Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-01-2014, 22:18   #101
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Przy współpracy z Efcią

Fabien Dante


W przypadkach takich jak ten zawsze brakowało karetek, a osoby przeznaczone do transportu wystawiano w dość chaotyczny sposób na podjazd szybciej niż ambulansy nadążały ich odbierać. Nikt zatem nie zadawał zbędnych pytań, gdy podjeżdżały kolejne i pakowano do nich nieprzytomnych pacjentów. Gdy nadeszła ich kolej, nikt nie sprawdzał zezwoleń, pozwoleń, uprawnień czy innych świstków. Wyczekali odpowiedni moment , uprzednio wyłowiwszy wśród pacjentów Akamu Hokoriego, zapakowali chłopaka do pojazdu i ruszyli.

Łut szczęścia , na który liczyli, właśnie się im przydarzył czyniąc połowę planu wykonaną bez zbędnych komplikacji.

Pani Mathews siedząca za kierownicą skradzionego ambulansu prowadziła w miarę spokojnie, chociaż siedzący tuż obok niej Dante mógł dostrzec nieco nerwowe ruchy i ukradkowe spojrzenia w boczne lusterka. Nie było to dziwne. Wszak oboje mogli się obawiać, że ktoś jednak połapie się i wyśle za nimi jakiś radiowóz. Na szczęście tak się nie stało.


Zgodnie z planem skręcili w jedna z bocznych ulic i nią właśnie mieli udać się w umówione miejsce, gdzie czekało na nich wsparcie.

Fabien co jakiś czas zerkał na młodego Akamu. Chłopak leżał w miarę spokojnie pogrążony we śnie. Gdyby mężczyzna nie wiedział, co przytrafiło się szczenięciu, to mógłby spokojnie pomyśleć, że tamten śpi.

No, może nie tak do końca, gdyż od czasu opuszczenia kliniki na twarzy chłopaka od czasu do czasu pojawiały się grymasy bólu, a nawet strachu. A im bardziej oddali się od budynków, tym częściej owe grymasy pojawiały się jednocześnie młodzieniec zaczął się niespokojnie rzucać po łóżku. Zupełnie jakby opuszczenie murów tego przybytku zaowocowało jakaś nagłą zmianą w ciele chłopaka, jakaś chorobą.
Jakby tego było mało, Aoatea zaklęła pod nosem i pociagnęła za rękaw Teurga, by ten raczył spojrzeć przed siebie..
- Popatrz. - Ruchem głowy wskazała na to, co było przed nimi na drodze.


Bogowie odwrócili się chyba od nich. Na pustej - jak im się zdawało - drodze, stał policyjny radiowóz, a stojący przed nimi mundurowy machał do nich nakazując zatrzymanie się.

John Kaewe i Ryozo Sakamoto

Próba telefonicznego kontaktu z towarzyszami broni nie dała takiego efektu, jakiego by sobie Ryozo życzył. U Colstona uparcie odzywała się poczta głosowa. Przy którejś próbie Japończyk nagrał wiadomość, ale nie spodziewał się, by przyniosło to oszałamiające rezultaty.

Z kolei Syn Eteru owszem, odebrał, co zrodziło w Akashic nadzieję, która jednak została szybko pogrzebana, gdy Sarandon ściszonym głosem oznajmił, że nie może teraz przyjechać, będzie mógł najwcześniej za dwie godziny - spotkanie biznesowe.

W mieście widać było poruszenie. W stronę kliniki na sygnale zmierzały kolejne karetki, wozy strażackie i policyjne. Coś dużego się tam musiało stać.


Ryozo włączył radio, miał nadzieję trafić na jakiś serwis informacyjny. I faktycznie, udało się, media donosiły, że w Klinice Wiedernikowów podłożono bombę. Trwała ewakuacja szpitala i okolicznych budynków. Na razie nie wiadomo, kto ponosił odpowiedzialność ani, jakie miał motywy.

Na parking przy klinice dojechali mniej więcej pół godziny po odezwaniu się syren alarmowych. Okolica roiła się od służb ratunkowych, dziennikarzy i rządnych sensacji gapiów. O miejsce było dość trudno, ale Ryozo w końcu udało się zaparkować. Nie tak blisko budynku, jak początkowo planował, ale wystarczająco, by być w zasięgu kopuły.


Sonny zjawił się chwilę po nich. Na wieść, że będą tylko we trzech, nie wycofał się, był zdeterminowany. Cała trójka wsiadła na tył vana. Samakoto rozdysponował broń. Mogli zaczynać.

Hokorii od razu przeszedł do czynu. Obaj magowie to poczuli. Atmosfera w samochodzie gęstniała, coś jak powietrze na chwilę przed burzą. Kilkakrotnie jakiś niespodziewany odgłos, uruchamiany nagle policyjny kogut, albo zatrzaskiwane drzwi karetki, rozpraszały Eutanatosa, a wtedy czuć było, że wiszące w powietrzu napięcie raptownie opada. Wreszcie jednak udało się, przejście do Umbry stało dla nich otworem.

Przechodząc przez nie z początku czuli dojmujący chłód i wszechobecną wilgoć. Widoczność przesłaniała gęsta mgła. Z czasem, z każdym kolejnym krokiem poczęło robić się coraz cieplej i widniej. Wreszcie ich oczom ukazała się słoneczna, pełna zieleni okolica, a w samym jej centrum potężny budynek, wciąż jeszcze błyszczący nowością. Przywodził na myśl luksusowe uzdrowisko w modnym europejskim kurorcie. Istna sielanaka. I tylko jedna rzecz dziwiła. Okolica wydawała się zupełnie martwa, nie słychać było świergotu ptaków, a na drzewie nie drgnął nawet jeden liść.

Gdy znaleźli się po drugiej stronie, John rzucił okiem na Sonny’ego. To co ujrzał zadziwiło go. Obok niego nie stał bowiem, jak należałoby się spodziewać, ubrany w nienaganny garnitur Azjata w średnim wieku, lecz samuraj z rogatym hełmem na głowie i twarzą zakryta maską. Co dziwne jednak, oczodoły były puste.


Postąpili kolejnych kilka kroków i nagle to poczuli. Dojmującą chęć zostania w tym miejscu i zdrzemnięcia się w cieniu rozłożystych drzew. Miejsce to wydało im się istnym rajem na ziemi. Trawa była soczyście zielona, a niebo takie błękitne. Każdy kolejny krok wykonywali z coraz większym wysiłkiem, a tu było tak przyjemnie i ciepło, w sam raz, by odpocząć. Z trudem, ale udało im się zwalczyć chęć zatrzymania się. Szli nieprzerwanie. Wreszcie udało im się dotrzeć do drzwi kliniki: przeszklonych, idealnie białych. Jeden z nich sięgnął po klamkę.


Wewnątrz szpital nie wyglądał już tak sielankowo, jak na zewnątrz. Korytarze były niemożliwie długie i skąpane w mroku, mimo mocno świecącego na zewnątrz słońca. Odgłosy ich kroków odbijały się echem od ścian i sufitów. Całość robiła bardzo ponure wrażenie, miejsca pełnego bólu i smutku. I wcale nie pomagał fakt, że wnętrza wyglądały, jakby były świeżo oddane po remoncie. Ściany były zbyt białe, podłogi za czyste.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 31-01-2014, 20:56   #102
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny Kerm & Abishai

Ryozo rozejrzał się po pustym korytarzu, paradoksalnie bardziej uspokojony tym widokiem. Przynajmniej nie była to sztuczna maska nałożona na rzeczywistość. Ujął mocniej w dłonie karabinek samopowtarzalny, z którego obecności czerpał otuchę. Następnym razem, gdy napotka na wilkopodobne kreatury, będzie bardziej przygotowany.
Ryozo nie zmienił się tak drastycznie jak Sonny, niemniej jego wygląd


wędrownego buddyjskiego mnicha kontrastował z trzymanym w rękach egzemplarzem najnowocześniejszej techniki militarnej. Tuż za Ryzozo stała młoda dziewczyna ubrana w wariację na temat stroju miko i uzbrojona w miecz. Była rysunkowa i realna zarazem… wyjątkowe wyzwanie dla percepcji. Była też awatarem Ryozo.
Sakamoto spojrzał na Sonny’ego.
-Prowadź do tego dzieciaka. My będziemy cię osłaniać - rzekł spokojnym głosem.
W oczach Johna klinika wyglądała jak kwintesencja szpitalnej sterylności. W przeciwieństwie do Sony’ego i Ryozo, którzy nijak nie pasowali do białych ścian.
Swoją drogą John, w którym najwyraźniej odezwała się krew barbarzyńskich przodków, również nie pasował do otaczających ich murów. Tak jak i broń, którą trzymał w dłoniach. Zdecydowanie lepszy byłby potężny miecz.


- Możemy iść - stwierdził.

Szli i szli, powoli i metodycznie przeszukując każde pomieszczenie po kolei. Nie wyglądało na to, by miało się to szybko skończyć.
Jak się bowiem okazało Sonny nie potrafił zlokalizować poszukiwanego chłopaka za pomocą swej magyi. Ryozo miał nadzieję, że Hokorii przynajmniej wie jak ów dzieciak wygląda. Zresztą, nie było to zmartwieniem Sakamoto… Jego problemy wiązały się z wilczkiem i kałamarnicą, a nie z nastolatkiem faszerowanym psychotropami.
Dlatego narzucił reszcie kierunek wprost ku centrum szpitala, bowiem założył że tam też musi znajdować się centrum bariery okalającej budynek. Tam też muszą kryć się jakieś przesłanki za tożsamością maga, który ją stworzył.
Ryozo współczuł dzieciakowi i rozumiał motywy działań Sonny’ego, ale także miał tu własne sprawy do załatwienia.
Z początku szpital wydawał się dość schludny i pusty…zimny i bezosobowy budynek był przynajmniej naturalny. Nie napotykali jak dotąd, żadnych stworzeń… w tym i duchów. Najwyraźniej sferyczna bariera czyniła to miejscem bezpiecznym. Tylko… dla kogo została stworzona? I po co?
Dopiero po jakimś czasie napotkali widmo… odbicie żywego śmiertelnika po drugiej stronie rękawicy. Nie tej osoby jednak szukali, więc podążali dalej… ku centrum.
- Czy wy w ogóle wiecie, dokąd chcecie iść, czy też może będziemy się włóczyć po całej klinice? - spytał John. - Przydałby się nam jakiś plan budynku - dodał.
Nie najlepsza organizacja, pomyślał.
- Plan budynku niewiele by nam dał - zauważył Sony - Umbralne odbicie kliniki tylko częściowo przypomina rzeczywistość.

Hokorii przyznał to, co Sakamoto podejrzewał już od jakiegoś czasu. Choć Ryozo był w szpitalu raptem raz, czy dwa razy, jego uwadze nie umknęły drzwi i korytarze, których - dałby sobie za to uciąć rękę - w realnym świecie w tym miejscu nie było. Umbralna klinika nie była prostym odbiciem tej rzeczywistej.
Ryozo spojrzał na Johna i wzruszył ramionami dodając.
- Badamy teren, szukamy wskazówek, które są tu ukryte… Jaki plan mógłby w tym pomóc? Na żadnym z planów nie umieszcza się tego, co się chce ukryć w duchowym wymiarze.
Potarł podbródek dodając. - Dlatego może lepiej zacząć sprawdzanie od tych korytarzy, które nie istnieją w naszej rzeczywistości.
- Wtedy od razu byśmy wiedzieli, co jest niezgodne z planem - odparł John. - Ale może się dowiem dokładniej, czego szukamy? Żebym nie było tak, że nadepnę na wskazówkę i jej nie rozpoznam.
-Zobaczysz zapewne jak… się natkniesz.- odparł Ryozo zastanawiając się, jak właściwie wyszkolony był John, skoro zadawał takie pytania. I co właściwie umiał i wiedział?
- Tam, kawałek dalej, jest pokój, w którym może znajdziesz coś ciekawego. - John wskazał kierunek.
Ryozo wzruszył ramionami i udał się we wskazanym przez Johna kierunku. W końcu ten kierunek był dobry jak każdy inny.

Szli we wskazanym przez Johna kierunku. Choć Eteryta stwierdził, że to tylko kawałek, szli i szli, a końca nie było widać. Kilka razy Ryozo zdawało się, że któryś raz z kolei mijają te same drzwi, a przecież skręcali tylko raz, czy dwa. Ten budynek wyraźnie płatał figla ich zmysłom. Doktor Kaewe również to dostrzegł, nie mniej jednak był pewien, w którą stronę mają iść i nie przerwał marszu.

Ryozo był cierpliwy, podążająca za nim Riku spokojna. Niemniej Sakamoto zerkał na Sonny’ego… w końcu to on nalegał na pośpiech, w końcu to jemu zależało. Ryozo zaś w zasadzie nigdzie się nie spieszył. Za to obserwował otoczenie starając się dostrzec charakterystyczne punkty każdego korytarza, po którym przechodzili.
Japończyk martwił się… czy aby Sonny’emu starczy cierpliwości. I czy ta wędrówka miała dalszy sens dla niego. Nie mógł zajrzeć do świata rzeczywistego. Byli więc głusi i ślepi. Ryozo jednak szukał szczenięcia, które nachodziło go poprzez Umbrę, więc tym się akurat nie martwił.

Ponoć wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ta jednak była - przynajmniej według Johna - zadziwiająco kręta. Mimo wszystko był pewien, że w końcu dotrze do miejsca, gdzie znajduje się coś dziwnego, coś, co zwróciło na siebie jego uwagę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-02-2014, 09:09   #103
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Fabien uśmiechnął się pod nosem. Nie udało się im. Sprawy komplikowały się niespodziewanie. Ale jeszcze nie wyglądało to beznadziejnie. Jeden policyjny radiowóz. Dwóch ludzi. Z mocami Matki powinni sobie z nimi poradzić. Zagadać. Przekonać, by puszczono ich dalej. Dlatego spojrzał na swoją „wspólniczkę” dając znak, by posłuchała wezwania.

Aoatea zatrzymała samochód w dość sporej odległości od policjanta chcąc go zmusić do podejścia do nich i tym samym zyskując trochę na czasie.

- Nie dobrze. - Powiedziała spoglądając na swojego towarzysza. - Jakieś sugestie?

- Mamy dwie możliwości – wyjaśnił Fabien. - Albo ich zagadamy, albo uciekamy. Ucieczka jest mocno ryzykowna. Zagadujesz głównie ty. Ja mogę cię wspomóc darem perswazji, ale nie na tyle, bym miał pewność sukcesu. Moim zdaniem musimy ich przekonać, że szukamy alternatywnej trasy do szpitala, z którego jest karetka. Chyba, że już zgłoszono kradzież. Możemy grać zdrowiem pacjenta, ale klapa będzie jak zapytają o dokumenty.

Młoda Filodoks wzięła kilka głębokich oddechów by się uspokoić. Oparła obie dłonie na kierownicy i czekała, aż umundurowany stróż prawa podejdzie. Dante obserwował podchodzącego funkcjonariusza.

Był to mężczyzna o polinezyjskich rysach twarzy. Szczupły i dobrze zbudowany. Poruszał się z gracją jakiegoś drapieżnika.

Będąc kilka metrów od samochodu zdjął swoje, jakże typowe dla policjantów, okulary przeciwsłoneczne. Mathews jęknęła cicho.

- Co się dzieje? - zapytał Fabien.

- Mamy szczęście. - Odparła uśmiechając się lekko, acz nieco nerwowo. - Chyba. - Dodała po chwili nieco mniej pewnym głosem.

W tym samym czasie policjant był już przy karetce. Pani prawnik otworzyła okno od strony kierowcy.

- Cześć Makoa. - Zwróciła się do policjanta.

Ten w pierwszej chwili nie wiedział z kim ma do czynienia.

- Aoatea? - Zapytała niepewnie po krótkim czasie. - Cholera, macie problem. - Powiedział spoglądając w stronę policyjnego wozu. - Mamy sygnał, że ktoś chce porwać chłopaka. - Spojrzał wymownie w ich kierunku.

W tej sytuacji theurg pozostawił rozmowę Aotei samemu zajmując się obserwowaniem przebiegu sytuacji. Skoro znała tego człowieka, stwarzało to im szansę na wyjście cało z tej opresji. Starał się wyglądać na jak najmniej zdenerwowanego całą sytuacją.

- Sygnał? - Zdziwiła się pani prawnik.

- Tak. - Policjant pokiwał głową. - Dlatego tu jesteśmy. Mój partner już sprawdza w bazie trasy ambulansów. I obawiam się, że macie poważny problem.

Aoatea już chciała się odezwać, ale Makoa był szybszy.

- I nie, nie mogę was puścić. - Raz jeszcze spojrzał w kierunku radiowozu, w którym siedział jego partner. - Bardzo mi przykro.

- Proszę posłuchać - Fabien uśmiechnął się sięgając po moce Matki. Jego głos był teraz stanowczy, zdecydowany, poważny i pełen troski. - Ten chłopiec jest poważnie chory i potrzebuje niezbędnego transportu medycznego. Wybraliśmy alternatywną trasę, ponieważ większość głównych dróg przelotowych korkują teraz regularne kursy innych karetek. Musiało zajść jakieś nieporozumienie, podczas tej sytuacji alarmowej. I chętnie je wyjaśnimy, kiedy już nasz pacjent będzie bezpieczny. Proszę zatem puścić nas i dalej wykonywać swoje obowiązki służbowe. A kiedy skończymy ten kurs, na pewno wszystko się wyjaśni. Nie będziemy chyba przez ewidentną pomyłkę ryzykować życia chłopaka. Proszę spojrzeć, to jeszcze dziecko i nie wiem jak pan i pana partner, ale ja nie mam zamiaru mieć jego życia na swoim sumieniu.

Fabien mówił spokojnie, nie podnosząc głosu, nie denerwując się. Jak nie on. Po prawdzie Fabien nie był do końća sobą. Sięgnął po moce śpiących w jego krwi duchów. Odwołał się do swojej pamięci przodków przyzywając na pomoc Mówiącego w Serca - potężnego sędziego jego plemienia, znanego z tego, że potrafił wzruszyć nawet głaz. Dosłownie. Duch kamienia w Umbrze.

- Możemy jechać i wyjaśnić problem po tym transporcie? – dokończył próbę manipulacji Fabien.

Policjant przekrzywił lekko głowę i z lekką irytacją wpatrywał się przez chwilę w młodego Teurga.

- Doprawdy? - Spytał w końcu. W jego głosie dało się słyszeć pewną nutę lekceważenia. - A ja myślałem…

- Wystarczy tego. – Mathews chyba wyczuła, co się święci i wkroczyła do akcji, by zdusić ogień w zarodku. - Makoa wie, kogo i gdzie wieziemy, nie ma więc sensu udawać przed nim. - Stróż prawa wygiął usta w czymś, co na upartego można by było uśmiechem nazwać słysząc jej słowa.- Ale Fabien ma rację, musimy zabrać stąd chłopaka.

Tę ich wymianę zdań przerwał szum krótkofalówki policjanta.

- Makoa? - Rozległo się po chwili. - Co tam masz? Sprawdziłem w bazie numery boczne tego ambulansu.

- I? - Stojący obok nich policjant podniósł odbiornik i wyrzucił z siebie tylko spójnik nakazując im jednocześnie milczenie.

- I nie podoba mi się to. - Usłyszeli w odpowiedzi.

- Kurwa, już się zorientowali. - Powiedział trzymając cały czas przy uchu krótkofalówkę, ale nie przełączając jej na tryb mówienia.

Fabien czekał na rozwój wypadków, coraz bardziej zaniepokojony.

W miedzy czasie Fabien odnotował poruszenie na łóżku w części dla pacjentów. A po chwili leżący tam Akamu Hokorii jęknął głośno. Jego oddech przyspieszył i stał się dużo płytszy. Chłopka nie był podłączony do żadnego sprzętu, a nawet gdyby był, to żadne z nich nie było lekarzem, czy nawet ratownikiem medycznym i nie mieliby pojęcia, co mówią wskazania na aparaturze.

Młody Teurg dostrzegł coś jeszcze. Przez uchylone okno wleciała do środka ćma. Zwykła brunatna ćma. Zatoczyła koło nad głową leżącego i usiadła na jego czole.

Fabien uśmiechnął się mimo powagi sytuacji.

Wierzył w ćmy. Miał jedną za przyjaciela. To ona wskazywała mu ścieżki przez Umbrę, to ona uczyła go mądrości duchów.

- Możemy jechać - powtórzył pytanie patrząc na policjanta. - Jego stan się pogarsza. Proszę. Potem wszystko wyjaśnimy.

Policjant wdał się w rozmowę ze swoim partnerem siedzącym w zaparkowanym nieopodal radiowozie. Z jej treści jednoznacznie wynikało, że w klinice już zorientowano się, że zniknął im jeden pacjent i zaalarmowano odpowiednie służby. Z treści rozmowy oba Garou mogły się dowiedzieć, że matka chłopaka powiadomiła zarówno personel ośrodka medycznego jak i policję o swoich podejrzeniach, co do możliwości porwania jej syna.

- I weź od nich papiery do sprawdzenia. - Dało się słyszeć na końcu rozmowy miedzy policjantami.

- Nie mogę was puścić. - Powiedział Makoa. - Centrala chce papieru.

Tymczasem ćma ponownie wzbiła się w powietrze zataczając koliste ruchy od chłopaka w stronę z kliniki. Zupełnie jakby tworzyła jakiś tunel wokół czegoś, wokół prostej linii ciągnącej się od Akamu właśnie w stronę budynku od którego starali się oddalić.

Fabien nie rozumiał znaków dawanych przez ćmę. Postanowił jednak obserwować jej poczynania, tracąc pozornie zainteresowanie policjantem. Liczył na to, że sędzina bardziej predysponowana do przekonywania ludzi, przełamie w końcu opór policjanta. Jeśli nie. Cóż. Nie bardzo jeszcze wiedział, co mogliby zrobić, poza brawurową ucieczką.

Nic by im to jednak nie dało.

- Chcesz, żebym poszedł za tobą w Cień? - wyszeptał w mowie duchów młody theurg.

Owad zawisł nagle w powietrzu zaprzestając swojego dziwnego lotu. Wyglądało jakby przyglądała się Garou.

Pacjent jękną ponownie, a na jego czole pojawiły się krople potu.

Ćma “spojrzała” na szczenię i wróciła do swojego lotu, rysując na nowo tunel.

- Odsuń się! – zdecydował Dante wykrzykując to do policjanta.

- Jedź! – wydał szybkie polecenie wilkołaczycy za kierownicą. – Jeśli dasz radę, staranuj radiowóz! Zyskamy na czasie!

Miał plan. Odjechać ile się da, ukryć gdzieś samochód. I wejść w Umbrę, tak jak sugerowała ćma marzeń pacjenta. Przynajmniej miał nadzieję, że dobrze zrozumiał przesłanie duchów.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-02-2014, 22:32   #104
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Fabien Dante

Wiedziona impulsem Aoatea Mathews depnęła na pedał gazy. Silnik zaryczał i oboje poczuli, jak potężna siła wciska ich w fotele, gdy samochód ruszał z miejsca.
Policjant zdążył odskoczyć i tym samym uniknąć potrącenia. W lusterku Fabien mógł dostrzec, że stróż prawa wyciąga z kabury pistolet. Ale żaden strzał nie padł, na ich szczęście.

Drugi ze oficerów nie miał już tyle skrupułów i władował w oddalający się ambulans cały magazynek. Kilka kul trafiło w karoserię, dziurawiąc ją, na szczęście omijając kluczowe dla samochodu elementy takie jak silnik, chłodnica czy różnego rodzaju wężyki z płynami.
Fabien Dante dzielił swoją uwagę między to. co działo się na zewnątrz i to. co działo się wewnątrz. A działo się sporo.

Leżący z tyłu wozu Akamu Hokorii wił się teraz niespokojnie jęcząc do tego głośno. Młody Terug mógł się domyślać z jakimi demonami może teraz walczyć umysł chłopaka. Podobne rzeczy widywał dosyć często w swej pracy. Ludzi na głodzie narkotykowym i ich majaki. Mógł tylko współczuć dzieciakowi i mieć nadzieje, że stadium uzależnienia nie było zbyt głębokie i młody organizm poradzi sobie z trucizną.

Niestety nagłe szarpniecie, które wyrwało Aoateii kierownicę z rąk, mogło sugerować, że jedna z kul trafił jednak w coś więcej niż karoserię. Pani prawnik okazała się nader złym kierowcą. Straciwszy panowanie nad autem nie potrafiła go już odzyskać. Fabien też niewiele miał w sobie z Senny czy Hakkinena.

Seria kolejnych szarpnięć, które mogły źle się dla nich skończyć, gdyby nie pasy bezpieczeństwa, zakończyła się gwałtownie, gdy auto wypadłszy z drogi zatrzymało się w jakiś zaroślach. Dobrze, że nie na drzewie. Chociaż i tak doznali kilku drobnych otarć i stłuczeń.

Chłopakowi na szczęście nic się nie stało. Spadło na niego co najwyżej kilka lekkich rzeczy, które znajdowały się w różnego rodzaju schowkach.
Sam ambulans nie nadawał się już raczej do dalszej jazdy, o czym dobitnie świadczył biały dym wydobywający się spod zniekształconej maski.

John Kaewe i Ryozo Sakamoto

Szli i szli, a ich kroki odbijały się echem od ścian i sufitów. Wreszcie John zatrzymał się, ale zrobił to tak gwałtownie, że jego dwaj towarzysze prawie na niego wpadli. Drzwi, przed którymi stali, wyglądały jak dziesiątki innych drzwi, jakie mijali w swojej wędrówce po szpitalu. Skąd zatem doktor Kaewe wiedział, że są tymi właściwymi, nie sposób było zgadnąć. On sam nie do końca zdawał sobie sprawę, skąd to wiedział. Ale był pewien.

Nie czekając na słowa przyzwolenia, Eteryta sięgnął po klamkę. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie, a ich jęk rozniósł się echem po pustym korytarzu. Gdyby ktokolwiek ich śledził, nie miałby najmniejszych problemów ze znalezieniem.

Pokój, do jakiego trafili, nie różnił się niczym od dziesiątek innych pokoi w tym, jak i dziesiątkach innych szpitali. Podłoga, podobnie jak w całej klinice, była sterylnie czysta, wręcz lśniąca, pościel na łóżku idealnie wyprasowana. Jak gdyby to miejsce tylko czekało na nowego pacjenta.


W pomieszczeniu nie było nawet śladu obecności ludzkiej. Ryozo już miał zawyrokować, że nie tego pomieszczenia szukali, jednak ubiegł go John pokazując wiszącą na ramie łóżka kartę szpitalną. Na górze, wielkimi literami napisano nazwisko: “Akamu Hokorii”.

W tym momencie Sony potknął się o coś. John mógł się tylko domyślić, znaczenia słów padły przy tym z jego ust. Natomiast Sakamoto doskonale zrozumiał japońskie przekleństwo. Cała trójka spojrzała w miejsce, z którym jeszcze przed chwilą stał Eutanatos. Cała trójka dostrzegła też owo coś, o co zahaczyła noga Azjaty. Był to bowiem łańcuch, gruby, wyglądający na solidy, stalowy łańcuch, świecący jednocześnie jakimś nienaturalnym zielonkawym blaskiem. Jeden jego koniec był przyczepiony do pustego obecnie szpitalnego łóżka, drugi natomiast niknął za drzwiami i dalej za zakrętem korytarza.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 17-02-2014, 17:39   #105
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Fabien Dante z trudem utrzymywał nerwy na wodzy. Spotkanie z policją a potem brawurowa ucieczka osłabiły jego wiarę w sukces ich szaleńczego planu. Nadal jednak nie widział innego rozwiązania. To, że chłopak odzyskiwał świadomość mogło być sygnałem negatywnym – jak go odbierał, jak również pozytywnym, – w co chciał wierzyć.

Młody theurg niewiele zapamiętał z ucieczki, poza jękliwym zawodzeniem sygnału karetki, piskiem opon ścieranych na asfalcie, pędem maszyny. Nie cierpiał tego. Wręcz czuł obrzydzenie do tych wytworów Tkaczki, kiedy tak pokazywały, jak można urągać prawom natury, prawom Gai, i przemieszczać się w przestrzeni szybciej, niż jakiekolwiek żywe stworzenie.

Kiedy samochodu wjechał na bezdroża i Aotea wyłączyła sygnał Fabien zacisnął zęby. Pojazd podskakiwał na wybojach, a wilkołak cały wysiłek wkładał w to, by porwanemu chłopakowi nie stała się krzywda, osłaniając go własnym ciałem.

W końcu przydarzyło się im to, co było nieuniknione. Aotea straciła panowanie nad pojazdem i wjechała do rowu. Przez chwilę zapanowała cisza.
Fabien potrząsnął głową, rozchlapując krople krwi naokoło. Najwyraźniej albo uderzył w coś podczas wypadku, albo coś spadło mu na głowę. Warknął cicho, zmieniając formę w gabro i pozwalając, by jego ciało uzdrowiło się z tych potłuczeń.

Spojrzał na chłopaka. Ten wyglądał na całego, chociaż nadal jego stan wydawał się być poważny. W takich momentach, jak ten Dante żałował, że nie zna daru uzdrowienia. W tej sytuacji Dotyk Matki byłby czymś, co mogło zdecydować o tym, czy chłopak będzie żył, czy umrze. W gruncie rzeczy Fabienowi było to obojętne. Jako wilkołak i na dodatek Patrzący w Gwiazdy wierzył w cykl żyć, w koło reinkarnacji i w wędrówkę duszy, zarówno ludzkiej, zwierzęcej jak i wilkołaczej. Podchodził do tego spokojnie, jak do wyroku Wielkiej Matki. Jeśli młodzieniec przeżyje – taką będzie wola Gai. Jeśli umrze – widocznie to przeznaczyła mu Matka Wszechrzeczy. Ich rolą było wypełnienie Jej woli – niezależnie od tego, jakie będą konsekwencje ich czynu.
Gaja bierze i Gaja zabiera.

- Ponieważ w życiu-i-śmierci jest budda, nie ma życia-i-śmierci - powiedział mędrzec Chiashan – mruknął pod nosem Fabien wychodząc na zewnątrz karetki, gdzie – jak przekonał się z ulgą, stała już Aotea.

- Nic mu nie jest? – zapytała wilkołaczka.

- W porządku, na ile to możliwe – odpowiedział Fabien i po kolejnych trzech oddechach dodał: - Ponieważ w życiu-i-śmierci nie ma buddy, nie ma błądzenia pośród życia-i-śmierci powiedział mędrzec Tingshan.

Aotea spojrzała na niego zdziwiona, ale nic nie powiedziała.

- Ta karetka już dalej nie pojedzie – Fabien przyglądał się krytycznie dymowi unoszącemu się znad silnika. – Daleko jeszcze jesteśmy od wyznaczonego miejsca?

- Kilkanaście kilometrów stąd – odpowiedziała Aotea.

Fabien pokręcił głową oceniając szanse.

- Może nie przeżyć. Twoja starszyzna musi nam pomóc. Musi się włączyć. Nie mogą stać na uboczu. To zbyt ważne i oni dobrze o tym wiedzą.

Nie skomentowała. Milczała wpatrując się w niego z uwagą.

- Wezmę go w dżunglę. Ale nie pójdę na wyznaczone miejsce. Odejdę kilka kilometrów stąd i znajdę miejsce, które wyda mi się odpowiednie. Wilkołaki z twojego szczepu nie powinny mieć problemów z moi wytropieniem. Tam zacznę rytuał. Nie będę czekał do świtu. Matka zdecyduje, czy chłopak ma żyć, czy umrze i on i jego matka.

- Matka?

- Tak. Matka. Twój znajomy policjant. Każdy, kto będzie w stanie powiązać ciebie lub mnie z tą sprawą. – Fabien mówił powoli, głosem bez emocji. – Nie zrobię niczego, co uniesie Zasłonę. I albo znajdziecie sposób, żeby zamknąć usta ludziom, wymazać im wspomnienia, albo trzeba będzie pozbyć się świadków.

W tym momencie, gdyby Aotea spojrzała w oczy łagodnego theurga zobaczyła by tylko to, że myśli, to co mówi. Szanował Życie. Ale był wilkołakiem. I kiedy trzeba był gotów je odbierać.

Może teraz prawniczka żałowała, że zdecydowała się zaufać Patrzącemu w Gwiazdy, ale jak mawiali mędrcy, nie ma życia i śmierci. I jeśli nawet czyny odcisną piętno na jego karmie, to i tak będzie trzeba chronić społeczność. Będzie trzeba chronić Garou. W razie czego Goniący Ćmy Marzeń był gotów porzucić Tellurię i zamieszkać pośród Królestw Umbry. I tak bardziej lubił duchy, niż ludzi.

- Idź. Zawiadom starszyznę, niech spróbują zatuszować sprawę i nam pomoc. A ja znajdę kryjówkę.

Młody theurg ponownie przyjął postać gabro. Dzięki sile mięśni mógł bez trudu nieść prze jakiś czas bezwładne ciało chłopaka. Niezbyt daleko. Kilka kilometrów w dżunglę, byle oddalić się od karetki.

Fabien szukał wody – strumienia, rzeki, czegokolwiek. Miał zamiar przejść nią kawałek, a potem zatrzymać się, rozpalić mały ogień i rozpocząć rytuał oczyszczenia. Był gotów zabrać się za niego szybciej, gdyby okazało się, że chłopak traci siły zbyt szybko lub dzieje się z nim coś paskudnego.

- Matko, nie opuszczaj mnie w potrzebie – szeptał młody theurg znikając w dżungli. – O Wielka Gajo, stworzycielko mej rasy, Pramatko, Prastwórczyni, Krynico Życia, proszę ciebie, ja, Goniący Ćmy Marzeń, twoje Male szczenię, twój kwilący kapłan. Daj mi siłę, natchnij mnie swoją mądrością i ześlij mi swoje duchy, by pomogły mi ocalić te niewinne szczenię przed trucizną Wymru, przed Mackami Węża Zniszczenia, przed toksyną Żmija. Przyjmij proszę, o Wielka Matko, słowa pokornej modlitwy i przysięgi twego dziecięcia. Za ocalenie tego życia i żyć powiązanych z nim węzłami Twej dobroci, za łaskę, którą racz mi Matko wykazać, przysięgam Ci, o moja Matko, że zapolują w Umbrze na zmory bez strachu i w intencji tych, których pozwolisz mi ocalić.

Fabien szedł. Wąskie usta zaciśnięte miał w kreskę a oczy zamglone, jakby wypatrywały jakiegoś znaku od Wielkiej Matki. Sygnału, który pozwoliłby jemu, młodemu theurgowi, zrozumieć intencje Gai.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-02-2014, 20:50   #106
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ryozo przez chwilę się przyglądał łańcuchowi, wodząc beznamiętnym spojrzeniem po jego ogniwach.
- Tak pilnują tu swych więźniów- stwierdziła cichutko Riku-sama.
- Tylko… po co? - odparł Sakamoto. To nie miało sensu. Po co przetrzymywać siłą pacjentów. Po co używać do tego magyi?
Tu się tego jednak nie dowiedzą. Pozostawało więc jedno.
- Idziemy do drugiego końca łańcucha, w razie czego… należy być gotowym do jego przecięcia - zadecydował mnich, kucnął i jego dłonie splotły się razem.
Kolejne gesty układały się błyskawicznie w kolejne mudry, przy cichym mamrotaniu. Każdy kolejny gest sprawiał, że z podłogi wynurzała się katana zbudowana z esencji Penumbry.

- Widzieliście już kiedyś coś takiego? - John zwrócił się do pozostałych magów.
Sam w tym samym czasie usiłował się zorientować, z czego jest zbudowany łańcuch.

Sony pokręcił przecząco głową, John tymczasem dostrzegł, że łańcuch zbudowany jest z czystej Kwintesencji.

- Kwintesencja, kto by pomyślał - powiedział. - Kto był w stanie coś takiego stworzyć... - Te słowa skierował bardziej do siebie, niż do pozostałych.

Sonny również począł badać istotę łańcuchów przykuwających coś lub kogoś do łóżka. Stał dłuższą chwilę w milczeniu, skupiony.

- Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego - odezwał się wreszcie, a w jego głosie słychać było zaskoczenie i coś jakby podziw. - Ktokolwiek to stworzył, musiał być dość potężny.

Znów zamilkł na chwilę, z tym samym wyrazem skupienia na twarzy.

- Być może jest tutaj więcej takich łańcuchów, w innych pokojach. Może warto by sprawdzić - dorzucił po chwili.
- Więcej? - John najpierw spojrzał na Sonny’ego, potem na łańcuch. - To chyba trzeba by dużo czasu, żeby coś takiego stworzyć. Albo być naprawdę potężnym.
- Tylko to przyciągnęło moją uwagę - skomentował ostatnią uwagę Sony’ego.
- Sprawdzimy później. Najpierw załatwmy to, po co tu przyszliśmy.- Ryozo zatknął ukończony miecz za pas swej szaty.- Ruszajmy wzdłuż jego łańcucha, ku drugiemu końcowi. Skoro już mamy jakąś wytyczoną ścieżkę, to się jej trzymajmy.
John tylko skinął głową.
Nie miał nic przeciwko temu, a poza tym nie bardzo wiedział, co innego mieliby robić.

Idąc wzdłuż łańcucha przemierzali kolejne korytarze. Okazało się jednak, że wyznaczony przez niego szlak nie jest tak prosty, jak by sobie tego życzyli. Łańcuch bowiem wił się po różnych przejściach i pomieszczeniach. Magowie mogli zatem zwiedzić umbralne odbicia kolejnych laboratoriów i pracowni, w których pacjentów kliniki poddawano najróżniejszym badaniom.

Ryozo zerkał na nie nieco zaciekawiony. Liczył, że w którymś z pomieszczeń natrafi na ślady twórcy zarówno łańcucha jak i kopuły. Ślady… które pozwolą ustalić jego tożsamość. Jemu się nie spieszyło… w przeciwieństwie do Sonny’ego. Zresztą póki co miejsce okazywało się bardzo bezpieczne. Widać wszelkie zagrożenia zostały po drugiej stronie kopuły.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-02-2014, 22:54   #107
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Fabien Dante

W tej postaci Fabien mógł więcej. Chwycił bezwładne ciało chłopaka i ruszy przed siebie.


Wszedł w zarośla, które szybko przeistoczyły się w las. Gęsty, zielony las. Radosny śpiew ptaków był czymś tak przyjemnym . Las zupełnie nieruszony ludzką ręką. Dziki i pierwotny. Taki bliski sercu każdego obrońcy Gai.

Młody Teurg czuł się tu bardzo dobrze i może dlatego nie od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Że chyba krąży w kółko, bo już z trzeci raz mijał ten sam wielki głaz gęsto porośnięty mchem.
A może jednak nie? Może mu się tylko wydawało? Wszak okolica zmieniała się. Słyszał coraz wyraźniej szum wody, do której podążał. I coś jeszcze. Z początku nie bardzo mógł określić, co to właściwie za dźwięk. Miał tylko pewność, że nie jest on wytworem natury, chociaż doskonale się z nią komponował. Był czymś bliskim Garou. Była to pieśń wojownika. I chociaż słów nie rozumiał, wiedział, a właściwie bardziej czuł, że jest to modlitwa. Taką samą przecież zaniósł niedawno do Matki.

Po kilkunastu kolejnych metrach zobaczył go. Nad brzegiem rzeki stał stary człowiek w kolorowym płaszczu, z równie kolorowym pióropuszem na głowie. Fabien widział już tak ubraną postać. Przywodziła ona na myśl tę słynną statuę stojącą przed pałacem Iolani. Fabien widział tę rzeźbę kilkakrotnie będąc w centrum miasta. Tutaj miał przed sobą żywy odpowiednik i chociaż mężczyzna był niewątpliwe stary, dużo starszy niż ten z pomnika, to trzymał się równie prosto i majestatycznie.


Od razu dwie rzeczy uderzyły Fabiena. Po pierwsze ogień. Stary wojownik stał przy ognisku, ale Patrzący w Gwiazdy nie czuł jego zapachu. Wyczuwał wodę, drzewa i inne rośliny, zwierzęta, ale ani wojownik, ani palone przez niego ognisko nie pachniały.

Drugą rzeczą była ćma, która usiadła na ramieniu wojownika, który po chwili przerwał swą pieśń i spojrzał wprost na stojącego w ukryciu Garou.
- Szukasz odpowiedzi nie tam, gdzie one są. - Odezwał się wojownik i to w zrozumiałej dla ukrytego obrońcy Matki mowie. - I za łatwo ferujesz wyroki, kto ma żyć, a kto umrzeć.

John Kaewe i Ryozo Sakamoto

Podążając za łańcuchem dotarli do kolejnego pomieszczenia. Podobnie, jak kilka poprzednich, wyglądało ono na laboratorium.


Przy ścianach na szafkach i przy łóżku poustawiane były dziesiątki maszyn i sprzętów mających monitorować i ratować ludzkie życie. Pod sufitem, tuż nad łóżkiem zawieszona była lampa operacyjna. Była ona jedynym źródłem światła w pomieszczeniu, a jej ostre białe światło raziło w oczy.

Pomieszczenie wydawało się zupełnie puste. Magowie weszli do niego ostrożnie, będąc pewnymi, że nie jest to ostatni punkt ich wycieczki. Już mieli wracać na korytarz, gdy do ich uszu poczęły dobiegać nowe dźwięki.

BIP BIP BIP

Charakterystyczne, dobrze znane z seriali medycznych miarowe piszczenie. Odgłos wydawany przez kardiomonitor oznajmiający, że z funkcjami życiowymi wszystko w porządku. Dźwięk ten z początku cichy, że prawie niedosłyszalny, stał się coraz głośniejszy. W dalszym ciągu nie mogli zlokalizować jego źródła, aparatura obecna w pomieszczeniu pozostała wyłączona.

BIP BIP BIP

Rozglądając się nerwowo wsłuchiwali się w ten charakterystyczny, nieco denerwujący odgłos. I wtedy to dostrzegli.

BIP BIP BIP

Nie wiadomo skąd, jakby spod ziemi, wyłoniły się sylwetki lekarzy i pielęgniarek. Wszyscy w jednakowych, szpitalnych uniformach, czepkach i maseczkach. Otaczali stół, na którym spoczywał pacjent. Medycy tworzyli wokół niego ciasny korowód, toteż nie sposób było dostrzec jego obrażeń, tym bardziej twarzy.

BIP BIP BIP


Lekarze byli zajęci swoją pracą, ratowaniem życia. Pacjent, leżący do tej pory nieruchomo zaczął jęczeć. Próbował się ruszyć, ale by przywiązany do łóżka.

BIP BIP BIP

- Budzi się - powiedział jeden z doktorów.
- Niemożliwe - odparł drugi.
- Zaczyna się ruszać.
- Więc zwiększ dawkę.
- To go zabije.
- Przejmujesz się? - Lekceważenie w tej wypowiedzi było aż nadto wyczuwalne.
Cisza. Druga osoba nic nie odpowiedziała. Pozostali również milczeli.
- Zwiększ dawkę.
- Ale..., ale...
- Co ale? Co ale? Rób, co ci każę. Myślisz, że ktoś się przejmie losem tych ćpunów? Że ktoś będzie po nich płakał? Ich śmierć to będzie wybawienie dla ich rodzin.

BIP BIP BIP

Pacjent wierzgał już całkiem żwawo, tymczasem jeden z lekarzy - ten, który miał wątpliwości - podszedł do pacjenta trzymając w rękach napełnioną strzykawkę. Już po chwili strzykawka była pusta.

BIP BIP BIP

Pacjent uspokoił się. Jeden z medyków poświecił mu małą latarką najpierw w prawe, później w lewe oko. Inny podłączył do niego przewody kolejnego urządzenia. Ostatkiem sił pacjent próbował się szarpać, ale trzmające go więzy były zbyt silne.

BIP BIP BIP

Miarowe piszczenie przerodziło się w pojedynczy przeciągły ni to pisk, ni jęk. Zatrzymanie akcji serca. Lekarze poczęli krzyczeń jeden przez drugiego, ktoś rozpoczął masaż serca, ktoś sięgnął przez defibrylator. W całym tym zamieszaniu trójka magów stał jak zaczarowana. Ryozo próbował dojrzeć twarz pacjenta, ale w miejscu jego głowy widniała tylko rozmazana plama. Za to John bez problemu zlustrował oblicze konającego. I ku swemu wielkiemu zaskoczeniu dostrzegł swoją własną twarz wykrzywioną grymasem bólu.

Po chwili wszystko zniknęło. I lekarze, i konający pacjent, i piszczenie aparatu. Zostało to samo, ciche i puste pomieszczenie, które mieli opuścić. John zdał sobie sprawę, że skądś zna to miejsce. Dokładnie tak wyglądała szpitalna sala, w której konał w swoim śnie.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 27-02-2014, 11:26   #108
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Młody wilkołak szybko pojął, z kim ma do czynienia. To był duch – mistyczne dziecko Wielkiej Matki. Theurg poczuł to całym sobą, jak czasami ludzie wyczuwają nadchodzącą burzę. Dante pokłonił się z szacunkiem nieznajomemu wojownikowi.

- Nie feruję wyroków - usprawiedliwił się spokojnym tonem, z jakim zwykł rozmawiać z kimś, kogo darzył szacunkiem, chociażby z racji wieku. - Ja tylko przyjmuję wyroki mojej Matki i akceptuję je, jak bolesne by nie były. Nazywam się Fabien Dante, lecz przyjaciele zwą mnie Goniącym Ćmy Marzeń. Twój ogień nie pachnie. Kim zatem jesteś, o mądry?

Wilkołak nadal trzymał w rękach młodzieńca porwanego z karetki patrząc z niepokojem na oznaki życia dawane przez chłopaka.

- Czy przysłała cię Aotea? – dokończył swoje pytanie.

- Mój ogień nie pachnie.? - Nieznajomy powtórzył słowa Fabiena zamieniając je w pytanie. - Ależ pachnie. - Jakby na potwierdzenie tego wciągnął mocno powietrzne nosem. - Pachnie tą krainą. Ale ty tego czuć nie możesz. Lub nie chcesz. - Przechylił głowę w kierunku ćmy zupełnie jakby słuchał tego, co ona mu do ucha szepce. - Jestem Haku. Opiekun tego świętego miejsca. - Ruchem ręki zatoczył krąg. - Kochająca Matka nie pozwoliłby na śmierć swojego dziecięcia. Zwłaszcza, gdy jej dzieci są tak nieliczne. Czyż nie?

Fabien uśmiechnął się i przyklęknął na jedno kolano w geście podpatrzonym u Srebrnych Kłów mającym zapewne oznaczać rycerskie pozdrowienie.

- Bądź błogosławiony, Opiekunie Haku - powiedział z szacunkiem. - Jestem dzieckiem Matki z jej łaski wrodzonym w krew Patrzących w Gwiazdy. Z tego co mi opowiadano, naszym dziedzictwem są ośnieżone szczyty najwyższych gór świata, skąd blisko do gwiazd na firmamencie. Czasami, jak wiesz, patrząc w gwiazdy, zapominamy o tym, co na dole. Jestem zaszczycony i wdzięczny ci za tą lekcję pokory, której mi udzieliłeś.

Fabien wstał i spojrzał prosto w oczy Opiekuna.

- Tak czułem, że ten młody wilk, który wyje w moich snach to chłopak, którego trzymam na rękach. Wiem, że uwięziły go macki Wyrmu, którego tutaj miejscowi, zapewne też i twój lud, nazywa Kanaloa. Chcę pomóc, Opiekunie. Chcę ratować jego życie, jego duszę. Ale jestem młody, pozostawiony samemu, chociaż mój rod nie stworzony jest do samotności. Nie mam wiedzy, ani mocy, którą mógłbym wykorzystać. Mam czyste serce i czyste intencje, i ogromne pragnienie, by uratować to dziecię Matki. Lecz nie wiem jak. Czy pomożesz mi, o Opiekunie? Czy i mnie otoczysz swoją protekcją, mimo, że nie należą do twego ludu? Ale miej wzgląd na to, że świecą nad nami te same gwiazdy i, co najważniejsze, ten sam księżyc. Luna. Czy pomożesz mi, Haku? Pomożesz dwóm młodym wilkom, jednemu schwytanemu w macki wroga, drugiemu, zagubionemu w swej misji? Proszę. Wysłuchaj mego błagania i okaż mi i jemu łaskę, na którą zapewne on zasługuje w swej nieświadomości tego, czym może się stać, kim może być i dokąd poprowadzi go Matka.

- To wy, biali, tak go nazywacie. - Odparł nieco urażonym tonem Haku. - Nie przyszedłeś tu szukać jednak wiedzy o bogach tej ziemi. Przynajmniej nie teraz. - Obrzucił chłopaka badawczym spojrzeniem. - Pomogę ci. - Powiedział po chwili. - Wskażę ci właściwą drogę. Ale podążyć nią musisz sam. Jestem opiekunem tego miejsca i nie wolno mi go opuścić . Zanim jednak będzie można pomóc chłopakowi, musisz go uwolnić.
- Jak to zrobić? – zapytał Fabien. - Planowałem oczyścić jego duszę rytuałem. Jestem gotów to zrobić. Wierzę, że to właściwa ścieżka, lecz mogę się mylić.

- Nie widzisz? - Zapytał ze zdziwieniem strażnik. - Musisz go najpierw uwolnić.

Zagadka była prosta. Umbra. Duch przebywał w Świecie Duchów, tutaj tylko emanując część swojej mistycznej energii. By ujrzeć prawdę Fabien musiał wkroczyć na ścieżki duchów. Woda. Potrzebował wody. Stojącej i nieruchomej. by mógł ujrzeć swoje odbicie. Był zbyt młody i zbyt niedoświadczony, by wkroczyć do Umbry inaczej.
Jego spojrzenie zatrzymało się na czystej sadzawce, przy której siedział Haku. Rozciągniętą twarz gabro wykrzywił dziwny grymas.

Fabien podszedł do sadzawki i skoncentrował swoje myśli. Robił to wiele razy, niekiedy w caernie, niekiedy w bardziej odciętych przez Tkaczkę miejscach. Najpierw poczuł dreszcz, jak zawsze. Dla theurga zanurzanie się w Umbrę było niczym kąpiel w najczystszej sadzawce. Dreszcz zmienił się w drobne prądy, które zjeżyły sierść na ciele gabro. Najpierw palce, potem dłonie Fabiena - którymi dotknął delikatnie sadzawki – wypełniło wewnętrzne światło. Jakby pod skórę wilkołaka ktoś wstrzyknął blask księżyca. Światło popłynęło żyłami, rozlało się po ciele theurga. Goniący Ćmy Marzeń zanurzył się w te światło, skoczył w jego objęcia, otwierając na nie całym sobą. Przez chwilę przy sadzawce siedziała rozświetlona postać z drugą na kolanach, a następnie obie postacie znikły w rozbłysku małej, srebrnej implozji. Miejsce nad sadzawką było puste. Trwało to zaledwie kilka chwil.

Fabien powoli otworzył oczy i wciągnął kilka oddechów w płuca. Jak zawsze czuł się w Umbrze dobrze. Dużo lepiej, niż w świecie Telurii.

Świat po drugiej stronie był dla wilkołaka piękniejszy.

Kolory bardziej soczyste. Powietrze czystsze. Świat pod drugiej stronie zupełnie nie przypominał tego, co theurg widział tak niedawno. To było wręcz niesamowite. Tak pięknego i dziewiczego terenu nigdy w swym życiu Fabien Dante nie spotkał.
Strażnik tego miejsca, które wzbogaciło się teraz o kamienne posągi, zapewne lokalne bóstwa, okazał się być dobrze zbudowanym przedstawicielem jego gatunku. A o wieku informowały tylko siwe pasma na pysku.

Chociaż dwie rzeczy kłóciły się z tą całą sielanką.

Pierwszą z nich był chłopak, a w zasadzie to. co nim było, bo Dante ciągle trzymał go w rękach. Z tym, że tutaj był to tylko cień i to bardzo, ale to bardzo słaby. Plusem tego było to, że w ogóle nie ważył, więc nie wadził w niczym.

Drugą dziwną rzeczą był świetlisty łańcuch jaki skuwał młodego Akamu. Ciągnął się w jednym kierunku. Tego, z którego przyszli.

Ćma, która jeszcze przed chwilą siedział na ramieniu Haku, podleciała teraz to Fabiena. Nawet gdyby tego nie zrobiła i tak poznałby swojego przyjaciela. Chwilę pokrążyła nad głową Teurga, by potem wykonać wokół łańcucha taniec podobnie jak w karetce.

- Musisz go najpierw uwolnić. - Powtórzył Haku. Tym razem jego głos brzmiał bardziej jak warkot. Ale było to naturalne dla tej postaci Garou. - Ale musisz się śpieszyć. Jest słaby. - Wskazał na chłopaka. - Jeżeli znikanie całkowicie, jego ciało umrze.

Fabien zmienił się w crinosa. Mimo, że w Umbrze nie liczyła się siła mięśni, lecz siła woli, to jednak chciał poczuć się większy, dzikszy, groźniejszy. Poczuć gniew, jaki czuła Matka na widok swych zranionych dzieci.

Spojrzał na chłopaka, potem na Haku, na końcu na łańcuch.
Delikatnie ułożył widmowe ciało na ziemi pachnącej Matką i Jej miłością.
Ponownie zatrzymał wzrok na Haku, a potem powiedział w mowie duchów, przekazując wraz ze “słowami” swoje emocje: troskę, smutek, gniew.

- Zaopiekuj się nim, Opiekunie.

Odszedł kilka kroków w bok, wzdłuż łańcucha a potem ujął jego ogniwa w swoje pazurzaste, włochate łapska. Szarpnął silnie, chociaż podświadomie wiedział, że to raczej nic nie da. Że będzie musiał udać się wzdłuż łańcucha, do miejsca, z którego on wychodzi. Chyba, że się pomylił.

Nie pomylił się. Łańcuch nawet nie drgnął.

- Chciałbym. - Powiedział spokojnie Haku. - Ale nie mogę. On nie należy do tego miejsca. Jeszcze nie teraz.

Miał wybór. Mógł wrócić przez Umbrę sam lub z cieniem chłopaka na rękach. Wybrał tę drugą ewentualność. Pochylił się i delikatnie uniósł swój widmowy ciężar. Teraz, czuł to, jest związany z życiem młodego szczenięcia silniejszymi więziami.

Szybko, zdecydowanie pomknął przez tropikalny las w stronę, z której dochodził łańcuch. Nie od razu, jednakże dość szybko Fabien zorientował się, że wraca do kliniki. A gdy jej budynek, a właściwie jego umbralne odbicie, zamajaczył mu wśród drzew był już pewien dokąd prowadzi go ów łańcuch.

Nie miał zamiaru się cofać. Teraz, kiedy tyle zostało zrobione, kiedy postąpił jeden krok do przodu, krok w tył byłby czynem niegodnym garou. Honor. To prowadziło go teraz.

Musiał iść za łańcuchem, przeciąć go, zniszczyć. Nie ważne, co czekało go w środku. Musiał podołać.

Miał nadzieję, że jego wilkołacza towarzyszka zawiadomiła już starszyznę o tym, co się wydarzyło i może liczyć na ich wsparcie. Zapewne wkraczał do jamy Wyrmu, do leża Żmija. Bał się, ale strach był dobry. Pozwalał zachować ostrożność, pozwalał myśleć o tym, jak przetrwać.

Jego Ćma przyjaciel leciała przodem wypatrując niebezpieczeństw i wskazując mu airty. Zawsze tak podróżowali przez Umbrę. Jego marzenie – nocny motyl, i on – goniący go przez całe swoje wilkołacze życie.
Tym razem Fabien czuł, że podąża nie w stronę marzenia, lecz w stronę koszmaru, któremu będzie zmuszony stawić czoła nawet samemu, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Czuł się odpowiedzialny za życie, które musiał uratować. I miał dług honorowy, względem matki chłopaka. Musiał pokazać jej, że mimo dokonanych wyborów, jego intencje zawsze były czyste i dobre.
Karma. Teraz pracował na to, co otrzyma w przyszłości. Albo był narzędziem tej siły, która płaciła rodzinie uśpionego szczenięcia zaciągnięte w poprzednich istnienia długi.

Nic co się dzieje, nie dzieje się bez woli Wielkiej Matki Gai. W to wierzył Fabien Dante, kiedy gonił za swoją ćmą marzeń.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-03-2014, 17:17   #109
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny Kerm & Abishai

Pomieszczenie zdało się Johnowi dziwnie znajome. I to bynajmniej nie dlatego, że znaczny kawałek swego życia spędził w laboratoriach różnego typu.
Tego typu jednak raczej nie. Nigdy nie znajdował przyjemności w zabawie w pacjenta, ani nawet w doktora, chociaż ten ostatni zdecydowanie stał po lepszej stronie skalpela.
A może nie chodziło o to pomieszczenie, tylko o dźwięk? Monotonne acz uspokajające bip.... bip.... bip.... znał nie tylko z filmów. Dokładnie to samo słyszał w swojej wizji. Tu jednak, na szczęście, żaden pacjent nie leżał na stole.

Ktoś jednak postarał się, by w scenerii nie zabrakło żadnego znanego elementu i szybko postarał się o kolejne rekwizyty, jeśli tak można było nazwać lekarzy czy pacjenta.
Pytanie też zasadnicze brzmiało, czy lekarzami można było nazwać morderców w białych fartuchach.
Bo tego, że faceci w bieli specjalnie wysłali nieboraka na drugi świat, był pewien.

- Widzieliście to? - zwrócił się do swych towarzyszy. - Nie wierzę... Ciekaw jestem, kiedy to się stało. Dokładnie to samo widziałem i słyszałem w swojej wizji, nie tak znowu dawno temu. Te same słowa, co do jednej litery.
Ryozo zachował kamienną twarz podczas samej wizji. Także i po niej wydawał się spokojny. Skinął głową słysząc wypowiedź Johna, a potem dodał.
- Mnie bardziej ciekawi co to wszystko ma wspólnego z kopułą i łańcuchem. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na magyię. I kto za nią stoi. Ruszamy dalej?
- Tak. - John skinął głową. - Tu z pewnością nie mamy już nic do roboty.
- Logika duchów zwykle jest dla nas, ludzi, bardzo pokrętna. Dlatego wydaje nam się, że nie mówią wprost, o co im chodzi - rzucił Sony filozoficznie. Wychodząc z pomieszczenia rozejrzał się raz jeszcze, tak jak by oczekiwał, że odkryje głęboko ukryty sens ich odwiedzin w tym miejscu.

Znów szli wzdłuż wykutego z czystej Kwintesencji łańcucha, mijali puste, wiejące smutkiem pokoje. Choć ich wędrówka trwała już długo, końca nie było widać. Za każdym razem, gdy mieli nadzieję, że to już koniec, okazywało się, że za zakrętem jest tylko kolejny długi korytarz do pokonania.
- To miejsce się z nami bawi - Sony odezwał się po raz kolejny po dłuższej chwili milczenia. Po raz kolejny jego wypowiedź miała w sobie filozoficzną nutę.

Nie bardzo rozumiejąc, co konkretnie Eutanatos ma na myśli, dwójka magów spojrzała na niego ni to z zaskoczeniem, ni z oczekiwaniem. Hokorii, miast odpowiedzieć, ruchem głowy wskazał jedynie ścianę nieopodal.


Dopiero teraz pozostali mężczyźni zrozumieli. Już tutaj byli. Pokrywające obdrapaną ścianę malowidło zostawili za sobą kilka chwil temu. A teraz widzieli je ponownie, przed sobą. Tak jak by cały czas kręcili się w kółko.

Po wyjściu z laboratorium, po wizji zwrócili szczególną uwagę na to, by nie pomylić stron. A potem cały czas szli przed siebie, tak, jak wiódł ich łańcuch. Nie było możliwości, by pomylili drogę. A jednak okazało się, że wracali skąd przyszli. Sony miał rację, budynek faktycznie się z nimi bawił, konkretnie w kotka i myszkę. Na ich nieszczęście tym razem przypadła im niechlubna rola gryzoni.
-Hokorii -san, nie mamy wyboru…- stwierdził spokojnym głosem Ryozo pocierając nerwowo oprawkę okularów. Riku-sama patrzyła na niego zaniepokojona, znając swego podopiecznego na wylot. Wiedziała, że pod spokojnym stawem jego oblicza kotłują się myśli. Ujawniały się one właśnie takim tikiem nerwowym… Dowodem na to, że Sakamoto planuje coś trudnego i ryzykownego. I boi się.
-Powinniśmy spróbować przyzwać do nas jakiegoś pobliskiego ducha, który mógłby stać się naszym przewodnikiem po tym labiryncie. Jesteś biegły w sferze Ducha, więc moglibyśmy połączyć siły i…- Ryozo spojrzał na towarzyszącego im miejscowego Maga. Właściwie nie wiedział, co John potrafi… Jak dotąd jedynym śladem jakiegokolwiek talentu magyicznego był przebłysk jego intuicji, raz czy dwa. Nie wiedział czy John się specjalizuje w magyi Ducha… ani w ogóle jaką magyią włada.
John pokręcił głową. Duch, to nie była jego domena.
Sonny szybko kiwnął głową na znak, że się zgadza.
- Zanim jednak przyzwiemy cokolwiek, musimy ustalić, co chcemy. To zawsze ułatwia sprawę. - Maska, którą miał na twarzy, aż wpadła w rezonans od jego słów. - Chcesz znaleźć wyjście z tego miejsca? - Zatoczył ręką koło.
-Łańcuch tutaj… jest pułapką samą w sobie… zwodzi nas…- stwierdził w końcu Ryozo po dłuższej chwili milczenia.- Powinniśmy się wydostać z budynku i rozejrzeć dookoła niego. Możliwe, że już ewakuowano poszukiwaną przez ciebie osobę, więc… ona również znajduje się poza budynkiem.
- Mam taką nadzieję, że go ewakuowano. - Odparł z troską w głosie. - Mnie bardziej interesuje, co ten łańcuch tutaj trzyma.
- Myślisz, że ten łańcuch… hmm… to może poprosimy ducha, by nas zaprowadził do drugiego końca łańcucha… bylebyśmy znowu nie trafili do łóżka.- westchnął smętnie Sakamoto.
- Trzeba zatem odpowiednio sformułować pytanie. I mieć jeszcze komu je zadać. - w głosie Hokorii'ego dało się wyczuć pewną nutę ironii. - Bierzmy się zatem do dzieła.

Ryozo usiadł w postawie medytacyjnej. Zza pazuchy wyjął klika karteczek i zaczął je rozkładać w postaci rozety. Potem pędzelek… by nanieść na każdej z nich kolejne znaki kanji szepcząc pod nosem słowa czaru. Powoli powstawał wabik.
Zajęty czynieniem magyi Ryozo nie mógł widzieć, co robi Sonny. Ale John już tak. Starszy mag stał na szeroko rozstawionych nogach i coś mruczał pod nosem. Doktor Kaewe widział za to doskonale, jak energia zbiera się wokół obu Przebudzonych. Czuł jej przepływ wyraźnie. Była taka namacalna, widoczna.
Młody Japończyk mógł za to poczuć, jak do jego własnej mocy dołącza druga, silniejsza. Wzmacnia go i jego czar.
To było trochę jak łowienie ryb. Ryozo zarzucił już wędkę, ale należało czekać. Powszechnie jednak wiadomo, że to wyjątkowo nudna rozrywka i wymagająca dużo, ale to dużo cierpliwości.
Cierpliwość jest cnotą. Cierpliwość popłaca. Coś pojawiło się po jakimś czasie.
W tej rzeczywistości upływ czasu nie mógł być jednak mierzony ludzką miarą, dlatego nie mieli pojęcia jak długo czekali.


Dziwne, nieludzkie i niepokojące, puste czarne oczy przyglądały im się przez pierwszych kilka chwil.
- Czy to ty zaszczycałeś mnie odwiedzinami? - spytał (po chwili milczenia) John. Chociaż duchy (tak przynajmniej sądził) nawiedzały go kilka razy, to jednak rozmowa między nimi była, można by rzec, jednostronna.
Duch przycupnął podpierając się uzbrojonymi w długie szpony rękoma. Przekrzywił głowę w lewo i pociągną kilkukrotnie nosem, jak to robią węszące drapieżniki.
- Śmiertelnicy? - Zaskrzeczał tak, że aż ich uszy zabolały. Odchrząknął szybko. - Nie sądzę, żebyśmy się znali. - Było już lepiej, ale nadal zbyt wysokie niektóre tony raniły uszy.
- Mieliście jakieś pytania? - John zwrócił się do Ryozo i Sonny’ego.
- Możesz zaprowadzić do istoty przykutej do końca tego łańcucha?- zapytał Sakamoto wskazując na łańcuch.
- Mogę.
- A wiesz, kto tam jest? Na końcu łańcucha? - spytał dla odmiany John.
- Za dużo… - Zabolało mocniej, gdy przemówił duch.
- Czego za dużo? - zainteresował się John
- Za dużo chcecie wiedzieć nie oferując nic w zamian.
John spojrzał na Ryozo. Jego spojrzenie mówiło wyraźnie “Chciałeś rozmowy, to teraz omów warunki płatności”.
Dłonie Ryozo składały się w kolejne mudry, sprawiając że kwintesencja napływała mu do dłoni
ulegając i powoli tężejąc w rodzaj obłego kryształu, coraz bardziej regularnego i oszlifowanego.


Powoli zaczął przypominać on brylant, ale… żaden kamień szlachetny nie świecił sam z siebie. To umieszczona w nim kwintesencja świeciła nadając mu prawdziwą wartość.
Ryozo pokazał klejnot duchowi.
- Będzie twój, jeśli zaprowadzisz nas do istoty na końcu łańcucha, a potem wyprowadzisz na zewnątrz.
- Kim jest ta istota? - powtórzył swoje pytanie John, chcąc przy okazji rozwiązać i ten problem.
Duch raz jeszcze wciągnął powietrze węsząc. Jego wzrok ogniskował się na krysztale w ręku maga.
- To ktoś jak wy. - Oblizał blade wargi czarnym językiem. - I nie jak wy. - Tę wypowiedź można było potraktować jak akt dobrej woli.
- Chodźcie. - Machnął ręką w zapraszającym geście uśmiechając się przy tym chytrze. - Chodźcie, chodźcie. - Ponaglił ich ruszając korytarzem prosto przed siebie.
Ryozo chowając klejnot za pazuchę zacisnął dłonie na broni i ruszył za duchem. Riku zbliżyła się do jego pleców i konspiracyjnie szepnęła. -Bądź ostrożny Ryozo-kun, duchy to podstępne istoty.
Tajemniczy łańcuch przecinali kilkukrotnie podczas tej całej wycieczki, ale ich przewodnik szedł uparcie przed siebie niezwracając na to uwagi. Nie kluczyli też po żadnych pomieszczeniach. Przeszli prosto korytarzem. Potem na górę po schodach i ponownie korytarzem. Szybko, prosto i bez komplikacji.
Duch zatrzymał się przed jakimiś drzwiami. Ich łańcuch ginął za nimi.
- Tu. - Wskazał ręką oblizując jeszcze raz wargi.
Niestety wszystkie drzwi w około były takie same, jak to zwykle w tego typu przybytkach bywa. Trudno było zatem określić, gdzie się znaleźli.
- Hokori-san, może uczynisz honory i otworzysz drzwi?-zaproponował Ryozo, zaciskając dłonie na spuście. - My będziemy cię osłaniać.
Sonny Hokori kiwnął głową i złapał za klamkę.
- Zapłata. - Zaskrzeczał duch, tym razem nie zwracając uwagi na to, że może zranić ich.
- Miałeś nas stąd jeszcze wyprowadzić. - John skomentował życzenie ducha.
- Zapłata. - Powtórzył duch jeszcze bardziej drażniąc ich słuch wysokim tonem swojego głosu.
Ryozo wyjął zza pazuchy klejnot i cisnął w kierunku ducha, licząc na to, że kreatura go złapie. Wolał nie dawać mu powodu, by zaczął szukać okazji do odebrania klejnotu siłą.
Duch złapał świecidełko, chociaż nie bez problemu. Zadowolenie wymalowało się na bladej twarzy.
- Poczekam. - Tym razem wypowiedział to tak, by nie poczuli tego w uszach.
Hokori szarpnął za klamkę. Drzwi ustąpiły.Oślepił ich niesamowity blask.
John zmrużył oczy.
Światło było potwornie jasne, całkiem jak by patrzyło się w słońce, ale poza tym nie było w nim nic groźnego.
Ryozo ruszył za Sonnym mrużąc oczy, zamieniając pistolet maszynowy na śrutówkę. Blask go niepokoił, bo mógł uczynić broń palną mało użyteczną. Co prawda sam zaopatrzył się w katanę, ale… nie planował walczyć w bezpośredniej walce. Mogło się zrobić naprawdę ciężko.
John ruszył za tamtą dwójką.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 28-03-2014, 22:02   #110
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
MUZYKA


Fabien Dante

Spokój i harmonia, jaka panowała w tym miejscu, była wprost nie do opisania. A im bardziej zbliżał się do budynku, tym bardziej to uczucie potęgowało się. Tu było jak w raju. Tu chciało się zostać na zawsze. Bo było tu tak idealnie.
Jednak niewielki ciężar, jakim było wątłe ciało szczenięcia, nie pozwalało zapomnieć Teurgowi, po co tu przybył. Jego ćmi przyjaciel również miał w tym swój udział ponaglając go ciągle. I to dzięki ćmie młody Garou tak sprawnie pokonywał opustoszałe korytarze szpitala.
Poza ową harmonią i spokojem pustka jeszcze była tym, co tu uderzało. Poza budynkami i roślinami, jeżeli tak to można określić w tym duchowym świecie, nie było “żywej duszy”. Nic. Zupełnie nic.
Patrzący w Gwiazdy ostrożnie i powoli wkroczył do budynku, który już taki idealny nie był. To znaczy jego stan idealny był. Świeżo pomalowane ściany. Czyste podłogi. Wręcz zapach świeżości unosił się w powietrzu. Ale to był nadal szpital i to specyficzny. Tutaj, a przynajmniej w rzeczywistym budynku, przebywali ludzie o bardzo chorych umysłach i duszach. I to także czuło się tutaj. Chociaż nie tak intensywnie, jak by się mogło wydawać, że powinno być.

Szli jasno oświetlonymi korzytarzami. I chociaż łańcuch plątał się tam, znikał pod jednymi drzwiami i wypływał z następnych. Krzyżował ze sobą kilkukrotnie, to ćma prowadziła prosto do niczym nie wyróżniających się drzwi, za którymi ginęła ta świetlista lina trzymająca na uwięzi zaginione szczenię.
Ćma była pewna, że to tu jest koniec łańcucha. Wystarczy tylko sforsować te drzwi i już.



John Kaewe i Ryozo Sakamoto

Wstąpili w światłość. Oblała ich. Pochłonęła. Zupełnie oślepiła. Światłość, światłość, światłość. Aż oczy piekły od jej nadmiaru.
A gdy postąpili o krok, gdy minęli tę magiczną zadawałoby się barierę, weszli do zwykłego pokoju. Ich oczom trochę zajęło przyzwyczajenie się do mniejszego natężenia światła. Gdy to już nastąpiło, zorientowali się, że wrócili do pokoju, z którego niedawno wyszli.
Owszem. Tutaj znajdował się jeden z końców owego dziwnego łańcucha, ale nie ten, którego szukali.
- Oszukał nas! - Warknął Sonny.
I w tym samym momencie usłyszeli jak z trzaskiem zamykają się za nimi drzwi.
Gwałtowny borut w tył, jaki wykonali, upewnił ich tylko w tym, że właśnie zatrzasnęły się za nimi drzwi.
Hokorii szarpnął za klamkę, ale ta dosłownie rozsypała mu się w dłoni. Wszyscy trzej widzieli jakby w zwolnionym tempie jak Sonny przechyla swoją dłoń, a rdzawy pył spada powoli na podłogę i znika w niej.
Gdzieś zza drzwi dobiegł ich jakiś dźwięk. Z początku niewyraźny. A potem już zupełnie nabrali przekonania, ze ktoś się zbliża.
Że ktoś stanął przed drzwiami.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172