Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2014, 16:08   #187
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Willam


Miał krew na rękach. Krew czuł w ustach. I nie wiedział: własna to jego, czy cudza.

Wlekli go w kilku, próbował jeszcze się wyrwać, ale nogi nie chciały go słuchać. Oślepiał go blask mijanych ognisk, ogłuszał ryk tłumu. A jednak miał wrażenie, że biegnie, że sadzi długimi susami, a wysiłek wyciska z jego piersi gorący, ciężki oddech. Jego stopy połykały przestrzeń. Widział ognie w oddali, i rojące się ludzkie mrowie. I wiodący ku nim ślad, srebrzystą nić zapachu, snującą się po ziemi i w powietrzu, drgającą na krzewach jak pasma mgły.

Nagle ziemia pod jego nogami znikła i Willam poleciał w dół, w ciemność. Zderzył się boleśnie z grzązkim gruntem, błoto oblepiło mu twarz. Zaraz też jego ramiona objęły czyjeś wielkie dłonie, otoczył go zapach krwi, ognisk i czegoś jeszcze, czegoś, co znał. Kogoś.

Blane, zwiadowca z Wieży Cieni, nigdy nie był słabeuszem. I teraz otoczył go ramionami i dźwignął bez trudu, by oprzeć Willama o ścianę ziemnej jamy. Z góry, zza nieregularnej krawędzi wykopu patrzył na Septę blady księżyc.

Jama w kurhanie. Wrzucili go do dziury, którą wygrzebali, by wydobyć na wierzch stuletnie kości, które skrywała ziemia. Septa siedział całym dupskiem w domu zmarłych.

Blane poklepywał go po policzkach. Coś mówił, ale Septa nie za bardzo rozumiał. Znowu biegł, jego stopy połykały przestrzeń. Uniósł tylko do twarzy swoje dłonie. Wokół palców snuł się zapach, srebrzyste nici, drgające jak opar barwiły się z wolna na czerwono.

Mimo wszystko, wzbierał w nim pusty śmiech. Erland kurewsko się przeliczył.

***


Erland Szepczący kurewsko się przeliczył.
Wydarł się ponad tłumem Skagosów, skagoskie gęby rozwarły się w zdumieniu szeroko niczym główna brama Winterfell, przez co przestali jazgotać i zrobiło się jakby ciszej.

A potem stało się to, co się stało. Nic szczególnego. Konkretnie mówiąc, wielkie kurewskie nic. Skagi stały i łapały muchy w rozdziawione gębiszcza. Bowiem Skagi nie biją się na cmentarzyskach, gdzie leżą ich zmarli. Nie przez szacunek, rzekła Sepcie Moruad, gdy żarli razem pieczonego bażanta na uczcie w Czarnym Zamku, gdy Skagosi udawali jeszcze, że są grzeczni. Z trzy księżyce temu. Całą wieczność temu. A przynajmniej nie tylko przez szacunek, tak mówiła, tylko dlatego, że gdy karmisz zmarłych krwią, oni mogą wrócić. Każdy kocha swoich zmarłych, ale nikt tak naprawdę nie chce, aby powrócili z zaświatów. Jakiś porządek być musi, inaczej burdel się robi, tak odrzekł wtedy Septa siostrze magnara.

A teraz w tym kurewskim burdelu, który nagle zamarł w bezruchu, doświadczywszy straszliwego konfliktu moralnego pomiędzy odwiecznym obyczajem a słowami kapłana i chęcią odwetu za obrazę, Septa wykorzystał moment i zaciął ostro konia.

Roddard ocknął się z otępienia i skoczył za nim. Alysa była tuż obok, Tytus trochę dalej, bo musiał jeszcze pięścią Urreqa poczęstować.

Septa staranował koniem jakiś namiocik, z którego dobyły się niewyraźne krzyki, i dopiero to skłoniło barbarzyńców do podjęcia jakiegokolwiek działania. Grupka wron zdążyła jednak odsadzić się już kawałek od centrum obozu, barbarzyńcy byli w większości pijani w sztok, ci z dalszych części obozowiska nie dosłyszeli Erlanda, a ci co dosłyszeli mieli, jako się rzekło, konflikt. Pościg szedł niesporo i opieszale.

Mogło się udać. Widział już ciemność poza obozem, wbijał w nią oczy. Była tak niedaleko, gdy ich w końcu opadli.

I ciągle mogło się udać. Wyspiarze walczyli pięściami, by nie przelać krwi na ziemi, w której spali ich zmarli. Septa nie żywił podobnych mrzonek i siekł tłum jak żniwiarz łan żyta, ciął bez litości w wyciągające się ku niemu ręce, brnął przez morze krwi.

Mogło się udać. Ale było ich zbyt wielu.

Obalili go wreszcie, razem z koniem. Zdążył się jeszcze zerwać, zdążył jeszcze się wydrzeć, że który tam pierwszy. Tyle że Skagosi nie zamierzali ustawić się w kolejce. I wtedy nie odpuścił.

Gdy cios pięścią w głowę zepchnął go w dziwny stan pomiędzy snem a jawą, w którym jednocześnie był bezwładny, wleczony gdzieś przez skagoskie ręce i biegł, biegł wytrwale ku ogniom kurhanu, zdążył jeszcze zobaczyć, jak Roddard Worsworn podrywa łuk do twarzy i mierzy.

Mierzy w stronę namiotu, przed którym stali obok siebie, ramię w ramię, potężny siwowłosy mężczyzna obwieszony złotem i bladolica dziewka w białych skórach. Magnarowie.

***


A potem ciągnęły go dziesiątki rąk, i poleciał w dół. W wykopaną w ziemi jamę, wrota do domu zmarłych. Ocknął się na dobre, gdy Blane obmacywał mu żebra, sprawdzając, czy aby nie są połamane. Skagosi powinni się jednak nauczyć co nieco o szacunku dla śmierci i nie trzymać jeńców w takim miejscu. Cuchnęło moczem i gównem.

- Obudziłeś się, dobrze - mruknął zwiadowca i opadł obok Willama.
- Od wczoraj tu siedzę - mruknął. - Wszystkich nas wzięli, kiedy magnar zjechał. Wszystkich oprócz Gortrada. Słyszałem ich jeszcze przed zmrokiem, byli gdzieś w jamach w pobliżu. Teraz ich nie słychać... - umilkł i nie dokończył.
- A z Gortradem co? Ubit?
- A gdzie tam. Ze skagoską dziewką z Crowlów, co nam strawę gotowała, polazł miglanc jeden do strumienia wody niby przynieść, zanim nas opadli. Pewnie go ubili poza obozem.

Willam przymknął oczy. Widział, jak srebrne, dymne nici jego zapachu rozmywają się wśród ognisk, giną wśród wyziewów z ciał setek Skagosow zgromadzonych na kurhanie. Basior kręcił się bez celu, próbójąc na nowo wziąć trop, próbując sam siebie przekonać, żeby wejść między ludzi.

A potem Szary pochwycił inny trop. Znajomą woń starej krwi i moczu, zapach jednego z braci. Mieszała się ona i zaplatała z wonią czegoś, co wyszło ze starej drogi i ruszyło za nimi.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 25-01-2014 o 07:55.
Asenat jest offline