[media]http://www.youtube.com/watch?v=1beH3kq-dlo[/media]
Dębowe drzwi niemal wypadły z zawiasów, gdy do chaty wparował drwal Hans przerywając prowadzoną dyskusję. Jego surowe spojrzenie ogarnęło wszystkie twarze zasiadające przy stole, by w końcu spocząć na znachorze, który gwałtownie podniósł się z krzesła wylewając odrobinę alkoholu. - Hans? - Spytał unosząc brew do góry.
- Przybyli… - Wykrztusił z siebie potężny mężczyzna próbując złapać oddech. - ...cały orszak!
···
Stukot końskich kopy i skrzypienie karocy zwiastował nadejście barona Essen. Mieszkańcy Volkenplatz pierzchli jak stado mustangów szukając schronienia w swych chatach. Drewniane okiennice zamykały się jedna po drugim niczym domino, a wtórował im głos ryglowanych drzwi. Jakiś wychudzony mężczyzna o smutnej twarzy próbował zamknąć bramę główną, lecz arabski wojownik spiął konia i przegonił go. Baron siedział dumnie w karocy spoglądając z wyższością na chowające się przed nim pospólstwo, w pewien sposób pochlebiało mu to. Pochód zatrzymał się po przekroczeniu palisady na samym środku wioski. Heinrich szarpnął za lejce, skoczył w dół i rzucił się w stronę drzwi od karocy. Pierwszy wyłonił się wicehrabia Gerhard, którego łatwo było pomylić z łowcą czarownic. Ubrany był w czarny jak popiół płaszcz, zaś jego wypraną z emocji twarz skrywał długi kapelusz z rondem. Następny w kolejności był baron Christof Rotenstadt, który wyszedł dumny jak paw trzymając ostentacyjnie koński bat, którym lubił sprawiać ból swojej służbie w Essen.
- Christof Rotenstadt! - Zaczął głośno, choć wokół nie było żywej duszy. - Baron Essen i władca ziemski z Ostermarku! Znamienity łowca i niezrównany strzelec! - Z dumą wymieniał swe tytuły.
- Czy jest ktoś godny rozmowy ze mną? Czy wolicie dalej tkwić w swych norach czekając aż je spalę, nędzne robaki?
Twarz Christofa zrobiła się purpurowa z gotującej się w nim wściekłości. ,,Co za tupet?!” - myślał rozglądając się wokół siebie.
Przez moment cisza i parskanie koni były jedyną odpowiedzią, lecz po chwili otworzyły się drzwi w jednej z chat. Z domu wyszedł starzec, a tuż za nim grupa uzbrojonych mężczyzn.
- Nazywam się Fritz Einthal, starszyzna wioski. - Przedstawił się podchodząc do barona. Obie grupy stanęły naprzeciw mierząc siebie ponurymi spojrzeniami. - Po coś tu przyszli? Nie mamy wam nic do zaoferowania poza jadłem i wodą.
Baron z dumą wypiął pierś, poprawił swój pas, po czym rzekł uśmiechając się obrzydliwie:
- Aż tak zdesperowany nie jestem by ucztować wśród śmierdzących Sylvańczyków. Przybyłem tu po co innego, a właściwie rzecz ujmując - po kogoś innego. Ma przyszła żona, Elisa Mach, przemierzała o zmroku trakt prowadzący do Templehof.
- Twa kobieta równie dobrze może być już w Stirlan… - Fritz oburzył się na słowa barona, lecz nim zdążył skończyć zdanie przerwał mu wicehrabia Gerhard głośno akcentując każde słowo tonem ocierającym się o groźbę.
- Trop urywa się w Volkenplatz.
Był to oczywisty blef. Łowca potworów, a tym bardziej baron nie wiedzieli nic poza informacją, że dziewczyna opuściła Wartenhof i zmierza w kierunku Templehof gościńcem prowadzącym przez las Grim Wood. Volkenplatz był oczywistym przystankiem, a pora była idealna by wybrać się w dalszą podróż.
Fritz przeniósł spojrzenie na stojącego obok barona groźnie wyglądającego mężczyznę, po czym spuścił wzrok na ziemie w geście porażki.
- Jest tutaj. - Odparł po chwili wskazując dłonią podupadającą stodołę. Baron odepchnął pulchną ręką starca i wraz ze swoją świtą wkroczyli do środka. Na sianie ułożony był spory worek na pszenicę, a w nim spoczywały zmasakrowane zwłoki młodej dziewczyny. Wielkie wąsy Christofa zadrżały, gdy ujrzał martwą arystokratkę będącą kluczem do niewyobrażalnego bogactwa i władzy. W jednej chwili wszystkie jego marzenia legły w gruzach. Poczuł jak uginają się kolana pod nim - zderzenie z rzeczywistością było tak dotkliwe, że jeszcze przez wiele następnych lat miał przeklinać ten dzień.
- Wiedziałem, że Ci się to nie spodoba. Chcieliśmy powiadomić władze w… - Starzec przerwał, gdy poczuł chłód żelaznej lufy na swoim czole.
- Coście jej kurwa zrobili? - Wyakcentował powoli baron tonem pozbawionym wszelkich emocji, lecz jego oczy błyszczały obietnicą szybkiej śmierci.
Mieszkańcy Volkenplatz zaczęli niebezpiecznie przepychać się z siepaczami barona nie chcąc dopuścić do zabicia swojego przywódcy. Podniosła się wrzawa, którą po kilku dłuższych chwilach uciszył Fritz jednym słowem.
- Cisza! - Starzec odwzajemnił spojrzenie baronowi, po czym rzekł:
- Chciałem Ci to wszystko wytłumaczyć, lecz zignorowałeś mnie. Kobietę znaleźli nasi łowcy w lesie, była już martwa. Zostawilibyśmy ją w spokoju, gdyby nie jej ubranie zdradzające szlachecką krew. Kanibalami też nie jesteśmy, jak reszta naszych rodaków. Tu w Volkenplatz ziemia jest płodna, a lasy pełne zwierzyny.
- Mówi prawdę. - Odezwał się wicehrabia uważnie przyglądając się zwłokom. - Takich śladów nie mógłby zostawić zwykły wieśniak.
Lufa opadła w dół. Baron ruchem dłoni kazał zrobić podobnie swoim żołnierzom, którzy niechętnie zastosowali się do rozkazu łypiąc spod łba na obstawę znachora.
- Mówisz płynnie reikspielem, skąd pochodzisz?
- Urodziłem się w Altdorfie jako najmłodszy z synów kupieckiej rodziny, lecz zostałem wygnany po tym jak zawaliłem studia na które moja rodzina przeznaczyła nie lada majątek. - Starzec głośno westchnął na wspomnienie swej utraconej młodości. - Lata tułania się po świecie i wylądowałem tutaj.
Baron odwrócił się po raz ostatni posyłając tęskne spojrzenie ku Elisie, po czym wyszedł na zewnątrz by spojrzeć w niebo.
- Tyle tułania się po świecie za jedną kobietą i wszystko na nic.
- Zawsze możesz zemścić się na sprawcy tego mordu. - U boku Christofa zjawił wiecehrabia Gerhard uważnie przyglądając się jego towarzyszowi. - Polowanie, jak za dawnych lat, Christofie. Jak za młodu…
Na twarzy pulchnego barona pojawił się lekki uśmiech.
- Dałbyś radę to zorganizować?
- Z pomocą Twoich żołnierzy i mieszkańców Volkenplatz? Pewnie... - Łowca potworów poklepał Christofa po plecach, po czym odwrócił się do stojących w stodole wieśniaków obdarzając ich przenikliwym spojrzeniem.
···
Popołudnie spędzono na kompletowaniu uzbrojenia, obmyślaniu planów i przeglądaniu starych map. Kowal cały dzień pracował w pocie czoła ostrząc bronie i tworząc nowe pułapki. Lyndis też nie próżnowała, pod koniec dnia udało jej się naprawić działo, co było jakimś cudem biorąc pod uwagę stan w jakim się znajdowało. Ostatnie godziny słońca mieszkańcy i żołnierze spędzili wspólnie ucztując. Wbrew swym obietnicom nawet Christof zasiadł przy jednym stole z wieśniakami pijąc, jedząc i pogrążając się w rozmowe z Fritzem i Gerhardem.
Skraj lasu Grim Wood
29-ty Vorgeheim
Zachód słońca
Czternastu zbrojnych złożonych z mieszkańców wioski i sług barona stało w szeregu na skraju mrocznego lasu obserwując zachodzące słońce ponad konarami drzew. Błogosławione ciepło ginęło wraz z ostatnimi promieniami, a po chwili było już na tyle chłodno, że stojący w szeregu żołnierze nie wiedzieli czy trzęsą się z zimna, czy też z nerwów. Ochotnicy niepewnie spoglądali za siebie w kierunku nieprzeniknionych ciemności Ponurego Lasu. Myśl, że kobieta mogła podróżować w towarzystwie kilku mężczyzn przez prastare bory Sylvanii była niedorzeczna. Grim Wood nie na darmo nosił swą nazwę.
- To kiepski pomysł, wicehrabio. - Odezwał się starzec zatroskanym głosem. - W samym sercu lasu mieszka pradawne zło, które porywa niewiasty na tyle lekkomyślne by zapuścić się w te rejony.
- A więc wypłoszymy je z kryjówki i zabijemy.
Gerhard wskazał głową młodą Lyndis, po czym dodał na tyle cicho by ta nie mogła tego usłyszeć. - O przynętę już się zatroszczyłem.
Fritz pokręcił głową.
- Nie rozumiesz mnie. Wśród cieni drzew czają się nie tylko upiory, podobno wąpierz znalazł tam kryjówkę.
- A Ty mnie nie doceniasz, starcze. - Warknął łowca potworów. - Zabijałem już groźniejsze stwory.
Wicehrabia odwrócił się do zwerbowanych ochotników raz jeszcze ich przeliczając, po czym podszedł do Lyndis podając jej jakiś skrawek pergaminu.
- Dostajesz awans, moja droga. - Powiedział uśmiechając się tajemniczo. - Będziesz dowodziła tą grupą na czas mej nieobecności. Chcę byście sprawdzili kilka miejsc, które zaznaczyłem na mapie. - Wskazał palcem niewysokie kopce w samym sercu lasu podpisane jako ,,Kurhany ludu Fennonów”, wysoką wieżę nieopodal Stephansdorp i ruiny Vanhaldenschlosse znajdujące się na samym skraju lasu na zachód stąd. - To gdzie się udacie w pierwszej kolejności zależeć będzie tylko od Ciebie. - Wicehrabia ukłonił się, po czym podszedł do stojącego obok rycerza zwanego Niedźwiedziem. - Bezpieczeństwo Lydnis będzie Twoją misją honorową, Niedźwiedziu. Dbaj o nią... - W jego głosie dosłyszeć można było ukrytą groźbę.
- Od teraz Lyndis będzie wydawać wam rozkazy, a nieposłusznych potraktuję mieczem i ogniem. - Spojrzał wymownie na mieszkańców Volkenplatz, po czym kontynuował. - Przed wami misja zwiadowcza. Udacie się w wybrane przez Lyndis miejsce i poszukacie źródła problemów. Miejcie oczy szeroko otwarte, chcę widzieć raport o świcie. Udanych łowów, towarzysze.