Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2014, 12:33   #272
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
- Spalmy –zgodziła się na propozycję Dietricha nad wyraz ochoczo. –Ale dopiero jak będziemy z młyna wychodzić. Bo, mimo że to daleko, mogą zobaczyć pożar z zamku i mogą go zobaczyć ludzie Schwertera. Byłoby pięknie –rozmarzyła się – wpadają tu jedni i drudzy, i tarczownicy spuszczają manto tym z zamku. Zamiast szukać wrogów wśród wieśniaków, Schwerter zabija tych, co należy. Bogowie, ale się narobiło. Pięknie by było, aż nieprawdopodobnie. Ale jak mawiał pewien mój znajomy nieprawdopodobne to nie to samo, co niemożliwe. Więc spalmy gorzelnię jak już opatrzymy wszystkich i wyruszymy. Cofniemy się we dwoje, a potem dogonimy Gomrunda i resztę. Wiesz –uśmiechnęła się -Dobrze mi zrobi ten pożar. Poczuję się lepiej jak coś zniszczę. I masz rację sprawdźmy te związaną dwójkę. Ale puśćmy ich po podpaleniu. Żeby nie ucierpieli od ognia albo gniewu wieśniaków. Hilda mówi, że chłopak to wioskowy przygłup, a gospodyni zwykłe wredne babsko. Czyli w sprzyjających okolicznościach, bo przy założeniu, że tyle pożyję, ja za dwadzieścia lat. –uśmiechnęła się znowu. Odkąd wydostali się z piwnicy i spotkali Gomrunda, Markusa, Konrada i Hildę uśmiechała się bez przerwy. Był to dziwny uśmiech, szeroki, rozbrajający, ukazujący równe rzędy białych ząbków, jednocześnie jakby odrobinę wykrzywiony, odbijający się w oczach nieco obłąkańczo, kontrastujący z bladością twarzy. Taki trochę przerażający. Uśmiech, co ratuje przed rozpaczą lub szaleństwem.

- I pomyślałeś o nakarmieniu tych biedaków –szepnęła, a w jej głosie dźwięczał nieukrywany podziw – To dobrze. I ładnie. Tak jak należy. Ja nie pomyślałam.

***

W młynie, gdy Dietrich już przytargał spanikowanego Bretończyka, Sylwia puściła mimo uszu ostrzeżenia i zastrzeżenia reszty. To akurat widziała prosto. Skoro operacja jest jedynym sposobem, żeby tarczownik mógł przeżyć, a jedynym medykiem w okolicy jest ghul, to on musi zająć się rannym. Była w tym faktycznie paskudna kpina losu. Prosta rada Markusa by tarczownika pochować miała w sobie wiele mądrości. Może to ten sam, co jeszcze przed chwilą rozharatał głowę Gomrundowi. A gdyby zabił krasnoluda, ba gdyby zabił choć Konrada, który pijany w sztok sprawiał dużo sympatyczniejsze wrażenie niż na co dzień, jakby nabrał całkiem nowych, ludzkich rysów, czy wtedy też by chciała go ratować? Czy to, że ta cała walka, była kompletną, bezmyślną, niedorzeczną, bzdurną pomyłką, miałoby wtedy znaczenie?

Uparła się i operacja doszła do skutku. W jej trakcie patrzyła medykowi na ręce, co samo w sobie było dość ohydnym przeżyciem. Lubiła czyste dłonie i zadbane stopy, to był ewidentny dowód na to, że powinna urodzić się arystokratką, nawet po dwóch latach na szlaku nadmiar brudu za paznokciami potrafił przyprawić ją o dreszcze, a dłonie Ruso, cóż … były torturą dla zmysłów.

Modliła się w tym czasie do Ranalda, tak gorąco jak potrafiła, za tę operację, za zdrowienie Gomrunda i Konrada, za Julitę i przeklętą wioskę, za niewinnych żeby nie cierpieli, za odwet na winnych, za to by jej własne błędy nie mściły na niej zbyt srodze. Jak zwykle lista intencji mnożyła się w nieskończoność, a wraz z nimi skruszona myśl, że czas spieniężyć złote jajko i w końcu zapłacić bogu porządną dziesięcinę.

Wszystko wskazywało na to, że operacja się powiodła. Oddech tarczownika wyrównał się, gorączka zmniejszyła wyraźnie. Ruso zacierał obrzydliwe dłonie, pokazywał wyciągnięte z ciała opiłki żelaza, szalenie z siebie dumny, w geście mówiącym: i co, widzicie, jestem prawdziwym cudotwórcą, chyba takiego nie zabijecie, to dopiero by była głupota i marnotrawstwo.

***

Nawijała cały czas, kiedy szyła. Wszystkie pomysły naraz, jak wielka kula gradowa, prosto w biedny poraniony łeb Płomiennego. Że jak już wszystko nam się uda, uratujemy Julitę i te ziemie, i wymyśliłam to wcale nie na poczekaniu, tylko wtedy jak mi powiedzieliście o porwaniu, a los nam sprzyja, mamy pierścień rodowy, a ja mam dość pieniędzy, żeby kupić specjalistów w Altdorfie albo Nuln, otóż nobilitujemy Julitę. Nadamy jej nazwisko Wittgenstein. Trochę paskudne, ale że będzie w parze z zamkiem, to może dziewczyna się zgodzi. Bo jak mawiał inny mój znajomy uchodzą płazem tylko wielkie oszustwa. Jasne, że dzieli skórę na niedźwiedziu, ale bez marzeń i planów można całkowicie zwariować, a ona cholernie nie lubi tej fuchy krawcowej, a jak marzy to nie trzęsą jej się ręce, poza tym do szalonych pomysłów większość ludzi i krasnoludów musi się przyzwyczaić, więc mówi o tym już teraz, żeby potem, jak zdobędą zamek, nie było zaskoczenia, że ma konkretne plany.
I czy jak spalą gorzelnie to wybuchnie? Nie, nie wybuchnie, szkoda, jesteś pewny, może da się coś zrobić, krasnoludy potrafią takie rzeczy. Dodatkowo można by spalić karczmę. Jak myślisz, ten Markuse karczmarz, co donosi, może też jest ghulem? Nie jestem kozą i nie plotę. Tak tylko mówię, wiem, że mamy inne kłopoty. Bo tak już serio, to myślę sobie, że powinnam odnaleźć Schwertera. Nie pójdę z wami do obozu, ktoś musi spróbować wytłumaczyć mu, co zaszło. Opowiem, że Hilda uciekała, krzyczała ratunku, to pośpieszyliście na ratunek, dopadli was jego ludzie, zaczęliście rozmawiać, wtedy ktoś ostrzelał was z lasu i tarczownicy zaatakowali. Przecież to wszystko prawda. Nie mogę czekać aż Schwerter zaatakuje obóz w lesie. Zamiast brać się za prawdziwych mutantów, skupi na tych, co opierają się pieprzonym Wittgensteinom. On tak z bezsilności, za ciasno mu w butach imperialnych praw, tylko jeszcze nie wie o tym. Jak mu dobrze wytłumaczę, że ma zakuty łeb, to może zrobi, co należy. I opowiem o Ruso i że mu go oddamy. Ten sukinsyn zasłużył na najgorszy los. Dobrze, że nie widziałeś tej piwnicy. W każdym razie wrogowie naszych wrogów, to nasi przyjaciele, to uniwersalna zasada musi zadziałać, ale musimy ją wdrożyć, popchnąć los. Jak zostawimy to jak jest, to się wszystko posypie i Schwerter będzie zabijał niewinnych.

Zamilkła dopiero na protest Płomiennego. Pobladła jeszcze bardziej, spuściła wzrok, posmutniała. Zamknęła dłoń Gomrunda miedzy swoimi dłońmi i przez chwilę przytakiwała krasnoludowi. A potem przytknęła tę dłoń do swojego policzka i cicho wyjaśniła, że przecież wcale nie chce się oddzielać, przecież też uważa, że jej miejsce jest przy nich. Ale jak tego nie zrobi, najprawdopodobniej znowu ktoś niepotrzebnie zginie. Że Hilda jej dokładnie wytłumaczyła, gdzie najprawdopodobniej jest obóz tarczowników. I że przecież oni dotrą do kapłana, a jej nic nie będzie, bo los taki jest, najpierw wszystko pieprzy a potem przeprasza. I tylko ona ma szansę przekonać Schwertera. No i przecież jest jak kot, ma kilka żyć i zawsze spada na cztery łapy.

Teraz pozostało pytanie, co zrobić z tarczownikiem, do obozu i kapłana idzie się gęstym lasem, nie da się nieść nieprzytomnego. Trzeba go chyba zostawić w młynie, z Hansem. To jeszcze jeden powód, dla którego ktoś musi negocjować ze Schwerterem, wyjaśnić, co ciężko ranny tarczownik robi we młynie, żeby nie było na Hildę czy Hansa. Bo rozdzielanie się jest złe, ale gdy zostawiają coś swemu losowi jest jeszcze gorzej i tu już nie tłumaczyła dalej, bo to był jedyny temat, na który nic nie mówiła w ciągu tej długiej pracowitej godziny, przed drogą. Temat Ericha. Bo Sylwia wiedziała to samo, co Gomrund. Spieprzyli to całkowicie.

***

Przesłuchanie Bretończyka poszło nadspodziewanie szybko.Może nie łatwo, bo rozhisteryzowany medyk ciężko przeżył to, co wydarzyło się w piwnicy jego własnego domu, i obecnie był już dosyć mocno zmiękczony. A to, czego nie dokonał wcześniejszy strach, zapewnili Gomrund i Dietrich, wyglądający i zachowujący się jak wiszące nad nieszczęśnikiem Fatum. Nie łatwo również ze względu na nich, bo obrzydzenie, jakie budził ghul sprawiało, że każde zamienione z nim zdaniem brukało, przeszkadzał każdy oddech współdzielony w jednym pomieszczeniu. Ruso był płaczliwy, oślizgły, na przemian służalczy i zuchwały. Widać było po nim inteligencję, a z Sylwii zmęczonej, zrozpaczonej obrotem wydarzeń, był mało finezyjny śledczy. Na szczęście dla niej całą inteligencję medyka pochłaniała szopka, którą przed nimi odstawiał.

Dowiedzieli się przede wszystkim, że Julita żyje. Postawiony przez ochroniarza pod ścianą medyk, wijąc się i kręcąc przypomniał sobie, że panicz Wittgenstein przywiózł jakąś dziewkę kilka dni temu i że ją we własnych lochach gdzieś umieścił, nie dopuszczając do dziewczyny siostry ani Bretończyka. Te z trudem wydobyte zeznania przyniosły Sylwii prawdziwą ulgę, pierwszą od chwili, gdy zaczęła się ta felerna noc, fakt, że Julita była więźniem panicza nie Margritty, że Ruso jej nie widział, to wszystko stwarzało nadzieją, że dziewczyna, jakkolwiek nie wycieńczona i sponiewierana, będzie nadal człowiekiem. Nie znał żadnego innego wejścia na wewnętrzny zamek niż przez strażnicę z zewnętrznego, ani nie słyszał nic o spaczeniu.

Znaleziony w biurku czarny proszek, ten, którym ożywił zwłoki, Ruso nazywał lekarstwem. Dostawał go od panienki, nim właśnie karmił wieśniaków, potem panienka Margritta zabierała na zamek tych, co zażyli wystarczająco dużo lekarstwa. Płaczliwym głosem zapewniał, że jest niewinny, że chciał tylko dobrze, że to wszystko wina panienki Margritty, a gdy wymawiał jej imię, był w tym nadal zachwyt i uwielbienie. Szukając u swych prześladowców zrozumienia i łaski wydał największą tajemnicę, coś czego sam się tylko skrycie domyślał, że magiczny proszek Margritta robi z ludzkich zwłok. Bo to panienka Margritta namówiła go do wszystkich zakazanych, bezecnych praktyk, przeznaczonych tylko dla prawdziwych wybrańców, niezrozumiałych dla profanów, mistycznych, niepojętych, bardzo złych i bardzo ich żałuje, ale to wszystko jej wina, że odczuwa ten głód, i musi się posilać, tak jak wtedy w piwnicy, gdy jak złoczyńcy, co im wybacza, wtargnęli do jego domu.


Nie łatwo było przekonać Dietricha i Gomrunda, że nie mogą zabić Ruso. Nie łatwo było przekonać do tego siebie samą. Ale Iustus Schwerter rzeczywistego potwora, potrzebował nawet bardziej niż dowodów. Ruso był tym, co mogło właściwie ukierunkować nienawiść Ulrykanina.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline