Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2014, 13:52   #43
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Annabell Clark



Wyrwanie się z tego przeklętego miejsca, było wpadnięciem z deszczu pod rynnę. Miasto w którym się znalazła, było również opuszczone. I to od lat.
Co więcej, to nie było to miasto w którym podpisywała książki.



Szare budynki które zdewastował czas, samochody pokryte kurzem, szary duszący pył unoszący się w powietrzu. Okna pozabijane deskami, barykady… Annabell czuła się jak aktorka taniego horroru o inwazji obcych, albo… żywych trupach. Bo jak na razie trupy jedynie znajdowała. Zamknięte w samochodach, zasuszone zwłoki ludzi umarłych gwałtowną i bolesną śmiercią. To wyglądało na atak… gazu bojowego?
Tak przynajmniej Clark. Na ofiary takich ataków wyglądały te zwłoki…
Była więc sama w wymarłym mieście. Sama. Cisza stawała się coraz bardziej nieznośna z każdą chwilą. Wręcz wwiercała się uszy. Była sama w mieście trupów. Jedyna ocalała z…?
Właściwie co się stało?!

Teodor Wuornoos


Spróchniałe deski były niezbyt bezpiecznym podłożem. Skrzypiały, podobnie jak zawiasy w drzwiach.


A każde skrzypnięcie, każdy dźwięk wydawał roznosić się echem po pozornie pustym hotelu. Skoro bowiem jak dotąd bestie niezmordowanie go tropiły, to czemu teraz miały odpuścić. Taser wszak nie powstrzyma ich na długo. Przydałoby się coś mocniejszego, nawet jeśli bębenek spluwy miał ograniczoną pojemność. Tylko czy rzeczywiście w gabinecie Sandersa znajdzie ową mityczną pukawkę?
Przecież jej nigdy na oczy nie widział. Broń dyrektora Sandersa pojawiała się w opowieściach, w których to kuzyn brata słyszał od siostry kolegi, iż widziała jak on wyjmował ją z szuflady.
Niemniej uczepił się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. Kulejąc co raz bardziej szedł uparcie w kierunku gabinetu. Gdy poziom adrenaliny w ciele opadł, ból zranionej nogi stawał się coraz bardziej dojmujący.
A Tom w końcu dotarł do barykady mebli blokujących dojście do gabinetu Sandersa. I musiał skapitulować.
Nie miał dość sił, by je przesunąć, nie miał też dość sił, by się na nie wdrapać i przejść górę. Nie, gdy noga pulsowała mu bólem.
Na szczęście pozostała jeszcze jedna ścieżka dostępu do gabinetu Sandersa. Naokoło poprzez pokoje dla średniozamożnych klientów.
I gdy Tom dotarł do tej części hotelu zamarł na chwilę zaskoczony. Każde drzwi oznaczone było specyficzną ryciną wypaloną w sosnowym drewnie. Mimo, że korytarz wyglądał jak po pożarze, to same drzwi były nietknięte. Dwadzieścia dwoje drzwi, każde z ryciną karty tarota, każde z zamkiem magnetycznym. Tak jak mówiła czaszka. Czy miał jej zaufać?
Tom stanął przed drzwiami, ze znajomym rysunkiem.


Księżyc. Głęboki oddech. Chwila prawdy. Przesunął kartą po czytniku. Drzwi się otworzyły i wszedł do pokoju… hotelowego. Normalnego pokoju hotelowego. Żadnych śladów zniszczeń nie dostrzegł.
Co więcej, był to jego pokój hotelowy w Phoenix. Widział swoje rzeczy, a gdy zerknął do tyłu, za sobą widział normalny korytarz hotelowy. Żadnych zniszczeń, żadnych kart tarota wyrytych na drzwiach. Gdy podszedł do okna, stwierdził że widok przez nie był całkiem normalny. Wrócił?
Nadal miał przy sobie taser. Nadal nogawka jego spodni była rozszarpana, nadal rana na nodze bolała.
Pojawiło się coś jeszcze… leżąca na łóżku kartka maszynopisu. Dość zniszczona strona tytułowa z której jasno można było wyczytać tytuł i autora pracy naukowej, której ta strona była początkiem.

Kontrola i programowanie zachowania agresywnych pacjentów za pomocą pochodnych metylobenzoiloekgoniny

A autorem tej pracy był dr. psychiatrii i farmakologii Teodor Wuornoos.



Susan Chatiere


Zbudził ją dziwny dźwięk, głośny i metalowy. Dźwięk zbroi. Byli tu!
Dźwięk się powtórzył, krok za krokiem. Susan sparaliżował strach. Byli tu!
Nie powstrzymały ich drzwi, nie powstrzymał Matthew… zresztą pewnie już nie żył. Niepotrzebnie się łudziła. Istnieli wszak poza wszelkimi prawami, w tym logiki i rzeczywistości.
Czarni rycerze byli w jej domu! Krok za krokiem zbliżali się do jej sypialni. Tym razem nie zdąży się skryć. Tym razem… czeka ją los Laury.
Drzwi się otworzyły, dwie czarne jak smoła zbroje weszły do sypialni. Czerwona poświata wypełniająca szczeliny pancerza przerażała. Bo czyż można powstrzymać istoty, które nie są z tego świata.
Podchodzili coraz bliżej sparaliżowanej strachem Susan. To był koniec. Żelazna dłoń zacisnęła się na szyi dziewczyny. Zaczynało brakować jej powietrza, dusiła się…
… obudziła się z krzykiem.
Matt wpadł jak burza do jej pokoju. Na szczęście to był tylko koszmar. Zwyczajny sen.

Obudziła się dość późno rano. A Matthew robił śniadanie. Jajecznica na boczku, tosty i kawa. Matt nie był najlepszym kucharzem w mieście. Co do tego nie było wątpliwości.
Lubił też czytać codzienną prasę. Stolik w jadalni zarzucony był gazetami.


Całkiem sporą ilością gazet, które dla zabicia czasu Susan zaczęła przeglądać. Smakowity zapach dochodzący z kuchni informował bowiem tłumaczkę, że jest na co czekać.
Nagle wzrok Susan utkwił w tytule jednego artykułów w USA TODAY. Był to po części reportaż, po części nekrolog na temat Laury Clark właścicielki kasyna w las Vegas, zwanej także Laurą Szczęściarą. Ta pochodząca z Silver Ring kobieta zginęła niedawno brutalnie zamordowana w swojej w willi na obrzeżach Las Vegas.

Emma Durand


Drzwi się otworzyły. Oczy Emmy zalał blask. Przez chwilę nic nie widziała, ale po chwili zorientowała się, że stoi na ulicy przed swoim samochodem. Był już późny wieczór. Słońce zaszło nad Audubon Zoo, które wyglądało normalnie. Całe miasto wyglądało normalnie. Samochody jeździły po ulicach. Nieliczni ludzie mijali ją z zaskoczonymi minami. I szeptali cicho między sobą. Zapewne z powodu broni, którą trzymała. Wciąż bowiem miała pneumatyczny pistolet na strzałki… a to wyglądało jak spluwa zrobiona w garażu, przez rusznikarza amatora.
Emma wsiadła więc do swego samochodu i… zobaczyła coś na siedzeniu pasażera. Kawałek kliszy filmowej przedstawiający kobietę w stroju kąpielowym przechadzającą się po plaży.



Szarfa z napisem "Miss Florida" mówiła Emmie, że to uczestniczka konkursu piękności. Strój upięta w lekki kok fryzura sugerowała lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku. A twarz… była bardzo podobna do oblicza Emmy. Ta kobieta mogłaby być jej matką, ciotką, albo kimś z rodziny. Tyle że Emma nie pamiętała by ktokolwiek z jej familii brał udział w konkursie piękności. A tym bardziej by go wygrał.

Sophie Grey


Nie wiedziała ile już jechała, zmęczona i obolała. Na szczęście dla Sophie, rany zadane jej przez szalonego zabójcę były płytkie. I obecnie odczuwała jedynie dyskomfort. Siedziała za kierownicą buicka już kilka godzin. Była głodna i śpiąca. Ale nie stać ją było na ten luksus. Póki cały czas się przemieszczała, uśmiechnięty morderca nie pojawiał się. Być może nie potrafił jej namierzyć, gdy się jeździła samochodem po mieście. Być może były inne powody.


Wypatrywała stacji benzynowej wśród ulic tego miasta. Z coraz większą desperacją rozglądała się za dystrybutorem paliwa, bowiem wskaźnik paliwa wskazywał,


iż zawartość baku nieuchronnie się zmniejszała. W końcu, po kolejnym lawirowaniu wśród porzuconych pojazdów natrafiła na promyk nadziei. Przed oczami zdesperowanej Sophie pojawiła się stara zdewastowana stacja paliwowa. To dobrze, zważywszy, że jej samochód jechał już na oparach. To źle, bo musiała się zatrzymać na dłużej, by zatankować.
Jej niedoszły oprawca, mógł ją znów odnaleźć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline