Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2014, 04:18   #11
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
W świecie, z którego pochodził Clyde niewolnictwo było tylko odległym pojęciem, funkcjonującym gdzieś gdzie zwykły śmiertelnik nie miał ochoty się zapuszczać. Enklawa ludzi oświeconych, próbujących żyć tak jakby apokalipsa nie nastała. Jak bardzo musieli być naiwni by nie dostrzec, że Wielka Wojna zniszczyła znacznie więcej niż to co mogły dosięgnąć bomby? Podstawowe wartości, które każdemu wpajano od małego. Dziś małolat zamiast wkuwać kartę praw człowieka i wzrastać w poczuciu własnej godności dostawał w rękę broń i szedł ginąć dla kilku działek tornada zrabowanych z kryjówki kartelu. Zielone przedmieścia pełne rozwrzeszczanych dzieciaków wracających ze szkoły zniknęły pod tonami radioaktywnego opadu. Wojna odebrała wszystkim marzenie, które razem śnili. Ludzka kondycja skręcała się w konwulsjach, a wraz z nią Clyde King - być może jedyna osoba w promieniu wielu kilometrów, która nie miała tego serdecznie gdzieś. Zadziwiające, jak życie potrafi dokopać tym, którzy chcą uczynić je lepszym. A przez co to wszystko? Przez to, że tak został wychowany. Przez to, że nie umiał odpuścić.

***

Karawana

Niewiele snu, słabe jedzenie, ciasnota, żałosna higiena, mordercza praca. Od zapachu zbierało się na torsje, ale z czasem dało się do niego przyzwyczaić. To była prostsza część. Później zaciśnięcie zębów i dzielne znoszenie przeciwności wcale nie wystarczyło. Bicie, znęcanie, kradzieże, gwałty strażników na współwięźniarkach i ciągła, niekończąca się walka o pozycję w grupie, o przetrwanie. Początek był trudny. Wbrew pozorom piekielnie ciężko zachować w niewoli godność i nie zgarnąć kulki. Każdy kombinuje jak się podlizać, jak podkraść żarcie, zastraszyć, oszukać, wykorzystać. Kiedy możesz liczyć tylko na siebie bardzo szybko wychodzi z jakiej gliny jesteś ulepiony. Pierwsze tygodnie były pasmem porażek, obrywania na własne życzenie, głodowania, tłumienia bezsilnej złości. Niezliczone śińce, obite kości, pęcherze na rękach i stopach, pusty brzuch, suchoty, ponure opowieści tych, którzy byli zamknięci dłużej. Najgorsze były chyba jednak krzyki. Noc w noc ktoś wył, jakby go zarzynano. Czasem były to gwałcone kobiety, czasem ktoś wdał się w bójkę o kawałek chleba i kończył z głową rozbitą kamieniem, czasem ktoś szlochał spazmatycznie, aż nie pojawił się strażnik i nie ukrócił hałasów. Nie dało się od tego uciec. Clyde oddałby wiele za jakąś lekturę, która pomogłaby mu choć na chwilę zapomnieć o groteskowej rzeczywistości. King jednak nie zamierzał się poddać. Był zbyt uparty, by położyć się na ziemi i pozwolić się zgnieść robactwu, które prowadziło karawanę. Mogli go bić, głodzić i poniżać, ale nie mogli złamać jego ducha. Musiał być jak skała, niewzruszony, nieczuły na fale rozbijające się o jego twarz. Jeśli człowiek zapomni kim jest, jest nikim.

Współwięźniowie, choć więksi i bardziej agresywni, byli przeważnie strasznymi tępakami. Każdy twierdzi, że akurat on jest największym cwaniakiem w okolicy, ale wielu gubi rezon, gdy podejdzie się go od strony, której się nie spodziewa. Tak było z hazardem. Nie pamiętał już od kogo zdobył talię kart, jednak ów pliczek kartonowych świstków zapewnił mu więcej niż wywalczyłby siłą.


Zadziwiające ile gambli przewinęło się przez jego ręce w miejscu, gdzie teoretycznie nikt nie posiadał nic ponad koszulę na grzbiecie. Cieplejsze ciuchy, jakaś podła broń, dragi, biżuteria, jedzenie, drobne przedmioty, bandaże, nawet lekarstwa i amunicja. Jeden więzień próbował nawet uregulować dług przywlekając ze sobą dziewczynę z celi, ale King nie był zainteresowany. Nigdy nie ogrywał nikogo do zera, nie starał się wzbogacić. Co innego żerowanie na ludzkiej chciwości, co innego sprowadzenie się do roli oprawcy. Gamble pozwalały mu przetrwać, podkupić strażników, pomóc towarzyszowi w potrzebie. Wszystko to dzięki kilku matematycznym trickom. W świecie, gdzie ktoś poprawnie mnożący liczby uchodził za wykształconego, znajomość statystyki, prawdopodobieństwa i analizy liczbowej była czymś w rodzaju magii. Cholera wie, czy było to uczciwe – Clyde działał w dobrej wierze. Z tego wszystkiego ostało mu się ledwie kilka gambli i obrączka na rzemieniu. Obrączka, której sekretu pilnował jak oka. Obietnica - złożona obcemu człowiekowi i pod wpływem emocji – jednak utkwiła gdzieś w świadomości Kinga. To była jedna z tych rzeczy, które musiały zostać dokończone. Miesiąc, pół roku, rok – nieważne. Kiedyś odnajdzie tą Clarice.

***

Miesiące mijały. Jak to mówią, psy szczekają, karawana jedzie dalej. Spec nie liczył już twarzy, które przewijały się przez ręce łowców. Codziennie wstawał do tego samego przeklętego życia, które wiódł jako niewolnik. Niby przenieśli go do, jak szumnie nazywali to ci skurwiele, Komanda Specjalistycznego, ale nic się w zasadzie nie zmieniło. Żarcie dalej było podłe, perspektywy żadne, a strażnicy konkurowali o miano gnoja miesiąca, jednak teraz zyskał sobie trochę swobody. Bywały dni, kiedy nikt nie zawracał sobie nim głowy i mógł w spokoju leżeć na uboczu bawiąc się przydrożnym chwastem, albo kontemplując chmury przetaczające się po niebie. Cirrocumulusy, Cirrostratusy… Zabawne, że kiedyś ludzie ponadawali nazwy tak ulotnym obiektom jak chmury, katalogowali je w albumy i przepowiadali pogodę. Obca rasa na obcej planecie.

Była też Chloe. Łowczyni o twarzy naznaczonej przez oparzenie. Przyszła pewnej nocy i wzięła Kinga do swojego namiotu. Można byłoby powiedzieć, że uczyniła z niego swojego kochanka, gdyby był dla niej kimś więcej niż jedynie narzędziem do zaspokojenia żądzy. Nawet ze sobą nie rozmawiali, a nawet jeśli to krótko i na neutralne tematy. Ich wzajemne kontakty były chłodne, seks mechaniczny i agresywny, bardziej przypominał walkę, niż miłość. Choć żadne z nich nie przyznało tego na głos, na te krótkie chwile napięcia różnice między nimi – między oprawcą i ofiarą – zacierały się, a kochankowie stawali się sobie niemal bliscy – nawzajem szukający choć chwilowej ucieczki od ponurej rzeczywistości. Wszystko to jednak szybko mijało, a ciężar fałszywych emocji zwiększał tylko brzemię dźwigane przez Clyde’a. Kto inny pewnie cieszyłby się jak głupi, że ma możliwość posuwać Chloe, jednak dla niego było to wyjątkowo wyrafinowaną torturą. Przyjemność i odraza. Ktoś tam na górze musiał się świetnie bawić, oglądając zmagania swojego małego Hioba.

***

Przyszedł i czas, że do Komanda dołączyli inni. Spec nauczony niewolniczym doświadczeniem unikał z nimi kontaktu. Im mniej wiesz o życiu towarzyszy, tym łatwiej znosić to co im się dzieje. Kiedy biją obcego typa – da się to znieść. Kiedy jednak wiesz, że typ nazywa się John Smith, ma żonę i dzieciaka, dom w Kolorado i złapali go kiedy wracał do siebie z roboty w kopalni, to podnosi Ci się ciśnienie. Nowi kompani byli witani zatem z rezerwą i obojętnością, jednak mimo to ktoś musiał się do niego przyczepić. Gość przedstawił się jako Jacob Nemrod, choć sam nazywał siebie Szajbus. Zakazana gęba, blizny po nożu, udziwniona fryzura – pewnie uważał się za niezłego twardziela, jak co drugi koleżka w Stanach, który parę dni później kończy pod barem z kulą w zębach. King pewnie zignorowałby i jego, ale okazało się, że gość miał ambicję zostać jednym z łowców niewolników, tyle że okazał się być miernotą i nic z tego nie wyszło. W Kingu zawrzało. Nieznajomy nie różnił się zatem niczym od reszty strażników, tyle że jego nie chronił immunitet naładowanego karabinu. Clyde rzucił mu w twarz co o nim myśli. Co z tego, że tamten był silniejszy i po chwili z łatwością pochwycił Speca, by pokazać kto tu rządzi? Zgarnął kilka solidnych ciosów, ale prowokował Jacoba dalej dając upust duszonej w sobie złości. Pewnie nie skończyłoby się na kilku siniakach, gdyby nie pojawił się strażnik, którego obecność skutecznie schłodziła zapędy Nemroda.

Kilka dni później ktoś wpadł na genialny pomysł by wszystkich więźniów skuć parami. Oczywiście Nauczyciel ze wszystkich możliwych kombinacji musiał zostać sparowany z Szajbusem. Jeśli wcześniej uważał, że pech rzuca mu kłody pod nogi, teraz zwyczajnie dostał od niego w twarz. Z drugiej strony – nie po to przetrwał aż do tego momentu, by nie pokonać i tej trudności. W imię wyższej sprawy nawiązał porozumienie z kłopotliwym towarzyszem, choćby i do momentu kiedy przestaną ich łączyć wspólne kajdany. Ostatecznie gabaryty Nemroda mogły okazać się wielce użyteczne, gdyby pokierował nim ktoś odpowiedni…

***

Obecnie

Dwieście dwudziesty ósmy dzień niewoli. Żeby nie stracić poczucia upływającego czasu Spec odliczał każdy wschód słońca. Jeżeli porwali go w Marcu, teraz musiał być… ach tak, Listopad. 17 Listopada. Poranek był wyjątkowo chłodny, do tego zaczął się od uroczej pobudki kopniakiem od Chloe. Dziewczyna zdawała się kompletnie go ignorować, choć poprzedniej nocy znów wzięła go do siebie. Może i lepiej, że nie muszą się widywać bez potrzeby? Przebywanie w jej towarzystwie nieodmiennie budziło mieszankę emocji, które z pewnością nie pomagały w spokoju zjeść śniadania. Fakt, że tego ranka ponownie zaserwowano im suchy placek z mięsnymi ścinkami i podejrzanej jakości mleko, w którym pływał gęsty osad, nie zachęcał do jedzenia.

Odbębniwszy zbiórkę Clyde dał znak Jacobowi, by przeszli się kawałek po zrujnowanej ulicy. King popatrywał na walający się po betonie złom. Wyglądało na to, że kobiety wyzbierały większość przydatnych elementów. Kilka łusek walało się bezpańsko, nim King schował je w kieszeni, ale nic innego nie przykuło jego uwagi. Miejsce wyglądało na coś w rodzaju bunkra będącego częścią barykady blokującej ulicę. Do niedawna zdezelowane samochody tworzyły dogodną pozycję strzelecką, obecnie zawalona ściana sąsiedniego bloku zmieniła konstrukcję w bezużyteczną stertę złomu.

- Ej, profesorku! – coś przykuło uwagę Nemroda stojącego obok jednej z żelaznych płyt
Fanty!

W płycie wycięty był prymitywny otwór strzelniczy, a za nim na ziemi majaczyła ludzka sylwetka. Ciało żołnierza. Najwidoczniej część barykady powodowana silnym wybuchem zwaliła się na niego. Z pomiędzy gruzów wystawała ledwie głowa, ręka i część tułowia. Resztę okrutnie zmiażdżyły tony gruzu. Część jego kamizelki taktycznej z przynajmniej jednym magazynkiem oraz krótkim nożem wydawała się prawie na wyciągnięcie ręki. Otwór był jednak zbyt ciasny by się w niego wcisnąć. Nie mieli wiele czasu nim łowcy spostrzegą ich eskapadę. Gamble były jednak zbyt kuszące, a podczas odgruzowywania wszystko zgarnęli by łowcy. Spec dał znak Jacobowi by ten miał oko na strażników, po czym złapał zardzewiały pręt tkwiący luzem miedzy żelastwem, wychylił się na tyle na ile pozwalały rozmiary otworu i zaczął ostrożnie operować przy dobytku denata. Kilka chwil później hełm wylądował w rękach Kinga. Radość nie trwała zbyt długo, bo oto od strony garkuchni dobiegło wołanie:

- Te chłopaki, co wy tam odpierdalacie? - Ton głosu faceta brzmiał na dosyć rozbawiony. - Rudy, patrz na skurwli! Zamiast żreć, to już do roboty im spieszno! No napierdalać mi tam! Idź do Dentysty, ten gość powinien być łowcą, nie niewolnikiem! - Rudy tylko popatrzył znad swojego śniadania, kwitując sprawę kiwnięciem głowy

- Im wcześniej skończymy tym lepiej. - sapnął Szajbus przerzucając dla niepoznaki kawał stali. Najchętniej wcisnąłby go w dupsko upierdliwego strażnika, lecz chciwość podpowiadała, że tym razem lepiej było się powstrzymać.

Clyde pospiesznie wsunął kask pod pałatkę i wrócił do połowu gambli. Wziął się za nóż, jednak coraz głośniejsze głosy obserwatorów nie pomagały mu się skupić i nóż zsunął się na ziemię, poza zasięg pręta. Niech to szlag. Wolną ręką ocierając pot z czoła King wychylił się po raz ostatni, tym razem po magazynek.

- Ja pierdole! Nie wierzę! Facet wlazł tam prawie w pół! - gość prawie przysiadł ze śmiechu. - Biorę go do swojego komanda! -

Strażnicy zrobili sobie z nich widowisko, a to mogło oznaczać kłopoty. Jeszcze jeden ruch, pociągnięcie i… magazynek wpadł prosto w dłoń.

- Jest kurwa jest! - szepnął podekscytowany Jacob widząc, że King wyciąga coś z bunkra - Ta zabawka idzie do mnie. - łowca zrobił zdziwioną minę - Gdzie nóż?
Nauczyciel pospiesznie wepchnął magazynek w rękę Szajbusa. - Zleciał. Sięgnie się go potem w ciągu dnia, skoro wiemy, że tam jest. Zanim ktoś go zauważy.-
- Szlag by to... -

Kiedy więźniowie skończyli obrabianie zwłok i wydawało się, że wszystko skończy się na kilku żartach Rudy spojrzał w stronę rumowiska. Wziął kolejny gryz suszonego mięsa i zeskoczył z wozu, który przywiózł tu komando. Zdjął z ramienia strzelbę i ruszył przed siebie. - Co jest, kurwa? - zmielił pod nosem podchodząc w stronę dwójki. - Odsunąć się! – rzucił stając tuż obok. Jego rozkaz mocno akcentowała strzelba wymierzona w Nemroda.

- Coś tu jest. Jakiś trup. – Spec wskazał palcem dziurę chcąc odwrócić uwagę od magazynku w ręce Nemroda, po czym odsunął się na bok.

Rudy popatrzył do środka. - Vinn! Do mnie! - Śmieszek przybiega, przerażony tonem głosu dowódcy. - Widziałeś, że leży tu jeszcze jeden sztywniak? - Łapie go za łeb i wciska go do otworu strzelniczego. - Nie! Bo masz gówno zamiast mózgu! -

Szef zwiadowców pokiwał głową i zwrócił się z powrotem do Speca. - Fanty. -
- Przy kolesiu leżał nóż, ale wyleciał. Sam sprawdź. – Clyde starał się bezskutecznie odwrócić uwagę Rudego, co spotkało się tylko z oschłym:
- Nawet mnie człowieku, nie wkurwiaj.
Stało się jasne, że natręci nie odpuszczą póki nie otrzymają choćby najmniejszego zysku ze znaleziska. King nie miał najmniejszej ochoty oddawać hełmu, dlatego sięgnął do kieszeni i złapał pierwszy przedmiot, który mu się nawinął. Paczka amunicji. Niech będzie. Nauczyciel pozwolił kilku sztukom wyślizgnąć się do kieszeni nim wysunął kartonik przed siebie. Jeżeli spodziewał się, że wybór będzie słuszny to srodze się przeliczył. Rudy widząc naboje w rękach niewolnika zareagował odruchowo. Podrzucił strzelbę i wypalił. Clyde nie zdążył nawet zareagować. Oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Twarz przeciął grymas bólu, gdy pociski uderzyły w klatkę piersiową.


Mężczyzna spojrzał w dół, lecz tam gdzie spodziewał się zobaczyć ziejącą dziurę ujrzał kilka żółtych kulek upadających na ziemie. Amunicja była gumowa. Nim King zdołał przełknąć nerwowo ślinę drugi strażnik podszedł do niego, wypłacił kopniaka i wyszarpnął pudełko z nerwowo zaciśniętej dłoni.

- Nie lećcie ze mną w chuja, bo was odkupię i dopiero będziecie mieli przesrane. - rzucił Rudy odchodząc.

Śmieszek patrzył za nim przez moment. Gdy szef oddalił się na dostatecznie dużą odległość, by nie mógł go usłyszeć, uśmiechnął się nieszczerze ukazując komplet zepsutych zębów.

- Mam to w dupie, naprawdę. Ale cóż, chłopaki. Rudy utnie mi tygodniówkę. I nie mam zamiaru, nie karmić dzieciaka, bo jakieś pieprzony niewolnik, nie potrafi kryć fantów. Wyskakiwać z gambli.
- Mam mleko. Dla dziecka. - odparł Szajbus wyciągając niewielką półlitrową butelkę mleka z dziwnym osadem na dnie.
- Nie osłabiaj mnie. Nie nakarmiłbym tym syfem psa, a co dopiero dzieciaka. - facet spogląda w stronę Dentysty. - Pogrywaj tak ze mną dalej i drę mordę, że macie więcej kontrabandy. - uśmiecha się złośliwie. - Bo macie, co? -
- Co? - zapytał Szajbus najwidoczniej nie do końca rozumiejąc słowo “kontrabanda” - Że miałbym kogoś zabić mlekiem? Może lepiej tego nie pić Clyde? -
- Rudy zabrał fanty. Jak ci mało to w dziurze leży sobie nóż. Nie wyczaruję Ci nic z kapelusza. Pytaj Dentystę, ale to tobie się oberwie, że marnujesz jego czas. – o ile Rudy był kimś ważnym, Vinnie mógł im naskoczyć. Zresztą salwa gumowych kulek obudziła w Specu bojowy nastrój. Życie nigdy nie smakuje tak dobrze, jak wtedy gdy boimy się je stracić.
- Pod koniec dnia, ten nóż ma być w moich rękach. Będę was eskortował. - Facet odwrócił się i odszedł, jednak po kilku krokach rzucił. - Jak nie to zwyczajnie rozpieprzę wam łeb. -

Tak jak się zaczęło, tak się skończyło. Do listy pod tytułem “skuriwele” dołaczył kolejny typas. Bóg raczył wiedzieć ilu jeszcze do niej dołączy nim skończy się to piekło.
- Musiałeś go wkurwiać? – rzucił łowca.
- Spierdalaj Jacob. Pobaw się swoim magazynkiem, ja muszę usiąść. – Clyde opadł ciężko na stertę gruzu i złapał się za pierś. Bolało jak jasna cholera. Dopiero teraz poczuł jak mocno oberwał. Na całe szczęście kule nie wyrządziły poważniejszych szkód. Z tej odległości nie zdążyły nabrać pędu, co prawdopodobnie uchroniło jego żebra od złamania. King zabębnił palcami o blachę. Uroczy początek dnia…

***

Siedzieli tak przez dłuższą chwilę dumając nad swym losem, kiedy w pobliżu pojawił się jeden ze współwięźniów. Zanim zdążył złapać się za język Spec zapytał machinalnie, tak jak wiele razy w ciagu ostatnich miesięcy:

- Hej ty, wiesz gdzie jest Nashville? – Clyde nawet nie patrzył, czy niewolnik zwrócił na niego uwagę, tylko dalej gadał jakby do siebie – Pewnie już i tak dawno zmiotła je jakaś przypadkowa bomba... -

Koleżka zatrzymał się zmierzył Nauczyciela wzrokiem, po czym zbliżył się szybkim ruchem ciągnąc za sobą swojego towarzysza. Był wielkim, białym, nalanym karkiem, trzymającym w ręku Crovel - połączenie saperki i łomu. Sporych rozmiarów narzędzie wydawało się przy swoim właścicielu malutkie. Może zaczepianie go nie było taką mądrą decyzją.


- Eee! Śmiszy Cię, to czarnuchu? Śmiszy, jak biały mężczyzna umiera w obronie swojego domu, ee? - rzucił popychając Speca. Obite żebra zapiekły. Akcent wskazywał, że osiłek jest z jakieś wiochy. Jeden ze strażników wciąż obserwował to miejsce ze znudzeniem.
- Nie. Moi też umierali w obronie swojego domu… koleś. – Clyde wstał z gruzowiska. Chciał dodać “białasie”, ale w ostatniej chwili ugryzł sie w język. Prowokowanie narwańca było ostatnim na co miał teraz ochotę.
- Chyba pieprzonej lepianki, fagasie... Byś widział Nashville. -
- Domu, jak każdy… - nauczyciel wbił w gościa spojrzenie dające do zrozumienia, że wcale nie miał gorzej - Jesteś z Nashville? -
- Nie. - Facet przyglądał mu się przez chwilę. - Fajny masz zegarek.. Ukradłeś, eee? -
- Fajny masz Crovel. Ukradłeś? – obecność Nemroda dodawał nieco pewności siebie. King zrobił krótką pauzę, żeby rozmówca odsapnął sobie złowrogo - Dobra, chłopie, nie mierzmy się na to kto jest większym skurwielem, bo i tak obaj jesteśmy w dupie, a oni - ruch głowy w stronę strażników - mogę nas sprzątnąć za krzywe splunięcie. Chcę się dogadać. Znasz kogoś z Nashville? To ważne. -
- Nie jesteś zbyt bystrzacką czekoladką, co? - Mężczyzna uśmiechnął się lekko. - Zegarek. - Mówi wyciągając w twoją stronę otwartą dłoń.
- I myślisz, że tak po prostu Ci go oddam? Ktoś tu chyba nie jest za sprytnym białaskiem. – Clyde miał trochę dość tego tępaka, zresztą żebra bolały jak jasna cholera - Co dostanę w zamian? -

Facet rozglądała się przez moment. Nie widząc, żadnych strażników dookoła siebie nachylił się w stronę rozmówcy. Szybkim ruchem rozpiął kurtkę. Zza poły wyciągnął przedwojenny folder informacyjny. Zanim Nauczyciel zdołał przyjrzeć się lepiej schował go spowrotem. Jedyne co mignęło to jego tytuł „Nashville - przewodnik po atrakcjach”. - Mam to. - Powiedział. - Jestem z Pineville, to obok. -
Clyde popatrzył obojętnym wzrokiem na gościa. - Świstek papieru to mało za dobry zegarek. Dawno byłeś w Pineville? -
- Słuchaj, no czarnuchu. Albo robisz interes albo nie? - Facet widocznie zniecierpliwił się tą gierką. - Dajesz gamble, dostajesz informacje. -
- To ty mnie słuchaj, koleś. Nie będę kupował gówno wartych informacji, jeśli mnie nie przekonasz, że na coś sie zdadzą. - Clyde mówił spokojnym, chłodnym tonem wpatrując się rozmówcy w oczy, gotów na jego wybuch agresji. Wielkolud próbował być cwany, ale trafił na kogoś kto dobrze wiedział czego chciał, zwłaszcza, że po raz pierwszy od dawna faktycznie miał szansę się czegoś dowiedzieć - Jeśli nie masz konkretów o tym, gdzie można kogoś znaleźć to sobie nie dorobisz. Twoja gazetka jest raczej mocno nieaktualna, bodaj od trzydziestu lat. -

Brzydal zastanawiał się przez chwilę. Zerknął na swojego towarzysza, który rzucał kpiące spojrzenia. Mięśniak znów nachylił się konfidencjonalnie i powiedział:
- Mieszkałem tam całe życie. Wyjechałem z niego pół roku temu. - powiedział niechętnie.
King pozwolił sobie na drobny uśmiech, żeby zachęcić go do dalszych zwierzeń i utwierdzić w przekonaniu, że słusznie zaczął gadać.
- Ja też jestem w ciupie o parę miesięcy za dużo, zresztą - konspiracyjnie nachyla się do rozmówcy - nie trułbym Ci dupy, gdyby nie chodziło o coś ważnego dla kogoś z Nashville.
z trudem udało mu się powstrzymać bolesne stęknięcie.
Facet wepchnął swoją porcję jedzenia do gęby. Mlaskając zapytał próbując ukryć ciekawość.
- Kogo? -
Clyde zmrużył oczy. Wiedział, że jeżeli w tym momencie nie postąpi rozważnie zapłaci więcej niż tanim zegarkiem, albo zwyczajnie odkryje kompletnie nieistotną bzdurę. Spróbował podejść gościa ostrożnie.

- Jakich znasz handlarzy w Nashville? Takich co wszystko znajdą? -
- Nigdy tam nie byłeś, eee? - Facet wyszczerzył gębę. - Na stadionie jest targowisko, dużo, pewnie większe niż jakie kiedy widziałeś ze swojej wiochy, czarnuchu. Alan tam rządzi. Alan Carter. Od tych Carterów. – faktycznie, coś kojarzyło się Kingowi, że są jacyś Carterzy, którzy handlują bydłem w teksasie na dużą skalę. Na razie szło nieźle.
- Wyjaśnijmy sobie pewną sprawę, gościu. – Spec tracił cierpliwość. - Nazwij mnie jeszcze raz czarnuchem, to on - skinienie głowy w stronę Nemroda - zrobi się bardzo nerwowy, a wierz mi, on bardzo chciałby się zrobić nerwowy. Nie wiem co wiesz o robieniu interesów, ale prowokowanie wielkiego typa z młotem chyba nie jest najlepszym posunięciem. - Clyde dał chwilę żeby wieśniak napatrzył się na młot Nemroda.
Faceta raczej nie ruszały żadne pogróżki. Na tę sugestię zarechotał z kompanem, ale słuchali dalej co też Nauczyciel mógł mieć do powiedzenia. Grożenie większym typom od siebie wchodziło Kingowi w krew.
- Interesują mnie raczej konkretni, mniejsi handlarze. Carter i tak pewnie jest zajęty układaniem gambli w równe stosy. Zresztą nie wyglądasz mi na kogoś kogo by zatrudnił, żeby choćby zaparkować mu Cadillaca. Pewnie dużo lepiej znasz zbieraczy. -
- No to będzie Łapa, Charlie Wizz i Harry Oczko. No i kilku łowców, ale ich nie ma regularnie w mieście. -
- Są tacy co mają rodziny w mieście? Ci łowcy? Wiesz, jak handlarz robi interes z gościem, który przez pół stanów niesie jego gamble na plecach, woli mieć “ubezpieczenie”. -
Facet zastanawia się przez chwilę. - Zegarek. - Uśmiecha się szpetnie.
Clyde nie uśmiecha się wcale. - Dostaniesz jak dowiem się czego chcę. Baterię dostaniesz, jak informacje się potwierdzą. Chyba nigdzie Ci się nie spieszy co? No chyba, że Dentysta ma dla Ciebie specjalną wycieczkę za miasto z jego śrutówką w dupie. – policzki draba zadrżały. Niestety King nie mógł sobie pozwolić na luksus dodania: „I co teraz, białasie?”.
- Powtórz to. – świńskie oczka wieśniaka nabiegły krwią.

To był moment, kiedy Spec miał gościa w garści. Wkurzony, rozkojarzony, wygada wszystko.
- Robimy interesy. Ty i ja jesteśmy poważnymi ludźmi. Nie komplikujmy sobie życia tylko doprowadźmy handel do końca. Powiesz mi imię i adres dostaniesz swój zegarek i będziemy wszyscy kurewsko szczęśliwi. -
Facet zastanawia się przez chwilę. Widać, że najchętniej to by już dawno Ci pieprznął, ale stojący kilka metrów od was strażnik skutecznie studzi jego zapały. Po chwili kontynuuje. - No kilku łowców to ma rodziny w mieście. Nie dziwne, każdy ma. -
- Pewnie, że tak. Widzisz, może wydaje Ci się, że nic nie wiem o tym Twoim Nashville, ale mylisz się. Wiem o bazarze, o Carterze, Łapie, Charliem, Wizzie, I Harrym Oczko. Sprawdzam Twoje informacje, żebyś nie wcisnął mi ściemy. Zresztą skoro taki z Ciebie lokalny patriota, to zacznij współpracować, bo cały ten pieprzony handel z Tobą prowadzę, żeby dla kogoś z Nashville gwiazdka w tym roku przyszła wcześniej. -
Facet nie wydaje się zaskoczony. Po chwili ciszy, podejmuje rozmowę
- I kogo tam szukasz, ee? -
- Wymieniaj, ja Ci powiem stop. Ostatecznie nie możemy sobie ufać co? Sam tak postawiłeś sprawę. - Clyde utrzymywał kontakt wzrokowy, żeby wiedzieć kiedy gość kłamie.

- Kurwa, koleś… - odzywa się drugi kompan. Mięśniak przerywa mu. - Morda. - Znów patrzy na Ciebie. - Oby to kurwa miało sens, bo wyskoczysz, ze wszystkiego, czarnuchu… - Bierze głęboki oddech i zaczyna. - Nex, Shiv, Czarny… - Mięśniak wymieniał jeszcze kilka ksywek, jednak Clyde czekał na jedno, szczególne imię, aż wreszcie się doczekał - …Bisley, Karaluch, Czło... -
- Bisley. Znałeś go? – przerwał mu Nauczyciel, przyjmując zimny, twardy ton, podyktowany ośmioma miesiacami siedzenia w niewoli dla sprawy martwego łowcy.
- Taa.. Nie żyje. -
- Właśnie. Wiesz jak znaleźć jego żonę, Clarice? -
- Wiem. - Uśmiechnął się szyderczo.
- No to dotarliśmy prawie do połowy naszego układu. Jeśli wciśniesz mi ściemę - dostaniesz połowę gambli, a Clarice będzie bardzo przykro. Jak informacja okaże się prawdziwa - dostaniesz drugą. Ostatecznie i tak idziemy w tamtą stronę. -
- Sprzedadzą mnie w Pineville, mój brat mnie odkupi. Nie idę do Nashville. -
- To przekonaj mnie, a Ci uwierzę. Albo nie. Co za różnica. - Clyde zmarszczył nos - Chyba, że dla Clarice. - Clyde zastanawiał się w zasadzie czemu użera się z jakimś tępakiem dla cudzego interesu. Tylko dlatego, bo dał słowo…
- Jego żona wynajmuje pokój na poddaszu zajazdu. Sprzedała dużo gambli, jak szlak trafił Bisa. - Wyciąga rękę po zapłatę.
- I jak się nazywa ten zajazd? – rzucił King grzebiąc w kieszeni i sprawdzając, czy też powie to jednym tchem.
- Jak się nazywa? - Mężczyzna zaczął się śmiać. - Nie ma pieprzonej nazwy. Zajazd Łapy, chyba można tak o niego pytać. -
- No to by było na tyle. Powodzenia w Pineville. – Zegarek powędrował do wielkiej ręki. Clyde uścisnął drugą dłoń i spojrzał głęboko w oczy rozmówcy, jednak zaraz tego pożałował. Tamten był wyjątkowo brzydki, a łapę miał jak kowal. Kiedy już wydawało się, że sprawa jest załatwiona, a każdy odszedł w swoją stronę, brzydal odwrócił się i zawołał:
- Te, czekoladka! Ta baba miała siostrę w Pineville. - Jego kompan szturchnął go znacząco w ramię szepcząc - Spierdalaj, Bisley dobry gość był. – po czym obaj oddalili się pospiesznie.

Pokój na poddaszu w zajeździe Łapy w Nashville. To już było coś. W każdym razie więcej niż miał dotąd. Mimo obitych żeber, natrętnych strażników i ogólnego paskudnego samopoczucia, King po raz pierwszy od dawna czuł, że zmierza w dobrym kierunku. Nawet gęba Szajbusa nie wydawała się tak odpychająca jak zwykle. Nad zrujnowanym Nashville właśnie wstawał nowy dzień.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 07-01-2014 o 20:33.
Dziadek Zielarz jest offline