Neth była rada. Gęba jej śmiała do samej siebie gdy wycierała w szmatę ostrze swojego rapiera. Namiastkę satysfakcji z przelanej juchy przyćmił wkrótce blask inny, choć jeszcze nawet przyjemniejszy.
Korowód gapiów okrążył skalną ścianę poprzecinaną skrzącymi się żyłkami. Neth zaniemówiła. Gały jej z orbit wyszły i w gardle zaschło. Jak się na nią z boku spoglądało można się było zaniepokoić, że zaraz się udusi bo zwyczajnie zapomniała tchu zaczerpnąć.
Grunald przywalił młotem i wszyscy kolektywnie wyskoczyli z pyskówką. Łotrzyca nic nie rzekła ale tylko dlatego, że szok jej na to nie pozwalał. Miast tego podeszła do skały i osunęła się na kolana jakby się co najmniej do modłów szykowała. Wyraz jej twarzy zresztą pozostał natchniony. Takie się spotyka u tych co bogowie w nich swą łaskę tchną albo swoją wolę wyjawiają. Takoż Neth, z oczami maślanymi i wyrazem bezmyślności sięgnęła za kozik i poczęła w żyle kruszcu dłubać z największą starannością i skupieniem.
- Złotko moje ty, ale cię ten skretyniały żłób szorstko potraktował. Młotem na ciebie... Toż ty miałki jesteś, delikatny... - mówiła jakby się zwracała do żywego i całkiem bezbronnego berbecia. - Nie martw się. Neth się tobą zaopiekuje, ty mój skarbku... No już, już...
I dawaj, jak w jakim transie dalej żłobiła ostrzem w kamieniu. Kończyć nie zamierzała zbyt szybko. Rozwidlenie dróg i dalszą podróż miała w absolutnej dupie. |