Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2014, 14:28   #5
K.D.
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
[MEDIA]http://www.denkmal.org/audio/kenny%20rogers%20and%20the%20first%20edition%20-%20just%20dropped%20in.mp3[/MEDIA]

Baal pełzł, szurając brzuchem po rozgrzanym piasku. Nieubłagane promienie słońca w zenicie parzyły jego wąskie plecy. Nie czuł rąk ani nóg - skręcał się i wił, zostawiając za sobą zygzakowaty szlaczek który niknął gdzieś za hozyzontem pustyni. Piach cisnął mu się w oczy i usta, ale go nie zatrzymał. Stygijczyk pluł, kaszlał i płakał, z pełną determinacją prując przed siebie. Pot skwierczał i gotował się na jego karku i ramionach, gryząc boleśnie jego popękaną, spaloną skórę. Kątem oka widział cel swojej morderczej podróży, kolosalne bazaltowe konstrukcje które wznosiły się ku niebu - złamane wieże i zawalone mury, niczym przeżarte zgnilizną zęby wyrastające z paszczy pustyni. Wiedział, że rzucą na niego błogosławiony cień, skryją go przed tyranią okrutnego słońca, jeśli tylko starczy mu sił by do nich dotrzeć. Ale nieważne jak się starał, nieważne ile miesięcy i lat spędził na mozolnej wędrówce, ruiny były poza jego zasięgiem, zawsze w tym samym miejscu, zawsze tak samo daleko, kpiąc z jego wysiłków.

Coś naruszyło ziarna piasku na wydmie nieopodal. Baal wykręcił ciało i zasyczał groźnie, zwijając się w obronny kłębek. Wielki, włochaty pająk, o skorupie lśniącej jak kamienie szlachetne, poruszał się powoli w jego stronę, krok za krokiem swoich długich, ostrych jak brzytwy odnóży. Miliony czarnych, paciorkowatych oczu bez wyrazu, licznych niczym gwiazdy na nocnym nieboskłonie, śledziły leniwie ruchy Baala, kapiące jadem szczękoczułki drgały w oczekiwaniu. Baal-Khu-Set obnażył kły i wniósł się ponad piasek, gotów odpowiedzieć na atak. Pająk emanował pogardą i nienawiścią które biły w Stygijczyka niczym fale przypływu, miażdżąc jego odwagę i determinację. Monstrum zebrało się do skoku. Baal przymknął swoje gadzie oczy i wstrzymał oddech, czekając na śmierć.

*

Śmierć nadeszła; zimna, mokra i cuchnąca. Uczony zachłysnął się nią, przewrócił na bok i zwymiotował potężnie, plując żółcią. Targany konwulsjami, zatłuczony winem żołądek długo nie mógł dojść do siebie, opróżniając się raz po raz. Baal pozwolił mu czynić swoje, samemu zaś starając się odgonić opary opiatów i gorzały które gotowały mu się pod czaszką. Powoli wracały do niego wydarzenia poprzedniego dnia i nocy - pojedyncze wyrywki z barbarzyńskiej balangi której dopuścił się w zacnym gronie swoich towrzyszy podróży. Rozochocony szybkim powrotem do rzeczywistości, mężczyzna ostrożnie otworzył zalepione oczy, wpuszczając trochę światła do opuchniętego łba.

Zbrojny który nad nim stał zdawał się kontemplować przyłożenie mu pustym już kubłem między oczy, niezadowolony z szybkości z jaką Stygijczyk zbierał się z podłogi. Medyk wzniósł ręce w pojednawczym geście, ostrożnie wstał na klęczki, i z rozmachem wyrzygał się strażnikowi na buty. Mężczyzną ryknął i pchnął go piętą z powrotem na pokryte słomą klepisko, odwracając się by znaleźć jakąś szmatę.

-Chuj w dupę straży miejskiej- Szepnął pod nosem Stygijczyk, oblizując spękane wargi. Przeszło mu przez głowę że może jest właśnie aresztowany, a z pewnością byłoby za co, ale wydawało się to mało prawdopodobne. Otaczający go strażnicy wydawali się rozluźnieni, a nawet rozbawieni sytuacją. Jeden z nich podszedł bliżej, zdjął hełm i nadstawił ucho.

-Słucham?

-Powiedziałem: dzięki bogom za straż miejską- Odparł mu z uśmiechem lekarz. Kąski i okruszki wczorajszej uczty zdobiły jego czarną brodę i białe zęby. Rosły woj pokręcił głową, chwycił medyka za szmaty i postawił go na nogi. Okazało się że Baal zakończył swoją noc pod szynkwasem, w przeciwieństwie do swoich kompanów nie będąc w stanie odnaleźć drogi do łoża na pięterku. Wciąż czując jakby lodowate szpony jakiejś besti szarpały jego trzewia, Stygijczyk strzepnął słomę i kurz ze swojej kapoty i stękając podniósł z ziemi swój kapelusz, na którym ewidentnie przyszło mu spać. Zmaltretowane nakrycie głowy wróciło na swoje miejsce, a jego właściciel rozłożył ręce w pytającym geście i wyszczerzył bladą z przepicia gębę w złowrogim grymasie.
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 20-01-2014 o 14:36.
K.D. jest offline