Volkenplatz
Kilka godzin później...
Minęło wiele godzin nim młody podróżnik zdołał wyjść z lasu. Zwykły śmiertelnik już dawno zgubiłby się lub skończył w paszczy jakiegoś potwora, lecz nie Kmietek. Znał on doskonale ów las do którego często uciekał za młodu i nawet podróż w środku nocy nie stanowiła dla niego większej przeszkody. Zmęczony, spragniony i głodny stanął na skraju wioski obserwując pierwsze promienie wschodu słońca. Nie mógł długo zostać, nie kiedy baron i jego przydupas Heinrich są w pobliżu. Nie mógł też zignorować ukochanej Ewki. Chciał się z nią pożegnać, pocałować po raz ostatni i wziąć ze sobą nieco prowiantu na drogę. A może dziewczę by razem z nim poszło w świat? Tu nie było już bezpiecznie… Nie miał jednak czasu na rozmyślenia, teraz trzeba było działać. Kmietek zakradł się chyłkiem do chatki Ewki, zapukał cicho i naparł ciałem na klamkę jak najdelikatniej się dało. Drzwi ku jego zdziwieniu otworzyły się, a Kmietek wpadł do środka robiąc więcej hałasu niżby chciał. W środku panował półmrok rozświetlany przez jedną ledwo tlącą się świeczkę, lecz nawet w tak słabym oświetleniu nie sposób było przeoczyć śladów krwi. Naprzeciw Kmietka pod ścianą klęczeli związani bracia Ewki; ich gardła były poderżnięte, a oni pozostawieni sami sobie mogli jedynie bezradnie obserwować jak najbliższa im osoba powoli wykrwawia się na śmierć. Nie żyli już od kilku godzin o czym świadczyć mogła zaschnięta krew. Śladów po Ewce nie było z wyjątkiem pięknej szkarłatnej chusty, którą kiedyś podarował jej Kmietek. Powsinoga obrócił się na pięcie z zamiarem ucieczki, lecz w drzwiach stał Heinrich, który uważnie przyglądał się przybłędzie. W dłoni dzierżył swój wierny miecz gotowy do użycia, lecz z klingą skierowaną ku podłodze. - Wiesz jak traktowano dezerterów w północnej kompanii w której miałem wątpliwą przyjemność pełnić służbę? - spytał retorycznie unosząc ostrze tak, że teraz znajdowało się ledwie kilka cali od szyi Kmietka. - Przywiązywano ich do słupów zostawiając ich na pastwę padlinożerców. Paskudna śmierć. - stwierdził z niesmakiem. - Zawsze wypierali się popełnionego czynu szukając winy w podłych warunkach, zamieszeniu… ha! Jeden to nawet stwierdził, że był to taktyczny odwrót! Później już mu nie było do śmiechu… - Heinrich wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. - A jakiż to powód przyświęca naszej zgubie? |