Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2014, 01:26   #181
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Kamyk słuchał Skaga. Słuchał uważnie, bo gdy słuchał to miał się na czym skupić i czym sen przegonić. Im bardziej jednak słuchał tym mocniej mu się wydawało, że cała gorączka ta zaczyna i jego ogarniać. We łbie zaczęło mu już pulsować i nie było pewności, czy ze zmęczenia, czy raczej z ciężkiej skagokulturnej indoktrynacji jaką zgotował mu Iorweth. Harlen bowiem uznał za stosowne podzielić się z Kamykiem chyba całym swoim życiem i duszą. Mniej, lub bardziej chronologicznymi wydarzeniami, ich opisami i pokazem aktorskiego przeżywania wszystkich wymienionych. Wylewał je z siebie i wlewał w Engana, którego osłabiony brakiem snu umysł, walczył o swoje “ja”.

I tak słuchał, słuchał, słuchał… aż bogowie się nad nim zlitowali i dali usnąć.

Atak był równie zaskakujący, co w nadziei wyczekiwany. W końcu bowiem Iorweth przestał mówić o swojej przeszłości, a harleńskim zwyczajem przytknął Enganowi jego własny nóż do grdyki.
Ulga trwała tak krótko, że już po sekundzie o niej zapomniał. Na jej miejscu pojawiło się niebotyczne wkurzenie jakie spowodowała bezbronność, a także… Nosz kurważ mać… Naprawdę przez chwilę miał wrażenie, że już po nim…

Ale wtedy Iorweth znów zaczął gadać. A Engan wpatrywał się to w nóż to w świdrujące go oczy Harlena. Wyczekiwał momentu aż skurwiel choć na chwilę straci odrobinę skupienia.

Doczekał się gdy w okolicy rozjazgotały się psy. Iorweth jakby przestał ogarniać po co trzyma nóż i co właściwie przed chwilą mówił. Kamyk bez trudu strącił go z siebie, rozbroił i… Trochę wysiłku kosztowało go by nie ogłuszyć na czas przygotowania się na nadejście gości. Skag i tak zdawał się ledwo zipieć…

I takiemu dał się zaskoczyć! Pieprzony dzikus bratojebca…

I w tym momencie jakby kilka elementów z iorwethowych wynurzeń posklejało mu się w głowie w jakąś niestabilną, ale mającą jednak coś na kształt sensu całość. Harlen bowiem, czy bredził, czy nie, wyłożył mu chyba spory kawałek polityki północy… Czy czegoś w ten deseń. Syn Moruad?

Do cholery z tym. Sięgnął po siekierkę i pochylony przypadł do zarośli by rzucić okiem chociaż i zobaczyć kogo przywabił.
Poznał. Psy prowadził Parchaty John, zarządca, do którego Kamyk przerżnął kiedyś w kości masę miedziaków. Obok konno jechał Cecil Storm, zwiadowca, którego znał tylko z widzenia, bo bękart był świeży, a kolumnę zamykał Ulryk Kuternóżka, zarządca i leśnik. Do tego dobry Kamyka znajomy, z którym kiedyś noc caluśką na jednym drzewie spędzili, obsiadniętym przez wilczą watahę.

Odetchnął i nawet uśmiechnął się oddychającego powoli i zagapionego w niebo Iorwetha.

***

- Na Zamek jechaliśmy - odparł gdy Parchaty zadał pierwsze najoczyswistsze pytanie jakie się przy takich spotkania zadaje - Ale mi się jeniec struł czymś i ledwo zipie. Co więcej po okolicy pałętają się harleńskie gnojki, które raczej ostro na nas dybią. A skaga stracić nie mogę, bo to prezent od Alysy Qorgyle dla starego. Toteż i ogień rozhajcowałem licząc, że mnie swoi pierwsi znajdą. No. I sobie kurwa nie wyobrażacie ile mi radości wasz widok sprawił.
- Teraz jednak musicie mi pomóc postawić tego pętaka na nogi i dotrzeć na Zamek.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline