Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2014, 22:18   #101
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Przy współpracy z Efcią

Fabien Dante


W przypadkach takich jak ten zawsze brakowało karetek, a osoby przeznaczone do transportu wystawiano w dość chaotyczny sposób na podjazd szybciej niż ambulansy nadążały ich odbierać. Nikt zatem nie zadawał zbędnych pytań, gdy podjeżdżały kolejne i pakowano do nich nieprzytomnych pacjentów. Gdy nadeszła ich kolej, nikt nie sprawdzał zezwoleń, pozwoleń, uprawnień czy innych świstków. Wyczekali odpowiedni moment , uprzednio wyłowiwszy wśród pacjentów Akamu Hokoriego, zapakowali chłopaka do pojazdu i ruszyli.

Łut szczęścia , na który liczyli, właśnie się im przydarzył czyniąc połowę planu wykonaną bez zbędnych komplikacji.

Pani Mathews siedząca za kierownicą skradzionego ambulansu prowadziła w miarę spokojnie, chociaż siedzący tuż obok niej Dante mógł dostrzec nieco nerwowe ruchy i ukradkowe spojrzenia w boczne lusterka. Nie było to dziwne. Wszak oboje mogli się obawiać, że ktoś jednak połapie się i wyśle za nimi jakiś radiowóz. Na szczęście tak się nie stało.


Zgodnie z planem skręcili w jedna z bocznych ulic i nią właśnie mieli udać się w umówione miejsce, gdzie czekało na nich wsparcie.

Fabien co jakiś czas zerkał na młodego Akamu. Chłopak leżał w miarę spokojnie pogrążony we śnie. Gdyby mężczyzna nie wiedział, co przytrafiło się szczenięciu, to mógłby spokojnie pomyśleć, że tamten śpi.

No, może nie tak do końca, gdyż od czasu opuszczenia kliniki na twarzy chłopaka od czasu do czasu pojawiały się grymasy bólu, a nawet strachu. A im bardziej oddali się od budynków, tym częściej owe grymasy pojawiały się jednocześnie młodzieniec zaczął się niespokojnie rzucać po łóżku. Zupełnie jakby opuszczenie murów tego przybytku zaowocowało jakaś nagłą zmianą w ciele chłopaka, jakaś chorobą.
Jakby tego było mało, Aoatea zaklęła pod nosem i pociagnęła za rękaw Teurga, by ten raczył spojrzeć przed siebie..
- Popatrz. - Ruchem głowy wskazała na to, co było przed nimi na drodze.


Bogowie odwrócili się chyba od nich. Na pustej - jak im się zdawało - drodze, stał policyjny radiowóz, a stojący przed nimi mundurowy machał do nich nakazując zatrzymanie się.

John Kaewe i Ryozo Sakamoto

Próba telefonicznego kontaktu z towarzyszami broni nie dała takiego efektu, jakiego by sobie Ryozo życzył. U Colstona uparcie odzywała się poczta głosowa. Przy którejś próbie Japończyk nagrał wiadomość, ale nie spodziewał się, by przyniosło to oszałamiające rezultaty.

Z kolei Syn Eteru owszem, odebrał, co zrodziło w Akashic nadzieję, która jednak została szybko pogrzebana, gdy Sarandon ściszonym głosem oznajmił, że nie może teraz przyjechać, będzie mógł najwcześniej za dwie godziny - spotkanie biznesowe.

W mieście widać było poruszenie. W stronę kliniki na sygnale zmierzały kolejne karetki, wozy strażackie i policyjne. Coś dużego się tam musiało stać.


Ryozo włączył radio, miał nadzieję trafić na jakiś serwis informacyjny. I faktycznie, udało się, media donosiły, że w Klinice Wiedernikowów podłożono bombę. Trwała ewakuacja szpitala i okolicznych budynków. Na razie nie wiadomo, kto ponosił odpowiedzialność ani, jakie miał motywy.

Na parking przy klinice dojechali mniej więcej pół godziny po odezwaniu się syren alarmowych. Okolica roiła się od służb ratunkowych, dziennikarzy i rządnych sensacji gapiów. O miejsce było dość trudno, ale Ryozo w końcu udało się zaparkować. Nie tak blisko budynku, jak początkowo planował, ale wystarczająco, by być w zasięgu kopuły.


Sonny zjawił się chwilę po nich. Na wieść, że będą tylko we trzech, nie wycofał się, był zdeterminowany. Cała trójka wsiadła na tył vana. Samakoto rozdysponował broń. Mogli zaczynać.

Hokorii od razu przeszedł do czynu. Obaj magowie to poczuli. Atmosfera w samochodzie gęstniała, coś jak powietrze na chwilę przed burzą. Kilkakrotnie jakiś niespodziewany odgłos, uruchamiany nagle policyjny kogut, albo zatrzaskiwane drzwi karetki, rozpraszały Eutanatosa, a wtedy czuć było, że wiszące w powietrzu napięcie raptownie opada. Wreszcie jednak udało się, przejście do Umbry stało dla nich otworem.

Przechodząc przez nie z początku czuli dojmujący chłód i wszechobecną wilgoć. Widoczność przesłaniała gęsta mgła. Z czasem, z każdym kolejnym krokiem poczęło robić się coraz cieplej i widniej. Wreszcie ich oczom ukazała się słoneczna, pełna zieleni okolica, a w samym jej centrum potężny budynek, wciąż jeszcze błyszczący nowością. Przywodził na myśl luksusowe uzdrowisko w modnym europejskim kurorcie. Istna sielanaka. I tylko jedna rzecz dziwiła. Okolica wydawała się zupełnie martwa, nie słychać było świergotu ptaków, a na drzewie nie drgnął nawet jeden liść.

Gdy znaleźli się po drugiej stronie, John rzucił okiem na Sonny’ego. To co ujrzał zadziwiło go. Obok niego nie stał bowiem, jak należałoby się spodziewać, ubrany w nienaganny garnitur Azjata w średnim wieku, lecz samuraj z rogatym hełmem na głowie i twarzą zakryta maską. Co dziwne jednak, oczodoły były puste.


Postąpili kolejnych kilka kroków i nagle to poczuli. Dojmującą chęć zostania w tym miejscu i zdrzemnięcia się w cieniu rozłożystych drzew. Miejsce to wydało im się istnym rajem na ziemi. Trawa była soczyście zielona, a niebo takie błękitne. Każdy kolejny krok wykonywali z coraz większym wysiłkiem, a tu było tak przyjemnie i ciepło, w sam raz, by odpocząć. Z trudem, ale udało im się zwalczyć chęć zatrzymania się. Szli nieprzerwanie. Wreszcie udało im się dotrzeć do drzwi kliniki: przeszklonych, idealnie białych. Jeden z nich sięgnął po klamkę.


Wewnątrz szpital nie wyglądał już tak sielankowo, jak na zewnątrz. Korytarze były niemożliwie długie i skąpane w mroku, mimo mocno świecącego na zewnątrz słońca. Odgłosy ich kroków odbijały się echem od ścian i sufitów. Całość robiła bardzo ponure wrażenie, miejsca pełnego bólu i smutku. I wcale nie pomagał fakt, że wnętrza wyglądały, jakby były świeżo oddane po remoncie. Ściany były zbyt białe, podłogi za czyste.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline