Jakob nie był zbyt towarzyski, co w sumie w Volkenplatz (i całej Sylvanii) nie było czymś odchodzącym od normy. Ludzie byli burkliwi - łagodnie mówiąc nieprzyjemni wedle zagranicznych norm, i nawet sąsiedzi patrzyli na siebie krzywo, mimo lat przebywania w bliskiej odległości. Można było doszukiwać się w tym zwyczajnej zaściankowości i typowego zahukania, ale niektórzy dopatrywali się w tym innych przyczyn. "Nie ufaj śmierci" - tak w Sylvanii mówiono. Jeśli nie można pokładać wiary w rzeczy tak absolutnej i pewnej, jak tu zaufać bliźniemu? Nie sposób.
Friedmann trzymał się na uboczu, czym zresztą przypominał swojego mistrza. W ciszy i spokoju pomagał Einthalowi, wertował księgi których obecność w Volkenplatz graniczyła z cudem i od czasu do czasu zajmował się kimś, kto potrzebował pomocy. Chłopak znał się na leczeniu. Jego ciotka, Adelheida, była miejscową zielarką-dziwaczką i jedyną rodziną, która pozostała Jakobowi. Matka zmarła, wydając go na świat, a ojciec - wykonując rodzinny zawód. Młodziak złamał tradycję Friedmannów-myśliwych i wyuczył się leczenia, wpierw u Adelheidy, a później u Fritza.
Einthal wymagał wiele, nie szczędząc razów i ostrych słów, kiedy Jakob coś spartolił. W tym akurat przypominał Friedmannową, która miała więcej siły i werwy, niż przeciętna kobieta w jej wieku. Jaki był jej sekret - nie wiadomo, ale spekulowano że w grę pewnie wchodzą jakieś ziołowe napary, czy mieszanki. Kto by tam wiedział, była pustelniczką.
Fritz strzegł swoją piwną recepturę i sam trunek z podziwu godnym uporem i nawet Jakob, przebywając większość czasu w jego chacie, nie miał zbyt wielu szans na dostanie się do nich. Kiedyś, dawno temu, zwędził dwie butelki i podzielił się z kilkoma chłopakami w próbach integracji, ale na dłuższą metę nie było warto. Nigdy więcej. Teraz natomiast korzystał z okazji i popijał z kufla, dając innym okazję do wyrażenia poglądów. Fritz mógł sobie w każdej chwili przypomnieć, że nie miał w zwyczaju rozpieszczać swego nowicjusza.
-
Spalić. Ciało trzeba spalić. - Oznajmił w końcu, nieco za głośno. -
"Nie ufaj śmierci." Może i szlachcianka, ale to nie ma znaczenia. Ktoś przyjedzie jej szukać, powie się prawdę i tyle. Czy może chcą panowie żeby wstała i dobrała się nam do rzyci?
Jakob zamilkł i miał już wziąć kolejny haust piwa, ale zrezygnował widząc utkwione w nim fritzowe spojrzenie. Westchnął cicho i odgarnął rude loki z czoła, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Miał nadzieję, że inni wykażą się rozumem i spalą ciało przed nastaniem nocy. Jeśli nie...
Cóż, prędzej czy później zostaną do tego zmuszeni. W Sylvanii zmarli nie mieli w zwyczaju leżeć w grobach.