Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2014, 19:18   #13
Fabiano
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Ridley Mars stał się niewolnikiem. I za cholerę, nie mógł w to uwierzyć.

Deal jest deal. Spodziewał się, że z gamblami może być nie koniecznie dobrze gdy wróci do Małej Kurwa Kalifornii, Nie spodziewał się jednak, że będą chcieli zrobić go w wała przy pierwszej okazji, Gdzież to sprawiedliwość na tym świecie?
Gdzież zasady?

W dupie.
I wiedział o tym dobrze. Spieprzył swoją reputację Pine Creak. I wiedział, że powinien sobie dziękować za kabałę, w której się znalazł. Ale za chuja nie mógł darować temu małemu skurwysynowi zza biurka. Pieprzony kurdupel długo będzie pamiętał kolejne ich spotkanie.

Tak sobie tłumaczył. Burmistrz Małej Kalifornii dołączył do pokaźnej czarnej listy, na której było już z osiem nazwisk. I żadnego, jak do tej pory, z tych ludzi nie spotkał. I bardzo dobrze, bo by musiał jeszcze łamać dane słowo, gdyż wywiązywanie się z obietnic nie jest jego dobrą stroną. Może właśnie dlatego zamiast działać w dobrze sobie znanym terenie i zarabiać godnie na życie, siedzi teraz, w zupełnie nie przystosowanym do takich celów, hotelu na kółkach.

Rozpacz, złość i nadzieja była wręcz namacalna. Więźniowie przychodzili i odchodzili. Z tym, że to pierwsze raczej w grupach. To drugie najczęściej na swoje własne życzenie. Karawana była spora. Widywał takie w Miami. Tamte jednak nie wiozły ludzi na pace. W niektórych rejonach było to niemile widziane. Albo po prostu nie było popytu. Ridley sam nie wiedział.

Z opowieści wiedział do czego wykorzystywani są niewolnicy. Nie podobało mu się to. Nikt nie lubi pracować nie mając z tego żadnych zysków. Jednak niewolnicza praca w Zasranych Stanach była chlebem powszednim. Ludzie przestali się zajmować głupotami. Przestali się też pieprzyć z tymi co nie potrafili sami się sobą zająć. Jedyne co pozostało niezmienione od niepamiętnych czasów, to to że nie chcieli wykonywać brudnej roboty sami. Kopalnie zasilane niewolnikami prosperowały może niezbyt dobrze, ale prosperowały. Gdyby policzyć chętnych do prace za jedzenie, można by może uzbierać garść w całych stanach. Kto słyszał teraz o stawce minimalnej? A tak mają do wyboru do koloru.

Mars liczył w duchu, że mimo wszystko nie trafni do jakiejś zapomnianej przez Boga sztolni. Liczył, że skoro go kupili, to wiedzieli kim jest i nie puszczą go byle gdzie i byle po co. Przez pierwsze tygodnie zastanawiał się czy nie spróbować zwady z jakimś strażnikiem. Miałby okazję się wtedy wykazać. Widział jednak, że można łatwo popaść w niełaskę. O stłuczonej mordzie nie wspominając. Postanowił raczej obserwować niż być obserwowanym.

Do żarcia, psiej porcji rzecz jasna, dało się przywyknąć. Nie jedli źle. Jedli niesmacznie. Spać, też źle nie spali. Tylko niewygodnie. Czas nie zawsze spędzali w celach, co sprzyjało zaciągnięciu języka, grom i możliwością rozejrzenia się. Ridleyowi w całym tym pierdolniku denerwował jedynie fakt, że nie ma gorzały. Zawsze trzeba było coś albo zhandlować, albo wygrać. Raz stracił całkiem niezłą kurtkę. Żałował tą transakcję chyba trzy dni, zanim wyszarpnął jakąś z truchła leżącego przy drodze. A słoiczek paskudnego bimbru bardziej śmierdział niż kopał. I starczył tylko na jeden wieczór, podczas którego dziękował bogom, że udało mu się go zdobyć. Na drugi dzień tych samych bogów wyzywał za bolącą głowę i przewiane plecy.

Kolejną mało ciekawą rzeczą był fakt, że poza hotelem na kółkach byli praktycznie ciągle przykuci do kogoś innego. Irytujące było to z kilku powodów. Ridley nie lubił chodzić z kumplami na stronę. Facetowi po prostu nie przystoi iść z drugim facetem do kibla. Poza tym, żadna dyskrecja wtedy nie wchodziła w grę. Ciężko ukryć coś przed wzrokiem człowieka, który ciągle stoi obok.

Jedynym plusem tego zabiegu jaki się nasuwał, była możliwość otwarcia do kogoś gęby. Tak też poznawało się po kolei historie i historyjki. Wszystkie tak samo nieprawdopodobne jak i możliwe. Nie było nikogo, kto by zasłużył na taki los. A jednak wszyscy siedzieli w tym razem. I wszyscy patrzeli krzywo na łowców. Jakimi to ignorantami jesteśmy? Zastanowił się Ridley. Przykładowo Joshua, kolo zajadający kawałek czegoś co nie wygląda zdrowo, nie był pierwszej urody. Do burdelu go nie wezmą. Ryj poszarpany jak stara cholewa butów miotana przez wieki wiatrem po pustyni. Do tego ktoś, kto mu to zrobił, nie miał za grosz współczucia. Aż dziw bierze, że oko ma całe. Joshua miał problem w swoim mieście. I ów problem spowodował śmierć jego kochanej. Oprócz tego spowodował, że już żadnej innej lubej mieć nie będzie. Chyba, że ślepą. On też uważał, że nie zasłużył na taki los. A kto by zasłużył?

Łowca stał się zwierzyną.

Rozejrzał się dookoła. Czas sprawił, że i niewolnicy mogli popracować. Wymagało to pewnego zaufania. Niektórzy z tych niewolników mogliby być niebezpieczni gdyby dać im broń. Niektórzy mogliby być niebezpieczni i bez broni. Dziesięciu niewolników, pięciu strażników. Gdyby nie resztkowy rozsądek, Ridley już dawno szukałby możliwości ucieczki. Wiedział jednak, że ów pięciu przy nich, to tylko garstka. Widział długie karabiny trzymane przez ludzi na dachach ciężarówek. Widział i swojego Bushmastera ułożonego na podporze z betonu. Miał nową optykę. Fajną. Łysy wydzierany na czaszce jegomość, jakieś trzy miesiące temu, zapewnił Marsa, że się zaopiekuje karabinem. Niech go chuj strzeli! Widział też psy. Nimi się jednak mniej przejmował niż kulami.

I jeszcze te iksy na plecach.

Obawiał się też kul ciskanych ręką Boga. Kilka razy było słychać strzał z nie wiadomego kierunku. Wszyscy kryli się wtedy i zamierali na kila minut. Nie wiadomo kto i do kogo. Nie wiadomo czy to ludzi, czy nieludzie. Sytuacja generalnie się skomplikowała. To było widać, może nie od razu. Ale już dwie noce temu dało się wyczuć napięcie wśród łowców i strażników. Gdy mury ruin przestały być tylko szlaczkiem na horyzoncie wzrok strażników skupiał się nazbyt często w tamtym kierunku. Łowcy ze snajperkami i lornetkami przepatrywali okolice dużo częściej, a Chloe częściej zabierała murzyna do swojego namiotu.

Coś wisiało w powietrzu i nie trzeba było być jakimś pierdolonym mentantem, czy innym psychicznym, żeby to zauważyć. I trzeba będzie być na to przygotowanym. Do wewnętrznej kieszeni kurtki odkładał, kiedy tylko mógł, jedną czwartą posiłku. Głównie gówniane pieczywo z jeszcze bardziej gównianym czymś. Był łowcą mutantów i nie potrafił tego zidentyfikować. Co mają powiedzieć inni? Gogle i lepsze buty, jakieś trzy tygodnie temu, zdarł z ciała konwojenta, na którego nawet nikt nie spojrzał. Nic dziwnego oblany był jakąś mazią i wyschnięty na wiór. Gogle wyczyścił, buty przetarł. Jak nowe.

Miał jeszcze stare adidasy, ale nikt ich nie chciał. Znaczy chcieli, ale tym co chcieli a nie mieli wódy, whiskey, ginu, bimbru czy choćby pieprzonej barbeluchy nie miał nic do zaoferowania. Raz przegrał te buty stawiając na przeciwko pustej piersiówki. Niestety karty mu nie poszły. Później wyhandlował je od innego, gdy zaoferował nóż z kawałka szkła i plastiku. Swoją drogą ten nóż przyniósł więcej szkód niż zysków. Dobrze że go już nie ma.


Gdy tak siedział i wpatrzony w zwłoki mutanta jadł pierwszy posiłek dzisiejszego dnia, zastanawiał się, co może się tu dziać. Niektórzy jakby specjalnie nie przyglądali się truchłom. Może ich ruszały. Może tracili na ich widok apetyt. Marsa ciekawiły. Z opowieści od ludzi usłyszał, że Nashville boryka się problemem. Wiedział też, że ich transport właśnie tam zmierza. Na wielki plac, na którym zostaną sprzedani do pracy w tej zapomnianej przez bogów miejscowości. Czyżby tak często powtarzane słowo, walka, albo inne, wojna, dotyczyło konfliktu ludzi z Nashville z mutantami? Było by to jak światełko w tunelu.

Oby to tylko nie był przejeżdżający pociąg.

Skończył jeść i czekając na koniec przerwy zważył w ręku kilofa. Ciążył trochę, ale z całą pewnością był to dobry oręż. Miał nadzieję, że mu wystarczy w razie czego. A nie wątpił, że coś się może wydarzyć szybko, gdyż przy takich moralach, jakie miała ta grupa, wystarczy czasami zapałka, iskra nawet, a cały szczebel dowodzenia zmienia strukturę. W trasie to w trasie. A na nieznanym terenie. Z wrogiem, którego się nie zna. Ridley pokręcił głową. On już wychodził z takich opresji. Znając życie nie on jeden. Ale nie każdy miał do czynienia z mutantami generacji trzeciej.

Bunt? Nie miał zamiaru wszczynać. Uczestniczyć, to już inna spraw. W ruinach podczas pracy szuka kurtki bez oznaczeń, w miarę ciepłej. Szuka również przedmiotów mogących się przydać. Będzie pracował i rozmawiał, przy czym to drugie niechętnie. Uwagę skupia głównie na obserwacji okolicy i wypatrywaniu zagrożeń. Nie ma zamiaru wejść w żadną zasadzkę. O ewentualnych znaleziskach poinformuje współniewolnika.
 
__________________
gg: 3947533


Ostatnio edytowane przez Fabiano : 07-01-2014 o 22:32.
Fabiano jest offline