Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2014, 03:12   #10
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Statek stał w kosmo-porcie w rękach załogi pod dowództwem głównego inżyniera, a kapitan idąc wolno ze swoim pilotem po zniszczonych platformach, pod którymi płynęły rzeki lawy zastanawiał się ilu przestępców spróbuje ich dziś wyruchać na transakcji. Na samej planecie był już kiedyś, ale wtedy był nikim i po prostu chciał sobie ułożyć jakoś życie szukając zleceń. Raczej nie zanosiło się na to aby ktoś go zapamiętał.

Sama planeta nic, a nic nie zmieniła się od ostatniego razu jak na niej był. Rzeki lawy pokrywające ciągle aktywne wulkany spływały wolno na niżej położone tereny, a na tych które były dla niej za wysoko znajdowały się wejścia do kopalń. Między poszczególnymi wejściami do szybów rozpostarte były sieci platform i zawieszonych na nich rezydencji. Kiedyś mieszkań dla górników, obecnie domy rozkoszy, paserzy i inne takiego typu przybytki, z barami na czele. Dobrze że chociaż kosmo-port znajdował się z dala od tych zabudowań, a przejął go jeden z tutejszych gangów i naprawiał statki za grubą kasę. Grubą kasę którą musieli zdobyć sprzedając karabiny za jeszcze grubszą kasę.

Pamięć sáurio była niezawodna, a przynajmniej tak się utrwaliło. Młody kapitan rozglądał się nieco przestraszony, ale młodzik powinien poznawać kosmos. Na jego pysku malowało się coś w stylu zniesmaczenia, na planecie znajdowało się sporo dronów i robotów, będąc o wiele tańszymi ochroniarzami i barmanami, niż żywe istoty. Sáurio uważali sztuczną inteligencję za ostatnie zło, bądź zło konieczne. Dlatego też na planetach zdominowanych przez tą rasę robotów nie było prawie wcale lub były naprawdę rzadkie. Wykorzystywanie choćby w armii sztucznego SI spowodowało by jedno. Jeszcze większe przeludnienie. Oczywiście Król nie ubrał tego w takie słowa, po prostu nazwał sáurio zbyt dumną rasą, aby musieli jeszcze polegać na maszynach. I tak zostało i dlatego bezrobocie w Zjednoczonym Królestwie Sáurio zawsze było niskie, choć jeśli przyrost nadal będzie taki jaki jest, a nowych planet szybko się nie znajdzie, wtedy konieczne będzie wprowadzenia ograniczeń urodzin dla matek.

- Tędy – kapitan złapał młodego pilota za ramię, gdy ten zapatrzony na witryny minął zakręt.
- Uhm, przepraszam aed Rast. Zapatrzyłem się.
- Nie masz za co, pierwszy raz opuściłeś Tuliusa V aed Sonthom?
- Nie Kapitanie, przed przystąpieniem do Floty pracowałem w Solar Cargo jako pilot frachtowca. Kursowałem pomiędzy Awi i Wiw.
- Fakt, naprawdę daleko od domu… - kapitan nie silił na ironię, po prostu tak samo wyszło. Mina młodemu pilotowi nieco zrzedła. Przed przystąpieniem do ekspedycji, dostał szczegółowy życiorys przeszłego kapitana.

Zbliżali się do pewnego handlarza bronią, który często miał na wyposażeniu broń nielegalną. Był to stary już karrianin, zapewne zbadał większość kosmosu. Jego kiedyś wręcz jaskrawo bordowa skóra, teraz była koloru wyblakłego różu. Mimo wszystko starzec nadal trzymał się na nogach i gdyby nie garb, z pewnością byłby wyższy od aed Rasta i jego pilota. Kiedyś jasno żółte oczy, ściemniały i straciły swój blask. Możliwe że staruch był nawet prawie ślepy.
- Kto tam? – wrzasnął przez drzwi karrianin, kiedy Goedwin w nie zapukał.
- Ecko Hammer? Tu aed Rast, pracowałem u Ciebie dawno temu przez krótki czas. Otwieraj, bo mam towar który Cię zainteresuje.
- Goedwin Rast? – dało się słyszeć brzęk klucza magnetycznego, a po chwili drzwi rozsunęły się na boki. Karrianin wyglądał tak, jak powinien w tym wieku. Długo wpatrywał się to w aed Rasta, to w pilota i pewnie zastanawiał się który przed chwilą do niego mówił. Pominięcie „aed” przed nazwiskiem nie spodobało się Goedwinowi, ale przyzwyczaił się że inne rasy nie zwracają na to uwagi.
- Aed Sonthom, idź się przejdź, ale nie pakuj się w kłopoty. Muszę porozmawiać z Ecko.
- Tak jest Kapitanie. – młody pilot oddalił się obserwując ludzi oraz otoczenie. Kapitan odprowadził go wzrokiem, po czym spojrzał na Ecko.
- No proszę, młody Goedwin jest Kapitanem i ma pod sobą ludzi – głos karrianina był strasznie ochrypnięty – Pamiętam Cię, zarobiłeś na pierwszy lepszy bilet i spieprzyłeś z tej wyschniętej skały. Byłeś chyba moim najmądrzejszym pracownikiem, a teraz wracasz do staruszka? Po co? Co to za okazja o której mówiłeś?
- Pogadamy, ale nie na ulicy. Wpuść mnie.
- Oczywiście Lizard, wchodź…
- I nie mów tak na mnie Rzodkiewo… - mężczyźni wybuchli sztucznym śmiechem, cóż. Przezwiska były bardzo trafne. Ecko zamknął drzwi i obaj usiedli przy polimerowym stoliku na całkiem wygodnych siedzeniach, które dostosowywały się do kształtu pośladków.
- Co powiesz na osiem skrzyń karabinów magnetyczno-pulsacyjnych prosto z Tuliusa V? Nowe, nieużywane. Wiem że się skusisz, zawsze miałeś gust i łeb do interesów. 5000 marek od jednej skrzyni, to i tak mniej i 500 marek od innych handlarzy.
- Muszę to przemyśleć… Mam stałe dostawy waszej broni, ale to są przeważnie używane sztuki wycofane z waszej armii… Mówisz że są nowe?
- Nowe. Nieużywane. Prosto z fabryki, tylko trochę czasu spędziły w ładowni.
- I dlaczego przyszedłeś z tym do mnie, skoro każdy by je kupił po takiej cenie?
- Bo szanuję stare znajomości. Bierzesz?
Karrianin chwilę się zastanawiał, nawet coś podliczał na kartce, pytając się ile mieści się karabinów w każdej skrzynce. Wyszło mu około 415 marek za sztukę, z pewnością sprzedał by je po 600. Nowe nawet za 800 marek.
- Twój statek jest w kosmo-porcie u Zielonych Strzelb?
- Jeśli Ci chodzi o ten stary port na wschód, to tak.
- Wyślę po skrzynki ludzi. Dadzą Ci pieniądze w gotówce, a ty im wydasz towar. Zgoda?
- Zgoda będzie, jak się pojawią z pieniędzmi – mimo wszystko Goedwin uścisnął dłoń Ecko – Będę tam na nich czekał.. Przy okazji mam też na sprzedaż narkotyki i alkohol. Nie wiesz gdzie dostanę najlepszą cenę za marsjański pył i bimber, chyba sasyckiego.
- To nie moja działka, ale spróbuj w „Nowej Anglii”. Bar ludzki, ale jego właściciel, Adam, skupuje praktycznie wszystko. I dobrze płaci, choć i tak to sobie odbija na durnych najemnikach.
- Dzięki Ecko. Spróbuje – Goedwin wstał ze swojego miejsca, którego siedzisko zrobiło się nagle płaskie i oczekiwało na nową parę półdupków. Ecko odprowadził go do drzwi i pożegnał. Pilota nie było widać, ale odpowiedział kapitanowi na wezwanie przez komunikator i szybko pojawił się przy nim.

Bar okazał się bardzo ładnym miejscem, a w środku znajdowało się kilka różnych ras, głównie byli to ludzie. Spojrzeli na dwóch sáurio wchodzących do ich lokalu, ale żaden nie wykonał żadnego więcej gestu. Ot, klienci. Pewnie kiedy się ściemniało, złaziły się gorsze szumowiny. Za barem stała młoda szatynka, która ze znudzoną miną polerowała kufel.
- Coś podać? – spojrzała na siadających przy kontuarze klientów.
- Dla mnie wodę – odezwał się pilot, zapewne chciał zaimponować Kapitanowi nie piciem na służbie.
- Dla mnie piwo. Szef jest?
- A kto pyta? – dziewczyna zapewne była pouczona, aby nie wpuszczać na zaplecze wszystkich.
- Ja. W interesach przyszedłem – przed sáuriońskimi ekspedytorami pojawiły się zamówione trunki – Goedwin aed Rast, a to mój pilot. Powiedz szefowi że mam na sprzedaż po dobrej cenie alkohol i marsjański pył, ilości hurtowe.
- Przekażę, proszę poczekać. – dziewczyna nieco niechętnie, ale zniknęła na zapleczu. Pilot odprowadził ją wzrokiem, lecz spotkało się to z piorunującym spojrzeniem Kapitana. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczęli ze sobą flirtować i stworzyli jakaś hybrydę… Z resztą, to chyba nawet nie było możliwe. Inne organy rozrodcze. Po pewnym czasie wraz z barmanką pojawił się średniego wieku blondyn, wyglądał nieco nieporadnie, ale pasował do roli szefa baru. Sáurio go nie znał, więc postanowił się z nim pohandlować jak na jego rasę przystało.
- To wy macie towar na sprzedaż? Chodźcie na zaplecze.
- Ty poczekaj – rzucił do pilota, ku jego uciesze że będzie mógł pogadać z barmanką.
Na zapleczu znajdowały się jakieś drzwi, szafki i oczywiście skrzynki z alkoholem i nie tylko. W powietrzu unosił się otępiający zmysły dym bagiennego korzenia, dopiero po minięciu korytarza i wejściu do biura Adama, dym znikł. Biuro było małe. Większość pomieszczenia zajmowało biurko oraz panel telewizyjny pamiętający poprzednią epokę, ale nadal świetnie nadający wiadomości z pobliskich systemów. Adam usiadł za biurkiem, Goedwinowi wskazując miejsce naprzeciwko.
- A więc co masz na sprzedaż? – zaczął Adam przechodząc do konkretów – Drinka? – jakby od niechcenia wskazał na szafkę pełną różnych alkoholi.
- Marsjański pył, cztery skrzynie i bimber o mocy 96%, też cztery skrzynie. Sasycki. Wszystko pierwszej czystości – na twarzy człowieka malowało się zainteresowanie – Za wszystko jedyne dziesięć tysięcy marek, towar czeka w kosmo-porcie na wschodzie.
- Mogę dać 5000 – na twarzy człowieka malowało się coś na kształt badania gruntu. Nie był pewny jak zabrzmi jego oferta, ale było widać że zjadł zęby na handlu.
- 5000 dostanę tu wszędzie, spraw żebym chciał Ci sprzedać ten towar, a nie konkurencji. I tak sobie nieźle to odbijesz, ja po prostu chcę opróżnić ładownię.
- 6000, więcej nie mogę dać. Interes się słabo kręci, przychodzą do mnie już głównie tylko łowcy nagród, a przestępcy przenieśli się na drugą stronę planety.
- Wiesz, będę dla Ciebie miły, wiem jak to jest prowadzić interes – na twarzy człowieka pojawił się cień sympatii – Dziewięć tysięcy, ale niżej nie zejdę. Mam uszkodzony statek w kosmo-porcie, zaatakowali mnie piraci w drodze na tą planetę.
- Siedem tysięcy marek, ale to już ostatecznie – sympatia przerodziła się w znużenie, to mogło oznaczać że Adam nie cierpi na brak alkoholu i narkotyku.
- Siedem tysięcy to stanowczo za mało, bez namysłu dostanę co najmniej dziewięć tysięcy u kolegów po fachu. Pomyśleć że Ecko Hammer mi Cię polecił.
- Ecko mnie polecił? Ten czerwony skurwysyn który urządził tu taką burdę, że o mało lokal nie poszedł z dymem?
- To do niego podobne, pewnie w ramach przeprosin wysłał mnie do Ciebie z taką ofertą życia, gdzie indziej kupisz kilkunastu funtowe skrzynie pełne alkoholu i pyłu za dziewięć tysięcy marek?
- U pierwszego lepszego dilera, co prawda nie w takich ilościach, ale to bardziej opłacalne.
- Nie lepiej wypuścić własnych dilerów na ulice z dobrym, czystym towarem i zapanować nad rynkiem? – na twarzy człowieka nie zmieniało się nic, miał dość targowania się, więc to oznaczało wybranie ceny pośredniej pomiędzy siedmioma, a dziewięcioma tysiącami marek – Stańmy po środku naszych ofert. Osiem tysięcy. Towar do odebrania w wschodnim kosmo-porcie.
- Osiem tysięcy… Sporo, ale niech stracę. Mamy deal, przyjadę po towar za godzinę, nim ruch się zwiększy i zejdą się tacy ludzie, których lepiej mieć na oku i celowniku.
- Doskonale Cię rozumiem. A więc będę na Ciebie czekał. Tylko się pośpiesz, bo wiecznie nie będziemy cumować.

Goedwin wraz z pilotem ruszyli w stronę statku. Młody pilot był jeszcze pod wpływem rozmowy z kobietą innej rasy, niż właśnie sáurio, kiedy drogę zaskoczył im wielki niczym skała gorylowaty obcy. W olbrzymiej łapie ściskał wycelowaną w nich strzelbę.
- Dawać kasę, a przejdziecie – odezwał się, a głos miał okropnie przykry do ucha.
Goedwin miał do wyboru walkę, albo oddać pieniądze. Niestety resztki pieniędzy miał na koncie, a nie wierzył że goryl zadowoli się pacakami, za które ledwo kupił piwo w Nowej Anglii. Pilot również nie śmierdział groszem. W głowie pośpiesznie tworzył się plan jak zaskoczyć goryla i uniknąć postrzału. Szable go świerzbiały, lecz goryl nie mógł ich widzieć spod czarnego płaszcza. Przeciwnie do pilota, który swój pistolet trzymał w kaburze przy pasie, a po drugiej stronie szabelkę. Do gry nie wchodziła ucieczka, z pewnością wielkolud by ich zastrzelił posyłając kulkę w plecy, a skakanie do rzeki lawy nie wchodziło w grę.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline