Engan
- Hm...
Bękart z Krain Burzy tarł z chrzęstem dłonią swój kilkudniowy zarost. Obydwaj znacznie starsi stażem i bardziej doświadczeni zarządcy milczeli. Parchaty nawet ziewnął leciuchno. Co znaczyć mogło jedno tylko - bękart, choć świeży jak trawa na wiosnę, był przy szarży. Niestety, w Straży zdarzały się takie przypadki, że urodzenie szło przed wiedzą i doświadczeniem. I na ogół nic dobrego z tego nie przychodziło... Ale cóż poradzić. I Parch, który łeb miał nie od parady, i Kuternóżka, co nie tylko głupi nie był, ale i do tego zawsze był Kamykowi przychylny, szlachetnej krwi to co najwyżej powąchali... Jak ją dzicy lubo Skagowie wytoczyli z poprzednika Cecila Storma, bękarta jakiegoś burzowego paniątka.
- Hm... - nie ustawał Storm w swych rozmyślaniach, tarciu podbródka, próbach wyglądania na właściwego człeka na właściwym miejscu, a przede wszystkim rozpaczliwych staraniach, by pokumać, o co chodzi, wydać jakiś rozkaz i nie wyjść przy tym na durnia.
- Hm... hmmm...
- Bo wiesz, Kamyk - uznał za stosowne wtrącić się Kuternóżka - my nie jesteśmy z grupy Stouta, co tam lezie porządeczku na kurhanie pilnować. Nas stary w Dar posłał, żebyśmy klanowców troszka ogarnęli.
- Bo Flinty w gniew wpadły straszliwy na Skagów... - uzupełnił Parch, zaś Storm zachrumkał i zamruczał coś niezrozumiale.
- Po prawdzie - westchnął Ulryk. - To klany tylko czekały, ażeby wpaść w gniew na Skagów. Siedzieli blisko w Darze, i liczniej niż zazwyczaj. Ktoś może by powiedział, że po to, by się bronić przed wyspiarzami. Ale ja mówię: po to przyleźli, by Skagom pomóc. By Skagi nie przegapiły okazji do wkurwienia klanów.
Iorweth zachichotał w niebo, zachłysnął się śliną i żółcią.
- Oto i prawda najprawdziwsza. Co za umysł przenikliwy u twego brata, Kamysiu. Lordem Dowódcą powinniście go zrobić.
- Ale czym oni klany wkurzyli? - wyartykułował Kamyk, a Ulryk machnął ręką.
- Twierdzą, że Skagi na kurhanie ubiły Rohana Flinta, i w niewolę wzięli pacholę, co miał je pod opieką.
Iorweth nagle przestał chichotać, złapał się nagle za żołądek.
- I powiadam ci, Kamyk - ciągnął ponuro Kuternóżka - że nas wciągną w ten burdel bez ochyby. Ten Rohan to brat Hugona naszego, a ten zaginiony bachor... ech, gadają, że to Flint go dzikiej zmajstrował, a potem ukrył u swoich.
- Hmmm - zadumał się ponownie Cecil Storm. Iorweth Harlene za to nie tracił czasu. Począł się czołgać w stronę krzaków.
- Dokąd? - poinformował się Kamyk.
- Zaraz się posram! - Skag zaryczał jak raniony żubr, kto by pomyślał, że jeszcze tyle siły w nim drzemie.
A jęczał rozdzierająco w tych zaroślach przez czas pozwalający odśpiewać bardzo długi hymn ku czci Kowala, której to pieśni Kuternóżka, wierzący w Siedmiu, nauczył Kamyka, gdy siedzieli na drzewie nad wilczą watahą.
Harlene wreszcie wyczołgał się z krzów, blady jak nieszczęście.
- Sram krwią - burknął posiniałymi wargami. - Mam gorączkę - zwrócił się do milczącego Storma. - To ani chybi jaka zaraza. Mi tam zajedno, kto mnie będzie leczył, wasz maester czy nasi kapłani, na kurhan i do Czarnego Zamku jedna droga. Ale jak zacznę mór siać, to wśród kogo lepiej? Moich czy waszych?
Oczy Harlene'a błyszczały, rozognione, w zabiedzonej i posiniaczonej twarzy. Ale błyszczały na gust Kamyka coś za bardzo przytomnie i za bardzo przebiegle. Kuternóżka poruszył się niespokojnie, a Parch na wszelki wypadek odsunął od Skaga.
Cecil Storm, bękart burzowego paniątka, był zaś już tymi wywodami ugotowany na twardo, i to jeszcze zanim Iorweth wywiódł mu na przykładzie Erranda Greystarka, co Straż robi z takimi, co pozwalają, by morowa panna zbierała pokłosie wśród czarnej braci.