- Jedziemy dalej - oznajmił przez holofon Ruiz przyjrzawszy się okolicy. - Będą lepsze miejsca na postój. Minie trochę czasu nim miejscowe gliny połapią się o co chodzi, zresztą nie będą nas zbyt zażarcie ścigać. Za mało im płacą, żeby chcieli narażać życie mieszając się w gangsterskie porachunki. Strzelaniny tutaj to codzienność. Na szczęście chyba nikt postronny nie ucierpiał, więc sprzątną trupy, spiszą raport i pewnie zamiotą sprawę pod dywan. Ale na wszelki wypadek trzeba będzie zdemontować firmowego GPS-a w pożyczonym wozie. I tak po tej wyprawie raczej nie będzie nadawał się do zwrotu. Pozamieniamy też na tablicach rejestracyjnych kilka cyferek miejscami.
Marco jechał dalej, ku bielejącym w oddali andyjskim szczytom. Na szczęście bak miał prawie pełny. Za parę kilometrów pola i pastwiska ustąpią miejsca zalesionemu przedgórzu. Wówczas Ruiz zacznie wypatrywać w miarę płaskiego miejsca, nie koniecznie nawet ścieżki, gdzie można będzie zjechać z trasy, i ukryć się w zaroślach. Terenowe wozy sobie poradzą. Ślady kół oczywiście trzeba będzie pobieżnie zamaskować, by nie dało się ich zauważyć z auta jadącego szosą.
- Into the wild, gringos! - Zawołał, wczuwając się w rolę przewodnika. - Witajcie w Andach, najpiękniejszym miejscu na ziemi! |