Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2014, 11:58   #183
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Długi Kurhan przypominał mrowisko. Erland widział tyle ludzi tylko trzy razy w swoim długim życiu: pierwszy raz w Winterfell, drugi raz w czasie wyprawy wojennej sprzed 40 lat, a trzeci raz w Białym Porcie. Trudno było powiedzieć ilu pobratymców kapłana przybyło od czasu gdy ten opuścił wraz z Hwarhenem i Tyrią obóz, ale patrząc się na ciągnące się aż po horyzont ogniska, starzec pomyślał, że gdzieś dwukrotnie. A to z kolei mogło oznaczać tylko dwie rzeczy: albo wyprawa siostry mlecznej okazała się większym sukcesem niż się tego spodziewała, albo stało się coś nieprzewidzianego. Kapłan miał jak najgorsze przeczucia. Nie powiedział jednak nic ani Hwarhenowi, ani Snowi. Na zmianę decyzji było już bowiem za późno.

Wjechali w obóz i zaraz wokół znalazło się paru usłużnych i jeszcze więcej chętnych do tego by Erland ich pobłogosławił. Kiedyś, dawno temu, Niedźwiedź zapytał się swojego krewniaka, dlaczego ten coraz rzadziej schodzi z swej samotni, a Erland odpowiedział, że na stare lata męczyło go prośby innych o błogosławieństwo, dobre słowo, poradę. Stary kapłan uważał, że jeżeli ktoś ma ważny interes to wejdzie na górę i schyli czoła w jego jaskini. Wyjątkiem byli Crowlowi, tym nigdy nie odmawiał.

Teraz jednak odmówić nie mógł, rozdawał więc dobre słowo na lewo i prawo, zastanawiając się przy tym jakie szaleństwo wstąpiło w jego rodaków. Hwarhen szedł przed Erladnem torując mu przejście, aż nagle się zatrzymał. Blady jak ściana wskazał na namiot Mourad i na powiewający nad nim sztandar, który nie pozostawił miejsca na żadne wątpliwości. Bóg tu był.

Erland nie pobladł niczym krewniak. Nie dał sobie poznać strachu lub zaskoczenia. Intensywnie natomiast myślał i za każdym razem wychodziło, że są po kolana w gównie. Zarówno on i Hwarhen, jak i Wrony.

Po krótkim namyśle podszedł do Hwarhena i wyszeptał:
- Ilu Crowlów, którym ufasz jest w obozie?
- Takich, co za mną pobiegną… może setka. Takich, którym ufam na tyle, że odwrócę się bez obaw do nich plecami jak będziemy biec… może dziesięciu. Takich, którym powierzyłbym tajemnicę i myśli swego serca… dwóch. Może.
- Dopilnuj by ta setka nie była pijana w trupa. Tylko i aż tyle. Jak się czego dowiesz to wróć do mnie.

Odwrócił się w stronę Williama Snowa i posępnie rzekł:
- Nasz umiłowany Bóg jest na Długim Kurhanie.

A gdy Septa nie opowiedział nic, stary kapłan zwrócił się do jednego z swych pobratymców:
- Co świętujemy? Przybycie Boga czy też odnalzienie kości kochanków?

Od sąsiedniego ogniska oderwały się spojrzenia czterech par oczu, by spocząć na Erlandzie. Potem ręce jednego z wojowników oderwały się od misy pełnej małych grzybków na bardzo cienkich nóżkach, a sam wojownik przetoczył się przed Septą, by stanąć naprzeciw kapłana.
- Endehar, nasz magnar i bóg, przybył nas błogosławić - wyskandował wyspiarz ekstatycznie. Sądząc po fokach wyszytych na rękawie, był rybakiem z maleńkiego klanu Wreth, zamieszkującego niewielką skalistą wyspę podległą Skagos. - Tyś Erland z Crowlów? - przyjrzał się uważniej twarzy starca, jego wzrok spoczął na Sercu Zimy. W kącikach ust rybaka zbierała się spieniona, gęsta ślina. - Siądzcież z nami, napijcie się - machnął łapskiem w stronę ognia. - Ty i czarne diabły - dodał po chwili.
- Jam jest Erland Crowl - odpowiedział kapłan - i z przyjemnością ogrzałbym się przy waszym ognisku, ale spieszno mi by stanąć przed obliczem Endehara i jego siostry. - Po chwili zaś dodał - Szepnę dobre słowo Bogom na temat klanu Wreth i jego gościnności.

Rybak zaśmiał się gardłowo i serdecznie, obryzgując przy tym Erlanda pacynkami gęstej śliny.
- Lepiej, gdy bogowie nie wiedzą, że żywiesz. Wolałbym ja, ażeby Erland szepnął dobre słowo czarownikowi z Czarnego Zamku, żeby wrony znad morza dalej nasze ryby brały… bo co nam Moruad ugadała, dobre było, czcigodny… póki trwało. We Wschodniej Strażnicy znowuż i gadać z nami nie chcą, a mówią ziomkowie moi, że Trzy Pszczoły łodzie nasze kazał ostrzelać...
- Szepnę i dobre słowo czarownikowi z Czarnego Zamku o ile tylko nie pożre nas szaleństwo wojny i będę mieć okazję. Obawiam się jednak tego, że Trzy Pszczoły nie posłuchają Pająka. Musisz wiedzieć, że i Wrony są podzielone niczym klany. - zaś do Septy rzekł - Mówi, że Trzy Pszczoły kazały ostrzelać łodzie rybackie. Zdaje się, że nie tylko Skagi mają problem z dotrzymywaniem umów.

Koniuszy z Czarnego Zamku od dłuższego czasu jechał chmurny i wyglądało na to, że możliwość poznania chodzącego po ziemi skagoskiego boga powodowało solidną zgagę. Willam Septa przez te wszystkie lata nie pomyślał, że to za jego czasów nastąpi koniec Nocnej Straży… ale jak patrzył na to morze dzikusów to nie miał złudzeń. Marbran Qorgyle będzie ostatnim Lordem Dowódcą… a jego córka jak będzie miała szczęście to będzie rodziła kolejnych magnarów Skagos. Lepsze to niż rodzenie skagoskich kundli po zbiorowym gwałcie w odwecie za śmierć córeczki.

- Erland nic tu po nas. Zwrócił się do Szepczącego bezpośrednio i bez drwiny czy sarkazmu jak to miał w zwyczaju. Mówił spokojnie i nad wyraz poważnie. – Chyba wszystkie karty zostały już rozdane… a przynajmniej Moruad właśnie dostała bardzo słabe rozdanie. Nie mamy co się licytować na to co bardziej łamie umowę czy czterokrotnie więcej luda na Kurhanie i to pod samym Murem, czy jednorożce hasające po ziemi straży i klanów… czy chędożony w swój szlachetny zadek Oswyn Bettley kąsający wasze łodzie.

Rybak z klanu Wreth wykazał się zaskakującym zmysłem politycznym… a może tylko instynktem samozachowawczym i wielką wolą przetrwania w morzu pełnym ryb, z których każda była większa od niego. Gdy tylko rozmowa skagoskiego kapłana z wronami weszła w etap szeptanej narady, Skagos z rozmysłem usunął się, i kolebiącym się krokiem człeka nie do końca panującego nad swym ciałem potoczył się do swego ogniska. Aby przypadkiem nie usłyszeć czego podejrzanego

- Jebał to pies. Teraz to mało ważne… to co było do obgadania nie jest już ważne i nic tu po mnie. Dodał po chwili. – To co miałem przekazać Moruad to nie było do uszu Endehara już nie wspominając że w obecnej sytuacji to jest absolutnie nieaktualne. Życz jej zdrowia ode mnie i długiego życia… Wracamy.

- Willam - ton Alysy wcale nie był rozkazujący. Nawet nachalny nie był. Ot, tylko wkurwiający, jak i wkurwiająca była świadomość, że cokolwiek on, Willam Septą zwany, na wodza tego burdelu namaszczon, czy też świętobliwy Erland wolą takich czy innych bogów natchnięty powiedzą czy nie powiedzą, córka Starego i tak zrobi swoje… - Willam, możemy się spotkać ze Skagijką bez jej brata - Alysa Qorgyle zniżyła głos do szeptu. - Poza obozem. Erland to załatwi. Prawda? - zwróciła się do Skagosa, a jej spojrzenie ważyło tyle co roczny urobek ze wszystkich skagoskich kopalni. - Prawda?

- Może - poprawił Erland kobietę. - O ile Moruad cokolwiek jeszcze ma do powiedzenia i nie jest pod kluczem... i o ile wcześniej was ktoś nie dopadnie. Albo Bóg nie zetnie mnie za zdradę... Albo Moruad nie zechce was powiesić za grzechy Półrękiego. Nie macie jednak żadnego wyboru. Podobnie jak i ja.

- Zawsze można wybrać… od chociażby w którą stronę zad konia skierować. To powiedziawszy Septa zawrócił swojego wierzchowca dobitnie pokazując, że nie zamierza czekać na boskie wyroki i sam zmienić kierunek podróży. - A to czy i gdzie nas zawrócą to się dopiero okaże.

- Nie rozumiesz Williamie Snow. Jeżeli zawrócisz teraz to karzę swym rodakom was pojmać. Tu i teraz. Dla mnie to najłatwiejsze rozwiązanie. Takie które gwarantuje przetrwanie mojego klanu. Wystarczy, że powiem temu tu rybakowi, że mnie obraziłeś.

- Możesz. Dość łatwe to rozwiązanie ale jednocześnie dość głupie. Odpowiedział Septa. - Możesz to zrobić… i pewnie cię posłuchają. Ci tutaj… ta ciemna masa tutaj na kurhanie. Ale uwierz mi albo posłuchaj podszeptów swoich bogów, że to dalece oddali szansę na przetrwanie twojego rodu.

- Bo Pająk na nas ruszy? Boltonowie? Starkowie? Sądzisz, że oddział Wron który tu zmierza ma jakieś szanse? Że zbieranina gwałcicieli, morderców i złodziejaszków z których większość trzyma tu jedynie topór Starków, będzie w stanie pokonać armię, która się tu zebrała? Możesz mi wierzyć lub nie, lecz w jednym Skagosi są naprawdę dobrzy: w wypruwaniu flaków. I nie będą się kłócić, gdy Bóg wyda rozkaz A że potem zostaną straceni w bitwie z siłami Starka? Nie pierwszy i nie ostatni raz. I choć wolałbym tego uniknąć to nie zaryzykuję życia swoich pobratymców, dlatego że chcesz zawrócić zad swojego konia. Masz więc wybór: spotkać się z Moruad i uzyskać od niej pomoc lub stanąć przed nią i jej bratem.

- O ile Moruad cokolwiek jeszcze ma do powiedzenia i nie jest pod kluczem. Snow gładko wyrecytował słowa Szepczącego sprzed kilku chwil… po czym dodał swoje. - Erland bądź łaskaw zrobić to co robisz najlepiej. Czyli kompletnie NIC. Odpowiedział koniuszy z Czarnego Zamku jakby nic a nic nie przeraziły go wizje roztaczane przez Skagosa. – A jeżeli pięć setek wojowników dodało ci wreszcie odwagi to nie chowaj się pod obeschniętymi jajcami Magnara albo w piździe Moruad.

Erland zmarszczył tylko brwi, a potem głośno rozkazał:
- Obrazili siostrę Boga! Brać ich żywych! Kobieta jest z Urregiem, jej nie ruszać!
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline