Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2014, 01:03   #24
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Przeżył walki ze szwendaczami w Lexington, zrzut bomby i katastrofę helikoptera. Rozjechał go vanem koleś o komiksowej ksywce.
Szkoda, cholera.

Nie było sensu rozbijać czaszki. Uderzenie karoserii musiało zgiąć pilota w pół na masce. Nogi zaraz potem wciągnęły go pod szeroką oponę Goodyeara, która zmiażdżyła ciało wzdłuż torsu rozgniatając na koniec czaszkę. Przez chwilę stali nad przykrytymi plandeką zwłokami.
- Szkoda, cholera - mruknął Krayden. Wziął otrzymaną od Shoshany butelkę do ust i pociągnął z niej łyk. Byk dopijał browara. Krayden skrzywił się. Jak można było wydestylować słodką whiskey?
- I chuj - stwierdził motocyklista, po czym odwrócił się i ruszył do stacji.
- Amen - dodał Krayden kończąc ceremonię.

***

Tak szczerze mówiąc to coś mu podpowiadało, że do Benning jednak nie zdążą. I że uganianie się za punktami oporu jest równoznaczne z uganianiem się za największymi hordami szwendaczy. Ale potrzebowali celu. Cholernie go teraz potrzebowali. Nie przygotowań na długi surwiwal na prowincji Kentucky do jakich zdaje się dążył gitowiec, ale faktycznego namacalnego i przynoszącego wymierną korzyść w postaci bezpieczeństwa, celu. Benning się nadawało. Nie tak jak Frankfort, ale się nadawało…
Frankfort…
Odkąd wspomniała o doktorze z CDC nakręcił się jakoś na ten pomysł. Zdawał mu się oczywisty.
Może przesadzał w tym wszystkim? Może mu się to tylko ubzdurało?
Pokręcił głową.
Fakt, który był nie do zbicia był taki, że czołowa badaczka koncernu Lerman Laboratories ocalała z katastrofy i posiadała pokaźny pakiet danych medycznych o rozwoju trwającej epidemii.
Frankfort naprawdę było cholera lepszym wyborem… Ale to musiał być jej wybór przecież.

***

Zjadł jakiegoś batona i popijąc millerem czekał na powrót gitowca. Słychać było jak się tam uwijał. Shoshana poszła zapytać, czy może jednak nie potrzebuje wsparcia, ale odprawił ją. Raz tylko przyszedł, żeby mu pomóc z klapą do zbiorników, bo pomysł z zasilaniem akumulatorowym okazał się do luftu i trzeba było ręcznie wybierać. Potem stwierdził, że sobie poradzi. I zdaje się, że tak właśnie zrobił. Najlepiej jak mógł. Dzięki temu mieli pickupa z pełnym bakiem i jeszcze kanister benzyny do tego.
Co prawdą nie “podszykowanego”, ale na drogę do Benning powinno starczyć.
Sanchez burknął jeszcze, że bierze pierwszą wartę. Ten drugi… Jason? Prawie się nie odzywał. Im obu Krayden ufał tylko odrobinę bardziej niż kolesiowi, który uciekł Yukonem. Obaj jednak wydawali się być przynajmniej na tyle cwani by wiedzieć, że w pojedynkę na tej prowincji będzie im trudniej przeżyć niż w grupie. Nawet z samochodem. Darował więc sobie pilnowanie ich w trakcie ich warty.
Ewie i Tamarze przyniósł koc gaśniczy, a dla Shoshany ściągnął z okna na zapleczu kotarę. Siedziała z podciągniętymi kolanami pod ladę i studiowała mapę. Usiadł obok.
- Czy wniosek że pandemie wygasają same wydaje ci się prawomocny?
Spojrzał na mapę. Otwarta była na granicy Kentucky i Viriginii gdzie rozpoczynało się pogórze Appalachów.
- Nie wiem - odparł zgodnie ze swoją wiedzą - Myślisz, że to teraz może się skończyć równie nagle co się zaczęło?
- Wszystkie tak się kończą. Wszystkie powodowane przez wirusy. I zawsze umieralność jest większa w dużych ludzkich skupiskach. Do tego im bardziej izolowane tym większa. A tu – potrząsnęła trzymanym w dłoni pendrajwem –nic nie widzę. Dużo danych, zapewne ważnych, ale nic przełomowego. Przynajmniej nie dla mnie. – Przełknęła ślinę i schowała dysk do kieszeni – Wiesz… - powiedziała bardzo cicho - robiłam w laboratorium symulację. Komputerową symulację rozwoju epidemii. Za cztery dni, w Stanach będzie maksymalnie sto tysięcy żywych.
Okłamała Karydena odruchowo. Zrobiła trzy symulacje, ubogie, tak jak dane, które posiadała. Krayden obchodził wtedy budynek. Po trzeciej rozwaliła komputer, przybiegł zwabiony hałasem, ale nie powiedziała, o co chodzi. Siedziała w kącie i płakała pół nocy. W najbardziej optymistycznej z nich, po dwóch tygodniach było 30 tysięcy ocalałych.
Spojrzał na Jasona wyglądającego za okno, a potem na Tamarę i Ewę. W końcu na Shoshanę.
- Tam coś jest - powiedział po chwili wskazując na jej kieszeń. Mówił to tak pewnym tonem jakby sam te dane nagrywał - Musiałaś przegapić. Rząd też robił symulacje. I przysłali po tego doktora federalną obstawę. Nie bez przyczyny.
Po chwili milczenia wskazał na mapę.
- Wahasz się co do Benning?
Krayden czekał na odpowiedź, a jej, wydawało się, że właśnie przed chwilą odpowiedziała na to pytanie. Benning było nadzieją. Nie mogła jej podeptać wprost. Znowu utkwiła wzrok w rozpostartej karcie. Z przodu szczegółowa mapa hrabstwa, z tyłu główne drogi Kentucky i sąsiednich stanów. I skrawek Północnej Karoliny. Ten z Anną i Fabienne. To wystarczyło żeby podjęła decyzję.
- Potrzebujemy działającego radia. –powiedziała w końcu - Obóz na pewno nadaje transmisje. Poza tym … Moja matka i siostra mieszkają w Cherokee, to 5 kilometrów od szczytu Clingmans Dome. Matka ma hopla na punkcie środowiska. Na farmie wszystko jest eko i samowystarczalne. Miały szanse. Starczy trochę odbić w lewo w okolicach Knoxville. Jeśli wy się nie zdecydujecie, to zrobię to sama. Po drodze z pewnością znajdziemy drugi samochód. Jest ich w tym momencie dużo więcej niż ludzi. I… Krayden… Nie jesteś mi nic winien… Tyle razy uratowałeś mi życie, nigdy nie spotkałam nikogo równie… niesamolubnego… ale ja nie jestem taka jak myślisz… Nie wiem, co sobie dokładnie wymyśliłeś, ale jestem za głupia na tę zarazę. Nie rozumiem jej. Nie wynajdę lekarstwa. Nie mogę być twoją nadzieją. Nie dam rady. Przepraszam.
Kiwnął głową i oparł się wygodniej o ladę.
- Skoro to pandemia i w każdej chwili może się skończyć, to przypominam Ci, że mamy podpisany kontrakt do końca roku. No i jesteś mi winna gażę za ostatni okres rozliczeniowy. A jeśli się nie mylę to jesteś teraz biedna jak mysz kościelna. Potowarzyszę ci więc jeszcze trochę i przypilnuję swojej inwestycji.
To rzekłszy przymknął oczy.
- Co do radia to mamy pecha - stwierdził przez zamknięte oczy - kierowca, który używał pickupa chyba nie pałał zaufaniem do mediów, bo w jego działa tylko odtwarzacz kaset magnetofonowych. W reszcie wozów radia wymontowano. Szansa na posłuchanie czegoś odjechała więc klika godzin temu. Niestety. Może na drodze coś znajdziemy.
Nie odpowiedziała. Milczeli przez pewien czas wsłuchując się w nierówny oddech Ewy aż w końcu otworzył oczy.
- Niesamolubnego... - parsknął cicho i pokręcił głową.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline