Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2014, 20:29   #16
bayashi
 
bayashi's Avatar
 
Reputacja: 1 bayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znany
- Pan? - zdziwił się Lakkai, przywitany przez obcego mężczyznę o zaciętej twarzy - Cokolwiek staroświecka forma grzecznościowa. Lakkai Belmonto, działam w interesach planety Ionath, jeśli coś o niej słyszeliście? - potoczył wokół wzrokiem, żeby wyczytać reakcję. Brak odezwu.
- Niewielka planeta o populacji mieszanego pochodzenia, w większości ludzkiej.
Nie chciał udzielać więcej zbędnych informacji, chociaż skoro miało odbyć się przesłuuchanie, pewnie padnie kilka pytań. Był przygotowany, nie musiał kłamać, a liczył wręcz, że sam dowie się równie dużo.
Siedział na przytwierdzonym do ziemi plastikowym krześle, za takim samym stołem. Mesa, gdzie się znajdowali, była okrągłym, pustym pomieszczeniem spełniającym w razie potrzeby różne role, choćby i pokoju zwierzeń, jak teraz. Wszystkie meble i sprzęty składały się zręcznie i chowały pod ruchomymi płytami podłogowymi, albo w ścianach, sala była więc pusta i wcale obszerna.
Naprzeciw niego, najbliżej stał człowiek, który przedstawił się jako Sambor Sobieski i Lakkai odnotował w pamięci detale, by później sprawdzić z kim miał do czynienia. Dwa kroki bliżej drzwi stał Hertz, który swoim wyglądem robota nie budził zaufania ani nie rzucał się w oczy szczegółami, jak każdy cyborg. Młody strażnik właśnie wyszedł, nie mogąc chyba wytrzymać widoku leżącego obok ciała. Zamiast niego weszła za to po chwili wysoka kobieta w fartuchu, stroju zbyt stereotypowym by był prawdziwy.
A jednak, z obejrzanych w drodze na PT-37 zdjęć, Belmotno wiedział, że była to poszukiwana przez niego archeolog. Może nie zbyt młoda, ale stanowczo zbyt ładna jak na swój zawód, tak jakby na grzebanie ziemi skazani byli nawiedzeni, pozbawieni innych zajęć oraz prywatnego życia smutni ludzie.
Obejrzała wszystko żywymi oczami, ale nie zadawała pytań, może już przywykła do niespodziewanych, a nieprzyjemnych wydarzeń. Zajęła miejsce blisko drzwi, oparła się plecami o pochyloną do środka ścianę i skłoniła głowę ku Hertzowi. Wymienili kilka słów, na koniec cyborg przytaknął i obrócił się do Lakkai'ego:
- Pan Belmonto Lakkai, pochodzący z dawnego obiektu Habbard, powoli pnący się po szczeblach policji na Ionath. Rodzi się pytanie, co robił napadając obóz wraz z bandytami, zamiast skontaktować się i przybyć w pełni legalnie?
Co to było, czyżby najemnik poczuł nagle przypływ weny i do przemów oskarżeniowych? Lakkai zanotował w pamięci, by mu nie ufać, ani też nie cenić zbyt nisko.
- To chyba oczywiste: nawet oficjalnie istniejące na PT-37 placówki działają na granicy szarej strefy. Vide: handel bronią, prochami, przemyt ludzi, podrabianie papierów, tego typu rzeczy. A o ile nie zadaliście sobie trudu sprowadzenia droższego i legalnego personelu, sami też uczestniczycie w zatrudnianiu ściganych, lub renegatów. Myślicie, że ktoś z policji, nie ważne jak odległej,dostałby łatwo zezwolenie na przyjazd i zwiedzanie? Ponadto, chciałem zachować dyskrecję. Do pewnego stopnia, udało się. Myślę, że Amman nie będzie się chwalił, że stracił ośmiu ludzi w napadzie na naukowców.
Wyjaśnienia nie wywarły żadnego widocznego wpływu na Hertza, ale Lakkai widział, że kobieta słuchała uważnie, przygryzając dolną wargę. Dlatego dalej mówił do niej, tylko wzrokiem utrzymując kontakt z cyborgiem.
- Przybyłem w jedyny dostępny sposób, bardziej porwany niż przywieziony. Z mojej strony nie macie się czego obawiać, chcę tylko porozmawiać.
Rzucił spojrzenie kobiecie, żeby poczuła się zobowiązana do rozmowy, najprostsze podejście psychologiczne z możliwych.
- Szukam pani Jennifer Serbs pracującej tutaj. Chcę zapytać ją o coś prywatnie. Sprawa osobista.
Uniesione brwi kobiety powiedziały Belmonto, że była samą zainteresowaną, lub znała ją. Wydało mu się, że drgnął także Sobiesky, co dopiero zwróciło myśl Lakkai'ego na cel przybycia tegoż ostatniego. Czyż nie usłyszał przypadkiem, że Sambor dotarł tu, tak samo jak on, całkiem niedawno? Gredok zapewniał sobie większe szanse, czy coś tu zataczało szersze kręgi?
Musiał jakoś podsumować, nie widział sensu mówić dalej. Zrobił to w najprostszy możliwy sposób:
- I tyle z mojej strony. Chętnie wyniosę się dalej, gdy tylko przekażę co mam do przekazania.
Zanim ktokolwiek mu odpowiedział, rozsunęły się drzwi na zewnątrz i wszedł najemnik z odsłoniętą chłopięcą twarzą:
- Co z tym, z tym, łowcą nagród? Zawołać go tutaj, skuć, wypuścić? - było widać, że chciał pozbyć się ciężaru. Hertz wydał długie westchnienie (od kiedy to cyborgi wzdychały?) i spokojnie, ale z irytacją odpowiedział:
- Może zadzwoń do mamusi, żeby ci pomogła? Stój tam z nim i czekajcie
Najemnik wyszedł i archeolog odezwała się:
- Detektywi, łowcy nagród, policja, o co chodzi? Hertz, idź porozmawiać z tamtym zabijaką, uważaj na wszystko. Skoro tutaj chodzi o sprawę prywatną, zakończmy to szybko i przejdźmy dalej.
Cyborg protestował przeciwko łamaniu zasad bezpieczeństwa, ale kobieta wykazała zadziwiającą determinację i po chwili przeszli do mniejszego pomieszczenia obok. Na znak dobrej woli, Lakkai oddał swoją jedyną broń i ucieszył się prostym rozwojem sytuacji. Usiedli w czymś na kształt biura naprzeciwko siebie i gdy kobieta w końcu powiedziała, że Jennifer to ona ("Dzięki za news, naprawdę, tego się nie spodziewałem"-zdążył pomyśleć Lakkai) spróbował przejąć kontrolę nad rozmową.
- Z tego obozu wysłano niedawno pewne informacje, które skojarzyłem z twoją osobą - pokazał zdjęcie Kai, którym dysponował.
- Ach, Kai- Jennifer trochę zbladła - Nie wiem nic o jej aktualnym pobycie.
- Posłuchaj - używał swojego ciepłego, pewnego głosu - Nie szukam jej jako agent, policjant. Raczej...dawny znajomy. Chyba grozi jej coś, czego jeszcze nie rozumiem. Chcę jej pomóc.
Patrzyła na niego uważnie, nieufnie. Zwróciła wzrok na sufit, myślała, co odpowiedzieć.
- Brzmi sentymentalnie. Chciałabym ci pomóc, ale mogę to zrobić tylko pod jednym warunkiem. Przysługa za przysługę. Pojedziesz ze mną na miejsce wykopalisk,dobrze? Wtedy podzielę się tym, co wiem o Kai. Zresztą, tam jest kompletna blokada możliwych podsłuchów i fal- rozejrzała się wokół. Lakkai zastanowił się, czy kobieta aby nie postradała zmysłów w swojej nudnej pracy.
- Masz przecież ochroniarzy, weź ich -odpowiedział. Nie był chętny na tajemnicze wycieczki po obcej planecie bez żadnych sojuszników.
- Nie potrzebuję ochrony. Chcę ci coś pokazać, coś ważnego.
Nie miał kontroli, to ona narzucała warunki. I niestety, coś skłaniało go, by się dostosować. Nie jej figura, ani przyjemna twarz, był wyćwiczony na takie sztuczki. Coś emanowało z niej, jak poczucie pewności siebie. To, albo lekki przypadek schizofrenii.
- Jeśli pojadę z tobą obejrzeć wykopaliska, powiesz mi co wiesz o Kai Coloney, dobrze rozumiem?
Uśmiechnęła się, a był to uśmiech ładny, choć trochę smutny i nieobecny. W co ona grała?
- To tylko dwie godziny drogi. Pojedziemy zwykłym pojazdem naziemnym. Myślę, że docenisz to, co chcę ci pokazać, to pomoże ci w dalszym poszukiwaniu. Teraz zobaczę co robi nasz blaszany Hertz; ty zgłoś się po pojazd i wybierz coś, czym umiesz kierować. Wyruszamy za pół godziny.
Pstryknęła palcami i wstała, mijając go bez słowa. Wyszedł za nią krótko potem, zastanawiając się co ciekawego ma do zobaczenia. Malownicze ruiny? Uszkodzona technologia? Złoża? Zawsze był żądny wiedzy, choć szkoda mu było trochę czasu - ale wytłumaczył sobie, że nie ma innej możliwości przekonania Jennifer do mówienia. Przynajmniej nie dopóki chciał działać legalnie i kulturalnie. Jednocześnie, było w jej osobie coś, co niepokoiło detektywa; nic konkretnego, ani szczególnego. Podobne poczucie jak przy wchodzeniu z drużyną prewencyjną do mieszkania, w którym zabarykadowała się niebezpieczna grupa. Poczucie stąpania po kruchym lodzie.
W sali mesy Jennifer rozmawiała z obecnymi tam, próbując dowiedzieć się z czym kto do niej przybył. Minął grupkę, rzucając ostatnie spojrzenie Samborowi Sobiesky'emu. Kiedy tylko znajdzie się sam, sprawdzi w swoim przenośnym panelu jego dane, czuł że ci wszyscy ludzie przynoszą coś ważnego. Sama Serbs nie zauważyła go nawet kiedy wyszedł na zewnątrz. Podszedł do wciąż obecnego tam młodego strażnika w towarzystwi innego uzbrojonego mężczyzny. Zlot jakby otworzyli wesołe miasteczko. Poprosił go o pokierowanie do garażów i poszedł tam bez nikogo, licząc, że znajdzie coś na kształt starodawnego, niepraktycznego samochodu spalinowego, bo jego zdolności kierowania ograniczały się do takich właśnie.
 
bayashi jest offline