Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2014, 20:05   #333
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Riri z politowaniem spojrzał na Fausta, kręcąc głowa na boki. - Nie chce mi się zapierdalać aż na królewski zamek. Zaczeliście na mecie i od chwili gdy ruszyliście walczyć ze mną i innymi szaleńcami, tylko się oddalacie od zwycięstwa. śmieszne co? -zachichotał cicho.
- Wystarcza mi tylko to, że potwierdzasz moje domysły. - stwierdził krótko. Odwzajemnił uśmiech materializacji szaleństwa. - Nie byłoby zbyt przyjemnie wracać się taki kawał drogi na marne? By dowiedzieć się, że me domysły poległy - dodał po chwili, przekrzywiając nieco głowę. Był świadom że tak jak on wykorzystuje teraz świadomą, lub też nie chorobę, tak jego nieszczególnie skromne istnienie może być teraz marionetką w rękach kogoś innego. Może właśnie teraz Faust tańczył do melodii granej przez nieznanego mu barda.
- Chciałeś sprawdzić nasze możliwości, nie chciałbyś sprawdzić swoich? - pytanie, które wypłynęło z ust strażnika równowagi było… dziwne.
- Już sprawdziłem. -zachichotał Riri.- Nie mam zamiaru tu siedzieć dłużej niż to konieczne. -odparł spoglądając w niebo.-Mam sporo miejsc do zwiedzenia.
“- Oi, Kacie, nasza umowa zakładała pokonanie całego szaleństwa?” - blodnyn zapytał swe wnętrze, jakby świadom tego, że z niektórych sytuacji nie ma dobrego, pokojowego wyjścia. Wzrok blondyna nie zmienił się - mieszanka prymitywnego pragnienia przetestowania swoich możliwości, które zdawało się być jedynym zasilającym czarnoskórego paliwem, oraz coś znacznie głębszego - strażnik równowagi był również smutny z racji wszechogarniającej przemocy. Nie cierpił jej, jednak czuł przyjemność, gdy ta była jedynym rozwiązaniem. Jakby sam proces walki przypominał mu o dzieciństwie, które mimo ciężkich warunków, zdawało się być błogie i beztroskie.
-”Eliminacja to eliminacja, naprawdę musisz pytac kogoś o TAKIM imieniu jak moje, czy należy zniszczyć wszystko, co miałeś zniszczyć? -burknął w odpowiedzi ukryty w miecz Bóg.
- “Kiedyś mówiłeś również o… nietykalności ciał, pokojowych rozwiązaniach” - strażnik równowagi zażartował w odpowiedzi na słowa swego patrona. Nie była to jednak odmowa. Dobrze wiedział, że powinien zrobić coś takiego. Szkoda było tylko utraconych przez manifestację szaleństwa możliwości. Może wcale nie było tak złe, jak powinno.
- “Naciągam ideały. Oby to było warte.” - dodał po chwili, zaś jego wzrok utkwił w ciele swego przeciwnika, czy raczej… swej ofiary. Kogoś, kto miał zostać wyznacznikiem jego siły. Istotą, która miała zostać zmieciona.
W dłoni blondyna pojawiło się bielsze niż zawsze ostrze. Jeśli cokolwiek innego niż szczęście decydowało o niektórych sukcesach Fausta, to z całą pewnością był to ten, którego polecenie właśnie wykonywał. Czerwona koszula delikatnie zadrżała na wietrze, zaś z oczu zniknęły ostanie już oznaki wątpliwości.
- Nie mogę ci na to pozwolić. Czas zmiażdżyć cię tak, jak każdego szaleńca na swej drodze. - strażnik równowagi przechylił lekko głowę, a złoty kolczyk zatańczył pod wpływem grawitacji. - Lubię atakować z zaskoczenia, ale nie muszę tego wykorzystywać przeciwko komuś takiemu jak ty. - dodał tylko po chwili, zaś szeroki uśmiech właśnie dominował na jego twarzy. Uniósł katanę do góry, ustawiając ostrze tuż nad swoją< w sensie> głową, niemalże równolegle do ziemi. Palec drugiej ręki uderzył w odpowiedni punkt na jego ciele, ułatwiając kontrolę magii. Nie musiał atakować, wolał wykorzystać siłę przeciwnika przeciwko niemu. Był gotów na moment, w którym Riri zaatakuje w fałszywego Fausta, by znaleśc się tuż obok niego i ciąć przez jego plecy.
W tym momencie śpiący pirat zastrzygł uszami i mruknął cicho przez sen:
- Zmiażdżyć? - Gort zachrapał jeszcze ostatni raz, po czym uniósł jedną powiekę i zapytał ponownie, jakby próbował się upewnić czy dobrze usłyszał: - Zmiażdżyć?
Oko zarejestrowało rękę Fausta unoszącą perlistą katanę, po czym Czarnoskóry zerwał się z ziemi tak gwałtownie jak tylko można było się po nim spodziewać.
- ZMIAŻDŻYĆ!!! - zakrzyknął wojowniczo i na raz zaszarżował ponownie na manifestację szaleństwa naprzeciwko której wyrósł z ziemi ogromny kamienny głaz w który to Gor miał zamiar ją wgnieść.
– Trochę daleko do stolicy… – burknął Suro – Ale i tak miałem sprawę do króla. Jeśli ktoś z jego otoczenia jest odpowiedzialny za szaleństwo to staruszek będzie musiał się nagimnastykować, by naprawić swoje błędy. – Elf wyciągnął przed siebie dłonie, w których obracał swoimi mieczami. – Jakby nie patrzeć to mi się już nie chce bawić z tobą… – Niemal niedostrzegalne skinienie odpowiednich palców sprawiło, że ostrza niemal same wsunęły się do pochew. – W sumie to w moim stylu byłoby w ogóle się nie mieszać. Ale teraz głupio tak sobie pójść w cholerę. – Lekki uśmieszek zagościł na twarzy białowłosego, gdy ten zrobił krok do przodu…
Postać elfa zaczęła drżeć i delikatnie rozmywać się po bokach. Z każdym kolejnym krokiem wyglądało to tak, jakby w tym samym czasie i w tym samym miejscu znajdowało się, co najmniej dwóch spiczastouchych robiących różne rzeczy. Z każdym też krokiem przybywało też na placu boju sylwetek Suro. Ci, których postrzeganie wykraczało poza pięć normalnych zmysłów mogliby odkryć, że szermierz znajdował się po części w każdym ze swoich obrazów, w jeszcze kilku innych punktach jak i w żadnym konkretnym miejscu… jednocześnie.
Sam białowłosy tymczasem w postaci wietrznego świdra, zmieniającego kilkukrotnie w każdej chwili położenie zbliżał się do Ririego. A konkretnie jego brzucha, by w ostatnim momencie pojawić się tuż za jego plecami.
Richter przyglądał się wszystkiemu nie drgając nawet o milimetr. - Huh… - Mruknął tylko gładząc się szponami po podbródku. - Hej “Riri”... Skoro jesteś… wolny i masz to czego zawsze…chciałeś. Rozejdźmy się w przeciwne strony i nie spotkajmy… więcej, dobrze? - Zaproponował zbrojny poprawiając różne zapięcia w elementach pancerza. Nie miał ochoty ani walczyć ani dłużej rozmawiać z czymś co w końcu łaskawie wylazło z jego umysłu.
- Popieram twój pomysł Rirchtuś… a dokładniej część z rozejściem się. -zaśmiał się Riri, jak by wcale nie szarżowała na niego dwójka wojowników. Ustawił się plecami tuż przy ścianie którą stworzył Gort. Jak by wiedział co planuje Surokaze, po czym mocno zaparł się nogami o ziemię.
- Dawaj Czarnuchu pokaż na co cię stać.
Pięść Gorta gruchnęła o dłoń Ririego, której palce zacisnęły się na niej. Zdawało się że cały zamek na chwilę zadrżał, gdy żaden z wojowników nie przesunął się nawet o kawałek. Mimo że obaj napierali na siebie, nikt nie był wstanie zdobyć prowadzenia.
- Nieźle murzynku masz trochę sił. -zaśmiał się szaleniec unosząc głowę, w stronę opadającego Surokaze, który mógł w takiej sytuacji atakować tylko w głowę.
- Ty jesteś irytujący… nie umiesz się BAWIĆ! -ostatnie słowo zostało przez Ririego wykrzyczane, a potężna fala wzburzonego powietrza wymieszanego z mrokiem ruszyła na Surokaze.


Ziemia pod stopami wszystkich w okolicy popękała, zaś Elf jedynie przez skrzyżowanie mieczy osłoniętych wiatrem zdołał uniknąć rozerwania na kawałki. Zadziałało to jak dwa magnesy, Elf został odepchnięty wysoko nad ziemię, opadając gdzieś między blankami.
- Iahahah uwielbiam żyć! -zarechotał Riri nie puszczając ręki Gorta.
- Iwabababa! - Gort zawtórował szaleńcowi swym rubasznym śmiechem. - Podobasz mi się gościu! Może sam powinienem oszaleć żeby wylazł ze mnie ten dupek! Wtedy jemu też mógłbym obić mordę! Iwabababa!
Pirat rechocząc zamachnął się drugą dłonią która zamieniła się w pokrytą kolcami kamienną kulę, która wzmocniona jego siłą jego ambicji była prawdopodobnie równie twarda jak metalowe ciało manifestacji szaleństwa.
- Bari Bari no Hard Core Skullcrusher!! - zakrzyknął Czarnoskóry uderzając drugą pięścią w Ririego.
Wylądowanie na blankach do najprzyjemniejszych nie należało. Szczególnie patrząc z perspektywy kamieni je tworzących, które w większości nie stawiły czoła pokrytemu wiatrem elfowi, gdy ten na nie upadł. Mur obronny zamku dostał kolejnego uszczerbku i powoli stawał się obronny jedynie z nazwy.
- Walić to. Zostaję tutaj. – powiedział sam do siebie Suro, gdy otrzepał swoje ciało z kurzu.
Duma szlachetnego wojownika, która z pewnością zostałaby dotknięta obrotem ostatniego ataku powinna drzeć się w niebogłosy, by wrócić na dół i zakończyć walkę. Białowłosy miał wiele dum, ale akurat taką nie dysponował. Zbadawszy najbliższą okolicę znalazł odpowiednie miejsce. Podszedł do jakiegoś pionowego fragmentu muru i usiadł przed nim by oparłszy się o niego urządzić sobie drzemkę. Plecom szermierza jednak niedane było dotknąć kamienia…
Jakaś iskierka, która nagle zapaliła się w jego umyśle zmusiła jego szare komórki do intensywnej pracy.
- Czy ten chu.j zaatakował mnie powietrzem? – białowłosy zapytał najbliższego otoczenia. - Nikomu, kto zaatakuje wietrznego szermierza powietrzem nie ujdzie to bezkarnie.
Wietrzne ręce napięły się do granic wytrzymałości, gdy Surokaze niemal położył się na zamkowym placu. Napięcie to nie trwało długo i zostało zamienione na siłę, która wystrzeliła elfa w górę. Po dotarciu do najwyższego punktu podróży odwrócił się twarzą ku ziemi i jako wietrzny świder, z wystawionymi przed siebie mieczami zaczął opadać w stronę Ririego. Wietrzne ręce były gotowe w każdej chwili wystrzelić do przodu by zamortyzować upadek, gdyby szaleństwo nie chciało jednak przyjąć na siebie uderzenia, lub by przybrawszy wygląd wiertła sprawdzić wytrzymałość skóry na twarzy osobnika, gdyby ten zablokował główny atak białowłosego.
Faust obserwował. Nie podobały mu się walki, które można było opisać prostym wyrażeniem “Huzia na wikinga”, jednak najwyraźniej wszyscy tutaj zgromadzeni pojmowali walkę nieco inaczej. Pojmowali pozbawianie innych żywota w nieco inny sposób. Na ustach strażnika równowagi gościł jednak uśmiech. Nawet jeśli sytuacja obróciła się w najgorszą z możliwych dla niego, to mógł wyjść z niej w stosunkowo bezpieczny sposób. Nie doceniał domyślnego “bezpieczeństwa”, które miało rosnąć za sprawą każdego dołaczającego do walki sojusznika. Po prawdzie każdy z nich miało większe szanse zranienia się wzajemnie niż faktycznej pomocy następnego atakującemu. Zwłaszcza, gdy trójka nieszczególnie bliskich sobie osobników próbowała wykonywać kombinacje obarczone wysokim ryzykiem oraz proporcjonalną do niego nagrodą. Jedynym plusem było to, że manifestacja szaleństwa była zarówno zbyt głupia, jak i zbyt zajęta “dominowaniem” by wykorzystać to przeciwko nim.
Strażnik pozostawał w tej samej pozie niczym gargulec broniący twierdzy. Jego nogi rozszerzyły się, zapewniając mu jescze stabilniejszą postawę. Czekał na moment, w którym jego przeciwnik nie będzie w stanie zareagować na atak - gdy tylko zareaguje na działania poprzedzającej go dwójki. Zamierzał zaatakować z obu wolnych stron, tak, by jego prawdziwe ciało zostało narażone na nieco mniejsze ryzyko.
- Możemy się tak bawić latami dzieciaki. -zarechotał Riri, gdy jego wolna ręka zmieniła się w ostrze, które zderzyło się z kamienną kula stworzoną przez Gorta. Posypały się iskry, zaś ta dwójka dalej nie była wstanie zdominować siebie nawzajem. - Ale chce pozwiedzać świat, mam sporo do zobaczenia! -dodał wesoło Riri… po czym zniknął.
Znowu skorzystał z sztuczki Calamitiego która umożliwiała mu teleportację, tylko że tym razem jego głośny śmiech dało się słyszeć od strony miasta. Widać zasięg mocy używanej przez chorobę wykraczał po za tą która władał sam rycerz Rozpaczy.
Problemem było to, że Riri zapomniał puścić Gorta, który ku swojemu wielkiemu zdziwieniu pojawił się wraz z nim na dachu jednego z domostw.
- Hę, a ty co? Nie mam roweru, odczep się w końcu -prychnął Riri, patrząc na murzyna.
Lecący ku ziemi Surokaze rozwiał otaczający go wiatr, wykonał kilka obrotów w powietrzu i zgrabnie wylądował na ziemi. Na swoje szczęście szaleństwo przeniosło się nim elf osiągnął punkt, w którym zatrzymanie graniczyłoby z cudem. Dzięki temu białowłosy stał na nogach a nie był rozgnieciony na ziemi.
- Richter coś twoje szaleństwo jest tchórzem. - rzucił do nosiciela rozpaczy. - Nie wiem jak wy ale ja bym go puścił, a przynajmniej zostawił dla Gorta. Po co szaleństwo ma mnie w niego rzucać czy coś.
- To nie tak, że nie wierzę w mozliwości Gorta, raczej - wolałbym samemu przeciąć gardło szaleństwu. - strażnik równowagi zareagował na powstałą sytuację. Właściwie, to nie był pewien, czy jeśli czarnoskóry zabije manifestację słabości Richtera, kat uzna to za spełnienie swych pragnień.
- Po za tym, i tak nie chcemy ruszać bez pirata? - tym razem pytanie retoryczne wypłynęło z ust blondyna.
- Równie dobrze możecie tutaj poczekać, starcowi przyda się towarzystwo, oraz.. wyjaśnienia - stwierdził, a jego ciało wykonało jeden, mały, wolny krok. Był ciekaw, czy zgromadzeni zdadzą sobie sprawę, że to on jest osobą, która powinna rozjaśniać wszystkie ciemności ich umysłów. Czy ktokolwiek zorientuje się, że Faust miał być ich luminarzem.
Gdy palce jego prawej stopy znalazły oparcie na podłożu, przez jest usta przemknął gwałtowny, zawadiacki uśmiech. Ruszył w kierunku miasta, co kilka chwil przyspieszając jeszcze bardziej. Styl walki Gorta był wystarczająco głośny, by rozcinający swą sylwetką wiatr blondyn nie miał problemu w określeniu miejsca, w którym aktualnie toczy się potyczka.
Surokaze popatrzył najpierw na znikającego Fausta, a później jego wzrok przeniósł się na starca.
– Walka albo towarzystwo, co? – zapytał sam siebie, spoglądając jednocześnie na starca. Do elfich uszu docierały odgłosy świadczące, że dość dużo ciężkich rzeczy jest tam w ruchu. Chwilę się zastanowił bardziej dla efektu niż jakiegoś wniosku logicznego. - Niech będzie… Napiłby się pan może piwa? Jakaś karczma w sąsiednim mieście powinna być otwarta. Tutaj raczej wszystko pozamykane. Jeśli w ogóle coś może zostać zamknięte.
Ostrza wylądowały w pochwach. Jeśli nikomu nie zachce się atakować białowłosego powinny tam zostać, co najmniej do poranku.
- Miasto jest spory kawałek drogi stąd. -odparł starzec. - Zresztą wolę herbatę elfi młodzieńcze. - dodał staruszek, którego jakos nie dziwił oto co tu zasżło.

Richter powiódł wzrokiem za Faustem. Mimo iż wiedział że nadal próbują walczyć z jego...wróć. To już nie jest jego szaleństwo, tylko jakaś pokraka która wylazła łaskawie z jego umysłu. Czuł ulgę że poszło sobie w cholerę, a jeśli Faust i Gort tak bardzo chcą tak bardzo to zabić nie będzie im przeszkadzał. Skupił swoją uwagę na runicznym ostrzu przy którym wcześniej majstrował Faust. Przeniósł się tuż obok niego by wyciągnąć go z gleby.
- Ponoć jest w nim… zamknięta Hydra. Ciekawe czy można jakoś… ją przywołać. - Richter zaczął oglądać ze wszystkich stron runiczne ostrze, szukając… sam nie wiedział czego.
Faktycznie miecz wydawał się żywy, jednak nie miał ochoty pokazać łba czy tez łbów… widać było trzeba go jakoś wywabić.
- Jeśli herbata nie leży po drugiej stronie pola walki to mogę się przejść. - odparł elf staruszkowi, jednak jego uwaga skupiona była na mieczu trzymanym przez Richtera.
Surokaze doskonale pamiętał tą broń. Przy ich pierwszym spotkaniu nie był w stanie nawet go unieść. Miał wtedy wrażenie, że miało to więcej wspólnego z jakąś magią niż z samą siłą fizyczną. Nie wydawało się by miecz był cięższy od Haru, którą bez problemów był w stanie nosić na rękach.
- Mogę spróbować jeszcze raz? - zapytał. Wiedział, że w pewnych sytuacjach udawało mu się zwiększyć siłę swojego ciała. Teraz mu niewiele do takich sytuacji brakowało. Był zmęczony, trochę śpiący, chciało mu się jeść, jakiś palant nim rzucał...
- Ale wiedz że zmieniłem zdanie… miecz zachowuje i tą bestie co jest w środku… - Uśmiechnął się pod hełmem, ponownie wbijając ostrze w ziemię. - Jeżeli masz pomysł… jak obudzić tą Hydrę to… proszę. - Wskazał dłonią cofając się krok w tył, by przykucnąć podpierając pięścią podbródek.
- Nie ma sprawy. - odparł białowłosy biorąc do ręki miecz. - Tutaj rozchodzi się o czystą dumę. Nie dam jakiejś kupie żelastwa okazywać się lepszą ode mnie.
Gdy tylko elf był jedynym trzymającym broń jej ostrze, tak samo jak poprzednim razem uderzyło o podłoże nie mając zamiaru się z niego ruszyć. Tym razem jednak Suro nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Napiął wszystkie swoje mięśnie…z mizernym skutkiem.
- Słyszałeś go. Chce cię zatrzymać. Nie zmuszaj mnie bym wykąpał cię w wodzie z solą. Prawda, że tego nie chcesz?
Miecz zachował się jak miecz. Nic nie odpowiedział, a tym bardziej się nie poruszył. Nie polepszyło to nastroju długouchego. Wręcz pogorszyło.
- Cholerny miecz. Rusz się w końcu! RUSZ!
Tym razem miecz się ruszył, co zdziwiło zapewne wszystkich zebranych jak i samo żelastwo…
Z ostrza powoli zaczęły wyłaniać się zielone łby wężowatego potwora. Najpierw jeden, potem jego brat aż do finalnej liczby siedmiu łbów, które zaczęły groźnie syczeć na wszystkich zebranych, zaś samo ostrze powoli przybierało rozmiarów. Jak gdyby miało zaraz zamienić się w całego mitycznego potwora.
- O… - elf był wyraźnie pod wrażeniem przemiany miecza. - Chyba mi się udało. - dodał po chwili z szerokim uśmiechem, po czym postukał ostrzem o ziemię. - No już starczy tego rozrostu. Nie chcemy walczyć. Chcemy pogadać. Umiesz… umiecie się z nami porozumieć?
Głośny ryk oraz niezaprzestały proces wzrostu miecza, z które powoli zaczęły wyrastać pokryte łuskami łapy, świadczył jednak o tym, że broń chyba takiej możliwości nie posiada.
Tego wieczoru już coś z kogoś wyszło i elf został przez to poturbowany. Nie miał zamiaru sprawić, by hydra do końca wyszła z ostrza. Nie wiadomo czy byłaby wtedy chętna do współpracy, czy do szukania kłopotów. Surokaze opuścił broń licząc, że samo to wystarczy.
Szatański owoc w mieczu jednak raz obudzony nie miał zamiaru od tak zasnąć. Po chwili zamiast miecza przed zamkiem górowała olbrzyma hydra która zasyczała głośno.
- Oj… dawno takiego czegośnie widziałem. -stwierdził staruszek z typowym dla niego uśmiechem.
Szermierz nie za bardzo wiedział co w tej sytuacji zrobić. Targały nim dwie siły. Pierwsza domagała się ucieczki jak najdalej stąd zabierając ze sobą Haru i Elie. Druga natomiast (to zdecydowanie była ciekawość) chciała dowiedzieć się więcej o hydrze.
To mówi pan, że już takie coś widział? - zapytał nie spuszczając ze stworzenia wzroku. - No, dobra hydra. Grzeczna hydra. Siad. - starał się, by jego głos był z tych nieznoszących sprzeciwu.
- Oj wiele w życiu widziałem. -odparł spokojnie starzec.
Calamity w milczeniu przyglądał się rozrostowi bestii, wzdychając od czasu do czasu jakby to przedstawienie niezmiernie go nużyło. Oba łapska łupnęły o kolana Richtera, co poprzedziło jego powolne wstawanie. Szybkim ruchem ściągnął hełm i zaczesał włosy do tyłu, chyba pierwszy raz w pełni ukazać jego facjatę.
- Hej bestio! - Zakrzyknął ścierając łzy z pokrytych bliznami policzków. - Pamiętasz mnie... z pewnością. - Zaczął powoli zbliżać się w stronę Hydry ze rozłożonymi rękoma. Despair spoczywało w amethystowym pokrowcu, gdyż nie było potrzeby by brało w tym udział. Na jego paskudnej gębie pojawił się szeroki i bardzo upiorny uśmiech, a ślepia zajarzyły się mocniej.
- Jestem twoim nowym panem… - Rzekł z nie mniejszym uśmiechem, po czym dodał
- Suro… zabierz starszego Pana… odrobinkę dalej… - Jakby Hydra zaczęła wariować wraz z Richterem mogłoby dojśc do kolejnych i niepotrzebnych zniszczeń miasta.
Hyudra zasyczała groźnie, a jej łby opadły niżej by otoczyć Richtera czymś w psotaci wężowego kręgu. Stwór łypał na wojownika podejrzliwie, jednak nie podejmował żadnych innych akcji… wyraźnie pamiętał jak jego ostatni Pan skończył po walce z Calamitym.
Miał się cały czas na baczności, patrząc głęboko w oczy jednej z głów wystawił powoli rękę w stronę łba bestii. Robił to powoli by jej nie rozjuszyć przypadkiem. Chciał po prostu położyć rękę by pogłaskać potwora. - No już… już… - Rzucił dziwnie przyjaznym jak na niego tonem. Był gotów w razie ataku przenieść się poza zasięg łbów. Hydra jednak nie wyglądała na taką co by chciałą rozerwać zbrojnego na strzępy. Podsunęła nawet jedną z głów pod rękę Calamitiego.
Pokiwał głową z uznaniem, przemawiając.
- Mam nadzieje że będziemy… dobrymi partnerami. - Po chwili rozmyślania dorzucił gładząc się ręką po podbródku - Muszę ci nadać jakieś imię. -
Elf patrzył na poczynania Richtera z lekkim uśmiechem wymalowanym na ustach.
- Nie ma co będziesz robił furorę mając za zwierzaczka takie stworzenie. - skomentował gdy jego towarzysz zakończył proces oswajania.
Długouchy zbliżył się nieznacznie do hydry, jednak był przygotowany w każdym momencie odskoczyć. To że on wywabił ją z miecza i to, że zbrojny ją oswoił nie oznaczało jednak, że któryś z łbów nie uzna białowłosego za idealny materiał na przekąskę.
- Panie Kaiku, można wiedzieć czym się pan zajmował za młodych lat? - Suro zwrócił się do staruszka, wyraźnie zaintrygowany nie tylko jego słowami, ale i przyjmowaniem wszystkich wydarzeń lepiej niż niektórzy przyjmują opady deszczu.
- Oh parałem się wieloma zawodami. -odparł starzec z uśmiechem prezentując swe niezbyt pełne uzębienie. - Długo by wymieniać, ale sporo widziałem w życiu. -dodał, gdy hydra groźnie kłapnęła szczękami na elfa. Widać póki co tylko rycerz zdobył jej sympatie.
Białowłosy pokazał potworowi język, po czym się odsunął na jego zdaniem bezpieczną odległość.
- Z chęcią bym posłuchał. - powiedział starając się ignorować dobiegające do niego świadectwa walki, co z resztą dobrze mu wychodziło. - Mistrzowie mojego bractwa zawsze powtarzali, że warto uczyć się od starszych i bardziej doświadczonych.
- Hohoho, opowieść o moim życiu raczej nie jest zzajęciem na jeden wieczór. -zaśmiał się pomarszczony jegomość. - Ale jeżeli moge Ci coś poradzić, zawsze spodziewaj się niespodziewanego i podążaj za tym co kochasz przez całe życie.
Hydra natomiast zasyczała cicho, powoli wracając do swej formy sprzed paru chwil. Chyba zaakceptowała swego nowego właściciela na tyle by wrócić do snu.
Richter skinął sobie głową, po czym podniósł hydrę w przebraniu runicznego ostrza i wsunął pod amethystowy pokrowiec. Teraz oba miecze krzyżowały się na plecach Calamitiego.
- A teraz… czekamy aż tamci wrócą… strasznie długo im to...zajmuje. - poskrobał się szponem po policzku patrząc w kierunku dobiegających odgłosów walki. Nawet przez moment pomyślał czy aby nie pognać tam dołączyć do walki.
- Podążać za tym co kocham? - powtórzył Suro. Jakby wziąć to dosłownie to jakiś czas temu podjął decyzję by robić coś wręcz przeciwnego. Elf jednak tak długo przebywał w towarzystwie kobiet, że potrafił doszukać się podtekstu - czasami nawet tam gdzie go nie było. - Dziękuję za radę. Będę musiał to przemyśleć. - zwrócił się do staruszka, po czym rzekł do Richtera - Jak dla mnie nie ma się czym przejmować. Co prawda mam wrażenie, że twoje szaleństwo się do nas dostosowywało w czasie walki, ale jest też zbyt aroganckie, by dostrzeć zagrożenie tam, gdzie nie jest widoczne na pierwszy rzut oka.
Już zaledwie po kilkunastu minutach spomiędzy budynków wynurzyła się dwójka postaci zmierzających w stronę twierdzy. Górujący nad blondynem pirat, którego kolor skóry sprawiał, że mimo jego gabarytów dużo łatwiej było go przeoczyć w mroku nocy, pomachał do trójki czekającej na ich przybycie.
- Heeeej! Puszka! Długouchy! Obiliśmy mordę tamtemu psycholowi! Iwabababababa!! - wołał Czarnoskóry śmiejąc się przy tym wesoło, a gdy dotarł do Richtera i Suro od razu zaproponował żeby pójść się przespać i obgadać wszystko następnego dnia.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline