Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2014, 10:36   #12
aveArivald
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Utworzone wspólnie z Dziadkiem Zielarzem.

- No kurwa nie wierzę! - zaszeptał wzburzony Jacob gdy tylko oddalili się z Kingiem od swoich "informatorów". - Dałeś mu pieprzony zegarek za kupkę zasranych bzdetów o jakiejś dziurze. O chuj chodzi z tym Bisleyem? Kto to taki? Jego żonka sra gamblami czy co?
- Bisley to... sprawa osobista - King spojrzał gdzieś za Szajbusa z wyraźną udręką, jakby przypomniał sobie coś bardzo nieprzyjemnego.

- A... Rodzinka? - łowca przytaknął jakby już wiedział o co chodzi. Uciekł wzrokiem w bok przyglądając się przelotnie najbliższemu z pilnujących ich łowców niewolników i upewnił się, że ten ich nie podsłuchuje. - Cóż… I tak nie rozumiem czemu…

- Nie. Nie rodzinka. - przerwał raptownie King na powrót skupiając na sobie uwagę rozmówcy. - Zanim to wszystko się zaczęło - gest wskazujacy strażników, współwięźniów i resztę bajzlu pozbawiał wątpliwości o co mogło chodzić murzynowi - jechałem gdzieś do Cincinnati złapać robotę. Byłem młodszy i bardziej naiwny. To miała być prosta sprawa. Dwa dni drogi autostradą z Pittsburgha, a potem spokojna robota w elektrowni u Simona Rogersa. Gdzieś po drodze złapałem autostopowicza, Bisleya właśnie. Dał mi trochę gambli za transport. Równy gość. Ale wszystko musiało się zjebać.
Szajbus słuchał uważnie jednak pokiwał ze zniecierpliwieniem głową, zupełnie jakby już słyszał setki podobnych historii lub też sam był ich bohaterem. King najwyraźniej musiał sobie przysiąść. Gumowe kulki nieźle mu przywaliły. Po chwili kontynuował.
- Gdzieś w połowie drogi dopadli nas goście z Gas Burners. Banda Gangerów na motorach. Niby chcieli coś za przejazd, ale dobrze wiedzieliśmy, że nie skończy się na kilku gamblach. Bez wody i samochodu długo byśmy nie pociągnęli. I tutaj pojawił się Bisley.
Niczym nie zmącona chwila milczenia.
- Stałem jak kretyn patrząc jak jeden z zakapiorów wyciąga motyla i zaczyna nim kręcić jakieś młynki. Gębę miał jakby zderzył się z pędzącym Starem. Myślałem, że zaraz będzie po mnie, na co ten Bisley wyciąga spluwę i kładzie gościa dwoma szybkimi strzałami.

- No dobra, gość uratował ci dupsko - wciął się Szajbus wyrywając Clyde'a z niezdrowego nawet jak na niego zamyślenia - Z tego co mówisz wynika, że ganger jest sztywny a ty wisisz Bisleyowi przysługę, tak?

- Widzisz… tam był jeszcze jeden ganger. Bisley dostał w żebro i złożył się na ziemię. Potem gnat się skurielowi zaciął, inaczej byłoby po mnie. Złapałem za glocka i wyprułem co było w magazynku, ale ganger spierdolił.
Jacob zamyślił się opierając ciężar ciała na dwuręcznym młocie. Po wyrazie jego twarzy widać było, że powoli trawi zdobyte świeżo informacje. W końcu wypalił.
- Nadal nie rozumiem co to ma do dupy Bisleya? Ruchałeś ją czy co?
King spiorunował go spojrzeniem.
- Nie. Nigdy jej nawet nie widziałem - powiedział i wrócił do przerwanego wątku. - Bisley nie przeżył postrzału. Zanim odszedł dał mi coś i kazał przekazać to swojej żonie. Dałem mu słowo - głos utknął mu w gardłe, a twarz stężała na dłuższą chwilę. - Gość zgarnął kulkę przeznaczoną dla mnie. Obcy gość. Nie mogłem inaczej.

- A... teraz kumam... - sapnał Szajbus lecz z wyrazu jego twarzy wyczytać można było drwinę. Po chwili dodał - Dziwny z ciebie gość King. Ja nigdy dobrze nie wyszedłem na pomaganiu innym a już na pewno na dotrzymywaniu słowa trupom. Gdybym cię nie znał - pochylił się w kierunku Clyde'a i ściszył konspiracyjnie głos - to uznałbym, że ci się mózg skisł do reszty, bo to się kupy dupy nie trzyma. Nic nie mów! - powstrzymał zdezorientowanego Clyde’a gestem dłoni - Masz jakiś swój genialny plan i nie chcesz się podzielić gamblem. OK. Widzisz? Ja to uszanuję. Ciesz się, że masz takiego dobrego i rozumnego współwięźnia... Tylko pamiętaj o mnie, gdy już będziesz u tej Bisleyowej.
Jacob wyprostował się rozglądając czy aby ktoś ich nie słyszał. Wydawało się, że to koniec wywodu lecz po chwili jeszcze raz jęknął wyraźnie zasmucony.
- Kurwa taki dobry zegarek… Z każdą spędzoną razem chwilą nasze gamble się rozrzedzają. Jesteśmy jak zepsuty ogórek i skisłe mleko. Zamiast zdrowej kupy gambli mamy srake - jak na zawołanie zaburczało mu w brzuchu.

- Tak, jesteśmy ubożsi. Szczególnie o pełen magazynek i taktyczny hełm za garść gównianej amunicji. Słuchaj - King znowu pomacał się po żebrach obitych gumowymi kulkami - Zegarek to pierdoła. Jest dużo mniej warty od poczucia, że robi się coś właściwego. Gdybyśmy przestali zachowywać się jak ludzie to… w zasadzie moglibyśmy położyć się i zdechnąć...
Beznadziejnie brzmiący ton głosu mózgowca nie pozostawiał złudzeń. Clyde raczej nie pokładał nadziei w tym, że Nemrod cokolwiek zrozumie. Dla Kinga jednak takie drobne gesty miały ogromną wartość. Pomagały mu wierzyć, że ich, jako społeczeństwo, jednak czeka jakaś przyszłość. A nawet jeśli nie, cóż… nie zamierzał gnać z innymi po równi pochyłej.

Mylił się jednak co do Nemroda. Jego słowa poruszyły we wnętrzu Jacoba gruzy wypalonych i porzuconych niegdyś barykad. Łowca nie zamierzał samotnie wracać w te opustoszałe obszary samego siebie. Musiałby sięgać zbyt głęboko, bo aż na samo dno, po jeszcze gdzieś tam tlące się iskry. Iskry porzuconych ideałów, których rozpalanie mogłoby skończyć się dla niego rozstrojeniem nerwów. Na samą myśl o tym przeszły go dreszcze. Musiał odreagować...
- Czyli, że nie ma żadnego skarbu? Kurwa, ja tu próbuję zabić swoje sumienie a ty prawisz morały. Chryste, King, nawet nie wiesz jak ciężko się z tobą żyje. Ty wszystko rozumujesz na opak - Szajbus potarł czoło dłonią i wziął ciężki, głęboki oddech. - I pewnie cię to kurewsko zdziwi, ale zgadzam się. Całkiem niedawno to zrozumiałem. Musimy za wszelką cenę zostać ludźmi i działać razem. Znaczy pomagać sobie. Nie patrz tak na mnie, nie mówię o nas dwóch. Znaczy też ale chodziło mi ogółem o ludzi. W sensie, że o rasę. Rozumiesz. Ty pewnie powiedziałbyś homo sapjenz. Czaisz.
Ku cichej uciesze Kinga Szajbus zaczynał powoli gubić się w tłumaczeniu o co tak dokładnie mu chodzi i chyba się zmęczył myśleniem bo szybko przeszedł do podsumowania. Poprawił jeszcze chwyt na młocie, żeby wyglądać bardziej poważnie.
- Trzeba robić to co do nas należy. Znaczy, że ty dotrzymasz obietnicy umarlakowi bo uważasz, że tak jest OK, a ja… cóż... Załatwię pare mutków i będzie super - otworzył butelkę z mlekiem dziwiąc się skąd zna tyle trudnych słów i od kiedy to mówi tak długimi zdaniami. To chyba przez przymusowe przebywanie w towarzystwie Clyde’a. Powąchał ciecz i zmarszczył nos. - Lepiej powiedz czy po wypiciu tego świństwa nie wyrośnie mi trzecie ramię. Rozumiesz, jako łowca odmieńców musiałbym wpakować sobie kulkę w łeb. Hehe...

- Wygląda na mleko - nadal zasępiony King wziął od Jacoba buteleczkę, siorbnął ostrożnie - Smakuje jak mleko. W karawanie na końcu pędzą jakieś krowy - kontynuował smętnie niczym jakiś pieprzony profesorek będąc przy tym zupełnie nieobecny myślami. - Istnieje szansa, że to od nich. Osad to pewnie pleśń, wytrącony kamień z kotła, w którym to gotowali, albo sam nie wiem. Nie ma jak tego porządnie zbadać. Po prostu nie wstrząsaj za bardzo, pij nie przechylając do końca, a resztę z osadem wylej. Najlepsze co możemy zrobić, jeśli nie chcemy się odwodnić.

- Heh... - Szajbus nad wyraz krytycznie otaskował mętną ciecz. - Nie chcemy... - odparł cierpko po czym upił dwa łyki stosując się do zaleceń jaśnie oświeconego Kinga.
Zastanawiał się czy "czekoladka" wie o sucharze, którego dorobił się jako łowca. Najchętniej by mu w tym momencie przypierdolił w posiniaczony brzuch ale powstrzymał się. Starczyło im już na ten dzień kłopotów, poza tym po takim zabiegu musiałby pewnie gościa wlec za sobą. Zazgrzytał zębami dusząc w sobie budzącą się falę nerwów. Znów musiał na siłę zmienić temat.
- A właśnie - przysiadł jakby nigdy nic tuż obok Kinga. - Na barykadzie znalazłem kilka łusek, może się jeszcze przydadzą. Trzymaj - dyskretnym ruchem wsypał osiem łusek kalibru 5.56x45 mm do kieszeni towarzysza. - By the way, może mógłbyś od kogoś wydębić w karty jakieś buty dla mnie. Z tego co widziałem to w karty nieźle ci idzie. Nie mówię, że te drewniaki są złe - stuknął wymownie ich czubkami - przynajmniej stopy nie rozpierdole na jakimś szpeju ale chodzenie w tym... Kurwa... Jeszcze trochę i połamie sobie palce we własnych butach.
Na tamtą chwilę, ich relacje można było nawet nazwać dobrymi. Chociaż może lepszym stwierdzeniem byłoby, że byli wobec siebie w miarę tolerancyjni. Z początku ich znajomości łowca mutantów uważał murzyna za milczącego, zadufanego w sobie dupka ale z czasem to się zmieniło. Powoli zaczął doceniać giętki, szybko pracujący umysł towarzysza niedoli. Ostatecznie nie trafiłem najgorzej - stwierdził Szajbus przypominając sobie moment, w którym został wcielony w szeregi komanda niby specjalistów. Wystarczy, że czasem zdobędę się na to, by o coś poprosić. Clyde zazwyczaj łapie haczyk.
- Najważniejsza jednak wydaje się teraz kwestia noża - Jacob przerwał długie milczenie i któryś już raz z kolei zerknął przez ramię sprawdzając czy nikt ich nie podsłuchuje. Mogliby słono zapłacić za takie rozmówki. - Mogłem sam próbować go dostać a tak to widzisz, wjebałeś nas w niezłe gówno. Nie kurwa! Nie zaprzeczaj! Wątpię, żeby Vinn nas zabił, musiałby zapłacić za naszą śmierć a jak sam mówił, nie będzie go nawet stać na wykarmienie jakiegoś bachora. Pewnym jest jednak to, że nawet jeśli nie zginiemy to gość może nam cholernie utrudnić i tak już chujowe życie. - łowca wypił kolejne dwa łyki mleka niemal opróżniając zawartość butelki - Nam, bo jesteśmy razem skuci tym jebanym łańcuchem. Trzeba komuś obiecać gambla za ten nóż. Jak myślisz, kto mógłby się tam wcisnąć? Może Mars? Nie wiem czemu ale lubię skurwiela. Może dlatego, że też tyra mutki. E! King! Słuchasz ty mnie w ogóle gościu?

- Słucham - odparł zamyślony King. - Zastanawiam się tylko czy nie możemy sami zwinąć noża... i liczyć na to, że wieczór nigdy nie nadejdzie, bo będziemy już daleko?

- Że niby ucieczka? Niby jak? - prychnął Jacob. - Jeśli Rudy zobaczy, że znów coś kombinujemy to tym razem nafaszeruje nas prawdziwym ołowiem a nie jakimiś pierdolonymi, gumowymi kulkami... Chociaż z drugiej strony... - Nemrod zamyślił się - te ruiny wkoło... pewnie pełno tu kryjówek... - raptownie przerwał. Obok nich, niebezpiecznie blisko przeszedł Randall Fray jednak nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem. - Przydupas - podsumował niemal zaskoczony łowca.
Wszystkie snute wieczorami w myślach plany ucieczki byłyby prostsze gdyby Fray był w nie zaangażowany. Jacob kilka razy namawiał na to Clyde'a, tym bardziej, że Randall zdawał się być równym gościem, lecz bez skutku. King z reguły miał rację więc Szajbus w końcu musiał przyjąć wersję mózgowca i traktować ich nadzorcę jako jedną wielką niewiadomą.
- Mamy cały dzień pracy przed sobą. Ustawimy się przy interesującym nas kawałku gruzu i gdy tylko odgarniemy to co zagradza nam przejście to nóż jest nasz - podsumował Clyde wstając na równe nogi wraz z brzdękiem łańcucha.
Zbyt raptownie. Jęknął z bólu łapiąc się za posiniaczony brzuch. Szajbus jednak nawet nie zwrócił na to uwagi. Przyglądał się komuś innemu.
- A ten gość co przykuty jest z Marsem? Jak mu tam? Joshua? Może on się wciśnie?
Głośne rozmyślania przerwał mu Fray.
- Zbierać się. Do roboty kurwa!
Czekał ich długi, ciężki dzień...
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline