Bez wątpienia nie szli na ścięcie, ani do lochu. Co prawda Tęgi mógł nie zważać na takie drobiazgi, jak sądy i wyroki, ale w takim wypadku przyszli skazańcy byli traktowani zdecydowanie inaczej.
Wędrując przez korytarze gubernatorskiego pałacu Tingis oceniał majątek pana i władcy miasta z punktu widzenia gościa. Nieproszonego gościa, który chciałby się tu dostać bez wiedzy gospodarza i uszczknąć nieco ze zgromadzonego tutaj bogactwa.
Liczba strażników obracała się, można by rzec, i przeciwko nim. Z pewnością nie wszyscy się znali i nowa twarz, odpowiednio niechlujna i brutalna, mogłaby zginąć w tłumie. Ale z kolei wymknąć się stąd z workiem na plecach - to by było mało prawdopodobne. A wynieść mniej - to by było niepotrzebne.
No i okazało się, że komuś udało się przeniknąć do serca pałacu. Bo trudno by sądzić, by to prywatny balwierz go tak pośrupotał.
- Niech łaski bogów spłyną na ciebie, szlachetny panie - powiedział Tingis w iście wschodnim stylu. - Co możemy dla ciebie zrobić? Za ile? I ile dostaniemy zaliczki? |