Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2014, 01:11   #5
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wspomnienia zrujnowanego miasta i przesłuchań najlepiej było zapić, zaś zapicie najlepiej wyćwiczyć na treningach. Tak żeby człowiek nie wyszedł z wprawy. Gehenna w czasie treningów była niejako nieodłącznym towarzyszem Corteza, dla niektórych nieporęczna, jemu pasowała do dłoni i ręki zupełnie tak, jakby konstruktorzy myśleli właśnie o nim w czasie projetkowania kolby i spustu. Przemalował jedynie czerwone kolory na pastelowe zielenie i czernie kamuflażu.


Jednak nie tylko samym miotaczem człowiek żyje, Cervantes przeżył wszystkie swoje poprzednie misje głównie dzięki temu, że potrafił dopasować pancerz do warunków i siebie do pancerza. Reszta należała do organizmu, który po takiej ilości traumy, która spokojnie starczyłaby, żeby zabić kilka oddziałów, dalej był w mniej więcej jendym kawałku. Nawet po ostatnim przyjęciu większości odłamków z granatu na plecy.

Baza Kartelu miała jeden niewątpliwy plus. Nie była to sala treningowa z zaawansowanym sprzętem. Mogła imiotwać zmienne warunki, ale i tak nie przygotowywała w stu procentach do spotkania z twardą rzeczywistością za bazą i pociskami Razydów. Natomiast Heimburg... to była inna bajka. Dzielnica rozkoszy oferowała dwie potrzebne żołnierzowi rzeczy, piwo i dziwki. Jeśli chodziło o browar, zwykle nie przeszkadzało mu po piątym co pije, natomiast w przypadku kobiet zrobił się bardzo wybredny. Pytał tylko i wyłącznie o Sandy, na dodatek musiała być blondynką, najlepiej drobną. Po katedrze nie bardzo miał ochoty patrzeć na żadną, która miała choć ciut ciemniejsze włosy. Za bardzo mu się kojarzyły z jakże z początku kuszącą Kitarą.

Dni zmieniały się w tygodnie, te z kolei w miesiące. Jedynie stopniowe zmiany warunków w symulatorze, które szły zgodnie z harmonogramem. To był chyba najdłuższy czas jaki Capitolczyk spędził w barakach za jednym razem, bez wysyłania na konkretne misje, poza początkowym szkoleniem na Marsie. Nie zdziwił się więc że w końcy przyszła wiadomość że wykopują ich daleko. Szybko zapakował potrzebny ekwipunek, jakiego mógł potrzebować na nie do końca ujarzmionym Merkurym.

Przywrócenie im stopni było dla Corteza oczywistym znakiem że nie spodziewają się ich powrotu w jednym kawałku. Tylko dlatego obiecał majorowi że wróci. Nawet nie wyciągał zapalniczki, Wejland nie był taki głupi na jakiego wyglądał.

W promie na Lunę słuchał spokojnego, przynajmniej jak na niego kawałka, jakże oddającego swoją treścią istotę zmagań w jakich obecnie utknęli. Spokojnie gładził zapalniczkę palcem kiedy wspominał nowo przydzielonego im członka zespołu. Team six miał mieć sześciu członków. Nie wróżył mu długiego i dostatniego życia. Opcje były dwie, miał mieć na nich oko, lub Bractwo chciało się pozbyć niewygodnego osobnika. Obie opcje miały sporą szansę skończyć się kolejną wizytą w lochach inkwizycji.
- Możesz mieć rację. – Przytaknął Braxtonowi niejako ignorując przybycie człowieka w białych szatach. Nie wyglądał na wojownika. – Tylko statystyk nie spieprzymy, raczej utrzymamy je na poziomie i będziemy dążyć do stu procent. – Skomentował krótko. Plus podróży cywilnym lotem był dwoisty, jeden trzymał w dłoni i był już prawie pusty, drugi zaś egzotyczny, znowu miał okazję nadać kartkę. Kiedy z lekko drżącą dłonią oddawał kartkę pocztową z Luny z jedynie samym adresem, zastanawiał się jakie piekło zwiedzi tym razem.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline