Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2014, 15:21   #36
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby



-D’Arcy musi mieć kwaśną minę.-
-Ale czego się spodziewał? McKraken nie pozwoli przegłosować niczego co mogłoby zaszkodzić jego interesom, nawet jeśli godzi w to samo miasto.-
-D’Arcy to naiwny idealista. A silne prawo nie zawsze jest rozwiązaniem…-


Krok za krokiem… Zrealizować plan. Ręce drżą nieco.

-...okradli jej mieszkanie. Złupili posiadłość. To musiał być niezły cios w jej ego.-
-A te całe dumne tyrady o byciu prawdziwa córą natury? Nie uważasz mój drogi, że wikkanizm nie pasuje do zbytkownego stylu życia? Druidyzm to religia dzikusów i biedaków.
-Ależ tak, ale ja zawsze uważałem całe te Córy Luny za pozerki. Cieszę się, że ktoś utarł nosa ich członkini.
-Natura jakoś jej nie…


Strzępki rozmów docierały mimowolnie do uszu Morgana. Większość z nich nie rozumiał, co dobitnie ukazywało, że Uptown i Downtown to dwa odmienne światy.

-A ta jej kreacja… koszmar. Wyglądała jak wywłoka.
-Co racja to racja. Dobrego gustu nie kupią żadne pieniądze, a uroda przeminie.
-Prawdziwa z niej ladacznica…-


No... może nie do końca odmienne.

Nalanie drżącą dłonią trunku i podanie go Lilly, kosztowało nieco nerwów Morlocka, podobnie jak skupienie się na twarzy kobiety, której strój...


… wyraźnie miał na celu skupiać zainteresowanie spojrzeń znacznie niżej. I był w tym skuteczny. Na szczęście uśmiechając się nieco ironicznie kobieta z gracją przejęła nalaną do kieliszka porcję alkoholu i rzekła. -Bowary.. Lilly Bowary.
Miała miły dla ucha, zmysłowy głos.
-Czym się pan zajmuje panie Morganie?
Delikatny uśmiech, gdy piła podany trunek czekając na odpowiedź i przeszywające spojrzenie.

A popremierowe przyjęcie dla VIPów trwało dalej. O dziwo wkradł się na nie doktorek z Gilian. Widać Moenhausen arystokratą był nie tylko z wewnętrznego przekonania, ale i z urodzenia. Oczywiście Charlotta McKay też się na przyjęciu zjawiła i od razu pojawiła się wokół niej gromadka bogatych wielbicieli.
Cóż… bogactwo jest najlepszym wabikiem na narzeczonych. Zwłaszcza, gdy połączone z urodą.
A Charlotte nie zbywało ani na urodzie, ani na bogactwie.
Z tej gromadki przystojniaków, szczególnie wyróżniał się jeden osobnik.


Ubrany w gustowny smoking, dystyngowany dżentelmen o siwiejącej brodzie, nie pasował do reszty przystojnych młodzików otaczających Charlotte. Także fakt, że darzyła go pewnym zainteresowaniem, sprawiał iż właśnie ten mężczyzna był wyjątkowy. Choć traktowała go najwyżej w kategorii przyjaźni.

Prawdziwą zaś furorę budził wśród elegantek i ślicznotek elf. Prawdziwy elf czystej krwi.
Rasa ta bowiem zbyt często krzyżowała się z ludźmi i mieszała, by elfy czystej krwi były widziane często. Więc wzbudzały zainteresowanie, gdy się pojawiły. Elfy czystej krwi… były nieludzkie.


Tak jak ten mężczyzna w lawendowych szatach szatach nie przypominających strojów jakie nosili inni goście. Wszak prawdziwy elf podąża starożytną ścieżką, prawdziwy elf to tradycjonalista większy niż najbardziej zaskorupiały krasnolud. Nieludzko szpiczaste uszy, idealne aż do przesady rysy i oczy… które w niczym nie przypominały oczu innych stworzeń. Ten ideał filigranowej i delikatnej urody, psuły okulary… wszak idealna rasa, nie powinna mieć takich skaz jak problemy ze wzrokiem. Niemniej nadawały temu elfowi wygląd intelektualisty. Może poety?
Wystarczyło, by damulki w różnym wieku lgnęły do elfa niczym pszczoły do miodu.Tylko zazdrościć powodzenia.

Zwłaszcza, że Morgan przyciągał uwagę tylko jednej pary błękitnych oczu. Problem jednak było to, że owe oczęta były osadzone w niezbyt ładnej buźce. W dodatku… brodatej.


Jakiś krasnolud w smokingu i popijając trunki intensywnie wgapiał swe oczy w plecy Morgana. I to od początku tej bibki. Lockerby nigdy dotąd nie widział, owego brodatego krasnoluda, więc było to tym bardziej niepokojące.
Ale noc jeszcze młoda, Gilian z Ferdynandem w okolicy. Shizuka z Charlotte też. I po co się zresztą martwić jakimś brodaczem, skoro trzeba zauroczyć Lilly Bowary.
Noc jeszcze młoda, a poranek…

… Poranek przyniósł zaskoczenie. Morgan co prawda planował wyruszyć do Jeba, ale nie była to łatwa podróż. I przede wszystkim nie była krótka. Z New Heaven do Fingers konno jechało się dwa dni. I z tego co się zorientował już Morgan, nic się w tym temacie nie zmieniło. Może poza jednym. Trudno było zdobyć konia w New Heaven, a dyliżans do Cedar Hills wyruszał z miasta tylko raz dziennie. O dziesiątej.
Podróż do staruszka Jeba była więc dość długotrwałą wyprawą. Zbyt długą by Morgan na zdążył na podział gotówki za sprzedaż oryginalnego rękodzieła mwangi. Ale przecież nie musiał być. Wszak Amelia była na miejscu. Mogła za niego odebrać gotówkę. Ameli mógł zaufać na tyle, żeby powierzyć pieniądze.
Tyle że nie było jej za kontuarem “Płonącej Ostrygi”. Zamiast niej stał tam jakiś mężczyzna w sile wieku.


Dość tęgi, dość łysy, dość zarośnięty i w dość niebieskiej kamizelce.

Luna "Lunatyk" Arizen


-Skarbczyku… otwórz się.- zachichotała Tess, na widok otwieranych drzwi. Bo wrota do skarbów stały przed nimi otworem. Oczywiście pomijając pułapki.
Tych mechanicznych Luna się nie bała. Raczej ją fascynowały. Te magiczne, były dla niej trudniejsze do obejścia. Na szczęście nie była tu sama.
-Garrick, Dervirr...rozejrzyjcie się.- zakomenderował Theobald.-Są tu jakieś aury?
Wskazali w ich istnienie w kilku miejscach i druid wypowiedziawszy słowa magii wykonał kilka gestów. Powietrze zadrżało od fali niewidzialnego wybuchu, którego epicentrum było gdzieś w korytarzu.
-No to ruszajmy dalej.- rzekł Theobald wchodząc do środka i dodając.- Miejcie się na baczności.

Minęli część przeznaczoną dla nielicznej służby i dotarli do komnat pani domu.


Przepych aż bił po oczach. Drogie meble, wzorzyste dywany, piękne rzeźby, elektryczne dodatki godne najbogatszych domów. Nuda.
Niewątpliwie właścicielka tego domostwa była bogatą kobietą i sądząc z zachwyconych pisków Tess, bogatą. Ale wyglądało na to, że była też tradycjonalistką. Technologia zastosowana w tym domostwie była ograniczona do minimum. Bibeloty były może i ładne, ale nie znajdowały się w sferze zainteresowań Luny. Co więcej, szansa na znalezienie broni malała z każdym odwiedzonym pokojem.
Tutejsza gospodyni wielbiła naturę, więc raczej nie używała pistoletów. Ani innej tego typu broni.
Pech. Choć to akurat było do przewidzenia.

Po sprawdzeniu i unicestwieniu pułapek, głównie magicznych. Nastąpiło regularne łupienie domu. Tess, Dervirr i Garrick zaczęli znosić wszystko co dałoby się sprzedać na pakę pojazdu, dosłownie ogałacając dom owej arystokratki. Luna po dokonaniu, kilku drobnych napraw upewniła się, że pojazd dojedzie z powrotem do “Krowy i Gorsetu”, ale potem… automobil wymagał poważnej naprawy, jeśli miał dalej jeździć.
Zdobycze, choć kosztowne w niewielkim stopniu przedkładały się na realne złoto. Najwyraźniej kobieta nie trzymała swych zasobów pod materacem, a w banku.

Oczywiście, poza biżuterią i innymi sekretami, które trzymała w solidnym zabezpieczonym magią i mechanicznym pułapkami sejfie z potrójną kombinacją szyfrowania.


Ważącym blisko trzysta pięćdziesiąt kilogramów sejfie Graham & Co. model 235. Jednym z najlepszych na rynku i zdecydowanie pięknie zdobionym sejfie stojącym tuż przy toaletce. Prawdziwa szkatułka na biżuterię dla eleganckich pozerek. I kłopot dla złodziei. Bo Luna wiedziała, że takie draństwo jest trudne do sforsowania nawet dla niej. Zawierało jednak łup, który można było łatwiej upłynnić w półświatku, niż meble, futra i obrazy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-07-2015 o 21:53.
abishai jest offline