Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2014, 09:53   #186
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tygon


Obawiał się, że przeprawa będzie trudna. Obawiał się, że Orm wytrzyma dzień lub dwa, a potem zmęczy go ludzkie towarzystwo. Że zmiennokształtny zniknie ktorejś nocy bez słowa, zostawiając Tygona z niewiastami i dziećmi, w miejscu, w którym Tygon nie znał dróg, na zatracenie.

Ale minęło sześć dni, a Orm dalej szedł z nimi. W dzień był tak samo milczący i ponury jak podczas ich pierwszego spotkania. Wieczorem przy ognisku czasem rzucił kilka słów. W nocy spał pod skórami z Freyą... i też wówczas nie gadał. Gdy byli w drodze, czasem w oddali, między drzewami, staremu Thennowi mignął kudłaty grzbiet wielkiego odyńca lub innego zwierzęcia ze stada Orma. Pustelnik zabrał ze sobą swoje dziki. Znaczy... nie planował wracać szybko do swego domu. Albo nie planował wracać w ogóle. Nie było to zresztą takie głupie. Tygon był pewien, że Czaszka nie przepuściłby Ormowi takiej potwarzy.

Dwa dni temu zmiennokształtny wprowadził ich na moczar, ogromne, błotniste rozlewisko, bez ścieżek i bez nazwy. Pokryte grubym kożuchem gnijących roślin zdradzieckie bagno nie zamarzło... i jak rzucił półgębkiem Orm, zamarzło tylko raz jeden w ludzkiej pamięci. Podczas Wielkiej Zimy, gdy z lodowych pustkowi przyszli Inni. Co jakiś czas z wody dobiegał dziwny bulgot, drzewa gięły się pod ciężarem bluszczy, cuchnęło... Orm i jeden z podrostków szli na przedzie, potem zmiennokształtny posłał chłopaka przodem.

- Lepiej, by pierwszego ujrzeli dzieciaka, nie mnie - mruknął do Tygona.
- Kto?
Orm zarzucił kudłatą głową jak zniecierpliwony koń.
- Błotne węże. Wolni ludzie, co tu żywią na moczarze. Moje plemię.
- To czemu...

Orm tylko spojrzał przeciągle i gorzko. Nic nie rzekł, ale i mówić nie musiał. Wolni ludzie bali się zmienniokształtnych. Często rodziny wolały się ich pozbyć.

Zaczynało się już ściemniać. Chłopaczek czekał na nich nad brzegiem rozlewiska. Wiódł przez nie drewniany pomost, ginący w białych oparach. Drugiego brzegu również nie było widać.

- Tam na końcu - zrelacjonował mały - jest osada na wyspie. Za ostrokołem. Ci, co wieszają człeka na bramie, gadali, żebym przyprowadził Tygona... i że Orm ma czas do rana, by opuścić moczar... że zdradziłeś ich raz, a teraz przyprowadziłeś tu obcych - szczęknął zębami na zmiennokształtnego - i zdradziłeś ich po raz drugi.

Orm żachnął się bezgłośnie. A Tygon... Tygon poczuł palce oplatające jego pierś. Poczuł oddech między łopatkami i zapach ziół.
Potem coś ścisnęło jego głowę w mocarnym uścisku, w uszach coś zadudniło głucho, aż do bólu. Serce tłukło jak szamańskie bębny. Qeraha śpiewała.

Znajdź osadę pośród wód.
Przejdź przez ogień.
Przetnij sznur.


- Kogo Błotne węże wieszają? - zapytał chłopaka.
- Mówili, że Czaszkowego szpiega.

Orm się skrzywił. Potem schylił się i zdarł palcami żółty nalot z drewna pomostu. Podetknął go Tygonowi pod nos na wyprostowanej dłoni.

- Siarka. Jak chcesz iść, to uważaj. Nie bez kozery moich zwą wężami.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-01-2014 o 18:04.
Asenat jest offline