Nie bacząc o ciszę, zbiegła po schodach, ignorując ból uda i obitych żeber. Nie było to gorsze od zwyczajowego treningu w Kaer Morhen. Pomieszczenie na dole okazało się zupełnie puste. Tylko ogień płonął słabo na palenisku. Co innego znajdowało się na zewnątrz. Przed lasem, w dolnej części zbocza wzgórza, płonęła ściana ognia. Wyglądało na to, że stworzona została z niczego, za pomocą czystej magii. Chmury zasłaniały większość gwiazd, światła jednak, zwłaszcza dla oczu wiedźminki i tak było dość. Mimo tego, nie dostrzegała Marka.
Zamiast tego, może ze dwadzieścia metrów od niej, rozgrywała się zupełnie inna scena. Mag i lokator stanicy w jednej osobie, klęczał na ziemi. Nie poruszał się, być może nie mógł. A wokół niego poruszało się coś innego. Unosząca się w powietrzu istota w sukni, ledwo widoczna, humanoidalna. Arina dostrzegała głównie długie, srebrzyste, połyskujące włosy, rozwiane na wietrze. Prawdziwym lub wyimaginowanym.
Północnica?
Obróciła swoją pół-kobiecą, pół-upiorną twarz ku wiedźmince i zaśmiała się okrutnie, okrążając raz jeszcze maga. Sięgnęła do niego dłonią, a ten wrzasnął. Nawet jak nie była w pełni materialna, srebrny miecz zapewne mógł ją chociaż przegonić. Dlaczego jednakże się pojawiła? ~Odejdź!~ |