Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2014, 18:36   #11
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Marsjańska Winda Orbitalna, Mars, Układ Słoneczny

Kobieta płakała jak dziecko.

Reszta osób z pięcioosobowej grupy zakładników klęczało na platformie w milczeniu i bezruchu, jakby pogodzili się ze swoim losem. Przez szybę stacji widać było czerwony półokrąg planety, oświetlony wynurzającym się zza horyzontu słońcem. Eskortowani przez separatystów urzędnicy ze stacji nie stawiali oporu, kiedy kazano im uklęknąć przed bezdusznym pancerzem wojennej maszyny. Dopiero wycelowane w nich błyszczące oko kamery sprawiło, że jedna z sekretarek nie wytrzymała i zalała się łzami.

Szloch rozbrzmiewał w pustej hali, odbijał się od okien i boleśnie drażnił podkręcone zmysły Tyzyfone. Niektórzy wartownicy spojrzeli po sobie z lekkim zamieszaniem.

- Niee...niee...błagam...BŁAGAM... - kobieta krzyknęła histerycznie i szarpnęła się, zrywając się do biegu; potknęła się i przewróciła, a potem zaczęła w panice pełznąć, byle dalej, byle uciec od szeregu śmierci. Zapadał pełna konsternacji cisza, kiedy strażnicy spoglądali to na siebie, to na stojącą wyżej na podwyższeniu trójkę z RAW: Tyzyfone, Bane i Spark.

Pancerz tkwił chwilę w bezruchu; potem syknęły budzące się do życia serwomotory i maszyna wykonała jeden potężny skok, lądując na podłodze przed uciekinierką. Metalowa ręka wyciągnęła się jak rozcapierzone szpony i chwyciła kobietę za kark, podnosząc ją w górę niczym szmacianą zabawkę. Po nogach schwytanej pociekła strużka ciepłego moczu, kapiąc mokrą plamą na posadzkę platformy.

Kamera, transmitująca obraz na żywo w sieć, skierowała się w tamtą stronę, odrywając swoje żarłoczne oko od szeregu klęczących więźniów. Czerwone światełko mrugało, sygnalizując nagrywanie.

- Twój rząd cię zdradził, Ziemianko - odezwał się pancerz, trzymając przed sobą przerażonego człowieka - Termin ultimatum minął. Wielcy panowie dyrektorzy i usługujący im politycy uznali, że twoje życie i czterech twoich towarzyszy jest nic nie warte. Że możecie zginąć, bo "negocjacje z terrorystami nie wchodzą w grę". Powiedz mi...jak to jest? - Tyzyfone powolnym krokiem podeszła do szeregu zakładników i rzuciła sparaliżowaną ze strachu kobietę o ziemię - Umierać ze świadomością, że oddajesz życie za ludzi, którzy mają cię za nic?

Lewa ręka Tyzyfone uniosła się lekko. Z pancerza wysunęła się lufa karabinka, kierując się w stronę zakładników. Szloch kobiety przeszedł w histeryczny krzyk, by po chwili załamać się w nieludzki pisk.

Broń plunęła ogniem.

Kamera patrzyła. A wraz z nią patrzyły miliardy mieszkańców Marsa i Ziemi. I wszystkich innych miejsc, do których docierała sieć.

***


Zewnątrz Marsjańskiej Windy Orbitalnej, Mars, Układ Słoneczny


[MEDIA]http://th07.deviantart.net/fs71/PRE/i/2013/169/2/9/sketch__42_by_rhinoting-d69jsnd.jpg[/MEDIA]

- Do wszystkich jednostek! Wchodzimy na 3! Priorytetem jest odzyskanie kontroli nad windą i niedopuszczenie do ucieczki znanych celów. Shot to kill!
- 3..2..1...FIRE IN THE HOLE! GO! GO! GO!
- Wszystkie oddziały w środku. Podawać raport o stanie.
- Oddział Niebieski - czysto. Brak śladów aktywności wroga.
- Oddział Zielony - zabezpieczono centrum sterowania. Brak aktywności wroga.
- Oddział Pomarańczowy - napotkano opór w sekcji C-56. Wróg zagradza dostęp na dolne poziomy.
- Oddział Pomarańczowy - opór przełamany. Zauważono cel z jakimś urządzeniem elektronicznym, przetrzymującego zakładnika. Proszę o wsparcie snajperskie.
- Wsparcie w drodze. Czy cel jest uzbrojony?
- Rozpoznanie w toku. Chwila! Kurwa...To nie broń...to jest pierdolony zapa...


[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs70/f/2013/240/0/4/put_it_down__dr_wayne_by_johnsonting-d6jx7nx.jpg[/MEDIA]

*Conection lost*


***


Pustkowia Marsa, Układ Słoneczny, tymczasowy punkt zbiórki separatystów

[MEDIA]http://fc05.deviantart.net/fs70/f/2013/319/7/9/armada_wars__steal_from_the_devil_by_adamburn-d6ubnqm.jpg[/MEDIA]

Tyzyfone patrzyła obojętnie na spadające z nieba szczątki windy orbitalnej. Taki był plan. Taki był od początku. Po straceniu zakładników, co skutecznie miało zachęcić Ziemię do interwencji, większa część oddziału ewakuowała się z windy i przegrupowała. Został tylko niewielki team, który miał stworzyć ułudę większych sił i na chwilę powstrzymać komandosów. A potem wysadzić całą stację, zabierając ze sobą jak największe siły.

- Co jest, puszko? - Spark klepnęła pancerz w miejscu, gdzie powinna być pierś pilota. - Żałujesz, że Bane tam został? Uparł się, a wiesz jaki był...Cześć i chwała, ale spierdalajmy już, popłaczesz w aucie...

Bane...ktoś, kogo Tyzyfone mogła najbliżej nazwać przyjacielem. Bratem. Ojcem...

Uparł się, o tak. To było jego postanowienie, dziwne, dziecinne postanowienie, że osobiście naciśnie detonator, że nie można zostawić tego w rękach innych bojowników. Tak i jego decyzją było to, by właśnie RAW dokonał egzekucji zakładników, a nie powstańcy. Jak to szło?

"Seperatyści nigdy nie *mordowali*, Tyz. Zabijali, tak. Jak żołnierze na wojnie. Ale nie możemy obciążać ich tym ciężarem. Jeśli mają budować nowego Marsa, ten wymarzony świat, nie możemy im kazać dźwigać tego brzemienia jakim jest niewinna krew na rękach. Po to powstał RAW, sama wiesz. By czynić to "konieczne zło", którego nie chce robić nikt inny...to mój wybór. Mój ciężar. Po prostu...przyjmij to i uszanuj. I nie pytaj więcej."

Bane. Idealistyczny idioto. Zrobiłeś to, bo chciałeś uciec. Uciec przed świadomością, że nasza walka ma już mało wspólnego z ideami wolności i równości, w które tak długo wierzyłeś. Staliśmy się grupą wyrzutków, gangsterskim syndykatem, kompanią najemniczą, który zapomniał o tym, co sami sobie wypisaliśmy na sztandarach. I prócz kolorów nie różnimy się już wiele od innych...Więc wybrałeś śmierć. Żeby na to nie patrzeć, prawda?

Pancerz uniósł dłoń w górę, salutując płonącym w atmosferze szczątkom. Schowana w środku dziewczyna poczuła dziwną wilgoć w kapturze sterowniczym. Otrząsnęła się z zadumy. Łza? Nie, to musiał być jakiś mały wyciek żelu...

Odwróciła się w kierunku czekającego transportowca i dała znak, by ruszać. Trap zamknął się za nią z głuchym trzaskiem.

- Skontaktuj się z Kai Coloney. Wywołanie "Predator" - poleciła bojownikowi przy konsolecie - Bierzemy kurs na Olympus. Niech nam naszykuje, co trzeba. Dopiero zaczynamy realizację planu...

- ...iiiiii niedługo zamienimy tą uroczą kupę piachu w prawdziwe pieeeekłooooo...!!! - wydarła się gdzieś z tyłu Spark, która najwidoczniej zdążyła już sobie walnąć dawkę "Muchy". Przez zgromadzonych w pojeździe żołnierzy przebiegł lekki, skrępowany śmiech. Biedne skurwiele, nie wiedzą, jak bardzo hakerka miała rację...

Pojazd gładko przemierzał kolejne mile, wciąż zbliżając się do największego miasta planety.

A sieć szalała, oglądając i komentując najnowsze wiadomości.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 07-01-2014 o 21:45.
Autumm jest offline  
Stary 08-01-2014, 19:53   #12
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Dwie osoby i robot szybko szły obskurnymi, nieoświetlonymi uliczkami portu Epsilon na Ganimedesie.
Samino stawiała kroki pewnie i z wysoko uniesioną głową, wyrażającą dumę jej oswojonej z brakiem światła rasy. Nieco gorzej z ciemnością radził sobie Farex, specjalnie więc dla niego Luculus uruchomił niewielki reflektor, przymocowany na opancerzonym ramieniu.
Dok, w którym stał statek znaleziony przez urka była mały i wilgotny, a ponadto straszył powybijanymi oknami i prześwitami w cienkiej blasze ścian. Niewiele lepiej prezentowała się mała kanonierka wewnątrz.

- To nazywasz statkiem, Farex?- Warknęła Samino.- To nie statek, to metalowa trumna!-
Farex przez chwilę jąkał się, walcząc o powrót swojej pewności siebie.
- Na... na teraz wystarczy. Chcemy przecież tylko opuścić System Solarny, a później...-
- A później co? Osiądziemy gdzieś na jakiejś spokojnej, rolniczej planetce i będziemy do końca naszych dni sadzili rzepę księżycową? Farex, ty idioto! Mamy tu czterotonowego mechanoida, którego większość obywateli Federacji przetopiłaby na durastal, gdyby go tylko dorwali, a wszystko to przez głupi wybryk jakichś terrorystów...-
- Wiem. I dlatego właśnie powinniśmy...-
Cytat:
#Analiza zakończona;
#Gotowość do lotu: potwierdzam.
#Paliwo: potwierdzam.
#Sprawność stateczników: potwierdzam.
#Skanowanie układów lotu i napędowych.
#Skanowanie zakończone.
#Wykryto napęd nad-przestrzenny klasy Gamma.
#Kwalifikacja statku do lotu: możliwy do użycia.
#Możemy go użyć, by opuścić księżyc Ganimedes.
Farex spojrzał wymownie na lyniankę.
- I co? Chcesz się jeszcze kłócić z Luculusem? Załadowałem już wszystko, jego nowe części też. Wymienię je podczas lotu. Zgadzasz się, Luculusie?-
Cytat:
#Potwierdzam.
#Autoryzacja: potwierdzona.
#Wymiana części: możliwa.
Samino nie miała już siły kłócić się dłużej ze swoimi kompanami. Poprawiła smoliście czarne włosy, które opadły jej na czoło i podeszła do statku, który nadal w jej mniemaniu był tylko głupim, starym wrakiem.
***
Kanonierka przemierzała przestrzeń dość szybko, choć z wielkim, bolesnym jękiem starych silników. Pilotowała Samino. Uparła się. Tymczasem Farex, wraz z Luculusem zamknęli się w ładowni.
- Okey, Luc. Teraz przeinstaluje ci te styki, które tylko będę w stanie wymienić. Nie bój się.- Rzekł urka, bardziej żeby sobie samemu dodać otuchy, niż robotowi. Nierozeznany jednak w takich wybiegach "Bunch" odpowiedział tak, jak tylko maszyna by potrafiła.
Cytat:
#Negacja.
#Jestem maszyną, nie potrafię odczuwać emocji.
- Jeśli będziesz tak uporczywie to powtarzał, w końcu w to uwierzysz.- Zauważył filozoficznie czteroręki kosmita, zdejmując wprawnie pokrywę ramieniową mecha.
Cytat:
#Negacja.
#Jestem maszyną, nie wiem co to wiara.
#Pytanie: czym jest wiara?
- Wiara... Eh... To skomplikowane. Jakby ci to... Wiara jest wtedy, kiedy wprowadzasz coś do swojej bazy danych bez potwierdzenia autentyczności i wpisania pakietu połączeń z tablicą dowodową.-
Cytat:
#...
#Przepraszam, ale technicznie to stwierdzenie nie ma żadnego sensu.
- Waira już taka jest, Luc. Odłącz teraz obwody, zobaczę co słychać u twojej macierzy głównej.-
Oczy robota zamigotały posłusznie.
Cytat:
#Potwierdzam;
#Przygotowanie do dezaktywacji układów.
#Nastąpi wyłączenie systemu... u... u... u...
Urka sięgnął po pierwszą z brzegu paczkę części i zabrał się do pracy - operacji na otwartej płycie głównej.
***
Drzwi do kokpitu otworzyły się cicho, kiedy Farex wszedł w zasięg fotokomórki, zacierając ręce.
- Wielki gość zasnął, Sam.-
- To dobrze. Niedługo powinniśmy osiągnąć połowę drogi. Co to w ogóle za dziura, na którą nas zabierasz?-
- Syriusz.-
- Nieźle.- Oceniła dziewczyna.- Przejmiesz na chwilę ster? Muszę się odświeżyć...-
Farex złapał jedną parą rąk drążki sterownicze, trzecią dłoń położył na drążku ciągu. Zręcznymi, pająkowatymi ruchami prowadził statek, jakby właśnie do tego był stworzony. Samino wstała z fotela i już miała ruszyć wgłąb statku, gdy ich latającą trumną potężnie zatrzęsło.
- Co do...!-
W jednej chwili kanonierka pędziła jak szalona, z drugiej zatrzymała się niemal w miejscu, wyskakując z korytarza nad-przestrzennego jak pestka z przejrzałej wiśni. Farex szybko sprawdził wszystkie możliwe komunikaty głównego komputera sterującego i zaklął szpetnie.
- Jesteśmy pośrodku niczego. Widzę na skanerach planetę pod nami, ale co z tego, skoro nie ma jej nawet na mapach gwiezdnych. Poza tym, zbliżają się do nas trzy jednostki. Jedna ma emiter pola przechwytującego, zatrzymali nas w pół kroku...-
- Nie myślisz chyba...?-
- Och, coś ty... Na pewno to nieszkodliwi, mili gentlemani, którzy nielegalną technologią zatrzymywania przelatujących statków przez zmniejszenie ich prędkości z niewyobrażalnej, do zerowej zabawiają się na wakacjach. Oczywiście, że myślę że to piraci, idiotko! Jesteśmy skończeni...-
- Nie panikuj. Spróbuję coś wymyślić.-
Urka westchnął i klnąc pod nosem powlókł się do kabin, by poszukać czegoś, co mogłoby choć imitować broń. Ich statek był całkowicie unieruchomiony, nie było więc potrzeby pozostawać przy sterach.
Piraci nie byli, jak się zdaje, mistrzami w zachowaniu protokołu. Nie zapukali, nie zapytali czy wolno... Zwyczajnie, wypalili drzwi laserem ustawionym na niską moc i wpadli niemal w pełnym biegu, zapewne spodziewając się ostrzału. Za pierwszy i jedyny punkt w obronie Farexa i Samino można by więc uznać, że całkowicie zaskoczyli przeciwnika. Później, niestety, całkowicie utracili inicjatywę i zanim się obejrzeli, już siedzieli przed kapitanem załogi w durastalowych kajdankach.
Oficerem okazał się stary ziemianin, szczerzący zęby niemal bez przerwy. Tylko z jednego z rękawów jego siwej koszuli wystawała normalna, ludzka dłoń - drugą stanowił mechaniczny twór, bardziej przypominający szpon, niż chwytak cywilizowanej istoty.
- No, no, no... Co my tu mamy...?-
- My... Jesteśmy nieszkodliwymi uchodźcami, podróżnikami...- Krztusił się strachem Farex.- Lecimy tylko na Syriusza, proszę... puśćcie nas...-
- Uchodźcy, co?- Mruknął kapitan, poprawiając zdobiącą jego głowę włożoną na bakier starą, wyblakłą bejsbolówkę z herbem jakiejś dawno zapomnianej drużyny sportowej.- Fakt, poziom zapuszczenia statku sugeruje, że jesteście nic nie warci, ale jednak wiem, że to nie prawda. Nasze skanery dalekiego zasięgu wykryły, że przewozicie tutaj duży ładunek metalu i coś wysoce energetycznego. Jak widzicie, jesteśmy świetnie przygotowani do prowadzenia naszego biznesu...-
W tej chwili Samino szarpnęła się mocno, poderwała na nogi i wpadła z całej mocy barkiem w najbliższego pirata, oddzielającego ją od sterów. Kilkoma zręcznymi ruchami wyłączyła wszytko, co tylko wpadło jej w ręce. Kanonierką wstrząsnęło, kiedy silniki stabilizujące padły. Przyciągany przez grawitację bezimiennego świata statek zaczął z jękiem i zgrzytem poruszać się powoli.
- Suka!- warknął kapitan, wyrywając z kabury elektryczną brzytwę i zadając nią długie, proste cięcie przez twarz lynianki. Ta zawyła z przejmującego, palącego bólu.
Wtem coś zatrzęsło się w ładowni. Do istot zebranych w kabinie pilotów dobiegł jęk agonii kilku spośród piratów, którzy odważnie ruszyli na poszukiwanie czegokolwiek co cenne. Kapitan patrzył zdezorientowany, to na wciąż klęczącego urka, to na krwawiącą z przeciętej twarzy lyniankę.
- Zdaje się, że obudziliście nasz "ładunek". On nie lubi, kiedy go atakować...- Westchnął Farex grobowym głosem.
Z wnętrza kanonierki zaczął dobiegać metaliczny, zgrzytliwy głos.
Cytat:
#Analiza.
#Tożsamość: nieznana.
#Klasyfikacja: zagrożenie dla bezpieczeństwa.
#Poddaj się, osobniku.
A statek już wchodził w atmosferę...
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".

Ostatnio edytowane przez Fielus : 08-01-2014 o 19:58.
Fielus jest offline  
Stary 10-01-2014, 22:18   #13
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
- Skąd to wiesz?
- Nie twój zasrany interes. Przyjmujesz to do wiadomości albo szukaj sobie innego frajera.
Była irytująco pyskata. Nie miała pewnie więcej niż piętnaście lat i zasługiwała na to, by ktoś wreszcie dał jej po dupie. Danielsowi po głowie chodziły dużo pikantniejsze pomysły, ale jej niewyobrażalny talent do pozyskiwania informacji był wystarczającą barierą ochronną dla jej nad wyraz dojrzałego ciała. Blondyneczka ceniła się niemało i liczyć na jej pomoc mógł tylko dlatego, że wsadził do paki jej kochanego ojczulka, który – w przeciwieństwie do Joeya – wcielał nieprzyzwoite myśli w życie. Łowca był też być może jedyną osobą potrafiącą powiązać hakerski przydomek dziewczęcia z realnie stąpającym po ziemi stworzeniem. To, co ich łączyło, trudno było nazwać więzią, lecz ważne było, że współpraca jakoś się kręciła. Przynajmniej była człowiekiem. Z quythami robota szła jeszcze gorzej.
- Coś więcej, proszę. – Przymknął powieki, siląc się na spokojny ton. Oczami wyobraźni zobaczył jak śmierdzące futrzaki Sofii wspinają się z pomocą ostrych pazurków po zachęcających kształtach właścicielki. Nie była w jego typie z tą przewrotnie słodką buźką, ale ciężko oprzeć się czarowi młodości. – Nie mo…
- Gdybyś nie myślał o niebieskich migdałach – przerwała mu cukierkowym głosem – zauważyłbyś, że właśnie przesłałam ci kolejną wiadomość. Wiesz, jakbyś nie był tak nieudaczny, mógłbyś się zasadzić na tego blaszanego terrorystę ze śmiesznymi, ideologicznymi gadkami. A teraz możesz już łaskawie nie tracić mojego cennego czasu na te pierdoły, którymi się zajmujesz? Niektórzy naprawdę pracują.
Zacisnął pięść i dopiero po chwili otworzył oczy.
- Dzię…
Rozłączyła się. Bezczelna smarkula. Powstrzymując napływ irytacji, Daniels wystukał coś na urządzeniu oplatającym jego nadgarstek i zaraz na hologramie pojawił się opis jego potencjalnej zwierzyny, który przejrzał po raz kolejny.

Cytat:
Napisał Wiadomości: Akta

Imię i nazwisko: Sergiu Pobereznic
Wygląd i cechy charakterystyczne: (Duży skurczybyk. Zobaczysz tę mordę ze zdjęcia i nie ma szans, byś kolesia nie poznał.)
(…)
Przestępstwa:
- ucieczka z więzienia,
- posiadanie narkotyków, (dogadasz się z koleżką)
- wielokrotne napady na sklepy,
- przetrzymywanie zakładników,
- ranienie cywili,
(bla, bla, bla, przejdźmy do ciekawszych)
- uczestnictwo w nielegalnych walkach na śmierć i życie,
- zamordowanie współwięźnia z celi,
- zamordowanie dwóch strażników więziennych.
(Poszperałam trochę na ten temat i koleś zaimponował mi swoją fantazją. Nigdy nie przyłapano go z bronią, a przeciwników na swojej drodze zwyczajnie miażdżył albo zagryzał. <3)
Kara osądzona przed ucieczką: dożywocie. (Niespodzianka. Skazany na niewolnictwo do usranej śmierci. Takie muły tanie nie są.)
(…)
Zalecenia dla łowców nagród: dostarczyć żywego lub martwego (na uproszczonych warunkach). (Polecam drugą opcję, żebyś samemu przypadkowo przeżył.)
Nagroda: (wystarczająca, hehe.)
Głęboki oddech. Zastanawiało go tylko, czy hakerka traktowała go specjalnie, czy w stosunku do wszystkich zachowywała się jak zwariowana gówniara. Wziął się za odczytywanie nowej wiadomości.

Cytat:
Napisał Nieodczytana wiadomość
Dobra, do rzeczy.
Swojego kumpla znajdziesz w stacji badawczej archeologów, pracuje dla nich pod przybranym imieniem i nazwiskiem: Tytus Boldo. Nie wiem, jak zaufali jego facjacie, ale chyba sprawuje się nieźle, bo zagnieździł się tam jako ochroniarz. Może nie zadają pytań, póki jest grzeczny. Bo że sobie radzi, to nie wątpię.
Domyślam się, że na sam słuch o twojej licencji odbije mu do tego stopnia, że nikogo nie będziesz musiał przekonywać o jego winie. Gdyby był problem, masz list gończy. O ile zdążysz go komukolwiek pokazać.
Z tymi archeologami też uważaj, ale raczej nie mają powodu, by utrudniać ci pracę. Pewnie na koniec ucałują cię w cztery litery, zapewniając o swojej wdzięczności , że wykryłeś w ich szeregach tak strrrasznie niebezpiecznego przestępcę, byle tylko szybciej się ciebie stamtąd pozbyć i nie ryzykować wypłynięcia ciemnych sprawek na światło dziennie.
Biorąc pod uwagę, że Sergiu/Tytus jest od ciebie chyba ze dwa razy większy, życzę powodzenia. Koleżka pewnie zje cię na surowo. Nomomom. Sam zobacz:


xoxo

P.S. Żartuję, Daniels. Jesteś spoko i wiem, że największym problemem będzie dla ciebie zaciągnięcie tego truchła – a przynajmniej jego łba – na statek. No wiesz, tym bardziej, że w raju dla złoczyńców tylko czekają na takich jak ty. Znajdź sobie porządne zajęcie, serio. Zdechniesz marnie.
- Chyba nie mogę liczyć na to, że dalej nie nosisz przy sobie broni – westchnął Joe, pocierając napływające potem oczy. Upewnił się, że pistolet znajduje się na swoim miejscu. Dla obrzyna tym właściwym miejscem były akurat jego ręce.
Miał do przejścia niewielki kawałek, ale w tym upale wszystko było bardziej męczące. Miał o tyle komfort, że sam wychował się na gorącej planecie. Tutaj odczucie temperatury było o wiele dotkliwsze ze względu na większą wilgoć, narzekanie nie miało jednak sensu. Im szybciej weźmie się do roboty, tym szybciej skończy i opuści to miejsce. Wyszedł na zewnątrz z prawie pustą torbą zarzuconą na ramię i oparł się o rozgrzane pokrycie statku. Otarł rękawem pot z czoła. Naprawdę paskudna planeta. Kompletnie nieprzyjazna mieszkańcom, aczkolwiek w pewien sposób malowniczo poorana bruzdami płynnego ognia i posiana spiczastymi kłami. Piekielna kraina domem dla renegatów.

Przykucnął za skałą, lustrując otoczenie. Niewykluczone, że jego obecność odnotował już jakiś dron albo czujniki, ale póki co nikt nie wyszedł witać go chlebem i solą. Splunął gorzką od High-Fly śliną, która zasyczała wrząc na gorącej glebie. To wszystko bez różnicy, i tak nie miał zamiaru specjalnie się skradać ani w inny sposób dłużej ukrywać swoją obecność. Nie ubrał się też w pancerz, ba, zaryzykował brakiem choćby prymitywnej kamizelki. Wszystko po to, by oznajmić archeologom, że ma dobre intencje. Tutaj w zbroje zakuwali się przestępcy, on nie był jednym z nich. Nie spodziewał się też tu któregoś spotkać – poza „swoim” – gdyż poza wykopaliskami nie było w tej lokalizacji nic ciekawego. Może należało mu się choć tyle szczęścia, by akurat dzisiejszego dnia nikt nie miał ochoty atakować poszukiwaczy skarbów grzebiących w ziemi jak kura pazurem.
Plan rysował się następująco: …

- Stać! – dosłyszał z dali łowca. Skubani musieli używać jakichś maskujących technologii, bo za Zjednoczone Królestwo Sáurio nie potrafił powiedzieć, jak inaczej ochrona mogłaby go tak zaskoczyć. Stał więc, jak najpotulniejszy kalibur z hodowli jego ojca, oczekując podejścia do niego rosłego mężczyzny. – Kim jesteś i co tu robisz? Na ten teren nie ma wstępu.
Joe miał szczęście, że jego ewentualny przeciwnik również nie nosił na sobie pancerza, a tylko umundurowanie. Twarz zasłoniętą miał jakąś szmatą, a na piersi naszywkę. Głosiła, że noszący ją mężczyzna nazywa się… „T. Boldo”. Joe zwrócił na to uwagę, kiedy tylko jego oczy były w stanie rozróżnić litery. I tak wątpliwy profesjonalizm poszedł się widocznie walić po całości – musiał patrzeć o ten jeden moment za długo, bo najemnik uniósł broń. Zrozumiał, a może czuł, jaki zamiar ma Daniels. Dla łowcy oznaczało to szybką śmierć.
Z tym, że on mógł zapewnić temu drugiemu śmierć błyskawiczną. Pobudzony narkotykiem mózg blondyna przetwarzał docierające do niego sygnały. Najemnik, w zwolnionym jakby tempie, kierował lufę w stronę mężczyzny, który miał stać się jego katem. Monstrualne mięśnie pod warstwą materiału odstawiały swój ostatni taniec, widoczny, choć najemnik otulony był w szmaty od głów do stóp. Gwałtowny ruch odsłonił twarz przestępcy i goszczący na niej pogardliwy grymas. Wyglądał inaczej niż na zdjęciu, okolony włosami i z pełną brodą, lecz wątpliwości nie było żadnej. Charakterystyczny, obłąkańczy uśmiech...
A więc tego jeszcze nie wiedział. Tego, że wkrótce stanie się tylko kupą mięsa, która po niedługim czasie obróci się w proch. Tego, że jego imię niebawem zostanie wykreślone z listy poszukiwanych przestępców i wszyscy o nim zapomną, a nikt nie zapłacze.
Obrzyn wystrzelił, powalając wielkie cielsko na ziemię. Poszło zadziwiająco łatwo...
- CO DO KUUUU…?! – Wrzeszczał drugi ochroniarz, który bynajmniej nie spodziewał się zastać swojego kumpla podziurawionego.
Daniels nieproszony od razu padł na kolana, puszczając broń i splatając ręce na karku. To również było ryzykowne, cholera, czegokolwiek by nie robił, było to niebezpieczne. Mógł przynajmniej liczyć, iż wywoła to w nadchodzącym, zszokowanym mężczyźnie jakąś refleksję. Nie dał mu jednak dłuższej chwili namysłu, bo odezwał się uspokajająco:
- Jestem łowcą, licencjonowanym łowcą nagród, numer licencji wydanej na Ziemi: NO154908, a ten tutaj uciekinier z więzienia, Sergiu Pobereznic, poszukiwany był listem gończym za liczne morder…
- Nazywał się Tytus, skurwysynie, Tytus, a nie żaden Sergio! –
przerwał mu tępym głosem osiłek.
Joe zamrugał z niedowierzaniem, ale nie dał się zbić z tropu. Naprawdę nie tak to miało wyglądać, trzeba było jednak wykazać się elastycznością.
- Tytus to tylko jego przybrane imię, naprawdę nazywał się Sergiu Pobereznic – tłumaczył cierpliwie – i chętnie okażę list gończy. Chciałbym jednak przy tej okazji porozmawiać z przełożonym, jeśli łaska.
- Gówno łaska, zapierdoliłeś Tytusa! – wydarł się, wyraźnie niedoświadczony na polu walki, młodzieniec, aż zapluł własną brodę. Fart, iż czuł się bardziej zobowiązany do czynienia Joeyemu wyrzutów, aniżeli mszczenia przyjaciela.
Kiedy już łowca na powrót chciał zabrać głos, zauważył zbliżającą się kobietę w asyście któregoś z zatrwożonych archeologów. Podenerwowanie wypisane było na jej twarzy, jednak zachowywała zimną krew.
- Co tu się wyprawia, Aldi? – spytała młodego ochroniarza, ale to Daniels pierwszy jej odpowiedział.
- Numer licencji łowcy wydanej na Ziemi: NO154908, witam panią. Ten tutaj dżentelmen – wskazał brodą zakrwawione ciało – to uciekinier z więzienia, Sergiu Pobereznic, poszukiwany listem gończym za liczne morderstwa i inne przestępstwa. Akcja została przeprowadzona legalnie i szczerze liczę na to, że będą państwo współpracować tak, jak powinni. Zacznijmy może od tego, żeby ten narwaniec przestał celować do przedstawiciela prawa.
Kobieta przyglądała się nieznajomemu dłuższą chwilę. Ruchem głowy nakazała ochroniarzowi opuścić broń i chłodno powiedziała:
- Życzyłabym sobie, aby następnym razem był pan łaskaw zapowiadać jakoś swoją obecność, to raz. Dwa, mogę panu zarzucić dużą nieostrożność, bo niewiele brakowało, byśmy nie mogli prowadzić tej jakże miłej pogawędki. Po trzecie, nie znam się na tych całych procedurach, jednak pana akcja budzi we mnie wielkie wątpliwości, więc będę zobowiązana, jeśli zdecyduje się pan towarzyszyć mi w drodze do bazy. Tam porozmawia pan z szefem ochrony i być może rozstaniemy się w milszej atmosferze.
Sięgnąwszy po rzuconą broń oraz torbę, dźwignął się na nogi, uśmiechając półgębkiem.
- Nie wypada odmawiać damie. Niech Aldi zabierze ciało, będzie mi jeszcze potrzebne – odpowiedział Daniels, obserwując, jak młodzieniec wzdryga się na brzmienie tych słów.
- Rozpieprzył nam pan pracę - stwierdziła kobieta, ostentacyjnie odwracając spojrzenie, co tylko pogłębiło uśmiech Joe.
Sytuacja niby się odrobinę komplikowała, ale przynajmniej miał tragarza i obstawę.
Wsiedli do pojazdu, zabrawszy zabitego - na szczęście z nadal rozpoznawalną twarzą - i wkrótce ich oczom ukazała się baza archeologów.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline  
Stary 11-01-2014, 20:45   #14
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Rok 2479 Atlantis, Metropolia Jericho

Sam usiadł na swoim starym łóżku. Rozejrzał się po pokoju. Było w nim zupełnie tak samo jak w czasach kiedy wyruszył na wojnę. Nawet na ścianach wisiały te same plakaty holograficzne. "James Rock Gang - Virtual Tour 2478". Plakat wiszący tuż naprzeciw niego akurat wyświetlał zajawkę tej trasy koncertowej. Na slajdzie znajdował się wizerunek gitarzysty, James'a Rock'a, który trzymał swoją gitarę jak karabiny i celował w publiczność. Sambor dobrze pamiętał ten koncert, mimo że był na takim haju, że nawet nie wiedział jak się na niego dostał.
Stolik nocny pełny był jego gratów. Stary komunikator, gumy do żucia, które były już niemiłosiernie przeterminowane, jego ulubiona książka Wieczna Wojna i stary kalendarz. Sam lubił takie rzeczy. Przypominały mu one świat, który znał ze starych filmów. Dlatego właśnie na osiemnastkę dostał od matki kalendarz w formie notatnika i długopis. Kosztowało to fortunę bo wszystkie części były oryginalne, ale jego mama chyba nie żałowała ani grosza wydanego na to bo gdy wręczała mu prezent miała na twarzy ogromny uśmiech. Pamiętał to dobrze bo to był dzień, w którym czas się zatrzymał. Przynajmniej na jakieś 10 lat...
W kalendarzu była tylko jedna notatka: "Kup: Crimson Alliance 2". Faktycznie w tydzień po jego urodzinach planowana była światowa premiera drugiej części kultowej gry. Był jej ogromnym fanem. Szkoda że nie zagrał ani w dwójkę ani w trójkę i czwórkę...
-Świat poszedł naprzód - wymruczał pod nosem słowa, które King pisał w swoim klasyku - Trzeba spieprzać bo jak nie wrócę z przepustki to mnie rozstrzelają... a szkoda by było bo tak niewiele zostało.

Rok 2482 PT 37

Trochę się działo w tej pozornie spokojnej bazie archeologicznej. W kilka minut po przybyciu Sobiesky'ego ktoś zaatakował pylony obronne. Kimkolwiek byli napastnicy nie należeli oni do tej inteligentnej części społeczeństwa. Automatyczne działka i SI systemu obronnego poradziły sobie znakomicie. Pylony vs. Napastnicy: 8:0.
-Miałem szczęście, że zdążyłem na kilka minut przed nimi bo inaczej mogliby mnie tam spotkać - powiedział spoglądając na trupy wciągane na teren bazy przez humanoidalne boty stanowiące załogę obsługi stacji.
-Fakt miałeś. Ale tam po drugiej stronie stacji znaleziono jakiegoś kolesia, który się z nimi przyplątał. W przeciwieństwie do tych tutaj on jest legalny - nie wyglądało na to, żeby cyborg robił sobie wiele z całej sytuacji
-Takie coś jest tutaj częste? - Sam spytał mając nadzieję, że nie palnął czegoś totalnie infantylnego
-Wbrew pozorom nie i to mnie jakoś martwi
-Kim jest ten facet?
-Dowiemy się. Joe go przyprowadzi.
-Dołączę później - Sambor zostawił Hertz'a i przeszedł się w stronę otwartej bramy przez którą wnoszono ciała bandytów

Gdy ostatni bot znalazł się wewnątrz strefy obozu struga energii znowu rozpostarła się między pylonami. Sambor widział, że tam po drugiej stronie ktoś chodził między resztkami gratów jakie zostały na pobojowisku. O ile go wzrok nie mylił był to Atrianin, którego spotkał wcześniej. Biedak zapewne chciał odnaleźć pośród resztek jakieś cenne przedmioty, które pomogą mu przeżyć na tej zapyziałej planecie.
Sam czuł jakąś nieskrywaną sympatię do tej smutnej postaci. W końcu oboje byli weteranami. Szybko obrócił się w stronę botów i zauważył, że jeden z nich w rękach trzyma karabin szturmowy i dwie baterie zapasowe. Sobiesky podszedł do niego i wyrwał mu sprzęt z dłoni po czym podbiegł z powrotem do ogrodzenia i po kolei przerzucił rzeczy przez strugę energii. Na całe szczęście system działek nie reagował. Chyba nie obchodziło go gdy ktoś wyrzucał coś na zewnątrz.
-Tam! - krzyknął pokazując palcem miejsce gdzie wylądowały rzeczy, ale Atrianin nie reagował - Tam! Hej! Tam!
Sam krzyczał jeszcze kilka razy nim dotarło do niego, że pylony muszą tłumić dźwięki. Atrianin zebrał z piachu buty i latarkę po czym zaczął oddalać się od linii zabezpieczeń. Sambor krzyknął jeszcze raz i machał rękoma by zwrócić na siebie uwagę, ale to nic nie dawało. Wszystko poszło by na marne gdyby nie to, że nagle włączył się jeden ze szperaczy. Smuga światła skąpała włóczęgę i zwróciła jego uwagę na obóz. Facet pewnie przestraszył się nie na żarty gdy zobaczył, że SI systemu obrony się nim zainteresowało, ale nic złego się nie stało. Z głośników odezwał się jeszcze bardziej niż zwykle metaliczny głos Hertz'a:
-Broń jest Twoja Atrianinie. A Ty Sobiesky nie odstawiaj mi tu numerów. Zdobyczny sprzęt jest naszą własnością.
Sam potarł dłonią twarz ścierając z niej zażenowanie. Humor jednak szybko mu się poprawił, gdy zobaczył jak Atrianin podnosi baterie i karabin po czym unosi broń w powietrze i macha na pożegnanie.
-No właśnie - uśmiechnął się do kolegi po fachu

Włóczęga zniknął gdzieś w smugach pyłu i piasku, które wiatr wzbijał w powietrze. Teraz był trochę bezpieczniejszy na tej jakże niepewnej planecie i to dało Sobiesky'emu dziwne uczucie komfortu. W końcu swoim trzeba pomagać.
Teraz coś innego zainteresowało Sam'a. Skierował się do centrum placu otoczonego pylonami, tam gdzie boty odprowadziły dwa pojazdy i trupy napastników. Detektyw kucnął nad jednym z poległych i obrócił go na plecy. Nie było to łatwe bo facet na oko ważył spokojnie 150 kilo i miał na sobie lekki pancerz. Po dwóch próbach wielkie truchło w końcu przemieściło się tak, że Sam mógł spojrzeć na twarz bandziora. Był to człowiek, może koło czterdziestki, łysy, z dziwnym wąsem na twarzy. Na prawym policzku miał tatuaż przedstawiający szpony jakiejś gadziej istoty. Wyglądał jak typowy zbir z barów Zanzibi lub innej upadłej koloni. Nic szczególnego.
Sambor przerzucił wzrok na inne ciało leżące nieopodal. Tym razem miał przed sobą bardziej egzotycznego bandytę. Wielka jaszczurka z rasy Saurio miała na sobie pas z granatami, dwa blastery przypięte do pasa okalającego biodra, a na plecach przytwierdzoną szablę, którą to Sambor zainteresował się od razu. Podniósł głowę trupa i ostrożnie wyciągnął broń.
Ostrze nie zaświeciło w blasku słońca bo tego ostatniego tu nie było. Nie miało też okazji ukazać się w pełni swej świetności bo wyglądało na strasznie zaniedbane. Generalnie oczekiwania Sam'a zostały mocno zawiedzione. Nie dość, że broń nie robiła wrażenia jakiego się spodziewał to wydawała się jeszcze ciężka i nieporęczna. Rzucił więc ją na ziemię i podszedł do pojazdów.
Pierwszy który zobaczył był jakąś starą, cywilną konstrukcją przystosowaną do działań bojowych. O ile dało się tak nazwać fakt iż ktoś przyspawał do konstrukcji dodatkową warstwę blachy, a na dachu zamontował działko plazmowe. Drugi z pojazdów był już ciekawszy. Sam nie potrafił skonkretyzować jego rodzaju, ale to na pewno był sprzęt zaprojektowany i zbudowany z myślą o zastosowaniu militarnym. To po prostu było widać. Chcąc dowiedzieć się o nim więcej obszedł go dookoła. Pod oknem, bliżej siedziska kierowcy widniał zamazany brudem napis: PT 37 Mining Corp Security. Sprawa się wyjaśniła. Pojazd musiał mieć kilkadziesiąt lat i przetrwał upadek swojego pracodawcy.
Sam jeszcze chwilę pochodził między trupami, wszedł do pojazdów. Porobił zdjęcia, udokumentował kilka znalezisk i wszystko zapisał w zaszyfrowanym pliku, który służył mu jako archiwum tego śledztwa. Po tym wszystkim wysłał też krótką notatkę do Chrisa, w której poprosił o przeszukanie powiązań martwych bandziorów. Możliwe, że któryś z nich jeszcze 'powie' im coś ciekawego.

Gdy Sobiesky wszedł do budynku zauważył, że przy wejściu stoi Joe, młody chłopak, członek ekipy najemników ochraniających archeologów. Początkowo z tego co mówił cyborg Sam zrozumiał, że oprócz niego i Hertz'a w stacji nie ma nikogo, ale widocznie źle go zrozumiał lub cyborg wolał nie ujawniać przed nim wszystkiego. Obecność Joe'a świadczyła jednak o tym, że wraz z archeologami jest jedynie trzech ochroniarzy, a to wydawało mu się małą ilością jak na warunki tej planety. Nie chciał jednak podejmować dyskusji na ten temat bo zauważył już, że Hertz, wbrew pozorom nie jest człowiekiem (?), który lubi kiedy się z nim dyskutuje. W ogóle Sam zaczął mieć jakby gorsze zdanie o tym facecie. Cyborg niby był takim gruboskórnym najemnikiem, zakutym w cybernetyczną zbroję przez którą od czasu do czasu przebłyskiwało ludzkie serce, ale... coś nie grało. Sam znowu poczuł, że odzywa się jego intuicja, ten szósty zmysł, który czasami działał jak dopust Boży i narastający objaw ukrytej schizofrenii paranoidalnej, a czasami okazywał się przydatnym narzędziem. Na razie odrzucił te myśli.
Po chwili znalazł się w tym samym pomieszczeniu co Hertz i pojmany człowiek. Sobiesky spojrzał na niego i skinął głową.
-Sambor Sobiesky - przedstawił się krótko po czym dodał - prywatny detektyw. A Pan to kto jeśli można wiedzieć?
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 13-01-2014, 03:06   #15
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Sytuacja na moście na rzeką lawy, zaogniała się. Wielki gorylowaty obcy, nie miał zamiaru przepuścić dwóch sáurio, którzy byli zbyt dobrze ubrani jak na tutejsze sfery i nikt ich nie znał. Zapewne widział jak lądował jego lekki frachtowiec, pewnie obserwował ich od samego lądowiska. A tą kładkę wybrał na najdogodniejszy moment do ataku. Skubany miał rację. Miał ich jak na widelcu.

Kapitan wiedział że są w potrzasku bez większego wyjścia. Albo on, albo jeden z nich. Postanowił się poświęcić, niestety nie wiedział że butny młodzik miał ten sam pomysł. W tej samej chwili dosłownie błysnęły dwie szable. Jedna należała do aed Rast, druga była aed Sonthoma. Gdzieś tam daleko za nimi były zabudowania, przed nimi kosmo-port. Gorylowaty strzelił do tego który był szybszy, a był nim ten młodszy. Te kilka sekund wystarczyło, by osiłek wypalił w niego. Trzasnęła łuska, trzasnęły kości i pomost zalał się czerwienią krwi młodego pilota. Goedwin mimo wszystko nie dał się wyrwać z ataku. Drugi strzał. Niecelny, bardzo ryzykowny i jakby… paniczny. Aed Rast dostał, poczuł jak kilka ciężkich śrucin penetruje mu lewą dłoń. W mgnieniu ludzkiego oka poczuł jak traci dwa palce, lecz szabla doszła celu. Ciął na odlew przez masywną połączenie głowy z barkami, obcy szyi nie miał. Nie przerywał ataku, lecz zatoczył piruet w prawo aby znaleźć się poza zasięgiem broni. Trzeci strzał. Śrut zabębnił całą platformą, lecz nie trafił ani w niego, ani w słaniającego się pilota który przeżył. Drugie cięcie, bardziej precyzyjne. W uda, idealnie podcinające napastnika. Kolejny piruet, zbyt szybki by olbrzym mógł zareagować. Goedwin znalazł się za jego plecami, wymierzył w kręgosłup i wbił szablę na głębokość 5 centymetrów, przerywając ciągłość w jakiej znajdowały się kręgi. Osiłek upadł sparaliżowany, bez czucia w rękach i nogach.

Aed Rast podszedł do pilota, wyrzucając strzelbę za balustradę. Ta leciała długo, aż w końcu zniknęła w głębie dymu w rozżarzonej mieszaninie skał. Obrażenia pilota były okropne. Mógł sam pilotować statek, ale nie był by prawdziwym sáurio gdyby nie pomógł swojemu załogantowi w potrzebie. Nawet przez myśl nie przyszło mi aby go zostawić. Zarzucił sobie rękę rannego przez ramię i pomógł mu wstać, a następnie czym szybciej poczołgali się w kierunku kosmo-portu. Palce Goedwina nie martwiły, nie był na tyle stary, aby utracić możliwość regeneracji kończyn. Niestety nie słyszał jeszcze o sáurio któremu odrósł prawie cały bok wyrwany przez gruby śrut.

Na statku znajdował się lazaret i mieli nawet pokładowego sanitariusza. Starszy od kapitana sáurio, lecz ani on, ani sam medyk nie mieli z tym problemu. Gdy zobaczył rannego od razu wylądował na stole operacyjnym i jakiś czas, aed Arted robił co mógł, niestety skromny lazaret nie przewidywał tak potężnych obrażeń. Musieli szukać pomocy gdzie indziej. W tym czasie pozbawionych dwóch palców aed Rast, lecz cały czas sprawny w boju, ubił handlu. Przy spłacaniu przywódcy gangu zajmującego kosmo-port z powodu kupna części oraz paliwa, sypnął górką kilka marek i zapytał o jakiejś miejsce na tej planecie, gdzie mogliby skorzystać z jakiś zaawansowanych urządzeń medycznych. Jedyne miejsce jakie im przyszło do głowy był obóz archeologów. Musieli spróbować. Aed Arted próbował utrzymać pilota przy życiu, a główny inżynier uporał się usterkami wyrządzonymi przez atak piratów. Statek buchnął chmurą radioaktywnego dymu, a następnie uniósł się powoli na napędzie sferycznym. Pilotował sam kapitan, skierował statek w miejsce które na mapie planety zostało wskazane jako ów ten obóz. Nie spodziewał się tam cudów, ale przecież nie mógł pilota zostawić na pastwę śmierci. To niehonorowe było dla sáurio w wyniku odniesionych w walce ran, nie zabijając przy tym oprawcy.

Statek pod banderą Sáuriońskiej Armady Ekspedycyjnej, pojawił się na horyzoncie. Nie leciał wysoko, wręcz przeciwnie. Widać że podchodzi do lądowania. Działka okalające obóz odebrały ID statku, jako nie uzbrojonego i będącego jednostką cywilną. Było to mała kpina i nagięcie prawa, ponieważ taki statek nie powinien mieć żadnej absolutnie broni, lecz Solar Cargo jakoś obeszło ten między systemowy nakaz. Lądowisko było zbyt małe na taką jednostkę, dlatego statek jakby niechcący zakręcił bokiem wokół obozu i osiadł na skalistej równinie najbliżej wejścia. Wcześniej nadawany był cały czas kod S.O.S. którego pod-maska kodowa odpowiadała postrzelonemu sáurio.

Drzwi otworzyły się, a ziemi dosięgnął trap. Pierwszy wyszedł sáurio wraz z głównym inżynierem. Ten pierwszy nie był już tak samo ubrany, jak wcześniej. Wtedy jego okrycie można było porównać do niedzielnego spacerku, teraz spacerek musiał raczej prowadzić przez samo serce wojny. Mimo wszystko miast broni, w rękach widniała mu biała flaga. Biały kawałek jakiejś szmaty, powiewający na wietrze. Gdzieś za nim sanitariusz oraz kucharz nieśli nosze. Karabin elektro-magnetyczny jaki sobie zatrzymał aed Rast, wisiał na plecach, a szable spoczywały w pokrowcach przy pasie. Aed Rasta obserwowały cały czas wieżyczki, lecz nie wszedł w ich skuteczne pole rażenia. Byli tam ludzi, a ta cholerna rasa uchodziła za szczególnie agresywną i nieprzewidywalną.
- Halo! – dało się słyszeć nieco zniekształcony przez kombinezon, metaliczny głos – Przylecieliśmy w pokoju, mamy rannego który szybko potrzebuje specjalistycznej aparatury zdolnej do odrestaurowania ciała i kości. – wspólny język był płynny. – Nazywam się Goedwin aed Rast, jestem kapitanem tego statku, jestem na usługach Ekspedycyjnej Floty Zjednoczonego Królestwa Sáurio.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 13-01-2014, 20:29   #16
 
bayashi's Avatar
 
Reputacja: 1 bayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znany
- Pan? - zdziwił się Lakkai, przywitany przez obcego mężczyznę o zaciętej twarzy - Cokolwiek staroświecka forma grzecznościowa. Lakkai Belmonto, działam w interesach planety Ionath, jeśli coś o niej słyszeliście? - potoczył wokół wzrokiem, żeby wyczytać reakcję. Brak odezwu.
- Niewielka planeta o populacji mieszanego pochodzenia, w większości ludzkiej.
Nie chciał udzielać więcej zbędnych informacji, chociaż skoro miało odbyć się przesłuuchanie, pewnie padnie kilka pytań. Był przygotowany, nie musiał kłamać, a liczył wręcz, że sam dowie się równie dużo.
Siedział na przytwierdzonym do ziemi plastikowym krześle, za takim samym stołem. Mesa, gdzie się znajdowali, była okrągłym, pustym pomieszczeniem spełniającym w razie potrzeby różne role, choćby i pokoju zwierzeń, jak teraz. Wszystkie meble i sprzęty składały się zręcznie i chowały pod ruchomymi płytami podłogowymi, albo w ścianach, sala była więc pusta i wcale obszerna.
Naprzeciw niego, najbliżej stał człowiek, który przedstawił się jako Sambor Sobieski i Lakkai odnotował w pamięci detale, by później sprawdzić z kim miał do czynienia. Dwa kroki bliżej drzwi stał Hertz, który swoim wyglądem robota nie budził zaufania ani nie rzucał się w oczy szczegółami, jak każdy cyborg. Młody strażnik właśnie wyszedł, nie mogąc chyba wytrzymać widoku leżącego obok ciała. Zamiast niego weszła za to po chwili wysoka kobieta w fartuchu, stroju zbyt stereotypowym by był prawdziwy.
A jednak, z obejrzanych w drodze na PT-37 zdjęć, Belmotno wiedział, że była to poszukiwana przez niego archeolog. Może nie zbyt młoda, ale stanowczo zbyt ładna jak na swój zawód, tak jakby na grzebanie ziemi skazani byli nawiedzeni, pozbawieni innych zajęć oraz prywatnego życia smutni ludzie.
Obejrzała wszystko żywymi oczami, ale nie zadawała pytań, może już przywykła do niespodziewanych, a nieprzyjemnych wydarzeń. Zajęła miejsce blisko drzwi, oparła się plecami o pochyloną do środka ścianę i skłoniła głowę ku Hertzowi. Wymienili kilka słów, na koniec cyborg przytaknął i obrócił się do Lakkai'ego:
- Pan Belmonto Lakkai, pochodzący z dawnego obiektu Habbard, powoli pnący się po szczeblach policji na Ionath. Rodzi się pytanie, co robił napadając obóz wraz z bandytami, zamiast skontaktować się i przybyć w pełni legalnie?
Co to było, czyżby najemnik poczuł nagle przypływ weny i do przemów oskarżeniowych? Lakkai zanotował w pamięci, by mu nie ufać, ani też nie cenić zbyt nisko.
- To chyba oczywiste: nawet oficjalnie istniejące na PT-37 placówki działają na granicy szarej strefy. Vide: handel bronią, prochami, przemyt ludzi, podrabianie papierów, tego typu rzeczy. A o ile nie zadaliście sobie trudu sprowadzenia droższego i legalnego personelu, sami też uczestniczycie w zatrudnianiu ściganych, lub renegatów. Myślicie, że ktoś z policji, nie ważne jak odległej,dostałby łatwo zezwolenie na przyjazd i zwiedzanie? Ponadto, chciałem zachować dyskrecję. Do pewnego stopnia, udało się. Myślę, że Amman nie będzie się chwalił, że stracił ośmiu ludzi w napadzie na naukowców.
Wyjaśnienia nie wywarły żadnego widocznego wpływu na Hertza, ale Lakkai widział, że kobieta słuchała uważnie, przygryzając dolną wargę. Dlatego dalej mówił do niej, tylko wzrokiem utrzymując kontakt z cyborgiem.
- Przybyłem w jedyny dostępny sposób, bardziej porwany niż przywieziony. Z mojej strony nie macie się czego obawiać, chcę tylko porozmawiać.
Rzucił spojrzenie kobiecie, żeby poczuła się zobowiązana do rozmowy, najprostsze podejście psychologiczne z możliwych.
- Szukam pani Jennifer Serbs pracującej tutaj. Chcę zapytać ją o coś prywatnie. Sprawa osobista.
Uniesione brwi kobiety powiedziały Belmonto, że była samą zainteresowaną, lub znała ją. Wydało mu się, że drgnął także Sobiesky, co dopiero zwróciło myśl Lakkai'ego na cel przybycia tegoż ostatniego. Czyż nie usłyszał przypadkiem, że Sambor dotarł tu, tak samo jak on, całkiem niedawno? Gredok zapewniał sobie większe szanse, czy coś tu zataczało szersze kręgi?
Musiał jakoś podsumować, nie widział sensu mówić dalej. Zrobił to w najprostszy możliwy sposób:
- I tyle z mojej strony. Chętnie wyniosę się dalej, gdy tylko przekażę co mam do przekazania.
Zanim ktokolwiek mu odpowiedział, rozsunęły się drzwi na zewnątrz i wszedł najemnik z odsłoniętą chłopięcą twarzą:
- Co z tym, z tym, łowcą nagród? Zawołać go tutaj, skuć, wypuścić? - było widać, że chciał pozbyć się ciężaru. Hertz wydał długie westchnienie (od kiedy to cyborgi wzdychały?) i spokojnie, ale z irytacją odpowiedział:
- Może zadzwoń do mamusi, żeby ci pomogła? Stój tam z nim i czekajcie
Najemnik wyszedł i archeolog odezwała się:
- Detektywi, łowcy nagród, policja, o co chodzi? Hertz, idź porozmawiać z tamtym zabijaką, uważaj na wszystko. Skoro tutaj chodzi o sprawę prywatną, zakończmy to szybko i przejdźmy dalej.
Cyborg protestował przeciwko łamaniu zasad bezpieczeństwa, ale kobieta wykazała zadziwiającą determinację i po chwili przeszli do mniejszego pomieszczenia obok. Na znak dobrej woli, Lakkai oddał swoją jedyną broń i ucieszył się prostym rozwojem sytuacji. Usiedli w czymś na kształt biura naprzeciwko siebie i gdy kobieta w końcu powiedziała, że Jennifer to ona ("Dzięki za news, naprawdę, tego się nie spodziewałem"-zdążył pomyśleć Lakkai) spróbował przejąć kontrolę nad rozmową.
- Z tego obozu wysłano niedawno pewne informacje, które skojarzyłem z twoją osobą - pokazał zdjęcie Kai, którym dysponował.
- Ach, Kai- Jennifer trochę zbladła - Nie wiem nic o jej aktualnym pobycie.
- Posłuchaj - używał swojego ciepłego, pewnego głosu - Nie szukam jej jako agent, policjant. Raczej...dawny znajomy. Chyba grozi jej coś, czego jeszcze nie rozumiem. Chcę jej pomóc.
Patrzyła na niego uważnie, nieufnie. Zwróciła wzrok na sufit, myślała, co odpowiedzieć.
- Brzmi sentymentalnie. Chciałabym ci pomóc, ale mogę to zrobić tylko pod jednym warunkiem. Przysługa za przysługę. Pojedziesz ze mną na miejsce wykopalisk,dobrze? Wtedy podzielę się tym, co wiem o Kai. Zresztą, tam jest kompletna blokada możliwych podsłuchów i fal- rozejrzała się wokół. Lakkai zastanowił się, czy kobieta aby nie postradała zmysłów w swojej nudnej pracy.
- Masz przecież ochroniarzy, weź ich -odpowiedział. Nie był chętny na tajemnicze wycieczki po obcej planecie bez żadnych sojuszników.
- Nie potrzebuję ochrony. Chcę ci coś pokazać, coś ważnego.
Nie miał kontroli, to ona narzucała warunki. I niestety, coś skłaniało go, by się dostosować. Nie jej figura, ani przyjemna twarz, był wyćwiczony na takie sztuczki. Coś emanowało z niej, jak poczucie pewności siebie. To, albo lekki przypadek schizofrenii.
- Jeśli pojadę z tobą obejrzeć wykopaliska, powiesz mi co wiesz o Kai Coloney, dobrze rozumiem?
Uśmiechnęła się, a był to uśmiech ładny, choć trochę smutny i nieobecny. W co ona grała?
- To tylko dwie godziny drogi. Pojedziemy zwykłym pojazdem naziemnym. Myślę, że docenisz to, co chcę ci pokazać, to pomoże ci w dalszym poszukiwaniu. Teraz zobaczę co robi nasz blaszany Hertz; ty zgłoś się po pojazd i wybierz coś, czym umiesz kierować. Wyruszamy za pół godziny.
Pstryknęła palcami i wstała, mijając go bez słowa. Wyszedł za nią krótko potem, zastanawiając się co ciekawego ma do zobaczenia. Malownicze ruiny? Uszkodzona technologia? Złoża? Zawsze był żądny wiedzy, choć szkoda mu było trochę czasu - ale wytłumaczył sobie, że nie ma innej możliwości przekonania Jennifer do mówienia. Przynajmniej nie dopóki chciał działać legalnie i kulturalnie. Jednocześnie, było w jej osobie coś, co niepokoiło detektywa; nic konkretnego, ani szczególnego. Podobne poczucie jak przy wchodzeniu z drużyną prewencyjną do mieszkania, w którym zabarykadowała się niebezpieczna grupa. Poczucie stąpania po kruchym lodzie.
W sali mesy Jennifer rozmawiała z obecnymi tam, próbując dowiedzieć się z czym kto do niej przybył. Minął grupkę, rzucając ostatnie spojrzenie Samborowi Sobiesky'emu. Kiedy tylko znajdzie się sam, sprawdzi w swoim przenośnym panelu jego dane, czuł że ci wszyscy ludzie przynoszą coś ważnego. Sama Serbs nie zauważyła go nawet kiedy wyszedł na zewnątrz. Podszedł do wciąż obecnego tam młodego strażnika w towarzystwi innego uzbrojonego mężczyzny. Zlot jakby otworzyli wesołe miasteczko. Poprosił go o pokierowanie do garażów i poszedł tam bez nikogo, licząc, że znajdzie coś na kształt starodawnego, niepraktycznego samochodu spalinowego, bo jego zdolności kierowania ograniczały się do takich właśnie.
 
bayashi jest offline  
Stary 13-01-2014, 21:55   #17
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Sambor miał ochotę krzyknąć "Stop!". Wszystko działo się szybko, szybciej niż mógł się spodziewać. Senna stacyjka archeologów błyskawicznie stała się centrum wydarzeń, do których jak muchy do ... (wiadomo czego) ciągnęły najrozmaitsze, co raz bardziej ekscentryczne postaci. I do tego nagle podwójna bomba: Serbs pojawia się w pokoju, nazwisko Kai Coloney pada z ust nieznajomego policjanta.
-To zbyt dużo jak na kilka minut - mruknął pod nosem konstatujące, że tyle dosłownie minęło od momentu kiedy Jennifer Serbs pojawiła (nie wiadomo skąd) w pomieszczeniu, a momentem kiedy Belmonto zniknął z nią w małym pomieszczeniu.
Sytuacja rozgrywała się szybko, więc i Sam musiał wybić się z zastoju. Hertz, młody łowca nagródy, który przybył z panią archeolog oraz najmłodszy z najemników stali w innej części pomieszczenia i dyskutowali o czymś. Sam szybko włączył komunikator.
-Dzięki Chris - pomyślał gdy wstukiwał kolejne klawisze na hologramie - Dobra...
Coloney wgrał na jego komunikator kilka ciekawych 'bajerów', które nie dość, że były zupełnie legalne bo posiadające rządową autoryzację to jeszcze często okazywały się wyjątkowo przydatne. Szybko namierzył dwie sygnatury. Urządzenie na bieżąco tworzyło transkrypcję rozmowy.
-Ciekawe...
Sobiesky zamknął komunikator i ruszył za wychodzącym policjantem. Nie było czasu żeby czekać. Sam nie miał pojęcia co ten facet tutaj robi, ale lepiej było go uświadomić z kim i czym ma do czynienia nim wdepnie w łajno, które nie da się zetrzeć z butów.
Kiedy Lakkai był na zewnątrz Sambor złapał go delikatnie za ramię. Nie chciał żeby policjant źle go zrozumiał. Od razu spojrzał mu prosto w oczy i szybkim ruchem głowy wskazał bardziej ustronne miejsce bliżej centrum obozu, tam gdzie stały dwie maszyny bandytów.
Gdy tam podeszli wskazał ręką żeby weszli do środka. Szybko włączył komunikator i ustawił go na zagłuszanie. Nie było sensu żeby ktoś postronny dowiedział się o tej konwersacji.
-Panie Belmonto. Nie będę owijał w bawełnę. Rozumiem, że szuka pan Kai Coloney. O dziwo ja również... - Sam nigdy nie potrafił skrócić obszernych tematów do jakiś skondensowanych i strawnych rozmiarów - Nawet nie wiem od czego zacząć, ale musimy szczerze porozmawiać na temat tej osoby ponieważ Pan chyba nie zdaje sobie sprawy z sytuacji.
Facet spoglądał na niego w jakiś niezrozumiały dla Sobiesky'ego sposób. Czyżby wiedział więcej niż się wydawało? A może rzeczywiście nie wiedział nic i nawet strzępy prawdy były dla niego kolosalnymi odkryciami?
-Proszę też nie ufać Jennifer Serbs. Pozory co do tej kobiety mogą być... - szukał delikatnego określenia - ...mylące. Generalnie jest to dość niebezpieczna osoba i...
Sam już nie dokończył. Komunikator wydał z siebie piskliwi dźwięk - oznakę, że ktoś się zbliża. Faktycznie kilkanaście metrów od pojazdu była już Jennifer Serbs.
-Pan Sobiesky jak mniemam - kobieta wyraźnie 'krzywo' spojrzała na Sambora
-Tak, we własnej osobie tym razem. Flix nas umawiał, ale miło mi, że możemy w końcu spotkać się osobiście.
-Panie Sobiesky... może porozmawiamy po moim powrocie z wykopalisk, dobrze? Pokażę Panu Belmonto co i jak...
-Ekhm... - spojrzał przelotnie na gliniarza - Ja chyba wproszę się na tę imprezę... - oczy kobiety lekko zapłonęły - I tak musimy porozmawiać. W końcu obiecała mi pani wyjaśnić kilka spraw.
-Obiecywałam panu Flix'owi - odpowiedziała prawie z aroganckim tonem - ale niech będzie. Pojazd już czeka. Macie broń? - spytała nagle - Pewnie że macie, głupie pytanie. Ja nie mam, ale znam teren. Wy będziecie dzisiaj ochroną, dobrze?
Sam kiwnął lekko głową. Akurat rola ochroniarza była dla niego najmniej obcą ze wszystkich w jakie wcielał się przez ostatni rok, a było tego trochę. W każdym razie gdy rozmowa się urwała spod ziemi wysunął się mechanizm windy garażowej. Na podeście stał stary, ale całkiem sprawny pojazd marki "Hord".

[MEDIA]http://2.bp.blogspot.com/-I9eu8hP6eAI/TmOegkmmqPI/AAAAAAAABbM/z1hI8Dev0iE/s1600/Tumbler-Batmobile-Car-1.jpg[/MEDIA]

Te maszyny używane były całym Związku Ziemskim, a nawet poza nim bo producent sprzedawał je na potęgę gdzie tylko mógł. Miały wersje górnicze, rolnicze, ciężarowe, militarne (Sam takim jeździł podczas wojny) i generalnie były bardzo wszędobylskimi pojazdami.
-Idziemy panowie? - Serbs zmieniła trochę ton, teraz był bardziej uwodzicielski, ale równie stanowczy
-Ta... - Sambor nie zdążył dokończyć, coś przykuło jego uwagę
Nad stacją pojawił się statek kosmiczny, który wylądował na równinie nieopodal. Cała operacja podchodzenia do lądowania jak i samego lądowania przebiegła nadzwyczaj szybko i sprawnie, co spowodowało że dla zgromadzonych trwało to dosłownie chwilę, tak że przerwa w ich konwersacji odczuwalna była jako jedynie drobna wpadka.
-Ukłony dla pilota - wyszeptał patrząc na przebieg sytuacji
Nim detektyw zdążył przyjrzeć się konstrukcji z jej wnętrza wyłoniło się kilka postaci, które zaczęły zbliżać się do pylonów.
-Co do jasnej... - znowu nie skończył bo Jennifer pociągnęła go za kołnierz i ruszyła w stronę pojazdu
-Tak się pchałeś, a teraz co? - warknęła mu do ucha czym jeszcze bardziej dała znać, że jest nieproszonym gościem - Panie Detektywie, nie mówię do Ciebie Sobiesky, idziemy? - szybko wyciągnęła komunikator i znów warczącym głosem wywołała cyborga - Hertz! Jakieś tałatajstwo tutaj ląduje. Zrób coś z tym!
Cyrk osiągał apogeum, a przynajmniej tak się wtedy wydawało. Ciekawe gdzie to się skończy?
Sam wsiadł do auta i trzasnął drzwiami. Serbs usiadła na fotelu kierowcy. Czekali tylko na Belmonta.
 
__________________
Regulamin jest do bani.

Ostatnio edytowane przez Volkodav : 13-01-2014 o 23:20.
Volkodav jest offline  
Stary 15-01-2014, 20:48   #18
 
Raist2's Avatar
 
Reputacja: 1 Raist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputacjęRaist2 ma wspaniałą reputację
Druga noc po katastrofie
- Glorb, wstawaj. Widziałeś to? - powiedział Vincent przez komunikator.
- Nie, sonda nadal nie naprawiona. Co widziałeś?
- Statek, tylko kurwa też miękkiego lądowania nie miał.
- To idź w jego kierunku, może da się coś z niego wyciągnąć, albo może nawet odlecieć nim.
- Taa, i tak miałem zamiar to zrobić. Ale może najpierw bym się przespał co?
Trzeci dzień po katastrofie
Podróż przez zrujnowane miasto nie należała do najłatwiejszych, budynki zawalone na ulicę, sporych rozmiarów wyrwy w jezdni, powywracane wraki wszelkiej maści pojazdów, to wszystko utrudniało przedzieranie się na przód. Na szczęście krew jego ojca mu w tym pomagała.
Do tej pory Vincent nie napotkał żadnych oznak zamieszkania, a jedyne ślady życia to owady, ptaki i jakieś ssaki których nie widział za to czasami słyszał.
Kierował się w stronę, jak mu się zdawało, rozbitego statku. W pewnym momencie, kiedy przechodził przez jeden z budynków, podłoga nie wytrzymała pod jego ciężarem. Runął razem z połową podłogi w dół, do piwnicy. W momencie kiedy udało mu się wylądować na nogi, do jego uszu dobiegł dźwięk jak przy rozruchu dawno nie używanej maszyny. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, w którym o dziwo było jasno, dopiero po chwili zdał sobie sprawę czemu. Poza nikłym światłem z zewnątrz, piwnica była oświetlana przez reflektor, a jego właściciel nie wyglądał przyjaźnie.
Vincent nie zastanawiał się długo. Lewą ręką sięgnął szybko po pistolet a prawa już dobywała jego miecz. Oddał szybką trzy-pociskową serię w kontur robota. Dźwięk wystrzału niósł się echem po piwnicy, możliwe że nawet po okolicy budynku. Robot pomimo tego że zdawał się być stary, zdołał jakoś uniknąć serii uskakując w bok. Ruszył szybko wprost na karrianina, nie było czasu na oddanie drugiej serii, był zbyt blisko. Zaatakował szponami wyrzucając łapę do przodu, lecz Vincent był świetnie wyszkolony, uchylił się żeby cios przeleciał nad nim i ciął maszynę z ukosa, od prawej nogi do lewego ramienia. Jego miecz wykonany z neostali z łatwością ciął stary, przyrdzewiały metal. Ale to było za mało, Vincent się tego domyślał że to nie musiało by wykończyć robota. Szybki piruet żeby wyjść na czystą pozycje. Jedno cięcie i głowa przeciwnika odleciała od torsu.
- To powinno załatwić sprawę.
Jego lewy bark lekko szczypał. Spojrzał się na niego, i zobaczył że robot jednak był szybszy niż można by przypuszczać, udało mu się go lekko naciąć.
- Na przyszłość trzeba uważać. Ale co to za model? Pierwszy raz takie coś widzę.
Uruchomił komunikator.
- Glorb podeślę ci pewien skan. Znajdź wszystko co możesz na jego temat. Nie wiem co tu się działo, ale na wszelki wypadek włącz wieżyczki obronne. Jak tam stan napraw?
- A jak kurwa myślisz? Bez części to gówno mogę. Pośpiesz się i idź na miejsce drugiej katastrofy.
- Dobra, dobra nie marudź tylko bierz się do roboty.
- Dam ci znać jak coś znajdę.
Vincent szybko zeskanował szczątki robota, jego baza danych nie była kompletna ale i tak sprawdził czy przypadkiem tego modelu w niej nie ma. Niestety nie było. Nie podobało mu się to.
 
Raist2 jest offline  
Stary 17-01-2014, 19:44   #19
 
bayashi's Avatar
 
Reputacja: 1 bayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znanybayashi nie jest za bardzo znany
Zacisnął zęby i przeklął okropnie, bo nie znosił kiedy nie mógł utrzymać sytuacji pod kontrolę. Ot, nawyk z pracy. Jeden z popularnych wozów przystosowanych do jazdy po bezdrożach wyjechał z garażu i stanął opodal. Widział takie na Habbard, a i na Ionath pracowały na obrzeżach miasta.
Przeżywał chwilowe wahania, kiedy zobaczył, że Jennifer Serbs ciągnie do samochodu także Sobiesky'ego. Nie zwrócił uwagi na zastraszająco -umoralniającą gadkę tego ostatniego. Liczyła się tylko wiedza, że Sambor szukał tej samej osoby. Szukał Alicii - czy Kai, to było do sprawdzenia.

Na chwilę zapomniał o tym, gdy podszedł do rogu budynku i zrozumiał, skąd dochodziło coraz głośniej buczenie, jakie słyszał ponad pracą silnika samochodu i generatorów obozu. Nad największym wewnętrznym placem obozu zawisł statek i bez ceremonii wypuścił trap, jakby zaproszenie do środka. Czy oni widzieli to samo co on? Jeśli tak, to czemu nie reagowali?
Archeolog wychyliła głowę z wozu i pogoniła Hertza:
- Zrób coś z tym! - usłyszał tylko, potem zwróciła się też do niego. Jej twarz straciła w tej chwili urok, jakim dysponowała na życzenie i wyrażała ordynarną złość, poirytowanie. - Wsiadaj! - krzyknęła głosem nie znoszącym sprzeciwu. Wzruszył ramionami; widocznie czekali na pojazd, który miał im coś dostarczyć, sama Serbs nie zdawała się przejmować przylotem statku, raczej chciała chyba się oddalić bez zwłoki.
Lakkai odłożył duży klucz, jaki bezmyślnie podniósł z kurzu ziemi i pobiegł po swój pistolet. Znalazł go w mesie na stole, schował broń do przepisowej kabury przy pasku i wrócił na zewnątrz. Na trapie statku pojawiła się postać: nie ludzka, choć z zachowanymi proporcjami. Idąc do drzwi samochodu, dojrzał detale wskazujące na jaszczuropodobną rasę saurio, którą znał tylko ze słyszenia. Wsiadł na tylny rząd siedzeń i ledwie drzwi zacisnęły się za nim, wóz ruszył prędko.
- Gdzie znaleźliście takich współpracowników?- uśmiechnął się, bo chyba zrozumiał pośpiech Jennifer: baza dorabiała sobie na boku prowadząc ciemne interesy, a nikt z zewnątrz nie powinien był o tym wiedzieć.
Serbs spojrzała na Sambora, jakby pytając go o zdanie i odetchnęła głębiej dwa razy:
- Powiedzmy, że znaleźli nas sami. - Belmonto nie pytał o więcej, nie musiał wiedzieć. Należało jednak dowiedzieć się czegoś innego:
- Niech będzie. Więc po co tam jedziemy? I po co on jedzie? - pokazał na Sambora, nie zwracając się do niego.
Spojrzała w małe, wewnętrzne lusterko - odzyskała trochę uroku, gdy nagła złosć opuściła jej rysy - i powiedziała kpiąco:
- Powiedzmy, że dobrze mieć przy sobie kogoś umiejącego obchodzić się z bronią. No offense - czy Sobiesky parsknął właśnie tłumionym śmiechem? Nie będzie zniżał się do takich macho-gierek, to nie było ważne. Wiedział, że kula z pistoletu zabija tak samo łatwo jak z automatu.
- A wykopaliska? Tylko nie zaczynaj zdania od "powiedzmy"- tego wtrętu nie mógł sobie odmówić. Nie zdenerwowała się, chyba doceniła żart.
- Wykopaliska: duża dziura w ziemi, na jej dnie coś z czym mi musicie pomóc. Nie chciałam brać naszych ludzi... oni nie powinni wiedzieć. Poza tym, w pewien sposób,dotyczy to też was..
Belmonto znów zaczął zastanawiać się, ile ze słów archeolog było jej fiksacją, a ile prawdą. Na pewno coś było powodem jej niezrozumiałych słów i intryg - ale Lakkai wątpił żeby było to coś naprawdę ważnego. Poedjrzewał, że Jennifer zawiezie ich, by zobaczyli resztki pradawnego osiedla, za które jej półświatek mógłby dużo zapłacić. Może nawet zabić?

Obserwował ją uważnie. Sterowała pewnie, używając małych ruchów kościstej dłoni. Pomimo wydm i drobnych rowów przecinających powierzchnię planety, trzymała wóz równo, prawdopodobnie znała drogę. Nie patrzyła za okna, nie obserwowała też żadnego z nich. Była zupełnie pewna siebie, choć jechała z dwoma obcymi uzbrojonymi mężczyznami. Zanim dojechali, Lakkai uznał, że Serbs musiała mieć w rękawie jakąś kartę, która pozwalała jej zachowywać się tak buńczucznie, wyzywająco i bezmyślnie zarazem.

- Jesteśmy - powiedziała, zanim ktoś nawiązał jakąkolwiek rozmowę. Kurz spod kół nie pozwalał widzieć przez okno, ale kiedy tylko drzwi usunęły się do tyłu, Lakkai zobaczył miejsce wykopalisk. "Wielka dziura w ziemi" opisywało miejsce wcale trafnie. Pojazd stanął na kraju potężnego krateru o średnicy 100 do 150 metrów. Prawie idealny okrąg opadał wgłąb pod ostrym kątem tak, że nie można było myśleć o zjeździe i powrocie bez gąsienic. W pobliżu stał jednak pojedynczy metalowy słup pomalowany w biało-pomarańczowe pasy z błyskającym światełkiem na górze. Jennifer podeszła do niego i chwilę operowała małą konsolą. Ciche elektroniczne potwierdzenie sprawiło, że za słupem zapalił się rząd małych lampek. Każda odpowiadała pięciu stopniom wąskich metalowych schodów biegnących wzdłuż krateru w dół.
- Zapraszam - uśmiechnęła się, pokazując ścieżkę ręką. Z jakiegoś irracjonalnego powodu Lakkai nie chciał iść pierwszy, ani mieć ekscentrycznej pani archeolog za sobą. Zapytał Sambora, czy to nie on powinien poprowadzić z racji lepszego uzbrojenia, ale odpowiedzią były uniesione brwi i cokolwiek drwiący uśmieszek.
- Żaden problem - odpowiedział mu Lakkai, ruszając od razu naprzód. Odpiął kaburę, ale pozostawił w niej broń. Wiedział, że potrafi sięgnąć tam wystarczająco szybko - to jest o ile ktoś nie strzeli mu w plecy. Podpierał się lewą ręką o chropowatą ścianę krateru i wciąż pochylał, nie mogąc przezwyciężyć się, by iść spokojnie bez barierki nad czterdziestometrową dziurą. Po paru minutach - wejście widział już słabo, a w dali migał tylko mały rządek światełek idących w dół - opanował chodzenie po niestabilnych schodach na tyle, że mógł obrócić głowę i odezwać się. Jennifer szła na końcu, drugi Sobiesky, musiał więc mówić trochę głośniej:
- Ładnie tu. Skąd ten krater? - nawet taki ignorant jak on mógł zrozumieć, że nie wykopali go archeolodzy.
- Dawna kopalnia odkrywkowa. Niska technologia, niskie koszty wydobycia, ale duże ryzyko i straty w ludziach. Sześćdziesiąt lat temu kopalnia po prostu się skończyła. Przestała nadawać sygnały, w mieście nie pojawił się nikt z prawie tysiąca pracowników. Wszyscy zniknęli, taka lokalna legenda. A teraz my chcemy sprawdzić co się stało.
Niecodzienna historia od razu nasunęła Belmonto myśli o pracy ekspertów kryminalistycznych. Wśród nich przecież też czasem byli archeolodzy - czy ci tutaj nie robili tego samego, tyle że po wielu latach?
- OK...- kiwnął głową. Doszedł do miejsca, gdzie trzeba było użyć idącej prosto w dół drabiny. Zszedł po niej i zatrzymał się na niewielkiej platformie. Stąd widzieli już dno: głównie piasek i w kilku miejscach wyłaniające się nieregularne kształty, jak dawne sprzęty albo budynki. Dno krateru nie było zamknięte ścianami, bo w jednym miejscu pochylony stok otwierał się i tworzył wejście do jaskini, bądź szybów.
Jennifer stanęła między nimi dwoma i pokazała palcem ku jaskini.
- Tam właśnie chcemy być. Dalej chłopaki, jesteśmy w połowie drogi. Starożytni wzywają - mrugnęła do nich i zaczęła się przeciągać.
Belmonto oparł się o barierkę, przechylił przez nią i patrzył w dół. Na Ionath na pewno nie było ciemnych, nieznanych jaskiń, a jeśli były, to je skutecznie ignorował. Ale czy było tu coś gorszego od ciemnych, zapadających się budynków pełnych narokmanów z bronią? A przecież takie miejsca odwiedzał, żeby dotrzeć do grubszych ryb lokalnych gangów. To otoczenie i klimat miało w sobie jednak jakąś nieznaną aurę. Nieprzyjemną aurę.
- Chyba ciebie - odpowiedział i sięgnął po papierosa. Walcząc z wirującym przy ścianach powietrzem, zerknął na Sambora: - Pójdziesz przodem? Nie mogę zapalić cholerstwa. A jeśli są tam starożytne potwory żyjące w jaskiniach, będę miał czas żeby uciec - uśmiechnął się szczerze, zadowolony dymiącym już papierosem. Jennifer wyglądała za to, jakby obraził jej matkę. Taa, ta była jednak stuknięta.
 
bayashi jest offline  
Stary 26-01-2014, 01:15   #20
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
Daniels siedział z ukosa na skraju stalowego stołu, jedną nogą machając beztrosko w powietrzu. Na tym samym stole leżało sporej wielkości wór. Czarna, nieprzeźroczysta folia zdradzała uwypuklonymi kształtami swoją przygnębiającą zawartość, jednak łowca nie wyglądał na strapionego. Nie miał ku temu powodów, skoro cielsko, którego właściciel niedawno wyzionął ducha, było obietnicą zapłaty. A pieniądze były teraz mężczyźnie bardzo potrzebne. Stek, tak… dobry stek w knajpie – to będzie jeden z pierwszych wydatków.
Joe sięgnął do kieszeni koszuli i wyciągnął z niej podłużne zawiniątko oraz zapałkę, którą potarł o szorstki materiał spodni. Wsunął papierosa do ust i odpalił go od radośnie tańczącego płomyka. Ludzie wymyślali różne wynalazki, które miały być zdrowszą alternatywą tej powoli zabijającej używki, ale niczemu nie udało się wyprzeć tradycyjnego tytoniu w papierku. Wciągnął dym w płuca i rozejrzał się po pomieszczeniu. Ciekawiło go, po co w bazie archeologów znajdowało się takie pomieszczenie. Stół i trzy krzesła. Nad wyraz efektywne lampy wbudowane w sufit i schowana gdzieś pewnie kamera. Nic więcej.


Drzwi otworzyły się i wszedł młody ochroniarz z wyraźnie nieukontentowaną miną. Przełożony zapewne go spławił, a teraz biedny gówniarz musiał wrócić do osoby, która zabiła mu kumpla. Joeyowi nie było go żal, uznał jednak, że przynajmniej coś ich łączy. Oboje tracą czas.
- Po co wam pokój przesłuchań? Wykopujecie obce cywilizacje i zadajecie im pytania? – zagadnął całkiem poważnym tonem. Tylko kpiącym wyrazem oczy zdradzał, co uważa o całej tej sytuacji.
- Tu nie wolno palić – najemnik zacisnął zęby, nie podejmując gierki.
Daniels wzruszył ramionami. Miał ochotę sprawdzić, na ile może sobie pozwolić, zanim jego rozmówca znowu straci nad sobą panowanie. To, jednak, prawdopodobnie wydłużyłoby jego pobyt tutaj, co mu się nie uśmiechało. Zgasił papierosa o stalowy blat. Ciężkim butem zaczął uderzać o nogę stołu, zaraz jednak do pomieszczenia wszedł kolejny mężczyzna… nie. Cyborg. Łowca zmrużył oczy, przyglądając się blaszanemu człowiekowi. Kto decydował się na takie życie? A może decyzja została podjęta bez jego udziału?
- Marcus Hertz – powiedział tamten, z pewnością odnotowując ciekawskie spojrzenie. Młody ochroniarz jakby trochę odsapnął, nareszcie otrzymując wsparcie.
- Joe Daniels, łowca, licencja wydana na Ziemi: NO154908. Milczący – na całe szczęście – nieboszczyk za mną – wskazał kciukiem – był więziennym uciekinierem, wielokrotnym mordercą, nie wspominając o pomniejszych przestępstwach. - Kiedy tak wyliczał, zastanowiło go, jak ktoś z tak imponującą przeszłością kryminalną, mógł skończyć tak głupio. - Wam znany jako Tytus Boldo, naprawdę nazywał się Sergiu Pobereznic, poszukiwany był listem gończym, który z chęcią okażę.
Blondyn nie lubił owijać w bawełnę, szybko przechodził do sedna sprawy. Hertz w milczeniu przejrzał okazywany przez Joeya dokument i spytał, równie rzeczowo:
- Jak wygląda dalsza procedura?
- Jeśli chcecie być na dobrej stopie z prawem, w miarę możliwości powinniście zapewnić mi transport do mojego statku oraz zutylizować ciało po tym, jak pozbawię je głowy i dłoni, które spakuję do swojej torby - wyrecytował wesoło łowca.
Gdyby cyborg mógł unieść w zaskoczeniu jedną brew, na pewno wykonałby taki gest. Tak, w każdym razie, widział go w tym momencie oczami wyobraźni Daniels.
- Powiedz, że żartujesz.
- Czasy są takie, jakie są, Hertz. Przepisy się zaostrzyły. Oszustwa zdarzały się na tyle często, że teraz tylko dostarczenie trupa gwarantuje nagrodę. Żeby jednak ułatwić nam pracę i nie kazać targać ponad stukilowych trucheł, wprowadzili to barbarzyństwo. Nie, żebym nadto narzekał – uśmiechnął się niepokojąco pogodnie.
Patrzyli na siebie dłuższą chwilę. Wtem ochroniarza dobiegł komunikat od Jennifer, który skwitował tylko powolnym kręceniem głowy. Ten dzień przerastał nawet jego. Do tej pory mieli tu względny spokój, a w przeciągu kilku godzin z bazy zrobił się istny jarmark.
- Gdyby to ode mnie zależało, łowco… - zdecydował się nie kończyć swojej myśli. W końcu i tak nie zależało to od niego. – Rób szybko, co do ciebie należy, i spierdalaj z tej planety. Radzę tu nie wracać, bo różne przypadki chodzą po ludziach. Młody, zawieziesz go i wrócisz tu czym prędzej.
Gówniarz o tępym wyglądzie otworzył buntowniczo usta, ale nie wylały się z nich żadne słowa skargi. I tak by się zmarnowały.

Po kilku minutach Joe wyszedł z bazy z torbą zawieszoną na ramieniu. Kilka kroków za nim szedł ponury ochroniarz. Widok dużego statku zaintrygował Danielsa, tym bardziej, że rozpoznał w nim sáuriońską maszynę. Handlarze? Może mieli coś ciekawego na sprzedaż. Możliwe też, że w załodze jaszczurów znajdował się jakiś mechanik, któremu Joey zaraz znalazłby zajęcie na swoim złomie. Jaszczuroludzie byli bardziej godnymi zaufania fachowcami, aniżeli pijusy w ludzkich warsztatach, kombinujący na czym by tu jeszcze skroić klienta.
- Pozwolisz, że sprawdzimy, o co chodzi? - łowca rzucił przez ramię i ruszył w stronę przybyszy, bynajmniej nie czekając na odpowiedź.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172