelinę - Elia mówiła szybko, niecierpliwie, ewidentnie nie chcąc tracić czasu, co trudno było jej mieć za złe. Ale też ogarnęła drużynę zmartwionym spojrzeniem.
- Uważajcie na siebie.
- Dziękujemy za wszystko, pani. Niech łaska Pelora chroni ciebie i wszystkich mieszkańców doliny - Petru odpowiedział z powagą i wdzięcznością w głosie, zaś Ceth skinął niechętnie głową.
- Dzięki - dodał do tego Aust, który do tego czasu chyba wybaczył “miejscowym” preferowaną przez nich metodę transportu nieproszonych gości. Lu’ccia z niepokojem przyglądała się Elii, ale wykrzesała wdzięczny uśmiech. Gdzieś w pobliżu rozległ się trzask pękającej skały, a dziwacznie modulowane wycie z oddali na pewno nie pochodziło z ludzkiego gardła. Wiatr przyniósł przykry swąd spalenizny i popiół.

- Chodźmy - rzucił M’koll i odezwał się w języku dzikich stworzeń do olbrzyma - Sa paggiya kanato ngadto sa kuta sa mga transisyon - przemówił gardłowo, po czym przerwał i zawahał się. - Makasabut, ang imong makasabut kanako?

Stwór popatrzył na niego, z ociąganiem skinął głową, a i tak spojrzał na Elię nim podniósł się i bez oglądania ruszył przed siebie. Petru odwrócił się by pożegnać się z białowłosą, ale tej już nie było. Drużyna pognała za przewodnikiem.



Petru musiał przyznać że Ceth nie był niedołężnym starcem i dzielnie dotrzymywał kroku towarzyszom. Co prawda, dużo mniej dźwigał na sobie ciężaru w postaci broni, pancerza i zapasów niźli pozostali, ale mimo wszystko trzeba mu było oddać sprawiedliwość - nie spowalniał ucieczki. Dzięki temu gdy pierwszy korzeń znienacka uniósł się i chlasnął w ziemię tuż przed zaskoczoną drużyną, zdołał wykrzyczeć ostrzeżenie nim miecze i topory wojowników spadły na raptownie ożywające rośliny. A widok był zaiste niecodzienny…

Idący z przodu gigant bez szwanku, wręcz najmniejszej uwagi nie zwracając, przeszedł pomiędzy korzeniami gęsto płożącymi się po ziemi i przesłaniającymi oba zbocza. Gdy jednak ludzie podeszli do tego fragmentu wąwozu, czymkolwiek były rośliny - nie spodobała im się zgraja intruzów. I teraz podniosły się, jęły się wić i sięgać ku ludziom, aż Wicher warknął wściekle gdy Lu’ccia pisnęła mu nad uchem. Aust zaklął gdy jeden z korzeni pochwycił go za kolano. Rulf gładko przeciął go toporem, co tylko wzmogło wrogość roślinności. Coraz więcej pędów wyciągało się w stronę drużyny.
- Przestańcie, durnie, do jasnej cholery!!! - wrzasnął druid i nie czekając zaintonował coś w nieznanej Petru mowie. Tropiciel nie był świadom że to te same słowa którymi Ceth uśmierzał gniew niedźwiedzicy po tym jak ta niemal uśmierciła go podczas przeprawy przez góry.
- Pran li fasil, zanmi, pase moute lèt la, tanpri… - deklamował i faktycznie, rośliny jakby się zawahały, przez moment zamarły w bezruchu. A potem znowu jęły sięgać ku ludziom i smagać wszystko wokół na ślepo, aż Rulf i Petru zaklęli plugawie. Ceth zdwoił wysiłki. Bez skutku.

I wtedy młody gigant zawrócił z rykiem jakiego nie powstydziłby się wybraniec Sześciorękiego Geryona. Pysk miał wykrzywiony gniewem - nie wiadomo, na drużynę, rośliny, czy może na opóźnienie w zleconym mu przez boginkę zadaniu. Po prawdzie wojownicy mocniej chwycili za broń, nie wiedząc czego się spodziewać...

Olbrzym podbiegł i łupnął pięściami w ziemię na podobieństwo jakiejś potwornej małpy, tak potężnie że towarzysze poczuli to w kościach. Następne uderzenia spadały niczym grad przy wtórze wściekłego ryku. I korzenie zrejterowały, cofnęły się i znieruchomiały, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Na przekór pośpiechowi i zagrożeniu towarzysze spojrzeli po sobie. I nagle Petru, M’koll, Aust i Rulf parsknęli śmiechem a Lu’ccia zachichotała. Ceth poczerwieniał.
- Nie ma to jak stara, dobra, brutalna siła, prawda, staruszku? - rechotał Rulf.
- Bardzo śmieszne - warknął druid z urażoną miną, co wcale nie uśmierzyło wesołości.

Ostatecznie jednak odzyskał twarz gdy troll wyrwał do przodu nie czekając na resztę, a rośliny znowu jęły drżeć, nabierać wigoru i rozwijać korzenie. Wtedy - o tak, głos Cetha powstrzymał je na tyle długo by wszyscy wybiegli bezpiecznie poza ich zasięg.
- I czyje na wierzchu? - zakpił Ceth, jednak tym razem drużyna już się nie zatrzymywała na docinki, przeciwnie, wszyscy naraz zgięli trwożnie karki i przyspieszyli kroku. Cokolwiek działo się w dolinie, nie było przeznaczone dla ich oczu i obecności, nawet dla Cetha, Petru czy Wichra. Mieszaniec czuł nieprzyjemny ucisk na umysł, a dreszcze raz po raz przechodziły przez jego ciało. Wicher niemal stawał dęba, prawie zrzucając zaniepokojoną Lu’ccię.

Petru wywrócił się prosto w strumyczek gdy potężna, bezgłośna fala energii przepłynęła przez niego, wytrąciła go z równowagi i zostawiła zdezorientowanego i otumanionego.
- Co jest?! - Rulf wyciągnął go za kark, kaszlącego i dopiero odzyskującego zmysł równowagi, a do uszu Petru doszedł dźwięk cięciwy - raz, drugi, trzeci. M’koll opuszczał właśnie łuk, a czoło przecinała mu zmarszczka.
- Krogeyny! - krzyknął. Lu’ccia pobladła.

Petru wyrwał miecz z błota i podbiegł do Wichra i Lu’cci ignorując swą własną słabość. Efekt magicznego wyładowania już przechodził.
- Będę blisko, nie bój się - wysapał do dziewczyny. Głowy towarzyszy poruszały się teraz nieustannie gdy sprawdzali krawędzie parowu, przestrzeń nad sobą i z tyłu. Syn Pelora raz po raz zerkał do tyłu, żałując że nie został przy Elii by zmierzyć się z wyznawcami Piekielnego Oprawcy. Ale podjął decyzję i teraz nie deliberował nad tym czy wracać czy nie, parł naprzód bez wahania. Ciągle nie byli bezpieczni.



I faktycznie. Wąwóz właśnie zdawał się przechodzić w coraz płytszy i węższy, gdy coś przeskoczyło nad głowami towarzyszy w pełnym pędzie. Petru w ciągu jednego uderzenia serca zarejestrował widok wyszczerzonych paszcz, muskularnych cielsk i upiornej poświaty bijącej ze ślepi.
- Ogary! - krzyknął ostrzegawczo M’koll, nie pierwszy raz dając dowód że przenosi towarzyszy szybkością reakcji. Palenquiańczycy i Skuldyjczycy skupili się wokół Lu’cci, gotowi do odparcia ataku z każdej strony, ale ku ich zdumieniu miast ujrzeć wyglądające zza krawędzi pyski, dobiegły ich odgłosy gwałtownej, okrutnej walki i agonii. Nawet gigant zatrzymał się i odwrócił. Petru wcisnął miecz w dłoń Cetha, rozpędził się i skoczył ku krawędzi, podciągnął w górę. I ujrzał jak ostatnie Ogary kłębią się wokół paru dziwacznych, drzewnych istot i umierają jeden po drugim, niezdolne rozedrzeć ich twardych niczym drewniane belki ciał
.



Ostatni Ogar skowyczał ciągnąc wylewające się jelita, ale zaraz podobna rozłożystemu korzeniowi stopa przeszyła go i rozgniotła jak robaka. Istoty obróciły się ku Petru i ten czym prędzej zeskoczył-zbiegł na dno parowu, zmrożony ich płonącym spojrzeniem.
- Wynośmy się stąd! - krzyknął i popchnął najbliżej stojących, byle prędzej - Ruszcie się, jeśli wam życie miłe! - wrzasnął. Stłumiło to warkot jaki wyrwała z jego gardła instynktowna agresja. Czymkolwiek były istoty, niewiele było potrzeba by rzuciły się na drużynę. Oglądając się za siebie dojrzał je, stojące na krawędzi wąwozu i odprowadzające drużynę wzrokiem. Zgadywał że tylko widok giganta odstraszył je i powstrzymał. Pytanie na jak długo.

Nie tylko niewolnicy Alastaira czyhali na drużynę, oberwać można było i od mieszkańców doliny...



Hałasy nie milkły. Woń spalenizny ciągle unosiła się wokół. Magia pulsowała i przesycała ciała. Leśne stworzenia raz po raz przemykały niedaleko, nie wiadomo - w ucieczce czy wręcz przeciwnie, zmierzając do walki? Jakaś krogeyna zebrała się do ataku na drużynę, ale nim ktokolwiek wymierzył w nią stal czy pistolet - elektryczny łuk sięgnął ku niej i rzucił ją na ziemię, martwą, spaloną do kości. Grupa jaszczurek od której uniosła się ta błyskawica zdawała się porozumiewawczo kiwać ptasio głowami na ten widok; za chwilę pomknęły w gęstwinę na oczach zaskoczonych towarzyszy. Gdzie indziej wypadł na nich kosmaty stwór, zdumiony przynajmniej tak samo jak “pielgrzymi”. Petru już-już miał rozpłatać go ostrzem, gdy w ostatniej chwili powstrzymał uderzenie.



Mimo podobieństwa do podobnych stworzeń które Petru widział w szeregach Grzeszników, ten stwór miał przy sobie porządny łuk i … muzyczny instrument! Fletnię? Petru pierwsze słyszał by taka istota była muzykalna...

Obaj się zawahali, a w oczach rogacza zabłysła złośliwa uciecha. Bezczelnie zastąpił drużynie drogę i sięgnął do fletni, uniósł ją do ust.
- Ktoś ty? - zapytał Petru, ale stwór w tym samym momencie dmuchnął w piszczałki, udatnie naśladując dźwięk pytania.
- Kim jesteś? - zagadnął znowu syn Pelora, choć złość go brała. Stwór znowu go przedrzeźniał.
- A kopa w dupę chcesz? - nie wytrzymał Rulf, ale osiągnął jedynie tyle że parzystokopytny znów zaprezentował możliwości instrumentu.
- Zejdź nam z drogi! - warknął Petru. Bez rezultatu i na powtórny dźwięk fletni zacisnął pięści by ręcznie wytłumaczyć satyrowi, faunowi czy czym tam istota w końcu była że marnowanie cudzego czasu nie jest najszczęśliwszym pomysłem na długie życie.

Z lasu dobiegł ryk jakiegoś stworzenia i nagle istocie przeszła ochota na durne żarty - wypuściła instrument który zadyndał na zabezpieczającym go rzemieniu, złapała za łuk i pognała w gęstwinę, zostawiając drużynę i jej pomysły gdzie najlepiej byłoby rogaczowi wcisnąć jego ukochaną fletnię. Petru potrząsnął z niedowierzaniem głową.
- Chyba wolę tych z Naz’Raghul...



Wreszcie, gdy wszyscy byli już zziajani, mokrzy i wykończeni, las raptownie się urwał. Przed towarzyszami rozciągała się skalista równina, jakże jałowa w porówaniu z bujną zielenią Doliny! Nie to było było jednak najważniejsze - za równiną wznosiła się skalna ściana a w niej, dokładnie na wprost przed ludźmi, ziała szczelina wyglądająca jak miejsce po wybitym zębie.
- To tutaj! - krzyknął M’koll. Na skraju lasu gigant zatrzymał się, odwrócił i ruszył z powrotem, niemal nie zahaczając o “turystów” spojrzeniem. Tym niemniej Petru odezwał się do niego.
- Salamat sa akong higala - powiedział i dodał zaraz - Niech łaska Pelora cię chroni.
 

Ostatnio edytowane przez Romulus : 22-01-2014 o 09:21.
Romulus jest offline  
Stary 05-01-2014, 15:53   #226
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Królowa była czarująca, pod każdym niemalże znaczeniem tego… poza oczywistym, oczywiście.
Gnomowi na moment zabrakło języka w gębie… na bardzo krótki moment wszakże.
-To zaszczyt będzie wieczerzać w tak ur... znamienitym towarzystwie.- odparł Jean elfce starając się panować nad swym językiem. -I uroczym jednocześnie.
Królowa uśmiechnęła się, skinęła głową i wskazała gnomowi jego miejsce, jednocześnie z nadludzką płynnością i bez generowania jakiegokolwiek hałasu cofnąć się o kilka kroków.-I dla nas będzie to przyjemność, ambasadorze Le Courbeu... Proszę, uszykowaliśmy dodatkowe miejsca, ale widzę że niepotrzebnie...
-Twój poprzednik lubił przybywać na bankiety ze sporą świtą... panie.-
wyjaśniła Ivette, prawie nie poruszając ustami.
- Ja stawiam jakość nad ilość wasza wysokość.- odparł dwornym tonem szlachcic i wskazując dłonią na swe trzy towarzyszki.- Dlatego tylko trzy klejnoty mi tu towarzyszą, ale jakże rzadkie i cenne klejnoty.
-Elfy jak nikt potrafią jak nikt docenić piękno kamieni szlachetnych...-
odparł kobieta ze śpiewnym akcentem i niemal poderwała się z miejsca które chciała zająć u szczytu stołu.- Ale gdzież moje maniery! Wybacz panie, ten nietakt. Tauriella Veneanar, pani o wielu tytułach, lecz obecnie najważniejszym z nich jest "Królowa Sivellius".
Uśmiechnęła się przepraszająco i zaklaskała w dłonie, nakazując otaczającej stół służbie wyłożyć przystawki. Przede wszystkim słodkie wina oraz dużą ilość owoców.
Niektóre nawet Jeanowi wydały się egzotyczne.



-Zdecydowanie zgadzam się z waszą wysokością. Urody elfich klejnotów trudno nie docenić. Lśnią wspaniałym blaskiem.- odparł dwornie Jean próbując co bardziej intrygujących przekąsek. Win jeszcze nie tykał. Trochę się bał tego co się stanie jeśli się upije. Przy tym heca z bliźniaczkami, mogła okazać się niegroźna.
Zerknął też przepraszająco na trzy kobiety. Uroda królowej była zjawiskowa, ale bynajmniej nie przesłoniła gnomowi uroku jego towarzyszek.

Ivette już dawno przekroczyła granicę wieku w którym przestawała przejmować się wyglądem innych kobiet. Denise również zdawała sobie sprawę że elfki i gnomki ocenia się zupełnie wedle innych standardów, a Seravine...

Cóż, ona znacząco uniosła brew, słysząc te ugrzecznione flirty skierowane ku elfickiej królowej z ust swojego kochanka.

Sama Tauriella zaś nie jadła i nie piła, z delikatnym uśmiechem na twarzy wysłuchując komplementów przyjezdnego ambasadora.
-Chociaż słyszałam że i niektórzy przedstawiciele twojej rasy, panie, są niezwykłymi koneserami...

-Żono...

Głos który poniósł się po sali sprawił że wszyscy służący zamarli i cofnęli się pod ściany w głębokich ukłonach a znaczące spojrzenie Ivette sprawiło że również Jean odruchowo zeskoczył z krzesła.

Do sali, ubrany w dość nieformalną szatę z błękitnego jedwabiu, wszedł król Valandil Venear, Pan Zielonych Ostępów, Dzierżyciel Światła Pełni Księżyca, pan na Sivellius.

Gospodarz, przy którego stole zasiadał gnom.



W porównaniu do lica jego białowłosej małżonki, twarz monarchy wydawała się zimna i wyprana z uczuć.
Zbliżając się do stołu skinął tylko głową dygającej przed nim Taurielli i spokojnie zasiadł na przygotowanym dlań krześle, ledwie przebiegając wzrokiem po swoich gościach.

-Mam nadzieję że nie zawstydzasz mnie przy panu ambasadorze, kochana...

-Nie mężu...


Starając się nie podnosić wzroku, królowa zasiadła po lewicy męża. Krzesło po jego prawej stronie pozostało puste.
W ostateczności Veneanar spojrzał prostu w stronę gnoma.
-Miło mi pana poznać, Le Courbeu.
-To dla mnie zaszczyt poznać tak znamienitą postać.
-odparł dwornie Jean zniżając się do włazodupstwa... cóż, bycie ambasadorem wymaga takich rzeczy.
-Mam nadzieję że komnaty panu przydzielone spełniły oczekiwania pokładane w elfickiej gościnności?- władca przebiegł wzrokiem po zastawie, wybrał nóż wielkości skalpela i z niemal nabożną czcią chwycił dziwny czerwony owoc z gąbczastym miąższem.
Mówiąc, bardzo ostrożnie zaczął go rozcinać, jakby chcąc coś udowodnić gnomowi który jadł go, po prostu przełamując na pół.
-Słyszałem też że wybrał się pan na nasze tereny łowickie. Polowanie było udane?

Był to typowy wstęp przed przejściem do interesów.
Tauriella zaś usłużnie nalała mężowi kielich białego wina, by następnie złożyć ręce na padoku i w milczeniu obserwować małżonka.
-Obawiam się że nie dorównuję elfim łowczym i nic nie złowiłem. Ale sama możliwość przemierzania z kuszą tak pięknych lasów, jest przyjemnością samą w sobie.- odparł Jean dobierając się do owocu podobnie jak król.- A komnaty spełniają me najśmielsze oczekiwania.
Jean był ciekaw tego pośpiechu. I także fakt, że jedli tylko z parą królewską podsycał jego ciekawość. Właściwie spodziewał się oficjalnego bankietu z elfimi wielmożami, który będzie tylko wstępnym przedstawieniem "cudaka z A’loues". Jakoś nie spodziewał się, że to elfy będą miały do niego interes.
Wielmożów co prawda nie było, ale zastępy służby kręcące się we te i we te po sali bez problemów wypełniały przestrzeń, a ciekawskie spojrzenia kierowane ku ambasadorowi i jego świcie z nawiązką nadrabiały ewentualną ciekawość ze strony nieobecnej szlachty.

Valadnil spokojnie skinął głową.

-Cieszą mnie za równo pana zadowolenie z komnat jak i podziw z mej krainy. Lasy to nasz skarb, ale i ojczyzna...- spokojnie odsunął talerz z łupinami ostałymi po owocu i sięgnął po kielich z winem.- Ale czy Periguex nie ma czym się pochwalić? Wielu moich poddanych wyjeżdża tam, by żyć pośród innych ras, z dala od ziem swoich przodków...
-Periquex jest otwarte na nowe kontakty i na przepływ ludności i idei. Czego dowodem jest moja skromna osoba. W ilu państwach gnom mógłby zostać ambasadorem ?-
rzekł Jean dumnie. -Biblioteki, sztuka, winnice ciągnące się po horyzont i wina w nich powstające. Periquex może się pochwalić mnogością atutów. Po części powstałych dzięki osadnikom różnych nacji szukającym miejsca dla siebie. To właśnie pomieszanie idei różnych krain daje wyjątkowe rezultaty.
Ivette szybko spojrzała to na Jeana, to na leciutko uśmiechniętego króla a następnie podstawiła kielich do wypełnienia do winem przez jednego ze służących.
Kiedy elf kontynuował konwersację, kobieta miała już zwilżone usta.
-Cóż... Biblioteki, sztuka i winnice... Cóż, niezaprzeczalnie jest to powód do domy stolicy twego kraju, panie ambasadorze, ale czy tak wspaniałe miejsce nie powinno być bardziej samowystarczalne? Nie chodzi mi o przepychanki związane z handlem, gdyż najpewniej po to tu pan jest, ale o kuszenie wszystkich dookoła wizją dostatniego życia...- Veneanar spokojnie odsunął kielich.- Młodzi z dobrych rodzin wyjeżdżają do A'loues, piszą jak wspaniale się tam żyje, ściągają do siebie rodziny, tylko po to by z pałaców, przenieść się do małych knitek zwanych kamienicami, i pracować w pocie czoła na utrzymanie siebie i kraju, który nie potrafi nic oprócz kuszenia...
Tauriella z pewnym niepokojem spojrzała na męża.
Nawet Denise, która spokojnie zajadała winogrona, wyczuła pewne napięcie w powietrzu.

W ostateczności Valadnil westchnął.
-Cóż, nim przejdziemy do dania głównego, ambasadorze, niech powie mi pan chociaż w jakiej dokładnie sprawie został pan tu wysłany...
-Kamienice... mają swój urok. Nie wszystko co urocze musi być duże i monumentalne. Kamienie szlachetne, kwiaty... małe rzeczy też bywają piękne.-
uśmiechnął się gnom kończąc wypowiedź słowami.- Choć może dlatego, że sam jestem małym gnomem, tak uważam. Co zaś do elfiej młodzieży wyjeżdżającej do mego kraju. Nie wiem. Nie jestem elfem. Najlepiej ich spytać o powody wyjazdów, natomiast ja przybyłem z... sprawami sprawy gospodarczej. Negocjacje pomiędzy waszymi rzemieślnikami, a naszymi gildiami...- machnął dłonią lekceważąco.-... takie tam drobne rozmowy niegodne tego stołu.
-Lecz mimo to siedzisz przy nim, panie ambasadorze, bawisz mnie rozmową i prawisz mi o swej ojczyźnie... Chociaż o ile dobrze mi wiadomo, ojczyzną gnomów jest Middenland. Byłeś tam może kiedyś, czy może skupiasz się na A'loues i jego urokliwych kamienicach.-
uśmiech na twarzy monarchy nie miał nic wspólnego z wesołością.

Seravinne zaś z braku innej opcji upiła łyk wina i wbiła wzrok w trzymany kielich, usilnie ignorując badawcze spojrzenia zarówno króla jak i jego małżonki.
Valandil zaklaskał zaś w dłonie, pozwalając służbie uprzątnąć puste talerze i niemal nietknięte patery z owocami.
-Słyszałem że ambasadorowie spoza granic mego królestwa to istni światowcy…
-Co gnom to inna ojczyzna. -
odparł dobrodusznym tonem Jean.- Każdy ród niemal inną krainę uważa za ową mityczną ojczyznę gnomów. Ja zaś w Middenlandzie nigdy nie bywałem. A przebywałem z misją dyplomatyczną w Amirath... Cudowny acz gorący niczym piekło kraj, mili ludzie i mowa tak ciężka do nauczenia jak to tylko możliwe. Bardziej tylko wislewski plącze język w pętelkę. -gnom postanowił zmienić temat i zaczął kłamać jak najęty posługując się wiedzą z tawern i własnymi domysłami.
Elficki król uśmiechnął się lekko, słuchając wykładu swojego gościa by w ostateczności odchrząknąć, przez chwilę zmarszczyć brwi a w końcu wyrzucić z siebie kilkanaście egzotycznie brzmiących zgłosek.
-Lamman harareh... leniu arrah tyl hossey... spkah?

Głównie dzięki szczęściu i długiej praktyce w grze w pokera Jeanowi udalo się ukryć zaskoczenie, które próbowało wkraść się na jego twarz.
Seravine, widząc jednak inteligentne zaskoczenie w oczach kochanka, uśmiechnęła się, złożyła ręce w uprzejmym ukłonie względem króla i na jednym oddechu odparła w podobnym narzeczu, ale z ciut lżejszym akcentem.
-Fariah'ka melaman alfakak'aha sajit.

Po kilku sekundach milczenia Ivette zrozumiała że zaraz dojdzie do sceny równie komicznej, co kompromitującej.
Dlatego też zaśmiała się uprzejmie, dystyngowanie zakrywając usta dłonią.
-Och, znów te zagraniczne narzecza... Szczęśliwie, kiedy odwiedziliśmy północny Amirath, panna Savoy służyła nam jako tłumacz. Tylko dzięki niej udało mi się uprzejmie uniknąć zalotów sędziwego pashy.
Nim wzrok Vaneanara padł na Jeana, Seravine zdążyła rzucić kochankowi spojrzenie mówiące jednoznacznie "Masz u mnie dług, kurduplu!".
-Jak wspomniałem... język straszny...- westchnął teatralnie Jean.- Nigdy się go nie zdołałem nauczyć.
Podrapał po brodzie dodając.- Miałem jednak ten klejnot ze sobą na tej wyprawie. Bogowie tylko wiedzą, jakbym sobie bez niej poradził.
I obdarzył dziewczynę szczerym i pełnym uwielbienia uśmiechem.
I właśnie ten uśmiech sprawił że władca uniósł lekko brew i nie drążył już tematu, wyraźnie dostrzegając że przynajmniej te ostatnie słowa gnoma były teoretycznie szczere.

Na stół zaś wjechały ciut cięższe przystawki. Owoce morza, przepiórki oraz zupy, dokładniej rzecz ujmując, chłodniki.

-Jak widzę, faktycznie z pana światowiec, ambasadorze... A nie kusiło pana nigdy zostać za granicą? Na placówce dyplomatycznej? Albo złapać ciepłą posadkę w czyjejś ambasadzie...
Zakamuflowana próba werbunku ze strony króla, była... intrygującym zwrotem sytuacji.
Jean tylko się uśmiechnął dodając.- Zawsze jestem zainteresowany różnymi nowymi perspektywami.
Udzielił odpowiedzi całkowicie neutralnej w znaczeniu. Ani tak, ani nie...
W rzeczywistości rozważał, czy by jednak nie podjąć się takiej roli. Bądź co bądź król nie wydawał się szczególnie lubić jego kraj, a to oznaczało, że dobrze by było mieć na oku sytuację od tej strony. Ostatecznie... jako podwójny agent zrobiłby więcej dla swego kraju, niż jako fałszywy ambasador.
-Cóż, w Sivellius zawsze mile widziani będą obcokrajowcy z umysłami otwartymi na świat...
-Mężu...-
Tauriella z pewnym niepokojem spojrzała na męża.
Nim jednak jedno bądź drugie zdołało rozwinąć temat, drzwi do sali otworzyły się na oścież a do środka pewnym krokiem wszedł nikt inny jak generał Amras, królewski brat.

Jego zdystansowana, wyrafinowana twarz wydawała się wręcz gejzerem emocji w porównaniu do lica monarchy.
-Amrasie...

-Panie mój!-
rzucił z lekkim uśmiechem oficer, rozkładając lekko ręce i kłaniając się w niezbyt formalny sposób.- Wybaczcie moje spóźnienie.

-I tak na ciebie nie czekaliśmy.

Generał wydawał się nie dosłyszeć ostatniej uwagi władcy, zamiast tego skinął głową Jeanowi oraz jego trzem towarzyszkom.
-Ambasador Le Courbeu... Miło pana widzieć. Jak odnajduje pan jadło na stole mego brata?- spokojnie zajął puste miejsce obok wystawnego siedziska Valandila.
-Bardzo wyrafinowany posiłek. Niewątpliwie przekąski godne królewskiego stołu. -odparł uprzejmie Jean, po czym spróbował wina dodając.-A i trunki... mmm... Niebo w ustach.
-Mój brat zawsze szanował prawo gościnności... Niektórzy uważają to za staroświeckie, ale przynajmniej tak możemy okazać chociaż część szacunku jaką dążymy dygnitarzy z innych krajów.

Amras uśmiechnął się lekko i sięgnął spokojnie po paterę z krewetkami, by ze śladowym poczuciem manier zrzucić na talerz kilka z nich.
-Mam nadzieję że król z małżonką odpowiednio umili wam czas rozmową... Już od dawna Valandil słynie z tego że możliwie szybko próbuje przechodzić do interesów.
-Gościnność to podstawa dyplomacji i cywilizacji.
- stwierdził w odpowiedzi Jean uśmiechając się wesoło.- Gdybyśmy nie szanowali tego prawa, zeszlibyśmy do poziomu barbarzyńskich gnolii, orków i goblinów.
Drugiej kwestii nie skomentował, uznając że milczenie w tej sprawie będzie złotem.

Zamiast tego spytał.- A skoro już jesteśmy przy sprawie dygnitarzy z innych krajów, czyżby inni dyplomaci też mają się pojawić na tej wieczerzy?
Tym razem to królowa zabrała głos nim małżonek czy też jej szwagier zdążyli odpowiedzieć.-Kiedy sprawa jest odpowiedniej wagi, w nie odpowiednim tonie byłoby przyjmować kilku ambasadorów lub konsulów, przybywających tu w sprawie wyższej wagi... Zaś kiedy wizyta ma charakter czystej uprzejmości dyplomatycznej, nie ma problemu w urządzeniu wystawnego bankietu dla wszystkich gości...
Ivette uśmiechnęła się leciutko i nawet Jean zrozumiał w jak ładne, grzeczne słowa Tauriella ubrała filozofię dyplomatyczną "nie warte uwagi bydło nie znajduje jej w naszych oczach".
-Tym większy dla mnie zaszczyt iż uznano moje pojawienie się za ważne wydarzenie. I tym bardziej w imieniu mego kraju dziękuję, za łączącą nasze państwa przyjaźń.- odparł dyplomatycznie Jean.

Dalsza część kolacji upływała na uprzejmym ucztowaniu i omijaniu raf, na których przyjemny nastrój mógłby się rozbić. Elfi król uprzejmie nie poruszał już tematu, ewentualnego przekabacenia Jeana, a i sam gnom wolał sprawy na razie nie drążyć.
Głównym rozmówcą szpiega stała się Tauriella, a rozmowy zeszły na tematy mody w obu krajach, piękna magii, kwiatów… i w ogóle piękna.
Valandil też coś od czasu do czasu wtrącał się do rozmowy, a jego wypowiedziom bacznie przysłuchiwał się brat co było faktem godnym odnotowania.
Jean chętnie uczestniczył w tej rozmowie uznając bowiem, że ta kolacja to nie miejsce na twarde negocjacje. Złodziejka też jakoś nie zdecydowała się urwać z przyjęcia co Jean przyjął z pewną ulgą. Nawet jeśli tutejsze straże tracą na czujności podczas przyjęć, to wpierw powinny przywyknąć do “ambasadora i jego świty”.
Kolacja była uroczo nudna, rozmowa z królową uroczo bezcelowa. Ta “idealna” wieczerza pozwoliła poznać charakter tutejszych władców i zauważyć wyraźne napięcie pomiędzy braćmi, pozwoliła też wywrzeć pierwsze wrażenie na parze królewskiej.

Niemniej Jean był wdzięczny że się w końcu skończyła. Z czasem bowiem to sztywne przyjęcie wydawało się coraz bardziej nużące. Z ulgą wrócił do swej komnaty, w której czekał na niego jego druh… Sargas.
Kocur bowiem znikł z tej bibki jak tylko zobaczył menu… Owoce to nie jest posiłek godny porządnego kota!
Sądząc jednak po kilku kolorowych piórach, kocur w drodze powrotnej sam się obsłużył. Pewnie kilku arystokratów nie zauważy jutro rano swoich ptasich pupili.
Jeana otoczyły kolorowe światełka, gdy pozbywał się tej całej “papuziej garderoby”, którą założył w ramach maskarady. Wypił sporo, podczas komplementowania urody królowej i rozprawach o pięknie. I generalnie nie będzie czuł się najlepiej jutro rano.
Gnom ruszył ku balkonowi swego pokoju. Wyjrzał przez niego spoglądając na panoramę… całkiem ładny widok, jeśli się lubi drzewa. I Jean miał niejasne uczucie, że też idealny był widok z tych drzew na jego balkon. Dobrze wyszkolony muszkieter, czy łucznik… mógł zabić ambasadora jednym celnym strzałem. A same drzewa były idealnym kamuflażem dla zabójcy.
Taaa… widok był cudny.

Jean wrócił do pokoju i zamyślił się.Trzeba jutro działać. Należało się zapoznać z przeznaczonymi im pokojami. Sprawdzić, czy nie kryją w sobie ukrytych drzwi i prostych urządzeń podsłuchowych.
A także należało zapoznać z się magicznymi aurami, kryjącymi się w tym pokoju. Poza tym… oficjalny interes wymagał spotkania się z elfimi kupcami. Ale Jean nie znał tutejszej struktury handlowej. Nie wiedział, czy mają gildię. Na razie należało przemeblować przydzielone im pokoje i dostosować je do własnych gustów i potrzeb. Może coś poczytać?
Skoro był ambasadorem, powinien mieć własną ambasadę.
Ale póki co… należało się przespać. I podleczyć kaca.
Ciekawe które z trójki gnomów, pilnowało go tej nocy? Zapewne Bertrand lub Claviss. Denise Laroque zasłużyła dziś na święty póki w ramach rekompensaty za nudzenie się na snobistycznej bibce.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 12-01-2014, 18:25   #227
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal


W dolnej sali zamku, Greystone Panowa rozgardiasz. We wszystkie strony biegali adiutanci, oficerowie niższej rangi i ogółem robotnicy, pogrążeni w istnym szale wobec perspektywy uprzątnięcia burdelu wygenerowanego przez to przeklęte oblężenie.

Bitwa była już jednak skończona.

Oddziały z Morr i Południowego Bastionu oczyszczały miasto z niedobitków sił zielonoskórych, przy jednoczesnym zabezpieczaniu, co bardziej uszkodzonych budynków, nasz i fragmentów murów obronnych. Thorek natomiast, pewny swoich interesów, na ochotnika zgłosił się wraz ze swoimi ludźmi do pacyfikacji sił orków, które uciekły z pola walki.

Wciąż było ich kilka tysięcy.

Nikt natomiast nie wiedział, co zrobić z Jotumem, którego cielsko leżało na przedpolach miasta, podziurawione przez artylerie, setki strzał oraz żelazne oszczepy, wystrzelone w ferworze walki z krasnoludzkich balist zamontowanych na blankach miasta.

Szczęśliwie, żaden z powyższych problemów nie spoczywał na barkach Buttala, który wraz z Iriną, Floinem i Torrgim siedział przy stole pod ścianą głównej sali, dokładnie wertując spisany w pewnym pośpiechu dokument.

-„ …w zamian za braterską pomoc i oddanie swojemu seniorowi...”- czytał powoli starszy kapłan, co jakiś czas poruszając zawiniętą w bandaż dłonią.

Ogółem, kiedy adrenalina opadła wraz z emocjami i kurzem bitewnym, szybko okazało się że żadne z małej grupy nie wyszło z walk bez obrażeń. Buttal musiał dać usztywnić sobie nadgarstek lewej dłoni i wyłuskać z twarzy kilka kamiennych odłamków, Floin chodził jak paralityk z powodu problemów z krzyżem, Torrga cały wyglądał jak mumia z powodu opatrunków oplatających liczne rany na jego rękach i nogach i tylko Irinie udało się wyjść z bitwy z kilkoma skaleczeniami i jednym guzem na czole.

Kurier westchnął.

-Braterska pomoc… Jasne… I jeszcze ten kawałek o oddaniu w stosunku do seniora! Ha! Dobre sobie!- krasnolud zaśmiał się bez wesołości, masując obolały policzek.- Thorek dostanie szału, gdy przeczyta te bzdury, które tu nawypisywaliśmy!

-To standardowy, dyplomatyczny bełkot
.- odparła spokojnie Irina, wiążąc wysokie, sięgające kolan buty podbite futrem.- Myślisz, że Dimzad ośmieliłby się pójść do króla z pismem w stylu „nie mam wyboru i zgadzam się sprzedać wpływy nad kopalnią tylko, dlatego że mnie zastraszono a tak naprawdę nienawidze tego starego drania”?

Torrga parsknął, sięgając po dzban z piwem i nalewając sobie sporą porcję do kufla.

Wypił, beknął, starł pianę z wąsów i wyszczerzył się. W czasie bitwy stracił górną trójkę oraz dolną jedynę, co nad podziw go ucieszyło. Podobno jego znajomy kowal potrafił wykuwać protezy zębów w kształcie kłów.

-Cóż, takie papierzydło na pewno wywołałoby nie mała zainteresowanie na dworze!

-Bezapelacyjnie…-
mruknął Floin, z monoklem w oczodole wodząc wzrokiem po tekście.- A potem Buttal skończyłby jako tragarz portowy, mnie wywaliliby do pustelni w okolicach Kazak-Unrik a ty musiałbyś wyemigrować do Amirath żeby móc znaleźć pracę bez obawiania się o wpływy starego Belegarda…

Torrga przełknął głośno ślinę, rzucił pytająco okiem na Buttala, a gdy ten potwierdził teorię starego klechy, nerwowo odstawił kufel.

-Ty weź tam w takim razie czytaj… Ja już przy temperaturze topnienia śniegu dostaję wysypki z gorąca…

-Demonizujesz…

-Może i, ale nie ma zamiaru spędzć reszty życia na jakimś piaszczystym wypizdowie, bo ty postawiłeś kleks w nie właściwym miejscu!


Tak… Zapisywanie czegokolwiek za pomocą runicznego Khazadi było dość ciężką pracą. Niekiedy delikatne przeciągnięcie pióra, kropka w niewłaściwym miejscu lub kreska pod poszczególnym symbolem całkowicie zmieniała jego treść. Nie raz dochodziło do nieporozumień między wielkimi klanami oraz małych wojenek rodzinnych, gdy ktoś zamiast runy znaczącej „serdeczne pozdrowienia” postawił na wstępie listu „wielce nieumiłowany”.

Irina zachichotała tylko, poprawiła płaszcz na ramieniu a następnie wstała, puszczając znerwicowanemu Torrdze oko.

-Spokojnie, byłam przy spisywaniu tego dokumentu, więc gdyby Bugman próbował powoływać się na kleksy, spotkałby się z moim słowem przeciwko jego słowu…

-A twoje słowo równa się słowu twojego ojca…
- podsumował cicho Floin, wciąż zajęty studiowaniem umowy.- Ma rację?

-No mniej więcej staruszku. Po prostu powiedziałabym papie że Bugman robi sobie ze mnie kpiny. Nie chcecie wiedzieć so się stało z ostatnim pokpiwającym ze mnie Jarlem, prawda?

-Incydent z eksplodującą butelką piwa wetkniętą w… ?

-Oj nie nie! Wtedy ten burak zaczął mnie obrażać, mając pretensje do ojca że ośmielił się wziąć kobietę na naradę wojenną. Dla kpiarzy jest ciut łagodniejszy.

-Dobrze wiedzieć…

-Ale tylko odrobinkę.


Torrga i Buttal leciutko pobledli, wyobrażając sobie co może być tylko ciut łagodniejszego od lewatywy za pomocą butelki ze wzburzonym piwem.

Irina zaś znów się uśmiechnęła i ruszyła w stronę drzwi, unosząc dłoń na pożegnanie.

-Pilnujcie się, chłopcy, i do zobaczenia!

-Na razie
…- rzucił niepewnie Buttal, jednocześnie próbując oderwać wzrok od zadka krasnoludki, w przyjemny sposób podrygującego przy każdym kroku.

Torrga, który miał wzrok równie bystry co jego pracodawca, wydał siebie trudny do wyartykowania dźwięk.

Floin zaś pokręcił tylko głową.

-Nawet o tym nie myślcie, głupki.

-Hmm… Co?

-Muaa?


Kamol z irytacją przewrócił oczami, składając papier i wkładając go do koperty.

-Ładna buzia, krągły, kransoludzki cyc i zboczeńcowi od razu brzydną elfki a półgłówkowi mózg się do reszty lasuje!

-Zboczeńcowi?!

-Muaag… ?-
Torrga potrząsnął głową.- Komu się mózg lasuje?!

-Wam!-
warknął kapłan.- To jest córka Alrika Czarnego Młota, jego dziedziczka a przez niektórych nazywana „Południową Ścianą Baledor”! Czy wy zdajecie sobie sprawę, co jej tatulko robi każdemu nieproszonemu amantowi?! Z resztą nie będę wam mówił, ale wystarczyć powinna wam informacja że zabawa z piwem to przy tym pikuś… Z resztą, na Moradina, sami widzieliście co wyprawiała z tą włócznią! To nie jest dziewczyna dla was…

-Skoro tak mówisz…

-Pewnie staruszek ma rację…


Floin uśmiechnął się okrutnie, masując dwoma palcami skroń.

-Och tacyście pokorni… ?

-Wiesz
…- Buttal uśmiechnął się lekko.- Jakby na to nie patrzeć, masz już pewne życiowe doświadczenie i czasami możemy uznać że masz rację…

-Cycki!
- szczeknął ni z tego, ni z owego kapłan, wspierając się obiema dłońmi na stole.- Tyłek! Golizna! Panna w kąpieli!

Obaj młodzi brodacze zamarli pod surowym spojrzeniem sędziwego kamrata.

-Floin… Co ci?

-Przyznajcie, obaj, że za każdym razem mieliście przed oczami Irinę, przy czym sugestia o goliźnie i pannie w kąpieli sprawiła że móżdżki wam się zagotowały…

-Em… No…

-I nie kłamac mi tu!


Torrga uniósł brwi i odchylił się powoli w stronę milczącego obronnie Buttala.

-Stary… To jakiś wybryk natury… Czyta w myślach

Nim jednak Floin zdążył unieść się gniewem na tą uwagę, drzwi do sali otworzyły się z hukiem a do środka wpadł zdyszany Vardek, który wcześniej zostawił pod pieczą siedzącego w rogu kwatermistrza swoją zbroję oraz wielką buławę.

-Pan Zhufbar… ?- stary zarządca uniósł brwi kiedy oficer prawie przeskoczył mu nad ladą, próbując dostać się do stojącej na stojaku zbroi.- Co się dzieje… ?

-Jedzie tu!-
krzyknął spanikowany mężczyzna, naciągając kolczugę przez głowę i pozwalając adiutantowi zapiąć klamry swojego napierśnika.- Właśnie się dowiedziałem!

-Kto?!-
wykrzyknął Buttal, podrywając się ze swojego krzesła i odruchowo łapiąc stojący obok topór.

Przerażenie w oczach niezłomnego oficera było szczere, prawdziwe i głębokie.

Kiedy postawny krasnolud spojrzał w stronę kuriera, jego twarz perliła się od potu.

-On…

-Wykrztuś wreszcie!

-Kaz’dor Oldinson… Z Morr…


Nawet Floin zamarł, słysząc to imię.

-Król…- zdołał wykrztusić po dłuższej chwili. Ręce mu drżały.


Tsuki


-Jej stan jest stabilny, chociaż niewiele było w tym mojej pomocy…- młoda szpitalniczka westchnęła i roztarła obolałą dłoń, spoglądając ponuro na Tsuki i jej przybocznych. Spotkana w lazarecie Laurie wyraźnie podkreśliła, że wypada zainteresować się stanem zdrowie przełożonej przed złożeniem jej odwiedzin.

Kapłanka, która była pierwszą niosącą pomoc Nadianie, nie była szczególnie z zaprzątania jej głowy zadowolona.




Leczony przez nią gwardzista zaczął wyraźnie lżej oddychać.

-Przyniesiono mi ją zaraz po tym jak pani ruszyła za tym całym Mazgusem.- kobieta mówiła dalej, ruszając do kolejnego pacjenta.

Za mijanymi przez nią drzwi leżała wielebna Nadiana.

-Teoretycznie powinna nie żyć… Upływ krwi, naruszenie kilku istotnych naczyń krwionośnych i pocisk, który samym swoim pędem powinien zrobić z jej płuc worki z krwią…- kontynuowała, a jej niedowierzanie prawie zakrawało o pretensje do najwyższej kapłanki Portu Drevis, że swoją odpornością niszczyła wszystko, o czym uzdrowicielka leczyła się przez lata.- A naj niezwyklejsze jest to, że gdy ustabilizowałam jej stan i ruszyłam po mojego mistrza, ona już nie krwawiła, siedziała na stole zabiegowym a ta wielka dziura ziejąca między jej piersiami była już wielkim, zarastającym się strupem…

Heishiro bezwiednie przebiegł dłonią po własnej piersi, na której samemu miał kilka sporych blizn.

-Możemy z nią pomówić… ?

Uzdrowicielka parsknęła i uśmiechnęła się gorzko.

-Sama was wzywa… W ciągu tych kilku godzin na jej skórze został tylko biały plac w miejscu rany…

Laurie zmarszczyła brwi.

-Nie wydajesz się tym szczególnie uszczęśliwiona…

Dziewczyna potrząsnęła gniewnie głową.

-Cieszy mnie, że Wielebna wróciła do zdrowia. Cieszy mnie, że już niedługo zamachowcy zostaną starci z powierzchni ziemi za to, że ośmielili się zaatakować ją we własnej świątyni. Cieszy mnie, że przeżyła…- młoda szpitalniczka zacisnęła zęby, pochyliła głowę a kostki u jej dłoni zatrzeszczały, gdy zamknęła je w piersi.- Ale jak nie mam być zła ze świadomością, że dawana wiedza Nadiany, ta z czasów gdy była kultystką, uratowała jej życie i ma większą moc niż jakiekolwiek zaklęcie leczące znane przez mnie i przez moje siostry?

Z pustą, bezsilną złością spojrzała na Laurie.

-Jak mam się cieszyć, wiedząc, że nasza magia jest niczym wobec zaklęć leczniczych stosowanych wobec kultystów palonych na stosie za herezje? Jak mam wierzyć w to co robię, skoro nasi wrogowie są tak lepsi od nas w naszych domenach… ?

Tsuki westchnęła, i kierując się do pokoju wielebnej położyła na ramieniu szpitalniczki dłoń.

-Pozostaje mieć nadzieję, że większość z nich nawróci się, tak jak szefowa

Dziewczyna odwróciła się i spojrzała ponuro na zamykane za plecami elfki drzwi.

-Nadzieję…- powtórzyła cicho.

Po kilku sekundach bezruchu westchnęła, poprawiła rękawy i położyła ręce na piersi gwardzisty pchniętego weń nożem w czasie walk.


***


Siedząca na łóżku kobieta faktycznie nie wyglądała na kogoś, kto jeszcze kilka godzin wcześniej miał wywietrznik w klatce piersiowej sięgający lewej łopatki. Bez czerwonych szat, wzniosłej miny i makijażu podkreślającego jej lśniące oczy, Nadiana wyglądała… zwyczajnie. Zwłaszcza ze stertą papierów na kolanach, włosami spiętymi w kok i z podstarzałym szpitalnikiem stojącym jej nad głową.

-Ale naprawdę nie powinna pani…

-Przełożony Marcoh… ?

-Tak pani?

-O ile dobrze pamiętam to ja zarządzam tym zakonem, to ja przeżyłam postrzał i to ja wiem, na co stać mój organizm
.- warknęła szczerze poirytowana kapłanka, co w jej przypadku również było nowością.- Więc proszę cię, z łaski swojej, bądź tak miły i wyjdź, a jeśli to dla ciebie za trudne, zamilcz…

Starzec spojrzał najpierw na swoją teoretyczną podopieczną, następnie na interesantów a w ostateczności złapał się za głowę, na której nie zostało już za wiele włosów.

-I co ja mówiłem o gościach… ?!

-Won!


Krzyk Nadiany sprawił że starzec podskoczył a następnie pędem opuścił prywatny pokój Wielebnej, rzucając jeszcze tylko informacje że przyśle tam którąś z młodszych sanitariuszek.

Sama kapłanka spojrzała za nim i westchnęła.

-Powiedz mi, Tsuki…- zaczęła spokojnie.- Czy u was w kraju podwładni też są tak namolni i ciapciakowaci jak tutaj?

-Em… Ja…

-Nie ważne, chciałam zagaić neutralny temat przed przejściem do konkretów.-
Nadiana machnęła dłonią, odłożyła przeglądany plik papierów i spojrzała na swoją teoretyczną podwładną. Mimo całkiem niezłego stanu, nadal była dość blada.- Farnese nie żyje?

-Tak.

-Co z ciałem?

-Potrzebne będą łopatki i kilka wiaderek, ale kilka większych kawałków na pewno da się zeskrobać z chodnika…

-Świetnie…-
kobieta uśmiechnęła się krzywo.- Co prawda wykracza to po za ramy standardowej egzekucji, ale cóż… Wymóg chwili…

Po kilkunastu sekundach milczenia stojąca z tyłu Laurie pozwoliła sobie na ciche odchrząknięcie.

-Pani… ?

-Odsuwam was.-
rzuciła rzeczowo Wielebna, podnosząc wzrok.- Sprawa Mazgusa Farnese została rozwiązana. Zaraz wypiszę wam też kwit, żebyście mogli wrócić do Skuld po zapłatę…

Heishiro zamarł, słysząc to.

-Ale pani! Przecież…

-Inkwizytor Tsuki, cenię sobie profesjonalizm pani ludzi ale w tej kwestii ich uwagi są zbędne…


Elfka spokojnie skinęła głową.

-To prawda…

-Właśnie. Dziś wieczorem wydam polecenie aktywowania portalu i…

-Jednakże…-
tym razem to samurajka przerwała jej, spokojnie zakładając nogę na nogę i wspierając obie dłonie na kolanie.-…sprawa nie wydaje mi się do końca rozwiązana. Z tego, co byłam w stanie zaobserwować, wynika że ktoś wykorzystał Mazgusa do wywabienia pani, a kobieta którą nazwał „mistrzynią” miała za zadanie cię wyeliminować… Skąd wiemy do czego posuną się tym razem żeby dopiąć celu?

Nadiana westchnęła.

-Wiem… Dlatego też wysłałam już list do Wielkiego Mistrza aby przydzielił mi kilku Kapelanów Śledczych, aby zajęli się groźbą skierowaną przeciwko naszemu zakonowi i miastu… Obawiam się że cała sprawa zaczęła przerastać za równo mnie, jak i ciebie, Tsuki

Brew elfki wystrzeliła do góry. Wielebna jeszcze ani razu nie zwróciła się doń po imieniu.

-Ale…

-Żadnych ale, pani Inkwizytor!-
ogień w oczach Nadiany zapłonął w chwili, gdy drzwi do jej pokoju otworzyły się, ukazując tłumek po drugiej stronie.- Ta sprawa ląduje na barkach Inkwizytorów z Lantis!

Tsuki lekko zmrużyła oczy, spojrzała na zaskoczoną szpitalniczkę która akurat stanęła w progu, po czym wstała, wykonując pełen szacunku ukłon.

-Przyjęłam to do wiadomości, Wielebna. Opuścimy Drevis w ciagu kilku dni…

-Świetnie.


Heishiro zacisnął zęby, spojrzał ze złością na ranną kapłankę po czym wyszedł, w złości zaciskając pięści.

-Jak ona śmie… ?- zapytał kilka minut później, stojąc pod drzwiami świątynnej zakrystii.- Przecież my praktycznie sami rozwiązaliśmy tą sprawę! Moglibyśmy… !

-To było na pokaz.


Mężczyzna zamarł, by następnie spojrzeć na swoją panią.

-Co?!- wykrztusił.

-Kiedy mówiła że nas odsuwa, powiedziała to wyraźnie w stronę okna. Kiedy zaś powtórzyła to po raz drugi, zrobiła to głośno i przy otwartych drzwiach, tak by wszystkie ciekawskie uszy o tym usłyszały…

-Czyli że ci cali kapelani śledczy… ?-
Laurie uniosła brwi.

-Oj nie wątpie, że na pewno wysłała list do Lantis, najpewniej do samego staruszka, albo do Zaharda. I mam dziwne wrażenie, że owy detektyw nieszczególnie będzie miał jakieś problemy z naszą pomocą w tej sprawie… Rzecz jasna pozostaje pytanie, czy chcemy się nią zająć… ?

Ciszę, jaka zapadła, przerwał głos z cienia pomiędzy murem a świątynną kolumną.

-No ja mam nadzieję że się tym zajmiecie, Donna!

-Co do… ?!-
cała trojka odwróciła się kiedy postać w obszarpanym, popalonym płaszczu wyszła z półmroku.

Jango odrzucił kaptur i uśmiechnął się groźnie, a resztki sadzy na jego twarzy i włosach tylko spotęgowały efekt.

-Te badmany spaliły mi dom!

Tsuki westchnęła.

-I co? Chcesz nam niby pomóc?

-A jak!


Elfka pokręciła ze zmęczeniem głową.

-Ładny absmak…


Petru


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hSpe5NLE1qI[/MEDIA]


Ciemność wewnątrz szczeliny okazała się umowna.

Światło wpadające przez wysoki otwór w skale towarzyszyło podróżnikom jeszcze daleko w głąb jaskini, odbijając się od lśniących ścian jej wnętrza. Droga z resztą okazała się dość szeroka by Wicher mógł swobodnie poruszać się, a w razie zagrożenia, obrócić wokół własnej osi a nawet walczyć.

Pochód zamykali Aust z Rulfem.

-Przydałoby się nam jakieś światło.- zarządził po kilkuset metrach Petru, mrużąc oczy.

Sam nie miał problemów z widzeniem w półmroku, ale zdolności bojowe reszty mogły być znacząco ograniczone poprzez niedobór światła.

Ceth uśmiechnął się lekko, sięgając do torby na biodrze.

-Szczęście, że udało mi się nazbierać trochę tego…

-Nazbierać?-
Petru zmarszczył brwi.- Gdzie?

-No jak to „gdzie”?! W Dolinie!

-Oszalałeś?! A gdyby Elia to zauważyła?! Niby była do nas przyjaźnie nastawiona, ale cholera wie jak zareagowałaby na okradanie jej domu… !


Uniesiona dłoń druida sprawiła że tyranda mieszańca powoli zaczęła cichnąć.

W ostateczności półsmok westchnął tylko.

-Ech…

-Uspokoiłeś się już?-
zapytał zgryźliwie druid, wyciągając w końcu z torby kilka jasnych kamieni.- Więc z łaski swojej przestań traktować mnie jak głupka. Wiem że wzięcie czegokolwiek mogłoby rozwścieczyć naszą panią gospodarz, co nie zmienia faktu że ja po prostu nazbierałem kamieni.

-Kamieni?-
idący z tyłu Rulf prychnął przez nos.- Cholera, Ceth na starość zaczął znajdować sobie hobby… O czasie, dziadziu, o czasie!

-Banda idiotów!
- stary druid potrząsnął głową i uniósł jeden z kamieni.

Kiedy słoneczne światło zalało wszystko, fala docinków i żartów z mężczyzny ucichła jak ręką odjął a Wicher warknął gniewnie kiedy dostał jasnością po oczach.

Po kilku sekundach Petru odzyskał głos.

-Co to?! Nie powiesz mi że to zwykłe kamienie!

-No nie do końca…-
Ceth uśmiechnął się pod brodą, przywołując do siebie M’kolla i wręczając mu inny kamyk, świecący ciut mniej intensywnie.- Masz i prowadź. Ty znasz te ścieżki…

-Tak jest


Zwiadowca skinął głową i przyśpieszył kroku. Petru odprowadził wzrokiem świetlisty kontur sylwetki przyjaciela po czy karcąco spojrzał na druida.

-Więc? Wyjaśnisz mi dlaczego to wziąłeś, znając ryzyko?

-Bo to zwykłe kamienie, młotku, a przynajmniej zwykłe kamienie jak na standardy Doliny. Tak jak wy, w Pelanque, macie wszędzie odłamki skalne, tak i w domenie Elii się takowe znalazły. Z tym, że jej Dolina, jak wszystko tu dookoła, jest przesiąknięte magia niczym gąbka!

-Czyli chcesz mi powiedzieć że… ?

-Tak, te kamienie same w sobie to po prostu kamienie, ale wypełnione energią magiczną. Wystarczy jednak że ktoś znający się na magii odpowiednio nakierunkuje tą moc, aby te kamyki nabrały odpowiednich właściwości. W tym wypadku, świecą…-
z pewnym zainteresowaniem uniósł trzymany odłamek skalny na poziom oczu.- Chociaż muszę przynać, efekty są iście interesujące. Teoretycznie chciałem uzyskać efekt zaklęcia „Światło” lecz z nieznanych mi powodów wyszło mi coś pokroju „Blasku Poranka”, czegoś wielokrotnie silniejszego… Dopiero kamyk M’kolla zaświecił tak jak chciałem, a żeby to osiągnąc musiałem użyć ledwie iskierki mocy. Ciekawe co osiągnąłbym używając ładunku jak przy zaklęciu „Słoneczny Promień”…

-Nie!- Petru zdziwił się siłą własnego głosu, ale perspektywa zostania permanentnie oślepionym nie była zbyt interesująca w zaistniałych okolicznościach.- Odpuść sobie testy… Powiedz mi lepiej jak długo to będzie świecić.

-Długo.
- odparł druid, ruszając w ślad za świetlistym punkcikiem, którym stał się M’koll.- Biorąc pod uwagę jak długo musiały one leżeć w Dolinie. Każdy taki kamyk to jak potężny generator magiczny… Już się boję, co znajdę w miejscu, do którego dążymy.

Mieszaniec zasępił się, słysząc słowa towarzysza.

Dopiero kilka minut później, gdy Lu’ccia z wyrzutem spojrzała na Cetha, a następnie skinęła głową w stronę Petru, druid odchrząknął.

-Ten, no…

-Hm?

-Weź to
.- wyrzucił z siebie starzec, łapiąc się pierwszego lepszego pomysłu na odciągniecie Peloryty od ponurych myśli.

Petru uniósł brwi gdy na jego ręce trafiły trzy kamienie.

-Co… ? Ale po co?!

-Biorąc pod uwagę, że ty też umiesz już czarować, nierozsądnym byłoby gdybym tylko ja je niósł. Ostrzegam jednak, masz się nimi bawić tylko w ostateczności. Wolę nie wyobrażać sobie, jakich spustoszeń mogą dokonać zaklęcia ofensywne wzmocnione za ich pomocą…

-Ceth, nie pocieszasz go!
- Lu’ccia spojrzała gniewnie na druida, na co Ceth w obronnym geście uniósł dłonie.

-Ej, no co?! Mówię jak jest…

-Nie nie…-
Petru uśmiechnął się lekko, chowając kamienie do kieszeni.- Perspektywa wzmocnienia naszego potencjału bojowego wobec ewentualnego ataku to całkiem pocieszająca perspektywa…

-Ale… ?

-Ale mam tylko nadzieję że ten który wysłał za nami ten pościg nie wpadł na podobny pomysł.


Ciszę, jaka zapadła, przerwało głośne plaśnięcie dłoni Rulfa, uderzającej w jego twarz.

-Na wszystkie Cuthbertianki w Skuld! Jakim cudem z takim czarnowidztwem udaje ci się co rano wstawać z łóżka, co?

Petru wzruszył ramionami.

-Nie mam łóżka?

Światło, które trzymał M’koll zbliżało się z każdym krokiem grupy.


***


Dźwięki cichej kłótni rosły z każdą sekundą.

-Do jasnej cholery, serio, nie możesz tak ciągle psioczyć bo pewnego dnia uznasz że nie ma sensu robić czegokolwiek i jeszcze powiesisz się na klamce…

-Tak w sumie to w Pelanque klamek też pewnie nie mają.

-Aust, nie pomagasz.

-Serio? Wybacz.-
harcownik przewrócił oczami i zmarszczył brwi kiedy dostrzegł postać M’kolla stojącą w szczelinie będącej wyjściem z tunelu.- Ej! A tobie co?

-Znowu wleźliśmy w jakiś syf?-
zainteresował się optymistycznie Ceth, kiedy Petru pomógł Lu’cci zejść z Wichera.

Przejście, do którego dotarli było dośc duże, aby wilczuł mógł się przez nie przecisnąć, ale niekoniecznie z pasażerem na grzbiecie.

-M’koll?- mieszaniec spojrzał na przyjaciela, poprawił hełm na głowie dziewczyny a następnie zbliżył się do stojącego nieruchomo krajanina.- Co się dzieje… ?

Zaniemówił, widząc ogromną grotę na skraju której stanęli.




Nienaturalne światło bijące z jej drugiego końca odbijało się do kryształowych słupów wyrastających z dziur w suficie.

Rulf stanął za plecami dwójki i gwizdnął.

Gwizd ten poniósł się echem po pustej przestrzeni.

-Ładny widoczek.- ocenił, zerkając na M’koll.- Miło że poczekałeś na nas by się nim podzielić, ale chyba powinniśmy iść dalej, co? Głównemu tunelowi jeszcze daleko do końca….

-Nie, to tędy dotrzemy do Miejsca Mocy…

-Więc w czym problem?

-Kiedy byłem tu ostatni raz, było tu ciemno jak cholera i na pewno nie było tu tych dziwnych kolumn…


Słysząc to, Ceth prychnął przez nos i wyszedł na przód, dziarsko wymachując laską.

-Na Silvanusa! Ani chwili spokoju!- zagderał, zbliżając się do pierwszego z brzegu słupa.

Petru przełknął ślinę.

-Nie wydaje mi się żeby był to dobry pomysł…

-Kryształy Jennamitu!-
zarządził druid, nie słuchając nikogo i lekko uderzając kosturem w minerałową kaskadę.- Bardzo szybko się krystalizują i rozrastają, nawet kilka metrów na miesiąc przy odpowiedniej spadzistości terenu i wilgotności powietrza. Nic niezwykłego. Możemy iść.

Petru zamarł, widząc jak od badawczych stuknięć druida na ściankach kolumny zaczynają pojawiać się jasne pęknięcia.

-Ceth, lepiej to zostaw…

-Banda panikaży! Boicie się ataku zmutowanej wersji kwarcu?-
szczeknął druid, pogrążony we własnym świecie przyrodniczej wiedzy.- To światło to też pewnie tylko naturalne…

-CETH!!!

-Co do... ?!-
starzec odwrócił się i przestał opukiwać kryształ, tylko po to by zobaczyć lecąca w jego stronę postać tropiciela.

Petru i druid ciężko upadli na kamienną podłogę i przetoczyli się po niej, lecz wszystkie dźwięki dookoła nich zostały stłumione przez głośne trzaski, pęknięcia i dziwny szum który ustał dopiero po kilku długich sekundach.

Gdy mieszaniec zdecydował się w końcu podnieśc ostrożnie głowę, jego oczom ukazała się zamrożona w czasie eksplozja, całkowicie zbudowana z ostrych niczym brzytwa kryształów. Wszystkie odłamki wydawały się mieć swoje źródło w kolumnie.

Ceth przełknął ślinę.

-Jennamit rozrasta się szybko…- wymamrotał.- Ale nie aż tak!

-Trzymajcie się z dala od kolumn
.- zarządził Petru, otrzepując płaszcz z pyłu i kryształowych odłamków.- Ruszamy dalej…

Z pewnym niepokojem spojrzał na światło, wydające się najbliższym celem ich podróży.


Jean Battiste Le Courbeu


Największą pokusą było po prostu zrzucić z siebie ciuchy i paść na łóżko, ale niestety, ambasadorów obowiązywały pewne standardy. Po pierwsze, podpity czy też nie, Jean rzucił okiem na kilka kopert leżących na jego stoliku, tylko po to aby wyłowić z nich pare bardziej rzeczowych zaproszeń na spotkania biznesowe z mniej lub bardziej majętnymi kupcami.

Były też jakieś tam pozdrowienia, informacje o ewentualnych balach i całe to dyplomatyczne cholerstwo, wysyłane ważnym gościom w kraju gdzie niemal wszystko było na pokaz.

Idąc się ogarnąc do łazienki, Jean nie zwrócił nawet uwagi, gdy ktoś uchylił drzwi od jego komnaty, wszedł mu do łóżka a po dłuższej chwili namysłu otworzył okno.

Jean wypadł z łazienki dopiero wtedy, gdy wyczuł szczerą złość Sargasa na intruza w komnacie.

-Kto tu jest?!- warknął, owinięty w iście bojowy szlafrok, otaczając swoje dłonie oktarynowym blaskiem.

Zamarł, widząc sceptycznie uniesioną brew Seravine, która akurat zamykała okno po wypchnięciu przez nie Sargasa na balkon.

-Co jak co, ale kiedy ja jestem pod reką, nie życzę sobie nikogo na mojej połowie łóżka.- oznajmiła.

Le Courbeu wytrzeszczył na złodziejkę oczy.

-S… Słucham?! Twojej połowie czego?!

-I wyjaśnisz mi co tu robią te pióra?

-Em… Sargas coś jadł…

-Co? Dobrzy bogowie, kup mu jakąś miskę na takie rzeczy a nie wszystko zjada w pościeli. Nawet ja od lat nie pozwoliłam sobie na śniadanie w łóżku…-
ciut otumaniony winem Jean przejechał dłonią po twarzy. Nie trwało to więcej niż dwie sekundy, ale dało Seravine dość czasu na zrzucenie szlafroka i wejście pod kołdrę.- Więc, kładziesz się?

-Ja…


Złodziejka zmarszczyła brwi.

-I może z łaski swojej przestaniesz już się tak na mnie wytrzeszczać, co?- rzuciła zniecierpliwona z przekąsem, siadając na łóżko, jednocześnie dociskając kołdrę do piersi.

-No dobrze, dobrze…- wymamrotał Jean, przechodząc przez cały pokój w bamboszach i puchowym szlafroku.- Nie wiem po prostu co cię tak nagle wzięło…

-Wzięło na co?-
zapytała niewinnym tonem Seravine, i do obrazu chodzącej niewnności brakowało jej tylko okularów połówek i jakiejś książki w którą mogłaby wlepić wzrok.

Zamiast tego obserwowała jak Jean wchodzi do łóżka. Było ono co prawda ciut za duże dla gnomiego ambasadora, ale lata sypialnianych wojen sprawiły że Le Courbeu był w stanie pradzić sobie znawet z najbardziej niedostępnym, miłosnym leżem.

W tym wypadku był jednak ciut skonfundowany w stosunku do celów, w jakich do niego wchodził.

Kiedy w końcu zległ na lewej połowie łózka, okrył się kołdrą i położył głowę na poduszce, zaryzykował rzutu okiem na leżąca obok Seravine.

-Wiesz…- mruknął cicho, siląc się beztroski ton.- Teoretycznie powinniśmy zachowywać się jak profesjonaliści…

-Istotnie.-
zgodziła się kobieta, wpatrując się w sufit i zachowując się jakby deliberowali na temat pogody.

-Wyjaśnisz mi więc, dlaczego nagle przestało ci odpowiadać własne łóżko… ?

Seravine westchnęła.

-Bździłeś się kiedyś z jakąkolwiek dziewczyną dłużej niż jedną noc? Albo w sposób nie wymagający ucieczki przez okno z samego rana?

Jean uniósł brwi.

-No parę razy…

-Jakieś wnioski… ?

-Chyba jakieś by się znalazły…

-Jesteś beznadziejny!-
prychnęła Seravine, naburmuszając się gniewnie i przewracając na drugi bok.

Zwykle kobiece fochy nie zaprzątały głowy iluzjonisty bardziej niż kilka minut, ale w tym wypadku czuł że powinien w jakiś sposób zareagować.

-Seravine…

-Idź spać, głupku!


W gruncie rzeczy Jean nie wiedział, dlaczego kilka minut później kochanka wylądowała na nim w dość jednoznacznym celu. A potem jeszcze kilka razy.

Ta noc okazała się niepokojąco krótka i długa za razem.


***


-Wstajemy wstajemy…

-Umgh…

-Wstawać!


Jean z trudem powstrzymał się od krzyku, przyjmując pozycję siedzącą i odruchowo zrzucając swój ulubiony kapelusz z głowy. Miał ledwie mgliste pojęcie dlaczego miał go na sobie, ale obrazy które przewinęły się przez jego obolałą głowę zawierały dużą ilość tych bardziej ponętnych fragmentów ciała Seravine.

Czyli w sumie, całej Seravine.

Gnom z cichym jękiem złapał się za skronie.

-Olidammaro… Moja głowa…

-Słyszałam, że wzywanie boga pijaństwa i zabawy na kacu przynosi pecha.-
stwierdziła z chłodną, dystyngowaną uciechą Ivette, dając znać Chennetowi by otworzył zasłony. To on odpowiedzialny był za tą brutalniejszą część przebudzenia.




Promienie słońca, które zalały komnatę, uderzyły po oczach Jeana z podwójną siłą.

-Argh! Co tak wcześnie… !?- zajęczał iluzjonista, padając na wznak na swoim materacu, rozkładając szeroko ręce.

Odpuścił sobie próby szukania Seravine.

Kobieta potrafiła znikać z jego sypialni z wprawą, która budziła podziw nawet w obeznanym w tego typu sztuczkach gnomie.

-Nie ma jej.- rzuciła krótko Ivette, kiedy Ogar opuścił komnatę, wysłany po śniadanie do kuchni.- Stwierdziła, że przejdzie się i skołuje ci coś na kaca…

Jean zmarszczył brwi i jednym, przekrwionym okiem spojrzał na swoją doradczynię.

-Skąd wiedziałaś… ?

-Od chwili gdy z niepewną miną oznajmiłeś nam pod Pałacem Letnim że panna Savoy jedzie z nami.
- ucięła dywagacje kobieta, zajmując się kopertami na stole i pozwalając swojemu zwierzchnikowi ubrać szlafrok i udać się do łazienki.- Umiarkowanie ciekawa korespondencja, jak widzę…

-Nie wiem, nie zdążyłem jej przeczytać.

-Z tych wszystkich zaproszeń powinien zainteresować cię Meaglin Falession. Jego rodzina od lat zaopatruje okoliczne kraje w elfickie łuki pierwszej jakości.

-Czyli jest on częścia powierzonego mi zadania…

-Tak… Oprócz tego zainteresować może cię też Feanora Alcarin. Jest właścicielką kilku największych pracowni artystycznych w Sovellius. Właśnie jej produkty po niskich cenach zalewają nasz rynek. Srebrna zastawa, biżuteria, posążki… Wszystko jak leci…

-Rozumiem…-
Jean wyszedł z łazienki ubrany w luźną koszulę i spodnie.

Zamarł, kiedy w progu stanął elficki służący z tacą przykrytą ściereczką. Za jego plecami stał szelmowsko uśmiechnięty Chennet.

-Posiłek dla pana ambasadora…- powiedział ze śpiewnym akcentem, stawiając tacę na stole i kłaniając się dworsko.- Wszystko wedle zaleceń pańskiego przybocznego…

-Zaleceń… ?-
Le Courbeu zmarszczył brwi i spojrzał na Ogara, który to szybko złapał służącego za ramię i wyciągnął go za próg.

-Wielkie dzięki, kolego.- wycedził przez zęby, wypchając do ręki szpiczastouchego sztukę złota.- Masz za fatygę, a teraz znikaj

Kiedy w pokoju została tylko Ivett i jej pracodawca, Jean zdecydował się zaryzykować na podniesienie serwetki przykrywającej tackę. Jego sponiewierany kacem żołądek podniósł się na poziom przełyku kiedy oczom nieszczęśnego szpiega ukazała się tłusta, pieczona kiełbasa, boczek, jajecznica na szynce, smażony chleb i kufel ciemnego piwa.

Ivette uniosła brew kiedy Jean doskoczył do okna, by zaczerpnąć świeżego powietrza kiedy przesycona tłuszczem para uderzyła w jego nozdrza.

-Nie sądziłam że z Chenneta taki żartowniś…

-Doprawdy?-
rzucił słabo gnom, wisząc na parapecie.

-Musiał im powiedzieć że gustujesz w Middenlandzkiej kuchni… Żyjesz?

-Teoretycznie…


Ivette obróciła się a Jean z trudem obrócił głowę kiedy drzwi po raz kolejny odwróciły się, ukazując Seravine w jak zawsze gustownym stroju, składającym się z wysokich butów, dopasowanych spodni, białej koszuli i podbitego czarnym futrem kubraczka wyszywanego w czerwonie linie.

-Wróciłam!- oznajmiła, zrzucając z głowy kapelusz a na stole obok śniadania stawiając mały, lśniący zielenią flakon.

-Co to?- zapyta słabo Jean.

-Mikstura przywrócenia. Kac ci minie od ręki. Nie pytaj jak zdobyłam.

-Kocham cię…

-Powtórzysz to jeszcze raz, gdy tu przyjdzie służący z zamówioną przeze mnie kwaśnicą… Do tego czasu jednak, muszę iść po coś do siebie.


Ivette uśmiechnęła się pod nosem, kiedy gnom dopadł do flakonika i wypił zawartość duszkiem.

-Ładnie żeś ją musiał ugłaskać po wczorajszym ślinieniu się do królowej, skoro aż tak cię dopieszcza…

Brew Jeana drgnęła w tiku nerwowym.

-Ty… ?

-Tak?

-Tyś ją na mnie nasłała?!

-Tylko wyjaśniłam jej że perswazja ręczna w ramach okazania dysaprobaty to zły pomysł w stosunku do ambasadora… Jak głowa?

-Lepiej…

-Świetnie, bo czeka cię pracowity dzień.


Minutę później do pokoju wszedł ten sam służący, trzymając przed sobą talerz z Wislewską kwaśnicą.

-Pan to ma fantazję z potrawami na śniadanie…- mruknął, wychodząc z pokoju z kieszenią cięższą o jednego złocisza.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 15-01-2014 o 17:59.
Makotto jest offline  
Stary 21-01-2014, 23:11   #228
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany

Na początku był gołąb. Gołąb się szarpał. Ekipa krasnoludów usiłowała zaś doczepić mu do nóżki dość sporą wiadomość, mającą przybliżyć Belegardowi Dimzadowi wydarzenia ostatniego okresu, oraz co ważne – dlaczego to nie ich wina bo oni chcieli dobrze. Wysłanie go nie zajęło co prawda tyle czasu co spisanie tej sagi, długiej ale niezbyt konkretnej. Oraz skracanie jej które nastąpiło, gdy odkryli że zaćkali swymi wynurzeniami osiemnaście kart papieru. I nie tyle co miniaturyzacja, gdy skróciwszy całość do jednej strony odkryli że to i tak za cholerę nie daje się przyczepić w całości do gołębia. Czas płynie szybko, gdy wszystko się chrzani. Gołąb jednak w końcu wystartował.

Trzy zmarnowane godziny. Zasadniczo po krótkiej rozmowie Buttal, Torgi i Floin ustalili zgodnie że popatrzą sobie na przybycie króla a potem udadzą się na poszukiwanie podwózki do Morr…by uniknąć tłumów które rzucą się do wyjazdów po odjeździe królewskiej delegacji. Wojsko, cywile, kupcy…wszyscy będą wracać do swoich domów, a to oznacza korki, drożyznę i tłumy. Tak więc by wyglądać godnie wyczyścili swe najlepsze stroje. Wypastowali buty. Ba, wykapali się nawet, brody wyczesali i umyli i ogólnie doprowadzili do stanu wyglądu w miarę godnego, przynajmniej dość by stać w drugim szeregu i machać.

Następnie zaś, co logiczne, udali się do gospody. „Pod psem niejadkiem” była lokalem klasy…cóż, klasy b – można by rzec. Była trochę ciemna, trochę brudna i trochę tania.


Doszli do wniosku że chyba zgłodnieli. Rozsiedli się więc i oczekując na jakoweś wydarzenia, no właściwie to wiadome wydarzenia - monarsze przybycie – postanowili się posilić. Zamówili dwa kurczaczki z rożna, zupę z brukwi i wino z kategorii tych co akurat było czyli chatho la „nie wiem jak się nazywa ale jakie to ma znaczenie bo pewnie właściciel wlał je do butelki na zapleczu, ale może do niego nie naszczał”. Czas minął szybko, tak jak i pierwsza butelczyna. Byli zmęczeni i chyba należała im się ta chwila wytchnienia. Dojrzawszy puste, acz pięknie zielone szkło flaszki czuli się już zdecydowania lepiej.

[…]

-To co? Następna?- zagadnął wesoło Torrga, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu ocalałych drobniaków.

Floin westchnął.
-Po mojemu wystarczy jeśli chcemy być w stanie rozpoznać króla w tłumie który się tu pewnie zleci...
[i]-Oj nie przesadzaj, Kamol... Będzie dobrze./i]

Szybkie kroki za plecami trójki sprawiły że Buttal odruchowo odwrócił się, tylko po to by dostać przez łeb lekkimi rękawiczkami z czarnej skóry. Dzierżycielką owej broni okazała się Irina, ubrana w wyjściowy płaszcz podbity lisią skórą, pod którym widoczna była bardzo dostosowana do jej ciała zbroja kolcza, zdobiona złotem.

-Co ty wyrabiasz, do cholery?!- krzyknęła, a Zhufbar i jakiś nieznany kurierowi żołnierz podskoczyli od siły jej głosu.
- Nie mów mi że już się upiłeś?! Bogowie, mówiłam ci, ściągnij kretynów zanim zrobić coś głupiego!

Vardek w obronnym geście uniósł dłonie.
-Ale skąd mogłem wiedzieć... ?
-Bo ci mówiłam!

- Ależ spokojnie. Ledwośmy kurczaczka popili. W tej tłuszczy drącej papy nikt nas nie zauważy. Nawet się umyliśmy zaoponował Buttal, mocno zdziwiony jej reakcją
- Absolutnie trzeźwiutcy i zdolni do darcia się hura. Kamol by się nam schlać nie dał. Ale co ty tu robisz właściwie? Nie powinnaś witać króla czy jakoś tak z ojcem się prezentować? zapytał zaciekawiony.


-Tak! Powinnam!
- odkrzyknęła, czerwieniejąc na twarzy
- A ty, kretynie, masz tam być ze wszystkimi cholernymi oficjelami! Rozkaz mojego ojca, rozkaz Thoreka, rozkaz ze strony cholernego Belegarda! I wy dwaj też!
Palcem wskazała na Torrgiego i Floina.

- Aaaaaale kurier zaczął się jąkać -Nikt nam nie mówił. Wysłaliśmy nawet pismo Dimzadowi. Po co my tam? Tam król ma być. Zamierzaliśmy popatrzeć i zmyc sie łapać jakiś wóz z zaopatrzeniem nim cała tłuszcza zacznie kombinować jak się dostać do domów. wyjaśnił szarpiąc z lekka brodę.

-Z tłuszczą będziesz miał dzisiaj naprawdę niewiele wspólnego więc z łaski swojej najedz się mięty albo pietruszki, załóż wyjściowe ciuty i jazda za mną!- z niecierpliwością spojrzała na pozostała dwójkę - Wy też!

- Ale...ale... Buttal wciąz nie mógł wyjść z szoku -To są moje wyjściowe ciuchy... dodał rozglądając się w lekkiej panice, po czym zatrzymał wzork na Kamolu, usiłując przekazać mu przerażone pytanie: i co teraz?


-Dobra, tak też jakoś damy radę...
- westchnęła Irina, po czym złapała za kołnierz kuriera i w niezbyt dystyngowany sposób obwąchała go
- Gorzały prawie nie czuć... Weź zagryź miętą i będzie dobrze...

Floin przełknął ślinę -Ja mam tylko ornat...

-Nada się, kapłan w szatach kapłańskich zawsze dobrze wygląda...

Zhufbar odchrząknął -A on... ?
- głową wskazał na Torrgę, który pomimo kąpieli wciąż roztaczał dookoła siebie aurę zdrowego potu a spod jego pancerza wystawały kępy futra z kamizelki którą nosił pod zbroją.
Irina westchnęła

-Odrobina folkloru na tym zbiegowisku raczej nikogo nie odrzuci, zwłaszcza króla...

Torrga zmarszczył brwi -Odrobina czego?! Przecież aż tak nie śmierdzę...

- Nieważne no. To gdzie mamy iść? I po co my tam właściwie? Bo rozumiem że jednak nie jako masowy folklor albo symulacja wyzwolonych jeńców? zapytał Buttal.

- Bo chyba nie co do tej umowy... lekko zaniepokoił się kurier -Ona tak jakby...nie ma co komukolwiek nią głowy zawracać...


-Idiota!

- krzyknęła po raz kolejny Irina, wyprowadzając trójkę z dolnej sali zamkowej i kierując się w stronę głównego holu.
- Przecież to wyście to wszystko zaczęli! Gdyby nie ta wasza zabawa w listonoszów, nikt nie dowiedziałby się o kopule nad Greystone na czas, Thorek nie wysłałby wiadomości do Morr a wy w ostateczności nie powiadomilibyście o wszystkim mojego ojca!


- No tak, ale to tylko prosta kurierska robota. Gdzie tam król. Bitwa ważna była a nie listy chyba nie? zaniepokoił się żywo Buttal, do którego sytuacja wciąż niezbyt docierała - To znaczy, ja z nim rozmawiać mam? przestrzaszł się jeszcze bardziej.

-Nic dłuższego od poklepania po ramieniu i jakiejś tam pochwały
- odparł Vardek, idąc za plecami kuriera
- Może jakaś runka na rękaw albo znak odwagi. Wiesz, standardowy cyrk kiedy maluczki stanie przed obliczem Oldinsona...

Torrga pobladł -A my... ?

-Nie wiem jak zareklamował was Than Alrik, ale pewnie też czeka was coś podobnego.

Irina zaś pokręciła głową -Zrozum, głupku, nie chodzi o to że szedłeś wtedy z listem, ale o to do czego doprowadziłeś idąc z nim...- powiedziała, używając tonu jak przy rozmowie z niezbyt rozgarniętym dzieckiem.

- Rozumiem no. Ale co na to Dimzad powie. On nie lubi jak ludzie widzą że kogoś w trefnych sprawach śle. No ale wyjścia nie ma. To co? Postawa zasadnicza i do przodu mruknął Buttal, starając się poprawić na szybko swój "paradny" strój, jedyny posiadany zresztą a mający za sobą tygodniowy marsz przez błota.


-Ta... Postawa zasadnicza i modlitwa żebyśmy na tym nie stracili.

- mruknął Floin.

Gdy grupa weszła do głównego holu zamku Greystone, prowadzącego do publicznej sali audiencyjnej Bugmana, ich oczom ukazały się szeregi ław i długich stołu, usiane dobrą, krasnoludzką, metalową zastawą. Pomiędzy nimi zaś biegali służący, za równo ludzcy jak i krasnoludzcy, próbując uszykować wszystko przed przybyciem władcy.Idąca przodem Irian złapała za ramię jakiegoś przebiegającego obok młodziaka z naręczą futrzanych płaszczy

-Co to?
-Zimowe futra z podręcznej szafy Thana Bugmana... Ej!- krzyknął zaskoczony gdy dziewczyna złapała pierwsze trzy z wierzchu i rzuciła je Buttalowi, Floinowi i Torrdze

-Zakładajcie to.- mruknęła, zbywając młodzika wściekłym spojrzeniem. Buttalowi trafił się gruby płaszcz ze skóry czarnego niedźwiedzia z ciężką, srebrną klamrą pod brodą, spinającą ogniwa łańcucha podtrzymującego całość okrycia na ramionach właściciela.

Buttal pośpiesznie skórę narzucił na siebie, dbając by zakryć jak największą powierzchnie pobrudzonych strojów. Zasadniczo był gotów. Chciał by sie skończyło, byle szybko: -Floin, jakby co to próbuj jakoś godnie odpowiadać co? wyszeptał cicho do kompana -Ty masz przygotowanie

-Ja?!
- krzyknął kapłan, siłując się ze skórą szarego wilka.
- Mnie uczono czarować, leczyć i ładnie cytować Księgi Ojców, a nie rozmawiać z jakimikolwiek oficjelami... !

-To nie negocjacje!
- krzyknęła Irina, o mały włos nie łapiąc się za głowę i niszcząc idealnie ułożonej fryzury
- Macie tylko się nie zbłaźnić, rozumiecie?! To wszystko!

Szybkim krokiem ruszyła ku drzwiom wyjściowym, i ścianie pleców tych "ważnych" osób mających powitać orszak Oldinsona. Na samym środku sali ramię w ramię Thorek, Bugman i Alrik. Irina, idąc do ojca, wskazała trójce maruderów miejsce po prawej stronie, ciut za swoimi plecami. I tak mieli niezłe miejscówki.

Pierwszym co rzuciło się w oczy był wóz. Nie jakiś zwykły wóz. Był to wóz załadowany wielką odciętą głową Jotuna. Banda żołnierzy usiłowała widać wyładować go i elegancko ustawić na głównym stole jako dekoracje, od czego przy pomocy krzyku i własnych rąk usiłowali odwieść ich strażnicy i gwardia thana.

Nie szło to zbyt sprawnie, gdyż zmuszeni byli jednocześnie odpędzać łebków chcących popatrzeć, dotknąć ścierwa a najlepiej, co dowodziło kilka już prób, wleźć mu do paszczy. W końcu dzieciaków udało się pozbyć, parę razów i głośny wrzask spowodował że rozbiegły się na wszelkie możliwe strony. Buttal mógł spokojnie obserwować to zamieszanie, zasadniczo zabawne, gdyż nie miał nic lepszego do roboty.

Gdy jeden gnojek zdeptał mu buty, uciekając między tłumem, nie opuszczając wzroku z widowiska posłał mu kopa ku nadaniu prędkości i upomnieniu. A patrzeć było na co. Gdy w końcu zwarty szyk straży usunął żołnierzy od wozu i można go było odsunąć, wyraźnie przybici „dekoratorzy” usiłowali wymknąć się wypychającym ich żołnierzom i udekorować stoły choć uciętymi wielkimi łbami pokacerowanych orków. Straże nie nudziły się, o nie. O oglądaniu króla nie miały raczej czasu myśleć.

Tak jak i służba, już chyba trzeci raz wymieniająca obrusy na czyste a nie zachlapane mózgiem i posoką. Nie poprzestawali jednak żołnierze na prostym stawianiu łbów na stołach. Wrzucanie ich powiązanych włosami czy szmatami na żyrandole czy wbijanie na co bardziej szpiczaste elementy architektoniczne. Te, nawet po zdjęciu upiornych ozdóbek trzeba było zasłaniać, stąd mnóstwo służby uwijało się zawieszając tam lampiony, kokardy i wszelkie inne możliwe pierdółkowate elementy. Tylko ochmistrz, łatwo rozpoznawalny bo wielkim cielsku i ozdobnej a charakterystycznej dla funkcji zielonej szarfie siedział i usiłował udawać że bynajmniej z desperacji nie pije.

W końcu od ścian zamku echem odbił się głos rogów. Stojący na szczycie schodów Bugman odchrząknął, poprawił płowy pozłacanej szaty oraz runiczny hełm na głowie, by następnie rzucić okiem na stojących obok Thoreka i Alrika.Czarny Młot w dość swobodny sposób wspierał się na swojej broni, bezwiednie wyskubując jakieś paprochy z zakamarków swojego pancerza. Thorek zaś stał nieruchomo, jedynie oczami wodząc za kawalkadą która wtoczyła się do miasta przez główną bramę.Stojący za Iriną Buttal widział niestety mało co, nawet odruchowo stając na palcach:

-Odpuść sobie- rzuciła półgębkiem krasnoludka, uśmiechając się lekko

- Nawet z lornetką miałbyś problemy... Po prostu czekaj.
Królewski korowód okazał się mniej barwny niż wyobrażał sobie kurier. Nie było złota, nie było niepotrzebnej świty. Tylko ciężko opancerzona gwardia królewska, jadąca na czarnych dzikach, niosąca przed sobą sztandary siedmiu wielkich, krasnoludzkich klanów poprzysięgłych wierność królowi Kaz'Dorowi Oldinsonowi.

Obok nich zaś równym krokiem szli żołnierze z Morr oraz dwudziestu kilku młodych krótkobrodych, niosących flagi, herby i chorągwie wszystkich pomniejszych krasnoludzkich miast rozsianych na południe od Baledoru. One też winne były posłuszeństwo władcy pod Morr. Nawet jeśli było to posłuszeństwo czysto symboliczne. Floin chuchnął na palce:

-Zimno...
- mruknął, kiedy cały pochód dumnie maszerował ku zamkowym schodom przy wiwatach zebranego wzdłuż ulicy tłumu - Widać go... ?

-Niet- rzucił Torrga, wyciągając szyję
[i]- Chociaż cholera, nie powiem, robi to to wrażenie...W ostateczności królewski orszak zatrzymał się u stóp wzniesienia ze stopni i utworzył półkrąg. Z jego środka, w otoczeniu dwunastu dobranych przybocznych, wyłoniła się barczysta postać króla. Jednak dopiero w połowie drogi na górę Buttalowi było dane przyjrzeć się władcy najdokładniej w ciągu całego swojego życia.



Po kilku długich sekundach kurier poczuł jak ktoś uderza go łokciem w bok -C... Co jest?

-Czy to małe co toczy się za królem to aby nie Belegard... ?
- zapytała cicho Irina, lekko odchylając głowę w stronę rozmówcy.Faktycznie, w orszaku, maszerując z typową, starczą werwą, szedł Dimzad okryty ciut wyblakłym, zimowym płaszczem z czarnego futra.

- Oooooo kurwa. jęknął tylko bezmyslnie Buttal - Panowie. Widzę problem. dodał spoglądając na orszak. Sztandary i eskorta wspaniałe. Król wyglądający naprawdę imponująco. Bezsprzecznie demonstrował pełnie krasnoludzkowodzowości. Imperium przeżywało złoty okres. Rozwój, siła, bogactwo. Wszytsko to dzieki sprawnej i skutecznej władzy. Resnik przypomnial sobie swe dumania z podrózy w lasach i debate o magii i przeszłości. Imperia upadają zawsze, tak jak cywilizacje. Jeno smoki pamiętają czasy przed nastaniem wielkich twierdz w górach. Maszerujący jegomość w płaszczu reprezentował to wszytsko. Ale za nim tuptał powód krasnoludzkiej potęgi. Dimzad, krasnolud który trzymał za pysk złoto, a więc rozwój i przyszłość, tą nowoczesność dzisiejszego świata. Dlatego zapewne doradzał królowi. I zdawał się kurierowi stokroć groźniejszy, a spotkanie z nim stokroć bardziej przerażające.

Floin uniósł brwi
-Pozostaje mieć nadzieję że jest zadowolony...

Nim jednak kapłan zdążył rozwinąć swoją myśl, król zbliżył się do oczekującego go półkręgu powitalnego, surowym spojrzeniem zmierzył trzech Thanów a następnie jednemu z przybocznych podał swój miecz, by w ostateczności spleść ręce na piersi i gniewnie nastroszyć brodę. Jego wzrok w pierwszej kolejności padł na Thoreka

-Powiedz mi, od kiedy władcą centralnych obszarów Łańcucha Baledorskiego jest idiota, przyjacielu... ?

Stary sztygar przełknął ślinę i nabrał powietrza -No więc...
-Powiedz mi, od kiedy jednym z moich najbardziej zaufanych dowódców jest idiota, który w przypływie złości gotów był przeprowadzić nie do końca zamaskowaną inwazję na ziemie swojego seniora, gdyż ten jest skończonym kretynem?

Cichy, zachrypnięty głos władcy był gorszy od krzyków. Sam Bugman zaś zamarł a uśmiech który gościł na jego twarzy od początku wykładu nad głową Thoreka zniknął jak ręką odjął, gdy zrozumiał że wspomniany kretyn to on. Młody szlachcic zająknął się kiedy Oldinson zogniskował na nim spojrzenie stalowych oczu

-Panie... ja...
-Pominę już to, jak panoszyć zacząłeś się po śmierci swojego ojca...- zaczął król, przerywając mu w pół słowa

- Pominę fakt że nic nie zrobiłeś aby jeszcze bardziej rozwinąć to co spadło ci na ręce w spadku, wraz z tytułem. Pominę to że gdyby nie orkowa inwazja, pewnie zaprzepaściłbyś nasze kontakty handlowe z północnym Conlimote... ALE, NA BRODY MOICH PRZODKÓW, DLACZEGO NIE WYSŁAŁEŚ GOŃCÓW KIEDY MIASTO ZOSTAŁO ZAATAKOWANE TYLKO UNIOSŁEŚ SIĘ DUMĄ I UZNAŁEŚ ŻE JAKOŚ TO PRZETRZYMASZ, NICZYM ŻÓŁW W SKORUPIE?!

Bugman cofnął się o krok, wytrzeszczając na monarchę przerażone oczy
-Nie stać cię ani na dumę, ani na poświęcenie tego miasta...- dodał ciszej Kaz'dor, kręcąc głową. Jego wzrok padł na leciutko uśmiechniętego Alrika wspartego na młocie

-A ty czego się cieszysz?
- zapytał poirytowany władca, zaciskając dłonie w pięści
-Z niczego, panie...

Po długiej, bardzo długiej chwili mierzenia się wzrokiem Oldinson westchnął
-Dobrze żeś tak szybko zareagował...
- mruknął, klepiąc Thana Południowego Bastionu w ramię

- Wejdźmy, bo zimno. Nie będziemy gwarzyć na mrozie...
-O to to...- mruknął Floin, kiedy cały masyw oficjeli Greystone ruszył powoli w głąb zamku, w ślad za królem, Thanami i ich obstawą
- Mądry król, skoro dostrzega takie szczegóły...

Po kilku minutach ciśnięcia się w progu, za plecami Buttala rozległ się ciut rozeźlony, nosowy głos

-Powiedz mi, Resnik... Płacę ci za dostarczanie listów czy za poselstwa wojenne, co?
Dimzad.

- No wie szef. Jakby list nie dotarł to by mi się za to oberwało. to trzeba było udrożnić drogę. wyjaśnił Buttal po czym dodał, rozkładając ręce szeroko-To dla dobra szefa, jakbyśmy zginęli szef musiałby zatrudnić nowych i wydać więcej pieniędzy. No więc zaoszczędziliśmy szefowi z dobre czterysta złotych monet. No i list dotarł. Than podpisał wszystko...wysłaliśmy raport gołębiem. Ogromny sukces. Pół miliona za kopalnię i Thorek ma spokój, dokładnie jak szef chciał. wyjaśnił w końcu.


-Wiem. Głupie ptaszysko prawie zderzyło się z moim osobistym posłańcem na hipogryfie, który leciał w naszą stronę z kopalni Thoreka..

- burknął poirytowany bankier, rozglądając się po tłumie

- Pomijając jednak wszczynanie wojenek z orkami i zabawę w zbawcę południowej granicy, mam nadzieję że schowałeś papier w jakieś bezpieczne miejsce, co? Szczęśliwie, dzięki twojej wyrywności zaoszczędziłem sporo złota na przedstawiciela do negocjacji z Bugmanem... Pół miliona mówisz? Na jakich warunkach?

- Floin je ma. Kopalnia staje sie jego w ramach wdziecznosci za pomoc blablabla, braterska przyjaźn i oddanie seniorowi, takie tam miłe rzeczy. Ogólnie połowa pieniezy idzie dla bugmana, druga połowa do podziału między wszytskie wojska walczace o miasto. Ludzie Thoreka, Alrika i własni thana. Aaa.. tu Buttal zaciął sie mocno - Tak jakby jakby się than stawiał...znaczy się jakby wrogie kroki i nie chciał... to powiedzieliśmy że .. Dimzad z Morr i |Kompania Hejm Mynt uznadzą go za wroga i podejmą wszelkie kroki jakie się szefowi spodobają... tak jakby teges powiedział w końcu zunając że lepiej nie kłamać bo i tak szef się dowie.

Brew starego krasnoluda uniosła się powoli ku górze. Po kilku sekundach marszu w ciszy odezwał się, powoli dobierając słowa:

-Cóż... Po pierwsze, czy ująłeś to w tak bezpośrednich słowach?- zapytał, na pozór spokojnie, nagle bardzo zainteresowany nierównościami na swoich rękawicach do jazdy konnej.

- To że ma oddać połowę żołnierzom? Tą sugestię..też. I nazwałem go orkiem, zasadniczo orkiem głupszym od goblina. I efektem jakiejs mutacji. Ale spokojnie szefie, jesteśmy kryci. Była z nami córka Alrika Młota, a ten tutejszy debil nazwał ją cudakiem między innymi. Jak sie bedzie stawiac to powie o tym tacie

wyjaśnił pewny siebie kurier, starając sie ukryć pośpiech i lekkie drżenie głosu gdy wygłaszał pierwszą część zdania.


-Mi chodziło co prawda o te twoje groźby w ciemno, które teoretycznie powinny rozsierdzić młodego, dumnego Thana jakim jest Bugman... Teraz jednak, z tego co słyszę, twoją obecność pośród żywych można uznać za najprawdziwszy, świecki cud
- odparł spokojnie Dimzad, popychając Buttala w stronę głównego stołu przy którym siedzieli wszyscy oficjele gdy ten odruchowo zaczął sobie szukać miejsca gdzieś indziej na Sali

- Tam, głupku.

Buttal aż sie zachwiał, lecz ruszył dalej mówiąc -Cudem to jest że ten smarkacz żyje. Gdyby nie posiłki to orki już pare godzin temu albo i szybciej srały by na jego trupa a nikt by nawet nie wiedział Wiem że to than szefie

dodał jakby zawstydzony kurier

-Ale to konkursowy debil. Zresztą jak pryszliśmy to jego i Thoreka ludzie już się rąbali toporami właściwie a oni sami z przybocznymi rwali się do rozwalenia sobie łbów w sali tronowej. Dwa razy dzięki nam tylko nie zakopali go w dole z gównem. Trzy bo jakby nie przypływ rozsadku wywołanego ostryms zntażem to nie wiem czy Irina nie rozwaliła by mu ryja, wybacz wulgarnośc szefie. Jedyny świecki cud to to że on żyje. Jakby sie na mnie rzucił to rozejm by się rozpadł i nim by mnie dopadli Thorek wbil by mu kilof w łeb. Żal jeno jego podddanych że musza go dalej znosić.. zakończył Resnik.

-Zaskakująco, o swoich dba całkiem nieźle tylko że cała resztę Thanów postrzega jako bandę pryków nie potrafiących dostosować się do swoich czasów...

- mruknął Dimzad, szukając właściwego miejsca dla Buttala i jego gromadki

- Mimo że gotów był spieprzyć nam pakt handlowy z Conlimote, który jego zdaniem nic nam nie daje, to udało mu się za to nawiązać sporo znajomości w krajach o których nawet nam nie przyszło do głowy. A'loues, niektóre miasta z Unii Westaliańskiej a nawet Skuld...

Stary bankier pokręcił głową -Młodzian jest głupi, ale jednocześnie widać że to syn swojego ojca... Szkoda byłoby gdyby zginął, a orkowie kompletnie zniszczyli ten punkt handlowy. Odbudowa Greystone zatrzymałaby naszą gospodarkę transgraniczną na wiele, wiele lat... Podobnie z resztą wybieranie nowego rodu panującego tutaj. Wiesz, Resnik... Mniejsze zło.

- Pewnie tak... może kubeł wody na łeb cokolwiek pomoże. Albo wyrośnie. Dobrze że spraw z
Colimonte nie sprawdził. Wie szef? Mój brat tam studiuje.
westchnął kurier przeciagle spoglądając na Dimzada -To nie jest pan na nas zły?

-Jestem
- odparł Dimzad

- Ale nie na tyle żeby robić wam z tego powodu problemy. Chociaż to ty mogłeś zrobić problemy mi, gdybyś obraził Bugmana na tyle by duma wygrała z rozsądkiem i poszedł poskarżyć się królowi. Chociaż w sumie to ty byś dostał po uszach, bo ja zmuszony byłbym tylko ukarać odpowiednio bezczelnego kuriera który ośmielił się obrazić wielokrotnie ważniejszego od siebie szlachcica...

W ostateczności Dimzad wskazał na prawą część stołu, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy centralną częścią a skrajem, gdzie siedzieli zwykli ochroniarze i reprezentacyjne gryzipiórki -Tam. Zaraz z Zhufbarem.

Ruszyli więc ku wolnym miejscom, Buttal rzucił jeno jeszcze z cicha: -Chcieliśmy dobrze, wie szef.. po czym dołączył do kompanów siadając u boku znanego już sobie oficera. Zaczął rozglądać się po stołach i sali, zwłaszcza po tej częsci gdzie zasiadły najważniejsze szychy, najciekawszy element tegoż cyrku

Buttal nie był zbyt rozmowny. Właściwie to był zestresowany. Floin zagadał się z siedzącym obok Vardekiem, choc i po nim było widac objawy stresu. Widząc to Vardek usiłował zając jego myśli ale nie szło to widać aż tak skutecznie. Kapłan co chwila ocierał dyskretnie czoło z potu. Torga zaś znalazł sobie podobnego sobie, a wcześniej już widzianego kompana. To jest tego nożownika co groził się uzewnętrzniał, powiedzmy, u drzwi komnaty audiencyjnej.

Widać przeszło mu gdyż wraz z Buttalowym kompanem w najlepsze żartował sobie i straszył jakowegoś Dimzadowego urzednika, który to nie bardzo odnajdywał się, delikatnie mówiąc, w ich towarzysztwie. Resnik długo siedział w ciszy, zbierając myśli. Zapatrzył się dłuższą chwilę na Irinę. A może.. Postanowił porozmawiać z nią, jakoś w stroju wyjściowym wyglądała mniej groźnie niż zwykle.

-I jak sądzisz… zaczął, gdy rozległy się gromkie i straszne do kuriera słowa:
- No to gdzie jest ten cały kurier?
 
vanadu jest offline  
Stary 27-01-2014, 21:26   #229
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przyjemna pobudka … po całkiem satysfakcjonującej nocy. Nawet bardzo satysfakcjonującej. No i śniadanie wyborne, nawet jeśli ciut… obfite.
-Nie wyciągajmy pochopnych wniosków, jeśli można.- burknął gnom zabierając się do jedzenia. -Ślinienie się było częścią strategii. Oboje wiemy, że tutaj jestem tylko egzotyczną małpką: może i pocieszną, ale taką którą nikt nie bierze poważnie. Głupcem, który wydaje się łatwy do wykorzystania.
Odetchnął głęboko dodając.- Ślinienie się było częścią mej gry, podobnie jak układność względem monarchy, który… nie wydał ci się trochę marionetkowy?
-Tak...-
mruknęła Ivette, po czym uśmiechnęła się lekko.- Chociaż z dwojga złego lepiej żeby Seravine była na ciebie zła i udobruchana z odpowiednim skutkiem, niż złą i poirytowana bez faktycznego powodu, prawda?
Kobieta uniosła brwi i usiadła przy stoliku.

Nim jednak zdążyła poruszyć temat króla, wspomniana złodziejka weszła do pomieszczenia i bez szczególnych wstępów rzuciła na podłogę okrągły, lśniący błękitem kamień który wydał dziwny, trudny do określenia niski dźwięk na skraju skali słyszalności.

Jednocześnie podłoga zadrżała wyczuwalnie, mimo że teoretycznie nie powinna.
Złodziejka uśmiechnęła się leciutko.
-Nie dziękuj.- oznajmiła, kiedy kamień odbił się i wylądował z powrotem w jej dłoni.

W praktyce wyglądało to jakby odbijała od ziemi kauczukową piłkę.

Sargas od razu wykazał zainteresowanie.
-Jakiś podarek od elfów... Kolejna niespodzianka ?- spytał Jean przyglądając się znalezisku Seravine.
-Phi! Czemu od razu zakładasz że wszystko nowe co przyniosę od razu musi być podarkiem albo łupem?- zapytała, przewracając oczami a kamień znów odbił się od podłogi.

I znów zadrżała lekko w towarzystwie tego dziwnego dźwięku.

-To pryzmat, geniuszu.- wyjaśniła w końcu.- Ni dziwota że nie wiesz co to jest, bo nie jesteś złodziejem. To pryzmat, a tak przynajmniej my go nazywamy. Dziwny kamień, nigdy nie miałam ochoty nauczyć się z czego w istocie powstaje. Istotniejsze są jednak jego właściwości...

Bjjjjooonggg...

-Kiedy rzucisz nim o ziemie, generuje rezonację wsteczną czyli wprawia dowolną płaską powierzchnię w mocniejsze lub silniejsze wibracje. Cholerstwo świetnie sprawdza się przy aktywowaniu pułapek, otumanianiu konstruktów oraz... zagłuszaniu ewentualnych podsłuchów.
I znów złapała kamień, tylko po to by go puścić.
Jean wzruszył ramionami mówiąc.- Cóż poradzić. Po wczorajszym przedstawieniu z kotką, wręcz spodziewam się kolejnej tego typu niespodzianki z ich strony. Więc swoją drogą… całe te ich przyjęcie okazało się nudniejsze niż dworskie bale. I bardziej sztywne. A to wyczyn godny odnotowania, choć nie pochwały.
-A czego się spodziewałeś?-
Ivette uniosła brwi.- To elfy. Ciesz się że w ogóle zobaczyłeś na oczy parę królewską, bo normalnie na dokładnie takie same uczty wysyłani są wcale nie szczególnie ważni oficjele, którzy nudzą jeszcze bardziej...
Mówiąc, starała się ignorować podskakujący kamień.

Seravine zaś przewróciła oczami.
-Przynajmniej miałeś okazję ocenić układ sił w tym szpiczastouchym grajdołku. Mi po prawdzie szkoda było tylko tej tyczki do której tak się łasiłeś. Przez cały czas wydawała się sprawdzać czy mąż zaraz nie urządzi kłótni...
Arioso przewróciła oczami.
-A skąd te dziwne wnioski, co?

-Bo moja matka robiła dokładnie to samo kiedy ojciec widział się z jej bratem. Objawy są identyczne obojętnie od rasy. Dwóch samców chce się zagryźć a samica stara się zawsze stać pomiędzy nimi…

-Trzeba było jakoś podtrzymać rozmowę, zresztą... - Jean uśmiechnął się nieco ironicznie.- ... wątpię, bym zrobił na królowej pozytywne wrażenie. Ot głupi kurdupel wsadzony do roli ambasadorskiego błazna, chciwy i łasy na cycki. Zupełnie niegroźny i bez znaczenia.
Gnom potarł podbródek.-Osobiście liczę, że już nie będzie takich przyjęć w przyszłości, wolałbym abyśmy się mniej rzucali w oczy. Im szybciej o nas zapomną na szczytach dworu, tym łatwiej będzie nam prowadzić śledztwo.
-A jakie wnioski wysnułeś do tej pory, co?-
Seravine uniosła brew.- Bo szczerze powiedziawszy wczorajszy wieczór pokazał mi tylko że po omacku wpełzliśmy do jamy węży...
-I pozostaje nam mieć tylko nadzieję że nie są zbytnio jadowite...-
dokończyła za dziewczynę Ivette, obserwując podskoki pryzmatu.- Z resztą nie jestem pewna czy panna Savoy to odpowiednia osoba do dzielenia się z nią przemyśleniami...
Seravine uśmiechnęła się tylko.
-Dziękuję że dostrzegasz mój złodziejski profesjonalizm ale nawet gdybym chciała, to sprzedanie was elfom skończyłoby się pewnie oklepanym tekstem "Dziękujemy za pomoc, a teraz umrzyj. Nie chcemy żadnych świadków."
Chennet, który wśliznął się akurat do pokoju, parsknął pusto.
-Fantazja cię ponosi, dziewczyno. Żaden tutejszy elf w życiu by ci nie podziękował.- rzucił mężczyzna, zerkając przez okno.
Następnie spojrzał na Jeana.
-Bertrand pilnuje drzwi, Dennise rozłożyła jakieś zaklęcie ochronne a ta mała surykatka pilnuje okien... Z dużą pewnością stwierdzam że teren zabezpieczony.

-Takie, że tutejszy król jest izolowany i desperacko poszukuje sojuszników. I że jest przy tym agresywnie nastawiony do naszej ojczyzny, podejrzewając że my wykradamy z jego kraju wartościową młodzież.- westchnął gnom i machnął dłonią.- I nie ma co nawzajem siebie podejrzewać drogie panie, płyniemy w jednej łodzi... i w razie czego zatoniemy razem. Póki co...
Jean zaczął chodzić po pokoju mówiąc mentorskim tonem.- ...Naszym celem, są elfy utrzymujące kontakt z ludźmi z A’loues. Niewątpliwie to one stojąc bezpośrednio za napotkanymi wcześniej bandytami. I choć zapewne są tylko pośrednikami, to mogą wskazać kolejne ogniwo w spisku. Naturalnie więc należy zacząć od... kupców. Były jakieś zaproszenia... bodajże na dziś. Warto więc by odwiedzić tutejszych rzemieślników i pociągnąć za język.


Jean oczywiście wystroił się tak pstrokato, by papugi zieleniały z zazdrości na jego widok. Wyglądał przy tym pompatycznie jak tylko się dało. Czyli robił odpowiednie, w jego mniemaniu wrażenie na mijanych elfach, których zbyt wiele było.
Jak na stolicę elfiego królestwa, ulice były będą dość opustoszałe, ale nie puste. Elfy co prawda były liczniejsze niż się spodziewał.


I zdecydowanie lepiej ubrane, niż przeciętni mieszkańcy Periguex.Niemniej… przy tych imponujących budynkach, szerokich ulicach i traktach liczba elfów wydawała się niska. Tak spore miasto powinno być zamieszkane przez liczniejszą grupę szpiczastouchych. Czasami... Jean miał wrażenie że ta rasa wymiera.
A czasami na odwrót, gdy napotykał liczniejszą grupę mieszkańców miasta. Tak czy siak w mieście dominowała cisza. Zarówno gdy Jean przemierzał pustą uliczkę, jak i gdy napotykał mieszkańców.
Cichli natychmiast widząc z gnoma z kotem i Ivette oraz Ogara i milkliwego Bertranda.
Ciągnięcie za język mogło się okazać trudniejsze niż się Jeanowi wydawało.
Jego grupka wyróżniała się bowiem w tłumie i to nawet bez pomocy krzykliwie kolorowych strojów Jeana.
Poza elfami w stolicy nie było żadnych innych ras. Większość ostentacyjnie ignorowała Jeana i jego świtę.
Jedynie młodsze osobniki nie potrafiły do końca utrzymać kamiennej twarzy i na ich obliczach rysowało się zdziwienie na widok istot, których nie widziały od lat.
I mimo tego faktu elfy wręcz starały się unikać rozmów, i nawet rozrzutność gnoma nie skłaniała kolejnych sprzedawców do wydukania z siebie więcej niż podstawowych podziękowań.
Po pewnym czasie Jean odkrył, że ma ktoś pilnuje jego małej grupki. Elfi “ogon” trzymający się wiecznie z tyłu i bacznie obserwujący sytuację. Nie wydawało się żeby ów elf pilnował Jeana, gdyż nie było ku temu potrzeby. Wszak gnom szedł w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Wygląda jakby miał on na celu nie tyle pilnować Jeana, co uważać na plebejskich elfów. Jaki był powód tej troski?
Jean nie miał możliwości by sprawdzić, wszak ostentacyjnie nie zauważał swego elfiego opiekuna.
Aż w końcu dotarli do celu tej przechadzki.



Główny warsztat jubilerski rodu Alcarin nie przypominał manufaktur znanych Jeanowi z Periquex.


To był pałac.
Co prawda pałac z holem pełnym zapracowanych gryzipiórków, z komnatami pełnymi zapracowanych rzemieślników i srebrem nie na ścianach, lecz na stołach jubilerskich oraz na małych wagach.
Ale jednak pałac.

Gdy Jean wkroczył do holu, dość umęczony elf zajmujący się chyba przyjmowaniem petentów odezwał się do niego, nawet nie podnosząc wzroku znad księgi w której pisał.
Kiedy nie doczekał się odpowiedzi po elficku, podniósł głowę i zamarł, a oczy urosły mu do wielkości srebrników.
- Zostałem zaproszony... przez właścicielkę tego przybytku na spotkanie?- rzekł Jean zdejmując z głowy siedlisko piór, przez niektórych nazywane kapeluszem. Gnom bowiem ubrał się pstrokato, falbankowo i kolorowo... przecząc istnieniu jakiegokolwiek dobrego gustu. I w mniemaniu szpiega, wyglądając zbyt głupio, by być traktowanym podejrzliwie.
Mimo wszystko elf wstał, ściągając z nosa wysłużone okulary.
-O... Oczywiście panie!- wydukał, łapiąc przebiegającego obok pracownika i rzucając mu przez zęby kilka dość agresywnych słów.
Następnie znów skupił się na gnomie, uśmiechając przy tym z przesadną uprzejmością.
-Wybacz panie, nie sądziłem że pofatygujesz się do nas osobiście. Lady Alcarin spodziewała się raczej listu, określającego kiedy mogłaby umówić się z panem na wspólny posiłek i omówienie interesów...
Elf rzucił okiem na obstawę ambasadora, po czym przesadnym gestem zaprosił cała czwórkę w głąb zakładu.
-Proszę! Proszę za mną! Moja pani na pewno z radością was przyjmie…
Gnom skinął głową władczo i uprzejmie dał się prowadzić owemu urzędnikowi, jak na "aroganckiego ambasadora" przystało. Zerknął przez ramię na swoją obstawę i ruszył przodem, niezbyt pewny owej "radości".
Bertrand, który szedł za swoim pracodawca wraz z Ogarem i Ivette wzruszył tylko ramionami.

Górne korytarze jubilerskiego pałacu okazały się niewiele różnić od tych w których Jean obracał się do tej pory na królewskim dworze. Tutaj jednak jeszcze bardziej dominowały szlachetne kruszce na ścianach i oknach.
Dowolny złodziej, żeby w pełni ogołocić to miejsce, musiałby mieć ze sobą dłutko i młotek.
W ostateczności Le Courbeu i jego obstawa trafili na mały, półokrągły taras na którym ktoś na szybko postawił okrągły stolik i trzy krzesła.
Elf spod drzwi zaś skłonił się uprzejmie.
-Proszę spocząć, panie ambasadorze. Lady zjawi się lada chwila...- w oczach miał przedsionek paniki.
Jean skinął jedynie głową w milczeniu i przysiadł się. Sargas zaś wybrał na miejsce spoczynku balustradę tarasu. Gnom przyglądał się widokowi jaki był stąd widoczny, zupełnie nie rozumiejąc napięcia wiszącego w powietrzu. Wszak była to raczej kurtuazyjna wizyta, a elf zachowywał jakby to była wizytacja jakiegoś ważnego urzędnika... ambasadora na przykł...
Potarł wąs w zamyśleniu. Może nie doceniał swojej roli? Mimo wszystko nie sądził, by był traktowany aż tak poważnie przez tutejsze elfy. Był gnomem przecież, szpiczastouche musiały w nim widzieć figuranta wysłanego dla świętego spokoju obu państw.

Widać Jean był dość istotny aby Lady Feanora Alcarin pofatygowała się do niego osobiście. Piękna, obleczona w zieloną suknię wieczorową z niezwykle głębokim dekoltem niezbyt pasowała do rozmów na temat problemów handlowych pomiędzy jej zakładami a A’loues.
Ale mimo wszystko, wyglądała zjawiskowo.


W ślad za nią zaś dreptał szybko starszy elf o białych niczym mleko włosach i wyraźnych zmarszczkach dookoła oczu.
Mentalnie, należał do tej samej rasy co leciwy ekonom przydzielony Jeanowi do tej misji.
Chwilowo jednak, cała uwagę gnoma zaabsorbowała Lady.

-Ambasadorze Le Courbeu...- powiedziała, dygając po dworsku.
-Mademoiselle Alcarin, to zaszczyt i przyjemność poznać panią osobiście.- odparł Jean metaforycznie zbierając szczękę wraz z językiem ze swej podłogi. Przyjrzawszy się kreacji... także, gnom spytał.- Mam nadzieję, że w niczym ważnym nie przeszkodziłem?
-Ależ nie.-
odpowiedziała elfka, uśmiechając się ślicznie i błyskając w uśmiechu perłowo białymi ząbkami.- Oczekiwałam na pana. To zaszczyt, że właśnie mnie zdecydował się pan odwiedzić pierwszą. O ile dobrze mnie poinformowano, ma pan na głowie jeszcze wiele pracy...

Jej ton, zalotny uśmieszek i powłóczyste spojrzenia sprawiły że Jean ucieszył się, że Seravine była obecnie na... kolekcjonowaniu informacji w pałacowych murach.
-Na razie zapoznaję się z nowymi obowiązkami. I niektóre z nich niewątpliwie są przyjemnością. Ta wizyta jest czysto kurtuazyjna i głównie zapoznawcza.- odparł uprzejmym tonem gnom. Sytuacja robiła się ciekawa i niebezpieczna zarazem... i to w wielu znaczeniach tego słowa.- W moim kraju wielce się ceni piękne dzieła sztuki tworzone przez ciebie i twych rzemieślników, mademoiselle.
-Słyszałam jednak że są one jednak pewnym problemem, przez co mam przyjemność gościć pana w mych progach.-
odpowiedziała uprzejmie, pstryknięciem przyzywając służącego.- Kawy, herbaty?

Wyfiokowany elfiak postawił przed gnomem i siedzącą obok Ivette filiżanki z porcelany cienkiej jak papier.
-Zawsze znajdą się tacy co będą narzekać.- stwierdził gnom wzdychając w duchu. Wyglądało na to, że wszyscy wiedzieli z czym przychodzi.- Herbaty... jeśli można.
Jean splótł dłonie razem dodając.- Myślę, że z czasem uda się opracować jakiś kompromis, acz... skory doszły do twych uszu te plotki, to zakładam że kontrahenci w A’loues już o tym wspominali?
-Informacje o tym że Gildie w Periquex wysyłają zażalenie do króla otrzymałam miesiąc temu.-
odpowiedziała elfka, uśmiechając się uprzejmie, samemu w ogóle nie spoglądając nawet na napoje i przyniesione przez kolejnego służącego ciastka z białym lukrem.- Od tamtej pory wyczekiwaliśmy pojawienia się ambasadora w naszym mieście, aż w końcu wczoraj pan do nas przybył... Jeśli zaś idzie o ugodę, chętnie wysłucham pana warunków.
-Ach... Po co psuć pierwsze wrażenie negocjacjami.
- rzekł żartobliwie Jean pocierając palcami wąsa.- Jak wspomniałem, to spotkanie służy zapoznaniu. Poza tym... Nie mam żadnych warunków mademoiselle. Uważam, że stawianie twardych ultimatów w takich sprawach nie służy niczyim interesom. Liczę że po prostu z czasem dojdziemy satysfakcjonujących obie strony uzgodnień.
-Och, na pewno nie opuści pan mych progów z kwaśną miną, ambasadorze.-
oznajmiła niemal jowialnym tonem elfka, ale jej oczy szybko przeskoczyły pomiędzy Jeanem, jego obstawą i drzwiami kiedy gnom wspomniał o zapoznawaniu się.- I mimo ogromnej przyjemności jaką jest konwersacja z panem, chętnie poznałabym chociaż powierzchowną problematykę związaną z moimi towarami...
Zatrzepotała rzęsami i niczym panienka z okienka wsparła brodę na splecionych palcach dłoni.

Kokietowała go... z premedytacją. Jean uśmiechnął się wyjątkowo szeroko i patrzył w elfkę maślanym spojrzeniem. Gdzieś pod czupryną tliła się ciekawość. Skąd taki pomysł na taktykę ? Czyżby donieśli jej przyjaciele w A'loues, czy może... przyjaciele na wczorajszym przyjęciu? Niewątpliwe Jean całą swoją postawą i wyglądem sugerował możliwy lep na który można było go złapać. Inna sprawa że sugerował z premedytacją. Ot, finta przeniesiona z szermierki na dyplomację. Jeśli zasugerujesz otwarcie, przeciwnik nie będzie innego szukał, tylko uderzy tak jak się spodziewasz.
-Problemem jest oczywiście popularność pani dzieł, wynikającą z kunsztu zgrabnych elfich paluszków.- odparł szpieg spojrzeniem obdarzając dłonie elfki i sugerujące czyje konkretnie palce ma na myśli.-Kupcy zazdroszczą pani powodzenia i wyników finansowych, tym bardziej że ich towary nie są tak... chętnie kupowane.
Siedzący obok lady liczykrupa szybko wyciągnął z kieszeni mały notatnik i zajrzał do niego, marszcząc brwi.
-Teoretycznie nasze towary zajmują jedynie 30% rynku zbytu w waszej stolicy, panie ambasadorze.- odparł suchym, pełnym szacunku głosem, poprawiając okulary na nosie.
Jego ton wyraźnie mówił: "gdybyśmy oscylowali w granicach 90% to co innego...".
Feanora spojrzała nań z szybkim przestrachem, zupełnie jakby to stwierdzenie było obelgą pod adresem jej gościa.
-Skoro kupcy z Periquex mają zastrzeżenia, muszą mieć swoje powody.- oznajmiła pewnym głosem, ucinając wywód podwładnego. Jej wzrok znów padł na Jeana.- Cóż więc mielibyśmy uczynić, panie Ambasadorze? Podnieść ceny? Wysyłać wam nasze mniej udane towary?

Ivette uniosła brwi, gdyż w głosie elfickiej arystokratki nie słychać było ironii, ale autentyczne zapytanie.
-Podniesienie cen odrobinę... dałoby niewątpliwie korzyść i tobie pani. I ukróciło by narzekania kupców. Jak to mówią... jakość jest zawsze w cenie. A twe towary są niewątpliwie prawdziwymi cacuszkami. I aby nieco osłodzić tą decyzję... Ivette moja droga doradczyni...- wskazał dłonią na swą "opiekunkę".- Narzekała ostatnio, że przydzielone nam komnaty, choć piękne... nie są urządzone w odpowiednim stylu. Nie mówią, że są rezydencją ambasadora A’loues. Myślę, że kontrakt na ich urządzenie, byłby odpowiednią zachętą na początek? A może z czasem.. kontrakty w innych ambasadach mego kraju? Kto wie.

Uśmiech który zagościł na ustach lady Alcarin zmienił się nieznacznie, z uprzejmego podziwu na dość zadowolone zainteresowanie z jej strony. Pstryknięciem przyzwała kelnera, który bez słowa nalał jej do filiżanki trochę kawy.
-Brzmi to interesująco, panie ambasadorze... Lineusie, jaka podwyżka cen mogłaby interesować nas, tak aby zyski pokryły straty ze spadku sprzedaży?
Elf na szybko wykreślił coś w swoim notatniku.
-Od pięciu do dziesięciu procent podwyżki cen na nasze produkty ze srebra pani, przy czym należy pamiętać o ostatnich zawieruchach w Baledor...
-Piętnaście procent.-
oznajmiła, tracąc zainteresowanie liczykrupą i skupiając się na Jeanie.- W porywach do dwudziestu. Brzmi wystarczająco burżuazyjnie, panie ambasadorze?

Arioso rzuciła szybko okiem na Jeana, a jej spojrzenie mówiło wyraźnie "Za gładko ci idzie..."
Gnom odpowiedział wzruszeniem ramion. Może i Ivette miała rację, ale szpieg miał w rzyci interesy jubilerów ze stolicy. Przybył tu w zupełnie innym celu. I jeśli mógł kupić przychylność elfki ich stratami, to gotów był ich poświęcić.
-Zdecydowanie... dwadzieścia brzmi intrygująco.- odparł z ciepłym uśmiechem Jean.
-Wspaniale więc.- oznajmiła kobieta, klaszcząc z zadowoleniem w dłonie.- Jeśli zechcesz, panie ambasadorze, mogę od razu posłać po pergamin, atrament i odpowiednie pieczęci aby list z moimi instrukcjami wyruszył do Periquex jeszcze przed końcem dzisiejszego dnia...
Pewna nerwowość w jej głosie wyraźnie wskazywała na ulgę, że spotkanie rozwija się w odpowiednik kierunku. Cała jej postawa, usłużność, kokieteria i chęć do możliwie korzystnego rozwiązania sprawy na rzecz rozmówcy.
Zupełnie jakby bała się rozdrażnić Jeana.

-Bardziej... interesuje mnie zapoznanie się z rzemieślnikami i kupcami prowadzącymi swe interesy w moim kraju. Uważam, że silniejsze kontakty gospodarcze są... dźwignią rozwoju obu naszych krajów.- rzekł gnom uśmiechając się promiennie chcąc wykorzystać tą jej uległość w odpowiedni sposób. -Liczę, że będziesz mi pani przewodniczką przy takim spotkaniu. I pomocą przy jego urządzaniu. Nie znam bowiem jeszcze za dobrze tutejszych mistrzów rzemiosła, a planuję niedługo przyjęcie w "ambasadzie".
Feanora zamrugała zaskoczona, przy czym zaskoczenie bardziej zakrawało o szok.
-Przyjęcie... ?- wydukała, ale szybko wróciła do maski usłużnej ślicznotki.- Cóż za wspaniały pomysł, panie ambasadorze! Z radością pomogę panu w organizacji, jeśli taka będzie pana wola... Rzemieślników, mówi pan... ?
-Mistrzów rzemieślniczych, kupców, dyplomatów... wszystkich utrzymujących kontakty gospodarcze i nie tylko z moją ojczyzną. Ale też także wszystkich, którzy chcą takie kontakty nawiązać. Zbliżenie naszych krajów leży mi bardzo na sercu.
- odparł Jean ekspresyjnie przykładając dłoń do swej klatki piersiowej. I patrząc na jej biust.. mimowolnie. Szpieg uznał bowiem, że wynajęcie renegatów wymagało szerokich kontaktów w A’loues. A co za tym idzie, pośrednictwa z pomocą jednego elfich kupców działających w jego państwie.
-Wspaniały pomysł.- powtórzyła raz jeszcze elfka, ale jej oczy wydawały się skrywać sporą ilość dość sprzecznych uczuć.- Z pewnością wielu moich rodaków z radością przyjmie zaproszenie od znamienitego ambasadora z A'loues... Ma pan już jakiś pomysł, kiedy urządzić to przyjątko?
-To zależy.-
zamyślił się Jean i spojrzał ku Ivette pytając.- Moja droga, ile według ciebie zajmie przygotowanie pokojów przyznanych nam na ambasadę, tak by zarówno pieściły gust naszych gospodarzy jak i oddawały piękno kultury mego kraju?
Panna Arioso uśmiechnęła się ciepło.
-Jeśli wykażesz ku temu chęci, mój panie, król na pewno przydzieli nam dość służby aby twe komnaty były gotowe na przyjęcie gości od zaraz...- odparła, ale po jej twarzy było widać ze powoli traci grunt pod nogami i nie wie w co dokładnie pogrywa gnom.
-Czyli zapewne za... kilka dni, tydzień? -odparł w odpowiedzi gnom zerkając na elfkę.- Na razie jednak nie ma co wdawać się w szczegóły. To na razie luźne plany wymagające dopracowania. A ja to spotkanie uważam, za pierwsze z wielu... wszak obojgu nam zależy na dobrych stosunkach między naszymi krajami, nieprawdaż?
-Absolutnie.-
odparła kobieta, unosząc swoją filiżankę w uprzejmym toaście.- Nie oszukujmy się, Sivellius jest jak lukier na torcie. Samo w sobie wyśmienite, ale potrzebujące podstawy aby móc zaistnieć. Ową podstawą są sąsiednie państwa.
-Właśnie. Ja też tak uważam. Tylko międzysąsiedzka współpraca uczyni oba nasze kraje wielkimi. Szkoda, że...-
westchnął dramatycznie gnom urywając rozmowę. Sięgnął po filiżankę herbaty i upił nieco.-... Szkoda, że nie wszyscy zdają się podchodzić w podobny sposób do rzeczywistości.

Feanora uśmiechnęła się leciutko, ze zrozumieniem, na chwilę znów zapominając swojej maski.
-Spotkał pan królewskiego brata... ?- bardziej stwierdziła, niż zapytała.
Następnie zamarła, świadoma że chlapnęła ciut za dużo.
-Oczywiście generał Veneanar jest ostoją naszego społeczeństwa a wszystkie jego czyny mają na celu ochronę naszego społeczeństwa, jego ziem oraz granic.- dodała pośpiesznie, gwałtownie urywając kontakt wzrokowy z Jeanem.
Ivette niepewnie rzuciła okiem na gnoma.
-Tak. Zauważyłem to. Jego poświęcenie dla państwa jest godne pochwały. - potwierdził gnom uśmiechając się lekko.- Ale czyż wojsko potrafi zrozumieć dalekosiężne cele królestwa. Od tego są władcy, od tego są politycy, od tego... jestem trochę niedoinformowany, więc pozwól że spytam cię pani, o to kto kształtuje politykę zagraniczną Sivellius ? Kto mianuje ambasadorów i zajmuje się pocztą dyplomatyczną?
-Teoretycznie król.-
odparła, a jej ton wyraźnie mówił: "Proszę o więcej nie pytać".
Dystyngowanym gestem upiła łyk kawy.
-Poznałem też królową. Fascynująca osobowość...- mruknął gnom zmieniając temat.- Jeśli nie jest to tajemnicą, to... doszło do związku królewskiej pary? Czy tak w A'loues była to związek z rozsądku wynikający z polityki arystokratycznych rodów... czy może romantyczny poryw serca, jak to opisuje się zwykle w balladach?
-Trudno stwierdzić.-
przyznała otwarcie Lady Alcarin, wzruszając ramionami.- Taureilla była żoną Vaneara nim jeszcze w ogóle zaczął bawić się w politykę i pretendowanie do tronu. Wtedy był po prostu drugim synem swego ojca, co raczej nie czyniło go zbyt istotną figurą z perspektywy politycznych strategii jego rodu…
-Co więc zdarzyło się że urósł tak bardzo na znaczeniu, by zostać królem?-
zdziwił się gnom udając zaskoczenie. Ponieważ domyślał się odpowiedzi. Król był figurantem, niezbyt bystrym... zapewne. Ale niewątpliwie pragnącym się usamodzielnić. Niewątpliwie za jego koronacją stał jego brat.
-Jego starszy brat został wojskowym i to z dużymi sukcesami, a dwa lata temu król Phoenix, czwarty tego imienia, przeforsował w senacie oddzielenie służby wojskowej od politycznej. Tydzień później zmarł, ale jego prawo weszło w życie…
-No tak. Śmierć zbiera żniwo nawet wśród tak pięknych nieśmiertelnych kwiatów jak twa rasa pani. Mniemam że król Phoenix IV zmarł ze starości?-
Jean nie był pewien czy w przypadku elfów taka śmierć jest w ogóle możliwa. Równie dobrze mogli zapadać w sen i zamieniać się w omszałe posągi jak mu opowiadał pewien stary półelfi bard po kilku głębszych.
-Problemy ze zdrowiem.- odparła wymijająco, co w języku elfiej dyplomacji znaczyło, że sprawców nie wykryto.
-No tak. O zdrowie trzeba dbać. -potwierdził w odpowiedzi Jean uśmiechając się czule. -Cóż... W razie, gdyby szykowały się jakieś kłopoty... zdrowotne.Możesz pani liczyć na moją pomoc. Zapewne znajdę jakieś zdrowotne nalewki i mam doskonałych... uzdrowicieli na swych usługach.
Uśmiechnęła się niepewnie, ale skinęła gnomowi głową.

-Dziękuję, panie ambasadorze. W razie czego z przyjemnością skorzystam z pana oferty…
-Chyba już zbyt wiele twego czasu zająłem, mademoiselle Alcarin. Ale mam nadzieję zająć więcej w przyszłości.-
odparł Jean wstając i podchodząc do elfki. Delikatnie i dwornie ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek.- Niemniej nieuprzejmie z mej strony było na tak długo odrywać cię od zająć moją niespodziewaną wizytą. Cieszę się jednak, że nasza rozmowa była tak owocna. I żałuję, że muszę ją już kończyć, ale inne obowiązki ambasadorskie wzywają.
-I wzajemnie, panie Le Courbeu.-
odpowiedziała z ciepłym uśmiechem elfka, dygając na dworską modłę.- I wzajemnie…


Jean niósł Sargasa na ramionach w drodze powrotnej. Ambasador był zadowolony z rozwoju sytuacji i uśmiechając się głaskał kota po grzbiecie. Wszystko układało się nadspodziewanie dobrze. Zyskał potencjalną sojuszniczkę i okazję do zebrania wszystkich podejrzanych elfów w jednym miejscu.
Takie drobiazgi jak niedopowiedzenia wielce mówiące o sytuacji w królestwie i chyba “pozytywne załatwienie” sprawy kupców… Tego ostatniego nie był pewien. Ogólnie kwestie ekonomiczne nigdy nie były mocną stroną Jeana. Dlatego to jego bracia pilnowali rodzinnego interesu.
Niemniej… najbardziej interesujące były przemilczenia Feanory. Wyglądało na to, że źle się działo w królestwie elfów… lub… przynajmniej ciekawie Nie on jeden to zauważył.
-Na wszystko co święte.- mruknęła Arioso kiedy byli już w odpowiedniej odległości od pracowni jubilerskiej.- Rozumiesz coś z tego wszystkiego? Zaczyna mi brakować stabilnej sytuacji politycznej z mojej ostatniej wizyty, Jean... Zaistniała sytuacja to przy starych, dobrych czasach istny chaos...
-Rywalizacja na szczytach władzy między generałem który trzyma wszystkie karty, a królem który chce być czymś więcej niż marionetką. Gorzej, że ani król, ani jego brat nie są przychylni naszej ojczyźnie...-
westchnął smętnie gnom i potarł podbródek. -Ciekaw jestem poglądów królowej i jej prawdziwych relacji z oboma braćmi, ale... jak na początek poszło nieźle, nieprawdaż? Możemy liczyć na pomoc Feanory przy skontaktowaniu się z nastawionymi pozytywnie do do A'loues elfami. Na tyle pozytywnie... na ile to jest możliwe przy ich naturze. No i będziemy mieli bal, na którym pojawią się pewnie także i te spiczastouche, które... hmm... mogą być pośrednim ogniwem w tej całej układance. I wszystko to za cenę dość niskich ustępstw.
-To mnie właśnie niepokoi, Jean.-
odparła Ivette, obserwując mijających ich cywili.- Jeszcze chwila i zaproponowałaby ci pewnie całkowite wycofanie swoich towarów z A'loues gdybyś twardo postawił takie warunki. Wydawała się przesadnie dbać, aby cię nie poirytować... To... nietypowe…
-Czy poprzedni ambasadorzy też byli traktowani z takim... pietyzmem? Sądziłem, że moja rola raczej nie powinna przyciągać uwagi. Że miałem być złem koniecznym. Ignorowanym przez elfią społeczność.-
westchnął Jean.- Ciężko nam będzie działać skrycie, stojąc jednocześnie na świeczniku.
-Szczęśliwie, nie jesteś tu sam.-
Chennet uśmiechnął się krzywo.- Czyż nie?
-To prawda. No i póki co wykorzystajmy tą niezwykłą przychylność elfów. Możliwe więc, że nie tylko król chce wykorzystać naiwnego gnomiego ambasadora do swych celów.
- stwierdził po namyśle gnom.- Pozostaje więc sprawa tajemniczego spotkania na polanie, więc... czas na polowanie.
I na pozbycie się ogonka, jeśli postanowi ich pilnować także podczas łowów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-01-2014 o 21:38.
abishai jest offline  
Stary 31-01-2014, 13:42   #230
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Mimo ogólnej zawieruchy, dotarcie do kwatermistrza nie było szczególnie trudne. A przynajmniej nie było trudne dla Laurie, która to wróciła po kilku minutach do czekających w jednej z cel zakonnych towarzyszy.

Tam podsłuchanie ich było wybitnie trudne, zwłaszcza że drzwi od lokum przeznaczonego głównie dla młodych adeptów wychodziły bezpośrednio na długi korytarz, co ułatwiało obserwację ewentualnych intruzów.

No i nie było okien.

Leżący na pryczy Heishiro usiadł, widząc jak kapłanka wchodzi i zamyka za sobą drzwi.

-I jak? Robił problemy?

-Nie...-
mruknęła ciut skofundowana dziewczyna, stawiając na stole mała skrzyneczkę.- Co więcej, był zaskakująco pomocny. Zupełnie jakby spodziewał się że nie pojedziemy po złoto do Lantis...

-Dużo wam płacą?-
zainteresował się El, siedząc pod ścianą i ciesząc się dotykiem chłodnej podłogi na ciut podpieczonym tyłku.

-Osiem tysięcy dla Tsuki. Po jednym dla mnie i Heishiro. Na to przynajmniej podpisałam pokwitowanie...


Laurie spojrzała na siedzącą na wytartym krześle przyjaciółkę.

-O co tu chodzi... ?-
westchnęła, otwierając skrzyneczkę.

Tsuki tego nie wiedziała, a przynajmniej nie wiedziała dość dużo.

Miała jednak dziwne wrażenie że zalakowana koperta położona na trzech skórzanych mieszkach wewnątrz odebranej przez kapłankę skrzyneczki mogła odrobinę ją w tym oświecić.

Listy raczej nie były standardową częścią Inkwizycyjnej wypłaty w Skuld.

Skinęła swojej kompance i wskazała na list.

-Jeśli chcesz możesz przeczytać go nam, jeśli nie to mogę ja. W sumie mi to obojętnie, jak ty wolisz.-


No bo po prawdzie jej nie robiło różnicy kto przeczyta list. Ewentualnie sama mogła go drugi raz przeczytać już bez mówienia tego głośno.

Dziewczyna siknęła głową, bez zbędnych ceregieli pokruszyła pieczęć i rozłożyła strony listu.

Lekko zmarszczyła brwi.

-Chwila...-
mruknęła, oglądając świstek od góry do dołu.- To mi wygląda jak jedno ze zleceń które mieliśmy do wyboru jeszcze w Lantis...

-Co?-
Heishiro zmarszczył brwi, wcześniej podając swojej pani jej mieszek ze złotem.- To jakiś żart?

-Nie... Nie wydaje mi się...-
powiedziała ostrożnie kapłanka, siadając na pryczy obok wielkiego samuraja.- To opis zlecenia powiązanego z Kultem Śmierci. Jeden z naszych zajął się dziwną serią zabójstw na ciężarnych kobietach i dzieciach, powiązanych właśnie ze wspomnianymi kultystami. Był ponoć na tropie zabójcy współpracującymi z nimi lub nawet będącego jednym z nich...

-No i?- ponaglił jak zawsze w gorącej wodzie kompany Heishiro.

-Z dopisku wynika że sprawa przeniosła się tutaj, do Portu Drevis, a on sam ponowił prośbę o pomoc informując że sam wszystkiego nie da rady ogarnąć. Jest nawet podany adres i jakieś słowo klucz.- dziewczyna podniosła wzrok na elfkę.- Beliar.

Zmrużyła lekko oczy.

-Cóż, to wyjaśnia te złoto...-


Osiem tysięcy sztuk złota, całkiem spora ilość. Wystarczająca na kupno kilku rzeczy, to pewne.

-Cóż, nie widzę problemu z wzięciem tej sprawy, zresztą i tak mam ochotę wyżyć się na kimś za te problemy jakie mieliśmy. A Jango pewnie z chęcią postraszy sobie kogoś jedną ze swoich mieszanin. Chuchnie im w twarz jakimś swoiskim zielem czy purchawą i padną.-

-Od razu purchawką... Popiół i odpowiednio starty mech, ot co.-
mruknął z przekąsem szaman i uśmiechnął się z ulgą kiedy z rękawa jego popalonego płaszcza powoli wypełzła jego tarantula.- Maitika! Ledwo udało mi się ją uradować z pożaru!

Heishiro skrzywił się lekko, obserwując jak już nieco mniej włochaty pająk powoli wdrapuje się na ramię mężczyzny i tam też zamiera.

-Doprawdy?-
zapytał, siląc się na możliwie dużo ironii w głosie.- Cóż za tragedia... To znaczy szczęście!

-Moje kochanie.- rzucił z czułością Jango, palcem głaszcząc coś co w przybliżeniu mogło być łebkiem insekta.

Laurie zaś pytająco spojrzała na Tsuki.

-Więc? Co teraz? Heishiro musi podleczyć rękę, ty też wyglądasz dosyć blado i jakby na to nie patrzeć, zaczyna się trzecia doba bez odrobiny snu z naszej strony...-
bezradnie wzruszyła ramionami.

-W takim stanie sami byśmy się pozabijali. Odpoczniemy trochę, podleczymy się i skontaktujemy z osobą, która jest odpowiedzialna za to zadanie. Wątpię byśmy rozwiązali to zadanie w kilka godzin więc Heishiro powinien dać radę wyzdrowieć przed późniejszymi starciami.-


Chwila ciszy.

-A i ja sama będę miała czas by sprowadzić kolejne błogosławieństwo na moje daisho.-

-Ale ja mogę walczyć jedną ręką!-
rzucił butnie samuraj tylko po to by sapnąć boleśnie gdy poirytowana Laurie pacnęła go delikatnie w zawiniętą w bandaż kończynę.- Cholera, za co?!

-Przeciwnika też byś zapytał za co kiedy walnął by cię mocniej niż opuszkami palców?-
zapytała cynicznie, wstając.

Jej spojrzenie padło na samurajkę.

-Skoro mamy odpocząć, ruszmy się z tej zimnicy. Zakładając jednak że kultyści mogą być nami zainteresowani, trzeba nam zaleźć miejsce do odbudowy sił ciut bezpieczniejsze od pierwszej, lepszej karczmy...

-A tutaj to niby nie jest bezpiecznie?-
Jango spokojnie schował pająka do torby na biodrze.- Wiesz, zakon, koszary, siedziba Inkwizycji?

-Dziwnym trafem to właśnie tu postrzelono Nadianę i to właśnie tu heretycy wleźli bez większych problemów.-
stwierdziła coraz bardziej oschle dziewczyna.- Z resztą przeszmuglowanie cię tutaj, poszukiwanego szamana hoo-doo, i tak było cholernie ryzykowane. Pałętanie się z tobą po ciut lepiej pilnowanych kwaterach byłoby jak proszenie się o naganę i guza...

-Łoj...-
mruknął El, wyraźnie zapominając o swoim statucie przestępcy, który wymagał od elfki i jej podwładnych przemilczenia źródła ich informacji o gryzącym już glebę Farnese.

Skinęła lekko głową.

-Czy ktoś z was zna jakiekolwiek miejsce gdzie moglibyśmy założyć tymczasowo obóz? Skoro karczmy odpadają, a tutaj w zakonie raczej nie ma co liczyć na bezpieczeństwo, odpada wiele miejsc. Przy okazji, Heishiro, śpij z wakizashi pod poduszką i kataną pod ręką. Samuraje nie rosną na drzewach tutaj, a klanów jak na lekarstwo.-


Heishiro zmarszczył brwi i jakby trochę oklapł, a na pewno oklapła jego duma.

-Dobrze, pani...-
mruknął, spoglądając na El'Jango.- Więc? Znasz jakieś miejsce?

-Ostatnie mi spalili a do kanałów was nie zaciągnę, salonowe pieski.-
odparł szaman, kręcąc głową.- Ja tam bym sobie dał radę, ale wy byście co chwilę oddawali zawartość żołądka...

Westchniecie ze strony Laurie sprawiło że wszyscy spojrzeli w jej stronę.

-Taaak?-
zapytał ostrożnie Heishiro, wiedząc że ostatnim znajomym którego poleciła im kapłanka był El.

Dziewczyna przygryzła wargę.

-Teoretycznie jest jeden taki... Były najemnik, dawny znajomy mego mistrza. Ktoś jak Jango... Ciut bardziej cywilizowany ale równie specyficzny...


Murzyn lekko wytrzeszczył oczy.

-Te, młoda, nazywasz mnie dzikusem?!

-Tak.

-Em... W sumie w porządku.-
mruknął szaman, stwierdzając że kiedy Laurie używa GŁOSU to lepiej się z nią nie kłócić.

Skinęła lekko głową.

-Cóż, jeśli on nie sypnie nam czymś w oczy to nie ma problemu...-


Nie chciała po raz kolejny zostać naćpaną czymś co by ją pozbawiło przytomności. O ile upicie się od czasu do czasu nie było problemem i często widziano, środki odurzające były potępiane przez większość. Fajkowe ziele i alkohol, ale żadnych grzybów halucynogennych czy wyciągów. To była domena kapłanów i szamanów.

-W takim razie zbierajmy się i miejmy nadzieję, że ten najemnik ostatnio nie miał starć z Inkwizycją... masz wielu znajomych, wiesz?-


Spojrzała na Laurie z uniesioną brwią. Ta, jej kompanka miała zadziwiająco szerokie kontakty.

-Kilka dziwek z którymi mój dawny mentor miał umowę o informację z półświatka, El, i właśnie Groves...-
odparła, wzdychając cicho.- Plus jeszcze moi rówieśnicy i rówieśniczki z czasów nauk w świątyni, w Lantis. Z nimi jednak kontakt praktycznie się urwał. Ot, praca...

Spokojnym, nieśpiesznym krokiem cała grupa ruszyła w górę korytarza, ku schodom prowadzącym do głównego holu budynku administracyjnego świątyni. Na górze, szczęśliwie, był taki tłok że nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na Jango i jego przypalony płaszcz.

A najwyżej pomyśleliby, że ktoś z grupy inkwizytorki miał bliższe spotkanie z jakimś kultem czy plugastwem co lubuje w ogniu. Nic wielkiego w jej pracy.

-Gdzie mieszka ten Groves?-

-Dawniej pomieszkiwał wszędzie gdzie się dało. Rok temu wysłał mi jednak list, z zaproszeniem do karczmy którą wykupił i wyremontował w lepszej części nabrzeża.-
odparła kapłanka, wychodząc w zimne powietrze poranka.

Jesienne dni stawały się coraz zimniejsze. Nawet Heishiro, idąc pośród rozkładanych straganów, poprawił na ramieniu rękaw kimona, okrywając nim barki. Duma z wyeksponowanej klaty w jego wypadku wyraźnie przegrywała z niską temperaturą od której twardniały sutki.

Bycie facetem ssie, ot co. Ciągle musiał pokazywać jaki to męski mężczyzna z niego.

A ona miała wygodny, ciepły płaszcz i mogła się jednie uśmiechać. Faceci i ich duma. No dobrze, ona też miała dumę, ale tą samurajską. Ona nie kazała jej chodzić z gołą klatką piersiową, nieważne jak bardzo okoliczna populacja by to potępiała lub, co bardziej prawdopodobne, pochwalała.

-Ustatkował się czy może po prostu zainwestował w jakąś swoją bazę działania?-

-Ustatkowanie się to ostatnie z czym go kojarzę, ale z tego co pamiętam zawsze marzył o własnej tawernie. To chyba coś o czym marzą wszyscy chłopcy i tylko część z tego wyrasta...-
mruknęła, zerkając na Heishiro a w ostateczności wyciągnęła z torby swój płaszcz deszczowy i litościwie zarzuciła go samurajowi na grzbiet.- Masz.

-C.. Co?! Nie trzeba!-
oburzył się mężczyzna, ale zamilknął widząc krytyczne spojrzenie swojej pani i idącej obok kapłanki.- No co... ?

-Załóż to, bo ci zaraz szron na meszku osiądzie.


Heishiro prychnął, drapiąc się po owłosionej piersi. Na Jadeitowych Wyspach mężczyźni zwykle depilowali swoje ciała, pozbywając się zbędnego owłosienia tak jak kobiety. W domu, były ronin postrzegany byłby jako dzikus.

-Myślałam, że wszyscy chłopcy marzą o własnym zamku, nie tawernie? Wiesz, własny zamek, albo pałac, do tego księżniczka w nim oraz masa sług. Nie przeszkadza posiadanie własnego królestwa czy cesarstwa.-

Po chwili głębszej kontemplacji Tsuki mogła jedynie wzruszyć ramionami. Faceci, kto ich zrozumie?

-Dobre i tyle, że dzięki wypłacie nie musimy martwić się czy będzie nas stać na nocleg.-

-Jeśli Groves uniesie się dumą, ugości nas po królewsku i jeszcze opieprzy przy próbie zapłaty. Honorowy, acz niekoniecznie z żyłką do finansów. Aż dziw że faktycznie kupił tą nieszczęsną tawernę, zamiast przekutać całe złoto na nową broń, panienki i gorzałkę.

-A tak zwykle robił?-
Jango wyszczerzył się wesoło.- Swój chłop, z tym że zamiast broni ja kupiłbym zioła i inne rzeczy pod hoo-doo...

Brzuch Tsuki zaś zabulgotał głośno kiedy przechodząc obok jednego ze straganów jej nozdrza owiał zapach cebulki smażonej na tłuszczu. W sumie, nie pamiętała kiedy jadła od czasu uczty z sushi, a jej żołądek musiał być naprawdę zdesperowany skoro cieszył się na zapach podejrzanych, ulicznych smakołyków.

Te wyglądały jak świńskie ryjki smażone w głębokim tłuszczu na patykach.

Z ust Tsuki wyrwało się westchnienie.

-Daleko jeszcze? Mam ochotę na tą gościnę po królewsku, chociaż mi to nijak czy się tą dumą uniesie, głodna jestem.-


Najgorszy wróg każdej armii. Bez żołdu żołnierze jakoś to przeczekają chwilę. Warunki kiepskie przecierpią, a brak burdeli pokonają swymi gołymi rękoma. Ale jeśli nie da się im żreć to przywódca zawiśnie albo ucieknie nim zapadnie zmrok. A pośród tego wszystkiego najgorszym przypadkiem była wiadomość o braku sake. Wtedy to i przodkowie przymykali oczy na wszystko co się działo.

-Strawy jeszcze nikomu nie odmówił...-
stwierdziła pewnym głosem Laurie, z uśmiechem wychodząc za róg.

I tam też zamarła, rozdziawiając usta na zadbany front dwupiętrowej karczmy przycupniętej pomiędzy Związkiem Szkutników, zajmującym się werbowaniem nowych pracowników do portu, oraz bramą do sektora doków gdzie wodowano nowe jednostki.

-"Hoża Dziewoja"... ?-
wydukała, widząc całkiem ładną płaskorzeźbę ładnej dziewczyny w rozcheustanej sukience i porwanym kubraku, trzymającej zachęcająco kufel piwa nad obfitą piersią.

Jango parsknął.

-To tutaj?

-Tak...-
kapłanka z konsternacją pokręciła głową.- Tylko Groves mógł wpaść na równie głupią nazwę...

-Cóż, nie jest to najgorsza nazwa jaką można by nadać karczmie. I by nie psuć sobie apetytu nawet nie zamierzam myśleć nad takimi nazwami. Zbyt problematyczne jak na moje warunki.-


Spojrzała na swoją grupę, w sumie czterech osób liczą ją samą, po czym spokojnie skierowała kroki ku drzwiom.

-Tak długo jak nie podają żółwiej zupy z kappy nie mam problemu.-

-A co ze zwykłą, żółwią zupą?-
zagadnął Jango kiedy Laurie weszła przodem do dość tłocznej ale nawet czystej sali zastawionej rzędami stołów i ław oraz kilkoma mniejszymi stolikami ustawionymi we wnękach pod ścianami.

Heishiro parsknął.

-Lepiej nie pytaj, bo skojarzenia są jakie są...


Kapłanka zaś zdołała zatrzymać przechodząca obok dziewczynę z trzema piwami w każdej ręce. Gdyby się uparła, kolejne dwa mogłaby postawić na piersiach.

-Em, tak... ?

-Szukamy Gorves.-
odparła szybko Laurie, na co kelnerka leciutko się zaczerwieniła.

-Szef jest na dole, w łaźni... Ale jeśli coś ważnego to na pewno panią przyjmie...


Kiedy odeszła, Heishiro i El nadal wpatrywali się w jej plecy.

Przejechała dłonią po twarzy, wzdychając niczym męczennica, która cierpi za grzechy, których nawet nie popełniła!

-Chodźmy do niego, ale jak mi babunia kochana przodkiem, położy łapę na mnie to poszczuję Heirshiro na niego.-


Nie ma to jak przyboczny samuraj, którym można wszystkich poszczuć. Miły, grzeczny i zawsze da w pysk komu trzeba i kiedy trzeba. Najlepszy przyjaciel każdej kobiety.

Jango zaś rozejrzał się po sali.

-Ja znajdę nam miejsce.-
oznajmił.- W sumie też nie jadłem nic od wczoraj...

Wejście do sauny zaś okazało się chronione przez dwóch silnorękich wikidajłów. Obaj, najwyraźniej obrażeni faktem że Heishiro jest wyższy od nich spięli się jakby gotowi do ataku. Szczęśliwie Laurie była zbyt poirytowana żeby pozwolić im na jakiekolwiek rękoczyny czy zaczepki.

-Jeśli chociażby otworzycie gęby zadbam żeby Groeves wypieprzył was na wasze krzywe pyski!-
wykrzyknęła, na co obaj jakby stracili chęć do jakichkolwiek aktów agresji.

Już na schodach zaś czuć było zapach pary, i co pocieszające, mydła oraz jakiś przyjemnie aromatycznych olejków.

Heishiro uniósł brwi.

-Nie śmierdzi jak w podrzędnej łaźni...-
mruknął.- Ciekawy gust ma ten twój znajomek jak na najemnika...

Z dołu dało się słyszeć tubalny śmiech... i dość wiarygodne chichoty na dwa gardła.

Laurie westchnęła cicho.

-Tylko w pewnych kwestiach...

-Czemu mnie to nie dziwi?-


W sumie nie znała człowieka, ale co tam, opis Laurie był wystarczający do usprawiedliwienia takiego określenia jakiego użyła.

-Laurie, możesz iść przodem skoro to twój kontakt raczej. Odciąż tylko dłoń czy od razu całą rękę?-


Uśmiech Tsuki był wszystkim, ale na pewno nie niewinnym.

-Mam nadzieję że nie robi nic co zniszczy mi psychikę...-
mruknęła, schodów z przyjaciółką i jej rosłym przybocznym za plecami.

Czemu ten przyboczny nie szedł przodem? Cholera wie.

Nie zmieniło to jednak faktu że potężny, lekko zachrypnięty baryton słychać było jeszcze na długo nim otworzyły się drzwi do łaźni.

-Żartujesz!

-Przysięgam, moja śliczna, nigdy nie pozwoliłbym żeby towarzyszowi na polu bitwy zeszło się od ran. Stary Helgdam, obecnie zwany Kuternogą, zawdzięcza mi życie gdy wyniosłem go z murów Merranti ze strzałą w pośladku! O tu ją ma...

-Świntuch!-
pisnął drugi, kobiecy głos przeradzając się w śmiech.

Laurie podskoczyła gdy drzwi od łaźni otworzyły się szeroko a w progu stanął on...


Wielki, owłosiony, brodaty.

W sumie wyglądał jak ciut bardziej regionalna wersja Heishiro, i w sumie nawet Tsuki nie była pewna czy cieszy się że mężczyzna był przepasany w pasie ręcznikiem, czy też nie.

Pewnikiem zaś był fakt że jakiekolwiek okrycie nie było potrzebne dwóm ślicznotką idącym z nim pod ramię.

-A teraz jazda na górę, dziewuchy, ładnie mi się wysuszyć. Nie chcę widzieć was z zakatarzonymi noskami!

-Jakiś troskliwy...-
pisnęła blondynka.

-Nie chcesz się po prostu od nas zarazić gdy zaraz do nas zajdziesz...-
dodała ta niższa, ciemnoskóra, która uniosła brwi na widok małego komitetu na schodach.- A może i nie zajdziesz...

Mruknęła, złapała brodacza za szczękę i odwróciła jego głowę we właściwą stronę.

-Oni chyba do ciebie, skarbie.-
stwierdziła z uśmiechem i tym lekko buńczucznym bezwstydem w oczach.

Laurie westchnęła ciężko.

-Groves...

-Smarkula!-
krzyknął radośnie były najemnik.

Nikt nie musiał chyba wspominać że ze względu na mało odzienia na obu dziewczynach, szczękę Heishiro należało zbierać łopatą z podłogi.

-Jakoś tak... mnie to kompletnie nie zdziwiło?-


No jakoś tak niezbyt. Nawet nie było sensu nad tym rozmyślać, inne strony świata, inne obyczaje i zachowania. Nie zaprzeczała jednak, że takie coś co tutaj się widziało, działo się na Jadeitowych Wyspach.

-Groves, nawet nie próbuj...

-Chodź tu! Niech że cię uściskam!


Wielki, pędzący i umięśniony facet ubrany tylko w coraz bardziej luzujący się ręcznik mężczyzna mógłby wzbudzić strach w wielu osobach. Jednak nie w Laurie.

Dziewczyna sprawnie zrobiła krok do tyłu, zza pasa wyszarpnęła swój buzdygan i uniosła go ostrzegawczo, wywołując tym samym ostre hamowanie ze strony mężczyzny.

-Spróbuj mnie uściskać w tym stroju a zgniotę ci orzechy!-
wrzasnęła ze szczerą wściekłością w oczach.

Groves uśmiechnął się tylko, i w ostateczności potargał dziewczynie włosy.

-Stałaś się jeszcze bardziej zasadnicza niż kiedyś. Zuch dziewucha.-
kątem oka spojrzał na dwie dziewczyny, które stojąc pod rękę ramie w ramię uśmiechały się leciutko, bezczelnie lustrując wzrokiem Tsuki, stojąc z nią niemal twarzą w twarz.- Satia, Sheva, zmykajcie na górę bo nie żartowałem z tym katarem. Mam ważnych gości.

Sheva, ta niższa, spojrzała na niego i uniosła brwi.

-Nie przyjdziesz?

-Przyjdę, ale później. A teraz zmykać mi stąd.


Obie niewiasty kręcąc bioderkami weszły na górę, puszczając po drodze powłóczyste spojrzenia za równo Tsuki co Heishiro.

W ich oczach elfka dostrzegła coś co do tej pory widziała głównie u Laurie, i do tego będącej w bardzo określonym nastroju.

Samuraj zaś wydał z siebie jakiś trudny do opisania dźwięk, brzmiący mniej wiecej jak "Muuaaa... ?".

-Cóż, z tego co mi mówiła Laurie zostaje mi jedynie pogratulować sukcesu... potrzebne nam dwa pokoje, na kilka dni, wraz z wyżywieniem. Są jakieś wolne miejsca? Cena niespecjalnie gra rolę.-


Stać ich było, a co?

Przy okazji własny pokój będzie czymś co przyda się jej do posiadania spokoju w czasie składania ofiary przodkom. Małe ulepszenie jej broni będzie zdecydowanie potrzebne jeśli miała mierzyć się z silniejszymi przeciwnikami.

-Cena?!-
prychnął gniewnie Groves, w ostatniej chwili chwytając za ręcznik który akurat tą chwilę wybrał sobie na opadniecie z jego bioder.

Szczęśliwie, mężczyzna miał całkiem szybki refleks, przez co kawałek niesfornego materiału nie opadł niżej niż na poziom jego pasa.

-Chcecie mi proponować pieniądza za ugoszczenie małej Laurie i jej przyjaciół?- gniewnie zmarszczył brwi.- Jadeitowa panno, nie wiem jak to u was wygląda ale ja osobiście poczułem się głęboko urażony!

Laurie westchnęła.

-Ale Groves, mamy pewien problem... A dokładniej ktoś ma problem. Z nami... Dlatego potrzebujesz...

-Bezpiecznego miejsca na nocleg, takiego żeby nikt ci nie wlazł do sypialni przez okno. Wiem!

-Ale... Ale skąd... ?

-Stary Mordehai też odzywał się do mnie w tylko takich sytuacjach, tak samo jak ja do niego. Norma, Młoda, dla nas to norma...-
uśmiechnął się szeroko i sięgnął po leżące na stołu spodnie i koszulę.- Ale co będziemy gadać tu po próżnicy. Chodźmy na górę, wyglądacie jakbyście nie jedli od tygodnia!

Dopiero wtedy też ściągnął ręcznik, by nasunąć na goły tyłek dobrej jakości spodnie.

Tsuki, po dłuższej chwili ciszy, lekko się ukłoniła.

-Jeśli uraziłam twój honor jestem gotowa stanąć do pojedynku o odzyskanie go.-


I wyprostowała się wtedy, nie okazując zbyt wielu emocji. Ba! Każdy mógł jawnie zobaczyć, że była poważna, tak naprawdę prawdziwie poważna.

Honor był najważniejszy i gdyby ktoś próbował ją pozbawić go, odpowiedziałaby siłą. Nic dziwnego, że sama była gotowa dać satysfakcję temu, który najwidoczniej poczuł się urażony.

Nie było w tym kompletnie nic dziwnego. A przynajmniej nie byłoby w jej rodzinnych stronach.

-Czyli naprawdę jesteś z wysp!-
zakrzyknął z uśmiechem Grove, naciągając na grzbiet koszulę i spokojnie zapinając guziki.- Wybacz, ale musiałem cię sprawdzić bo od kiedy Middenlandczycy zalali nasz rynek dobrami zrabowanymi w twoim kraju każda bździungwa może sobie kupić odpowiednie fidrygałki i udawać że jest z zachodu.

Oklapł na stołeczek, naciągając buty.

Zmarszczył brwi, zobaczywszy na ramieniu Tsuki czarną odznakę.

-I do tego jesteś z inkwizycji...-
kątem oka spojrzał na Laurie.- Myślałem że to ciebie zobaczę w końcu z pieczątką na ramieniu...

Kapłanka uśmiechnęła się, lekko uderzając brodacza w tył głowy.

-Ty się nie mądruj mi tu lepiej. Wolę mieć takiego przełożonego jak Tsuki, niż samemu oganiać się z...


-Czyli już żeście ze sobą spały.-
stwierdził swobodnie były najmita, sznurując buty i sprawiając że akolitka wybałuszyła tylko w zaskoczeniu oczy.- Oj nie udawaj. Mordehai też wiedział że wolisz dziewczynki.

-Ja... Em...-
proszące o pomoc spojrzenie które posłała do Tsuki było tak urocze w połączeniu z jej zawstydzoną buzią że nawet kamiennemu golemowi drgnęłoby serce.

Przewrócenie oczu było bardzo wymownym gestem z jej strony.

-Może dlatego, że nie spotkała jeszcze mężczyzny, który byłby zadowalający i jednocześnie nie wiązałaby jej z nim praca?-


Tutaj pozwoliła sobie na delikatny uśmieszek...

-Za wszelką obrazę honoru, moje najszczersze przeprosiny.-

... równie niewinny co panna z portu.

-Ha!-
urwany śmiech Grovesa był jak szczeknięcie, kiedy klasnął w dłonie i wycelował sękatym paluchem w elfkę.- Dobre, dobre! Ale kiedy widziałem ją ostatnim razem była smarkulą z mlekiem pod nosem, wzdychającą do jeden takiej starszej adeptki... Jak ona miała... ?

-Groves!-
wrzasnęła Laurie, czerwona niczym świeżo palona cegła.- Dość tego!

-Oj dobrze dobrze...-
mruknął mężczyzna, wstając i tym razem faktycznie przytulając zaskoczona dziewczynę.- Dobrze cię znów widzieć szczylu...

-I vice versa... ?-
wymamrotała, klepiąc go po twardym ramieniu.

-A teraz chodźmy na górę. Czas na obiad!


Heishiro ocknął się z transu zawierającego lśniącą skórę, podrygujące piersi i kształtne tyłki.

-Jedzenie?-
zapytał, mrugając kilkukrotnie oczami.

Typowy facet.

Jak nie głodny, to napalony. Albo oba.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172