Poświęcił moment na odtworzenie w pamięci pierwszego pukania, żeby upewnić się, czy nie było w nim czegoś szczególnego, ale zaraz ruszył zgodnie z planem do góry. Kilka stopni pokonał bardzo ostrożnie, starannie omijając różnorodne badziewie, którego mieszkańcy bloku nagromadzili wszędzie nieprzebraną ilość. Kolejne – coraz szybciej, chociaż wciąż cicho, dzięki miękkim podeszwom sportowych butów.
Cienie stawały się głębsze i ziarniste, jak odbitka archaicznego zdjęcia w dużym powiększeniu, a odblaski słabego oświetlenia nabierały mocy. Kroki odcinały się od przytłumionej gadaniny Chińczyka poniżej. Świat dyskretnie zyskiwał nowy, bezlitosny kontrast.
Trochę za wcześnie. Ale na to niewiele można było teraz poradzić. Organizm miał swoje przyzwyczajenia. Jeffowi zostało tylko zadbać, żeby wkrótce nie musiał z nich definitywnie zrezygnować.
Jeszcze przyczajony na schodach, obejrzał sobie klatkę schodową pod kątem otwierających się łatwo – bądź nie – okien i innych budowlanych ciekawostek, interesujących z punktu widzenia wysportowanego desperata. Tak na wszelki wypadek, bo mimo wszystko miał nadzieję, że zadziała najmniej ekstremalne z rozwiązań, które przyszły mu do głowy. Ale do tego musiał na dziewiątym piętrze dokładniej zorientować się w kwestii wind. |