Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2014, 21:20   #2
malkawiasz
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Na dziedziniec pałacu doży przybył jako ostatni z biorących udział w ekspedycji. Nie spóźnił się, co to, to nie. Spóźnianie było w złym guście. Po prostu przybył tu bezpośrednio ze schronienia ojca odbierając jeszcze ostatnie rozkazy. Nie miał nawet czasu się przebrać. Gdyby jeszcze jego ciało potrafiło odczuwać chłód trząsłby się z zimna w mroźnym październikowym powietrzu. Był już jednak Kainitą zbyt długo by pamiętać jak to jest mieć ciepłe ciało. Przyzwyczajenia jednak ponoć są drugą naturą i z przyzwyczajenia otulił się cieplej płaszczem, spod którego wystawał czarno - biały habit dominikański.

Zdążył na czas i dołączywszy do zbieraniny, jak ją na pierwszy rzut oka nazwał, wampirów stojących na placu. Czas był najwyższy bo pojawił się doża. Zsunął kaptur bo nie godziło się stać z okrytą głową przed suwerenem i skłonił się lekko. Nie rzekł ni słowa bo i niby po co. Zajął miejsce za wszystkimi stając skromnie w ich cieniu i wysłuchał słów odprawy. Jeśli zrobiły one na nim jakieś wrażenie, nie dał po sobie poznać. Choć gdy doża poprosił o zaniechanie klanowych animozji uniósł do oka kraj habitu, jakby mu coś do niego wpadło, choć z drugiej strony można by sądzić, że może się wzruszył. Oczywiście gdyby ktoś w tej chwili na niego patrzył.

Po chwili byli już przy karocy wydając rozporządzenia służbie, jak ma rozmieścić ich bagaż. Młody dominikanin podróżował często i umiał się pakować. Tym razem miał przemieszczać się w iście królewskich warunkach, więc pozwolił sobie zabrać ździebko więcej bagażu. W jego przypadku, oprócz tego co miał na sobie sprowadzało się to do sakwy i skrzyni. Jak na dominikanina i tak było tego sporo.

Wyruszyli w pośpiechu i Kainita z zadowoleniem skinął głową. Cenił sobie dobrą organizację, a wręcz nie cierpiał gdy ktoś marnował jego czas. Pierwszy krok podróży dobrze wróżył. Nie żeby był przesądny, po prostu umiał się cieszyć drobiazgami.

Mimo przestronnego wnętrza arka wypełniona drapieżnikami, z których każdy próbował zaznaczyć swoje terytorium zdawała się zbyt mała. Dominikanin pobieżnie przyjrzał się każdemu z podróżnych. Pobieżnie nie znaczyło niedbale. Zawód, który wykonywał sprawił, że siłą rzeczy nabył umiejętności czytania w ludzkich charakterach. Z kainitami nie szło jednak tak samo łatwo. Nie trzeba było jednak mieć jego talentów by wyczuć w powietrzu buchające ambicję i nieufność. Cóż, Pan stworzył owce i Pan stworzył wilki. On miał tą przyjemność, że podróżował w towarzystwie samych wilków. Pozostawało mu tylko dziękować Panu.

Uśmiechnął się pogodnie do towarzyszy i postanowił się odezwać. Ktoś musiał to zrobić i równie dobrze mógł to być on.

- Pozwólcie Panowie, że się przedstawię. Jestem Bruno Savolino z Klanu Lasombra. Jestem synem Domenico Contarini. Obecnie w służbie Świętego Oficjum. – Spuścił skromnie oczy, a wszystkim rozmówcom musiało to wystarczyć za ukłon. – Wybaczcie moją bezpośredniość, ale sytuacja do tego zmusza. Co panowie myślicie o naszej sytuacji i bagnie, do którego trafiliśmy?

Na jego szczerym obliczu odbiła się autentyczna ciekawość. Gdy przemawiał wszystkie uczucia miał wypisane na twarzy. Co ciekawe nie gestykulował przy tym wcale. Od początku obie dłonie miał ukryte w złączonych rękawach habitu. Dobra rzecz taki habit, w rękawach można by bez trudu schować ze dwa sztylety lub Pismo Święte. Oczywiście, jeśli ktoś lubił wałczyć Pismem Świętym.
 

Ostatnio edytowane przez malkawiasz : 13-01-2014 o 21:24.
malkawiasz jest offline