- Ożesz ty, łajzo! - wrzasnął Grunald po tym, jak poczwara jednym chlapnięciem języka zmieniła jego tarczę w wiotki, kawałek rozpadającej się blachy. Bez większego zastanowienia odrzucił ją na bok na stertę leżącego obok, potraktowanego w ten sam sposób metalu.
Zaparł się nogami i chwycił oburącz swój ciężki młot. Nie przerażała go liczba przeciwników, ani możliwość odniesienia ran. Jednak fakt, że mógłby zostać pokonany przez jakieś dziwne robactwo działał strasznie na jego dumę i ego. Uważał się za przedniego wojownika, fachowca i człowieka, co to zawsze idzie w pierwszym szeregu i perspektywa śmierci z rąk, czy raczej żuwaczek i witek jakiś przerośniętych pancerników była dla niego deprymująca.
Grunald wziął szeroki zamach, uniósł młot nad sobą i wycelował w głowę poczwary i wyprowadził cios, krzycząc:
- Giń kurwo! - co było jednym z jego bojowych zawołań.
Miał nadzieję, że jednym uderzeniem zmiażdży łeb potwora i oddali widmo śmierci od siebie. |