Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2014, 11:21   #188
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Maybe, I just wanna be yours...



Morghane kaprawymi oczami swej parszywej duszy widział już lawinę gówna, która zebrała się nad ich głowami. Rzucił się za Alraun, próbując ją powstrzymać.

- Nie! Alraun! Stój! - krzyknął z siłą. Nie było czasu na elokwencję. Był czas na twarde tony i wywarkiwane rozkazy. Jeżeli skagijka chciała zachowywać się, jak wściekły pies, to będzie się do niej zwracał, jak do wściekłego psa.

Przez myśl przeszło mu, że znalazł zaskakująco trafne określenia dla kondycji całego plemienia ludzkiego. Psy, pudrowane dworskie futrzaki, tresowane myśliwskie, oszalałe ze strachu łańcuchowe, mądrzy pasterze i wściekłe bestie. Ludzie i psy. Nie lwy, nie jelenie, a nawet nie wilki. Psy, rzucające się sobie do gardeł ze strachu lub na rozkaz. Tak jak teraz.

Borroq rzucił z wściekłością jakieś słowo, w którym Cray rozpoznawał już soczyste przekleństwo. Nils wrzasnął, by nikt nie ruszał się z miejsca, ale Morghanowi się nie skojarzyło, czy mówił do swoich czy do Skagosów.

Złapał Alraun za rękaw, odwróciła się i poczęstowała go tym samym grubym słowem, którym jej brat rzucił w klanowców. Zacisnęła mu dłoń na szyi… nie żeby podddusić, nie… to chyba był taki skagoski sposób na zapewnienie sobie pełnej uwagi rozmówcy.

Sfora wściekłych psów.

Ale przestała iść na klanowców, więc chyba wszystko było dobrze…

A jednak nie było. Nagle zaśpiewała cięciwa. Cray usłyszał gdzieś blisko siebie dobrze znane, głuche uderzenie grotu w ciało. Oczy Alraun Rork się zaszkliły. Eivor zaczęła krzyczeć. Nils dalej wrzeszczał swoje. Skagijka się chwiała, a za nią jeden z klanowców odejmował właśnie łuk od policzka.

Morghane miał wrażenie, że czas boleśnie zwolnił. Lawina gówna runęła. Zamglone oczy skagijki wpatrywały się w niego oskarżycielsko. Jego wina, źle ocenił sytuację, źle podszedł do sprawy, źle do ludzi. To była jego wina. Nie odwrócił wzroku.

Pod Alraun ugięły się nogi. Morghane pochwycił ją w ramiona. Była większa od niego, bezwładna, nie dał rady jej utrzymać. Razem padli na kolana. Ból wybudził go ze snu.

- Stać! - zagrzmiał. Biada im wszystkim jeśli nie posłuchają - Medyka!

Już gdy układał język do krzyku wiedział, że nie posłuchają.

Wściekłe, oszalałe ze strachu psy.

Jego głos utonął w jazgocie klanowców i Skagosów. Przez gwar do jego świadomości przebił się wysoki, ostrzegawczy krzyk drapieżnego ptaka, tego sukinkota, który miał mu przynieść szczęście, a przyniósł… to.

- Zabić…! - wydarł się się Wiotki z mocą, przeczącą jego zabiedzonemu stanowi. Cray nie dosłyszał niestety, kogo Wiotki chciał ubić. Możliwe, że wszystkich jak leci. Syknęły strzały i zaczęła się rzeź. Cray walczył z Alraun, uparcie próbującą powstać na nogi.

Nagle Morghane’a otoczyły czyjeś ramiona. Spojrzał w wielkie, rozwarte do granic możliwości ze strachu oczy jasnowłosej łuczniczki. Eivor Liddle obejmowała ciasno i jego, i Alraun, kurczowym chwytem kogoś, kto tonie. Obrócona plecami do swoich współplemieńców, zasłaniała własnym ciałem ranną i małą osobę Craya.

Nils krzyczał, Anton Liddle krzyczał, ale najgłośniej i tak darł się Wiotki. Po czym wszystko nagle utonęło w ryku, który mógłby poruszyć nawet fundamenty Muru. Borroq siedział wysoko na grzbiecie jednorożca, i okładał futrzate boki drzewcem topora. W małych oczkach bestii rodziła się furia. Nogi wielkie i grube jak skalne kolumny poruszyły się. Ziemia zadrgała.

Życie Alraun wyciekało razem z krwią na dłonie Morghane’a. Eivor Liddle nadal trzymała go w objęciach i dyszała ciężko.

Morghane przycisnął Alraun do piersi. Wiedział, że przeciąga nieuniknione. Nie był w stanie jej uratować, a z każdą chwilą narażał siebie i Eivor. Musiał ją zostawić.

- Przepraszam - pocałował ją w usta, bo przecież nie miał jeszcze okazji.

Alraun przywarła do jego ust i poczuł krew. Słodko-gorzką, ciepła, gęstą krew. Jej życie.

- Znajdź Iorwetha - wyszeptała. - Iorwetha Harlene. Obiecaj.

Trzymała go, kurczowo zaciskając palce na przodzie jego kaftana. Eivor próbowała go już odciągnąć, ale Alraun trzymała go i nie chciała puścić, choć słabła z każdą chwilą.

- Obiecaj - powtarzała z uporem. - Obiecaj.

Gdzieś w górze krzyczał ptak.

- Obiecuję - szepnął i przytknął swoje zlane zimnym potem do jej rozgorączkowanego czoła - Znajdę go.

To wystarczyło. Poczuł, jak jej uścisk słabnie, jak wiotczeje w jego ramionach. W sercu zaległa mu gęsta i czarna jak smoła wściekłość.

Opuścił ciało pięknej kobiety, mądrej wojowniczki na ziemię i odwrócił się do przerażonej Lidllówny.

- Wynosimy się stąd mościa panno - mimo lekkich słów, jego ton nie zdradzał nawet cienia zwykłego rozbawienia. Nie lubił gdy kobiety cierpiały. Stracił Alraun, ale nie miał zamiaru oglądać, jak Eivor Liddle płaci za jego błędy - To nie jest miejsce dla rozumnych istot.

To miejsce dla psów, pomyślał w gęstym mroku, który ogarnął jego duszę.

Zacisnął palce wokół ramienia Eivor i pociągnął za sobą. Cofnął się w stronę, z której przyszła jego zgraja skagosów. Przemykał się pomiędzy oszalałymi ze wściekłości wojownikami. Bokiem, dołem, szybko, po głebokich śladach, które ich przemarsz wyżłobił w zdradzieckiej ścieżce. Myślał, czy nie złapać jednego z zagubionych w zamęcie koni, ale konie rzucały się w oczy, a on nie miał najmniejszego zamiaru dać się ponownie złapać.

Wreszcie ogarnęła ich roślinność, blokując coraz więcej z rozdzierającego las zgiełku. Morghane rozejrzał się uważnie, sprawdził, czy nikt za nimi nie idzie i puścił ramię dziewczyny. Była już bezpieczna. Zmierzył ją ponurym wzrokiem. Młodziutka i przerażona. Ciekawe czego się spodziewała leząc z mężczyznami na wojnę. A może była jedną z tych wojennych dziewcząt, którym krew i mord nie straszne? Może specjalnie wciągnęła ich w pułapkę?

Nawet jeżeli to była prawda, to Cray nie miał zamiaru teraz tego roztrząsać. Miał inne sprawy na głowie. Odwrócił się bez słowa i ruszył przed siebie. Najpierw po śladach skagosów, potem w odpowiednim miejscu odbije w bok i wróci do tropienia Lady Alyssy i jej ludzi. Iorwetha, musi odnaleźć Iorwetha. Nie oglądał się za siebie. Niemal czuł, jak Eivor zastanawia się, czy iść za nim, czy przeczekać rzeź by wrócić do swoich.

Było mu po równo.

Też był psem. Pora złapać trop.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 21-01-2014 o 12:17.
F.leja jest offline