Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2014, 20:59   #1
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Core World: ...Of life and death

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pPf4xjabi_0[/MEDIA]
Słońce powoli unosiło się nad ogromną górą. Wznosząc się i zsyłając swoje świetliste promienie do jej wnętrza.
W pięknym, marmurowym mieście znajdował się pałac. Bogaty i godziwy książąt i królewn, króli i księżniczek. Był on dla nich...mauzoleum.
Promienie wpadły w witraż, zmieniając swoją barwę i rozświetlając szklaną trumnę. Śpiąca w niej księżniczka otworzyła oczy.
Dźwięk z pełną gracją i dostojeństwem postanowił się ukłonić. Wraz z wiatrem i piaskiem. Wszystko umilkło, zdałoby się zaginęło.

Mała dziewczyna zsunęła szklaną pokrywę i delikatnie uniosła się w górę. Zeskoczyła delikatnie na ziemię w swoich błękitnych szatach, podbiegła do zagraconego tronu i założyła pięknie zdobioną tiarę. Rozejrzała się wokół siebie, po ogromnej komnacie pałacowej, pełnej zdobionych kolumn, artystycznych witraży, brudnych dywanów i martwych ciał. Zakręciła się wokół siebie z małym śmiechem, pochylając się nad stertą zwłok.
Czaszki, elementy torsów, kilka nóg, ręce uwiązane jedne na drugiej kurczowo się trzymając.
- Ciekawe, czy mama i tata nas odwiedzą. - odezwała się. Cisza ogarnęła okolicę na długi moment. Odpowiedź jednak w końcu nadeszła.
- Wybacz, zamyśliłem się. - sterta kości zadrżała, poruszyła się i podniosła. Ogromne ciało uniosło się z ziemi, oparło plecami o ścianę. Co po mniejsze jego kościane części, starały się nie odpaść. - Wątpię. Są daleko. - dodał smutnym głosem.
- Oh? - zdziwiła się dziewczynka. - A jednak wyglądasz, jakbyś kogoś oczekiwał. Codziennie.
Kościej przytaknął ruchem głowy. - Gdy wschodzi słońce ucicha burza. Twoi poddani zmierzają do miasta. - wyjaśnił.
- Kim są? - zapytała księżniczka, wspinając się na kolana kreatury. - Powiedz mi dziadku.
- Zobaczymy.
Koścista ręka wysunęła się w przód, rozpościerając palce. Niewielki płomień zapłoną dosyć jasno, zaczął wirować w jej dłoni, tańczyć, formować kształty...ukazywać, co się w nim pali.
Zaczął ukazywać rycerzy, odzianych w czarne pancerze, skrywających inne zamiary niż te, które by sugerowały ich blachy.
Ukazał prostego kupca, który nie pasował do obrazka jaki zwiedzał.
Ukazał zgubioną strzałę, która chybia swojego celu, zgubiona w nadgorliwości.
Ukazał układankę w poszukiwaniu utraconej części, która odeszła zostawiona swoim ambicjom.
Pokazał nawet bogacza, którego monety były puste w środku.
Wtem zapłoną mocniej, żywiej, ukazując duszę w której jest wielu.
- Być może dzisiaj...faktycznie ktoś nas odwiedzi. - zainteresował się szkielet.

***

Żółwie odnóża powoli człapały przez piaski pustyni. Siedzący na nim pies znudzony drapał się stopą po szyi.
Gdyby nie jest oddana wola i zdolność do medytacji, dawno ogoliłby sobie futro aby lepiej znosić pustynne upały. Jego oczom pokazała się oaza.
Miał się na nią rzucić. Podniósł już łapę...ale po chwili zwolnił ją. Złapał za przędzę swojego wierzchowca i odwrócił jego uwagę od teoretycznego źródła wody. Za wiele już iluzji.
Słońce było niewiarygodnie wysoko na pustej przestrzeni niebios. Podróżnicy przemierzający te puste przestrzenie powoli tracili do nich zaufanie.
Jednakże ku psim oczom zaczęły ukazywać się kolejne, nieco insze sylwetki. Zobaczył Handlarza siedzącego pod kamienną bramą, obok obładowanej dobrami szafy, związanej sznurem. Zobaczył dwójkę rycerzy palących w drewno z palm nad ogniem, piękąc mięso.
Równie dobrze mogliby to robić przez szklaną butelkę, na tym diabelnym słońcu. Przeszło psu przez głowę.
Spojżał on w górę w głąb bramy. Trzy, czarne sylwetki oddalały się gdzieś wiodącą w górę kamienną ścieżką.
Faktycznie, nie natknął się na fatamorganę. Natknął się na cel swojej wędrówki. Czy może raczej początek jego faktycznego spaceru.
Zatrzymał się. Pozwolił żółwiowi skierować się do zbiornika wody i z miłym spokojem zaczął rozglądać się ponownie po otoczeniu.
Dopiero teraz dotarło do niego jaką ciszę słyszał podczas swojej podróży. Ni to świstu wiatru ni to krzyku zwierzęcia. Teraz jednak słyszał obcych ludzi a nie tylko swoje myśli...i jego towarzyszy.
- Oy! - gromki krzyk dotarł do uszu psa z ust handlarza, opartego o ścianę. Wołał go.
 
Fiath jest offline