Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2014, 00:17   #27
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Skrzywił się. Dziewczyna, w jego mieszkaniu była dziewczyna. Fe.
- Idź sobie - burknął w stronę kuchni, ale zapach kawy kusił i nęcił. Francis wstał więc, przyznając przed samym sobą, że chętnie zamoczył by gębę i pozbył się kapcia. Major oprotestował nagłą zmianę status quo i kilkoma gwałtownymi ruchami wyślizgnął się z objęcia swego człowieka. Gdy Francis człapał powoli za wonią czarnego trunku, bestia przysiadła na oparciu kanapy i wpatrywała się z dezaprobatą w jego wygniecioną personę.
Przechodząc koło lustra, pisarz z zadowoleniem skonstatował, że wygląda jak ostatnie nieszczęście. Włosy sterczały mu w nieprzystojnym kogucie, zdradzającym niedawny kontakt z powierzchnią płaską. Pomięta koszulka przekręciła się i zadarła, odsłaniając blady, pokryty rzadkimi czarnymi włoskami brzuch, który obecnie poddawany był zawziętemu czochraniu. Spodnie zjechały odsłaniając pęknięte plecy. Tak, nie był to widok, który mógłby oczarować jakąkolwiek kobietę. Francis był bezpieczny.
Bose stopy zaplaskały na pokrytej płytkami podłodze. Głośne ziewnięcie zdradziło jego przybycie. Nie zarejestrował jakoś co robiła Dziewczyna. Za bardzo był skupiony na kawie. Zwalił się na obdrapany taboret i objął gorący kubek długimi, poplamionymi tuszem palcami.
- Cześć kochanie - mruknął i siorbnął soczyście.
Oczy powoli zaczęły otwierać się szerzej. Pozostałe zmysły budziły się powolutku z każdym mililitrem zbawiennego, smolistego nektaru. Co jak co, ale kawę Dziewczyna robiła dobrą.
Wzdrygnął się, takie myśli były zdradliwe. Najpierw wydaje ci się, że jedna z nich nie jest może taka zła, potem zaczynasz myśleć, że nawet dobra, a na koniec znowu dajesz sobie wyrwać serce. Nie, dziewczyny są głupie. Dziewczyny to tylko kłopot. Pojawia się taka w życiu głównej postaci i zaraz trzeba ją ratować, albo jej imponować, albo pilnować, żeby przypadkiem nie okazało się, że jest jakąś zdradziecką Oktopusią, która tylko czeka żeby wepchnąć ci macki tam gdzie nie powinna.
- Nienawidzę cię - doszedł do prostego, racjonalnego wniosku i zakomunikował go Dziewczynie bez zbędnych emocji - Dolej mi kawy.
Gdy wlał kolejny łyk do krwioobiegu, musiał przyznać przed samym sobą, że tak naprawdę nie chodziło mu w tej chwili o Brzytwę, tylko o tą drugą. Tą, która wyrwała mu serce, przeżuła je swoimi krzywymi, żółtymi zębami, wypluła w błoto i wdeptała w ziemię, by na koniec wyszczać się na nie, by dobitnie przekazać mu, co o nim myśli. Pieprzony rudzielec.
A on zrobił z niej bohaterkę pięciu pieprzonych bestsellerów.
A ona zabrała mu kota.
Suka.
Wstał i odnalazł w szafce, za wietrzejącymi pudełkami płatków śniadaniowych końcówkę dwunastoletniej Belvenie Old Double Wood. Dopełnił nią kubek kawy, a resztę wlał do gęby, pozwalając by rozpłynęła się na języku miodową lawiną. Przetoczył płyn z jednego policzka, do drugiego, poczekał aż osiądzie mu na zębach i porządnie się ogrzeje. Dopiero wtedy przełknął. Whisky trzeba było pić, jak trzeba.


Albo w kawie. Zaśmiał się na tę myśl, ale zaraz po chwili spoważniał. Musiał znaleźć sobie nową inspirację. Nowego bohatera, który porwałby masy swoim nieprzystosowaniem i geniuszem. Kogoś, kogo fani mogliby nienawidzić i kochać jednocześnie. A może nawet kogoś, kto sprawiałby, że nienawidzili siebie, za to że mu kibicują?
Kogoś takiego jak zły Overlord Francis. Trzeba będzie zmienić imię. Pochwycił jedną z kartek, które leżały porozrzucane po całym kuchennym stole i wygrzebał gdzieś spod spodu ołówek. Zaczął notować.
Simon, to będzie dobre imię. Simon mówi - Państwo Opiekuńcze. Tak, tak, tak, to dobre.

Simon był jednym z tych chłopców, którzy nie mieli łatwego życia wśród rówieśników. Zawsze był za mały, za słaby, zbyt nieśmiały, zbyt inteligentny, za bardzo lubił książki, za mało grywał w gałę. Jego męki rozpoczęły się już w przedszkolu, gdy stał się ofiarą grubej Gale i jej niewybrednych żartów. Do dziś pamięta, jak jej rajstopki drapały go po policzkach, gdy siadała na nim i puszczała siarczyste bąki. Od tej pory nikt nie brał go poważnie. Nie miał kolegów. Zawsze był sam. W cieniu.

- Tak - żałosna z niego istota. Aż się, kurwa, sam wzruszył.

Dopiero w wieku dorastania odkrył, jak wiele możliwości daje trwanie w cieniu.

- Świetnie, świetnie - łyk whisky z kawą, tylko, jak taki typ mógłby wyglądać?
Szczupły, nawet wysoki, niezgrabny, pozbawiony wszelkich fizycznych przymiotów. Miałby młodzieńczą twarz, która zupełnie nie przystawałaby do jego intelektu i błękitne oczy, pod wiecznie ekspresywnymi brwiami. Przez większą część czasu chodziłby trochę zgarbiony, jakby przepraszał świat za brzemię swojego istnienia, ale czasami stawałby wyprężony jak struna i wtedy należało się naprawdę bać.
I często by płakał, żałośnie, tak że by mu okulary zaparowały. Ale za to byłby sprytny, a nawet inteligentny. Diablo inteligentny.


Blada cera, jasne, opadające na prawe oko włosy, przycięte od miski i kot.
Tak, nieodłączny i jedyny kompan, który towarzyszył Simonowi na każdym szczeblu kariery.
A może… A może kot nim manipuluje? Może kot przekonuje go, że nie jest wart prawdziwej miłości? Może dlatego bohaterka przyszła mu go odebrać? Nie żeby pozbawić władzy, ale żby uratować? Może złoczyńca nie jest złoczyńcą, tylko damą w opresji… księżniczką w wieży?
Trzask złamanego rysika przerwał gonitwę myśli.
Francis podniósł powoli wzrok znad zabazgranej kartki i spojrzał na Brzytwę, która wyraźnie zniecierpliwiona jego transem wykrzywiła się z niesmakiem, jakby był czymś co przyczepiło się jej do podeszwy.
- Mam pomysł na opowiadanie - stwierdził i złożył kartkę na cztery nim wepchnął ją do tylnej kieszeni spodni. Był spokojny, wyzerowany. Wypluł wszystko co nie dawało mu spokoju na papier. Mógł rozmawiać. Zapytał więc grzecznie, mierząc Dziewczynę wzrokiem - A ty czego chciałaś?

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline