Marco Devreux
Krasnolud kaszlnął, sapnął i przysiadł sobie przy kapliczce unikając już tej rozmowy, dając Tleo pełne pole do manewru popisu, do wszystkiego co chciał, jednym słowem zrzucił wszystko na niego, jak to bywało w trudnych konwersacjach.
- Wyglądało to - podjął wreszcie Tleo delikatnie drżącym głosem, wycierając usta z nędznych resztek całkiem dobrego wina, który z ochotą i uśmiechem przyjął od Marca - jak... jak... - słowa znaleźć nie mógł, grymasił okropnie, miał trudności z wypowiedzeniem, "jak to rzec?" - Była to bestia, cała w szramach, czarna jak smoła, poprzecinana takimi rysami różowymi... I była silna, koszmarnie silna.
- Mieliśmy dołapać ją w podziemiach fortecy. - wtrącił Oltter, czując że odzyskał odwagę
- Ale spodziewała się nas. - westchnął Tleo - Parszywe bydle.
- Pytasz ile. - podjął Tleo - Namiestnik obiecał nam sześćset koron, ale pewno dostaniemy więcej za te komplikacje. Może jak ujrzy nasze rany wyjawi nam skurczysyn po co mu głowa tej cholery. A zadanie musimy wypełnić, tak czy siak, wżdy daliśmy słowo.
- A dane słowo to świętość. - dodał Oltter - A przynajmniej dla krasnoludów. |