Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2014, 20:39   #6
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Luna – czas obecny

- Natanielu, daj mi siłę i cierpliwość albowiem myśli moje pełne są grzesznej zemsty - Wyszeptał do siebie Marcus stojąc samotnie przy oknie terminalu szóstego międzygwiezdnego portu Kardynała Duranda XVI. Nie było tu za wielu podróżujących, jedynie kilku strażników Bractwa w barwach drugiego zakonu pilnowało niemal pustej sali. I jego. Marcusa nie dziwił pusty terminal. Szósty był zwyczajowo zamknięty dla cywilów i używany był jedynie przez członków Bractwa. Pielgrzymi korzystali z innych portów, bliżej dzielnic korporacyjnych. Cisza panująca w pomieszczeniu pozwoliła mu na kontemplację ruchu statków w porcie i refleksję nad nieciekawie wyglądającą sytuacją. Przerwane szkolenie mistyczne, niedawna seria przesłuchań przed radą zakonu, cofnięta aplikacja do komórki wieszczów, na koniec sugestie rady zakonu poparte w końcu odgórnym rozkazem z Kurii przenoszącym go z powrotem do działalności misyjnej. Mógł jedynie łaskawie wybrać sobie przydział. Odmowa nie wchodziła nawet w grę. I będziesz posłuszny woli Kardynała. Marcus uśmiechnął się ironicznie na prostotę pierwszej, żelaznej zasady Bractwa i potarł bliznę na policzku. W odbiciu szyby widział swoją poznaczoną zmarszczkami twarz i siwiejące na skroniach włosy. Czas i doświadczenie odcisnęły na jego twarzy nieliche piętno i jedynie śnieżnobiałe szaty, ozdobione ciemnoniebieskim znakiem pierwszego zakonu pozostawały nieskalane jakby dopiero co zaczynał nowicjat. Krople deszczu na szybie rozmyły obraz i ponownie wprawiły go w zadumę. Niezłe podsumowanie blisko szesnastoletniej kariery. W zgrabnej torbie podróżnej znajdowały się dokumenty z których wynikało, że oficjalnie został mianowany polowym doradcą Kartelu. Nieoficjalnie oznaczało to raczej zesłanie do kolejnej strefy walki niż nominację. W najlepszym wypadku ciężką próbę polegającą na asystowaniu kolejnej grupie straceńców aby statystyki gdzieś u jakiegoś lenia w zacisznym gabineciku dobrze wyglądały. Nie było to najgorsze rozwiązanie, przynajmniej towarzystwo było znacznie mniej skomplikowane i znacznie bardziej oddane sprawie niż żałosna banda politykierów i gryzących pióra lizusów kardynała Dominika, których ostatnio pełno było w Kurii. Nic tak też nie poprawia samopoczucia jak wyrzynanie synów ciemności. Lubił robotę w polu i liczył, że ewentualny sukces pozwoliłby mu zapomnieć lub przynajmniej złagodzić gorzki smak porażki. To mógłby być niemalże urlop, gdyby nie miejsce przydziału.

Merkury.....ta planeta przywoływała mroczne wspomnienia. O ile miasta pod ziemią i w kraterach mogły być niemalże odtworzonym rajem na ziemi sprzed Exodusu to strefy wojny Merkurego były odbiciem piekła które nastąpiło po nim. Ciasne, duszne jaskinie i labirynty korytarzy, pył wdzierający się w każdą szczelinę pancerza i drażniący płuca pomimo masek i filtrów, oraz wrogowie czający się w ciemnościach.
Tego, że ta planeta da mu ponownie w kość Markus był pewien. Pozostawała otwarta kwestia, czy podołają ludzie do których został przydzielony.

Rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami w pierwszym zakonie śledził wzrokiem dokujący prom kosmiczny. Zwykły lot pasażerski oznaczał albo nieudolną próbę przemycenia ich na terytorium Mishimy, albo na kolejną niespodziankę drugiego zakonu aby zapewnić mu dodatkową zabawę z urzędasami, którzy uzbrojeni w maski uprzejmości robili wiele by pobyt na Mercurym nie był specjalnie przyjemny. Nieudolność nie była cechą Kartelu, pozostawała więc opcja numer dwa. Komunikat wzywający go do stanowiska odpraw wyrwał do z rozmyślań. Poprawił szaty, przeczesał rękoma krótkie włosy i nieśpiesznym krokiem udał się na odprawę. Jedno było dla niego pocieszające. Wszelkie niespodzianki inkwizytorskich lizusów wkrótce zostaną za bramką terminalu.

Klimatyzowane wnętrze promu było całkiem przyjemne i schludnie urządzone – co prawda nie dorównywało sterylnie czystym i jasno oświetlonym promom Bractwa, ale prezentowało się o wiele lepiej niż surowe, wojskowe wnętrze promów Kartelu. Była tu też całkiem atrakcyjna obsługa a szybki rzut oka na menu w barze przekonał go, że był tu również pokaźny wybór drinków.
Może nie tak dobry jak w „Błogosławionej Westalce”, ale powinno wystarczyć do uprzyjemnienia prawie dwu tygodniowej podróży. Skromny sługa Bractwa nie powinien w końcu narzekać na warunki pracy i dzielnie i z pokorą znosić wszelkie przeciwności losu. Marcus liczył też na porządną dawkę snu, którego zaczęło mu brakować od tygodni, a sądząc po wyglądzie promu, kabiny pasażerskie powinny być w miarę wygodne. Księga Prawa zawieszona przy pasie na złotym łańcuszku podziałała na pasażerów jak zwykle – rozmowy przycichły aby całkiem zaniknąć w miarę jak przechodził przez przedział w poszukiwaniu wolnego miejsca. Członków z Team Six poznał od razu – siedzieli razem w fotelach blisko baru – wyluzowani, choć poddenerwowani. Marcus podejrzewał, że to spotkanie z nim mogło być przyczyną ich niepokoju. Podchodząc bliżej złowił ostatni fragment rozmowy, ewidentnie dotyczącej jego osoby. Nie lubią mnie lub mi nie ufają. Nieźle na początek..
Widząc dwa wolne miejsca, jedno nieco dalej od grupy, a drugie przykryte nogami Braxtona, Marcus podszedł nieśpiesznym krokiem do zajmowanego przez nogi żołnierza zagłady miejsca:
- Przepraszam, wolne?
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 13-03-2014 o 15:49.
Asmodian jest offline